Читать книгу Gdy krzywe jest proste - Edward Zyman - Страница 3
Nazywam się Caroline Prajs
ОглавлениеMam siedemnaście lat i nazywam się Caroline Prajs. Właśnie tak: Caroline, a nie Karolina. To nie fanaberia ani bezmyślne naśladowanie mody. W dokumentach stoi czarno na białym Caroline, bo urodziłam się w Toronto, a tam, w Kanadzie, imię Karolina byłoby dla urzędnika co najmniej dziwne. Tak jak dziwna wydała się Caroline w Zielonej Górze. Gdy mama przyprowadziła mnie po raz pierwszy do szkoły podstawowej, sekretarka wpisała przy moim nazwisku Karolina, a dowiedziawszy się, że pisownia mojego imienia jest inna, pobiegła do dyrektora.
– U nas pani córka będzie Karoliną – rzekła po powrocie głosem nieznoszącym sprzeciwu.
W efekcie rozmowę z dyrektorem odbyła także mama i okazało się, że pozostanę jednak Caroline. Z moją młodszą siostrą Casandrą, w domu nazywaną Kaśką, która również urodziła się w Toronto, problemu już nie było, podobnie jak nie będzie z Calinką, czyli Całką, która przyszła na świat w Zielonej Górze. Ich imiona na tle popularnych dzisiaj Armand, Iwett, Karen, Lorett, Meliss, Mirelli czy Scholastyk niczym specjalnym się nie wyróżniają i moje siostry mogłyby równie dobrze nazywać się Priscilla czy Vanessa.
Mama, Iwona Prajs, ładna szatynka, która – jak sama mówi – przez nieuwagę kilka lat temu przekroczyła czterdziestkę, jest osobą utkaną z zaskakujących przeciwieństw. Skłonna do wzruszeń, wykazuje jednocześnie niezwykłą przedsiębiorczość i konsekwencję w działaniu. Przebijającym z każdego jej spojrzenia i gestu subtelności oraz empatii towarzyszy mocny, wręcz stalowy charakter oraz przekonanie, że nie ma problemów nie do rozwiązania. To zapewne szczególnie spodobało się naszemu tatce, wtedy jeszcze młodemu emigrantowi, którego głęboka niechęć do komunistycznej Polski i wrodzona ciekawość świata zaprowadziły w początkach lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku najpierw do jednego z obozów dla uchodźców na terenie Niemiec, a później na drugą półkulę, do typowego dla Ameryki Północnej miasta, jakim jest Calgary. Tam pewnej niedzieli po mszy, w której uczestniczyli wszyscy nowo przybyli (kościół był najważniejszym sponsorem i organizatorem ich życia w nowej ojczyźnie) poznał inteligentną, zgrabną i wyróżniającą się niebanalną urodą oraz ostrym jak brzytwa dowcipem panienkę. Iwona w pierwszej chwili w sposób programowy nie zwróciła na niego uwagi (to znaczy zwróciła, ale nie dała tego po sobie poznać), wyznawała bowiem zasadę, że zbyt przystojnych chłopców należy omijać z daleka, bo są niepoprawnymi amantami, którym nie należy ułatwiać ich niecnego procederu. Wszystko to wiem z długich rozmów z mamą, która do dzisiaj lubi powracać do swego kilkunastoletniego pobytu w Kanadzie. Pojawiła się w niej w 1983 roku jako niespełna dwudziestoletnia dziewczyna, wraz z rodzicami i bratem Piotrkiem. Ponoć dziadek Janek, wzięty dziennikarz i autor wielu książek, nigdy nie myślał o emigracji, ale po roku internowania, nie wierząc, by Polska w najbliższych latach mogła stać się normalnym krajem, zdecydował się na wyjazd. Chociaż nie była to wyłącznie jego decyzja. Podczas jednego ze spotkań z rodziną, której pozwolono na widzenie w obozie w Nowym Łupkowie w Bieszczadach, zapytał najpierw babcię, a później mamę i jej brata, co sądzą o ewentualnym opuszczeniu kraju. Babcia zamarła w niemym przerażeniu, mama – która dwa razy zdała egzamin wstępny, rok po roku, i dwa razy nie została przyjęta na studia (ze względu na „działalność polityczną ojca”) – nie zgłosiła sprzeciwu, natomiast piętnastoletniemu Piotrkowi wyjazd jawił się jako najwspanialsza przygoda życia, czemu dał wyraz spontaniczną eksplozją radości. Obecny podczas widzenia oficer służby bezpieczeństwa obdarzył go pełnym wdzięczności uśmiechem.
– Niech pan nie triumfuje – zwrócił się do niego dziadek. – To zaledwie teoretyczne rozważania.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknął skwapliwie esbek. – Chciałbym tylko poinformować, że jeśli podejmą państwo decyzję o emigracji, cała rodzina otrzyma paszporty w trybie przyśpieszonym.
I rzeczywiście, dotrzymał obietnicy; paszporty były gotowe do odbioru po tygodniu od złożenia wniosku o wyjazd, choć dziadek jeszcze przez kolejne dwa miesiące przebywał w więzieniu. Wszystko to wiem również dzięki mamie, a mówiąc precyzyjniej – dzięki jej pamiętnikom, które pewnego dnia odkryłam przypadkowo podczas odgruzowywania piwnicy i rozpakowywania nietkniętych od chwili przyjazdu z Kanady paczek. W jednej z nich, wśród pożółkłych już nieco papierów, znalazłam gęsto zapisaną, pełną skreśleń kartkę papieru w kratkę. Był to brudnopis listu podpisany imieniem mamy. Zaczęłam czytać.
Kochany Tatusiu!
Jest to mój pierwszy list w życiu, jaki piszę do Ciebie. Nigdy przedtem nie było takiej potrzeby, znajdowałeś się przecież zawsze obok mnie. Poza tym nie miałam wystarczająco dużo odwagi, by napisać do Ciebie cokolwiek. Wiedziałam, jak surowym jesteś krytykiem, a mój styl był daleki od doskonałości. Zdecydowanie bardziej wolałam prowadzić z Tobą długie rozmowy w pokoju wypełnionym książkami. Żartowałeś często, że to najbardziej zaludniony pokój świata. Dzisiaj widzę, jak silny ślad rozmowy te pozostawiły w mojej psychice. Za każdym razem, gdy mam jakiś problem, zadaję sobie pytanie: co Ty byś zrobił w podobnej sytuacji? Jakiej udzieliłbyś mi rady?
Tak naprawdę nie bardzo wiem, od czego zacząć. Moje życie dziś to jeden wielki problem, z którym nie mogę sobie poradzić. Najbardziej martwi mnie zbliżająca się matura. Teraz Twojej pomocy brak mi najbardziej. Jak jest z matematyką, nie będę się rozpisywać, bo to moja pięta achillesowa, którą dobrze znasz. Bardzo chciałabym Ci zadać wiele pytań dotyczących polskiego i historii. Pozwoliłyby mi one uporządkować moją wiedzę, która przypomina bogaty, ale mocno zaniedbany czy raczej nieuporządkowany ogród. Niemal codziennie zasypiam z obawą, że moi wspaniali wychowawcy wiedzą o tym i nie dopuszczą mnie do matury. Ale gdy budzę się rano, przestaję się mazgaić i biorę ostro do pracy.
Tatusiu, tak bardzo mi brak Ciebie i Twojego głosu. Czasami mam wrażenie, że zapomniałam, jak wyglądasz, a już zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić Ciebie z brodą, o której wspomniałeś w swoim ostatnim liście.
Często zamykam się w bibliotece i przeglądam książki, które były całym Twoim światem. Ostatnio przeczytałam po raz kolejny Twoją uroczą, pełną zabawnych sytuacji i dowcipnych dialogów opowieść o naszej rodzinie oraz książeczkę z wierszami dla dzieci. Choć staram się utrzymać swoje emocje na wodzy, podczas lektury rozbeczałam się jak dziecko. Na szczęście nikt tego nie widział, bo Piotrek był na podwórku, a mama jeszcze nie wróciła z pracy.
Dopiero teraz, gdy jesteś od nas tak daleko, wiem ile było prawdy w Twoich słowach. Ciągle rozpamiętuję nasze rozmowy, słyszę Twój głos i staram się patrzeć na świat, na to, co nas dzisiaj otacza, Twoimi oczami. Często czuję się winna i mam do siebie pretensje o to, że byłam zbyt zajęta swoimi sprawami. Przecież wiedziałam dobrze, że gdy tylko zapukam do Twojego pokoju, z uśmiechem oderwiesz się od swoich zajęć i z uwagą mnie wysłuchasz. Że nigdy nie zlekceważysz moich trosk i kłopotów.
Jak przyjadę z mamą, uściskam Cię gorąco, a Ty mi powiesz, co myślisz o moich planach. Chciałabym studiować filologię polską, psychologię albo pedagogikę. W głębi duszy wiem, co mi doradzisz, ale chciałabym bardzo usłyszeć to od Ciebie.
Mam sporo innych pytań, ale nie chcę zanudzać Cię moimi problemami, bo tam, gdzie jesteś, masz przecież wiele swoich. Piotrek wydoroślał, ale jemu także bardzo brak Ciebie. Gdybyś był w domu, może mniej interesowałby się piłką, a bardziej – nauką.
Mama jest naprawdę wyjątkowa. Nigdy nie podejrzewałam, że znajdzie w sobie tyle siły. Powiedziała mi kiedyś, że to dlatego, że Ty jesteś taki dzielny. Jestem z Ciebie dumna i kocham Cię bardzo. Do szybkiego zobaczenia.
Twoja Iwonka
Czytałam ten list ze ściśniętym sercem. Dopiero on uświadomił mi, co się tak naprawdę stało w Polsce w nocy z dwunastego na trzynastego grudnia 1981 roku. Dotychczas tamte dramatyczne wydarzenia odbierałam bezosobowo, jako jedno z historycznych wydarzeń, które stanowiło doświadczenie poprzednich pokoleń. Czytając słowa mamy, poczułam, że to są też moje przeżycia i problemy, że ja jestem tą osiemnastoletnią dziewczyną, którą we własnym kraju brutalnie oddzielono na rok od ojca, co tak bardzo zmieniło losy całej rodziny.
Wracam jednak do pierwszego spotkania moich rodziców na obczyźnie. Urażony w swej młodzieńczej dumie przystojny Jarek – któremu wówczas z całą pewnością nie przyszło do głowy, że z ostentacyjnie ignorującą go panną w niezbyt dalekiej przyszłości będzie miał aż trójkę uroczych (określenie mamy) dzieci – podjął wyzwanie. Postanowił mianowicie, że ta ledwie tolerująca go nieznajoma dziewczyna musi zostać jego żoną. I dopiął swego. Wyznał jej to kiedyś po latach, stwierdzając, że gdyby podczas pierwszego spotkania potraktowała go inaczej, mniej obcesowo, pewnie nigdy nie byliby razem.
– A więc jesteśmy zupełnie przypadkowym małżeństwem – skwitowała to zaskakujące wyznanie mama i rzuciła w tatkę trzymaną w ręce lalką Barbie. „Przygodny” mąż schwycił ją zgrabnie w locie.
– Ale jakiż to był wyjątkowo szczęśliwy przypadek – odpowiedział z uśmiechem, co natychmiast rozładowało nadciągającą burzę.
Znowu poleciałam w dygresję, a jeszcze przecież nie dokończyłam portretu mamy. W relacjach z naszą trójką nigdy nie odwołuje się do prymitywnego argumentu siły i nie mnoży bezmyślnych zakazów, uważając, że znacznie skuteczniej działa mądra perswazja. Może dlatego żadnej z nas nie przyszło nigdy do głowy, by lekceważyć jej polecenia. Choć trzyma nas krótko, jest naszym prawdziwym przyjacielem. Kiedy zachowujemy się nieznośnie, nazywa nas wyjątkowo męczącymi dziećmi, co jest najprawdziwszą prawdą. Z kolei nasz tatko, Jarosław Prajs, to wysoki, postawny blondyn o wyjątkowych umiejętnościach. Polegają one na tym, że jako technik budowlany potrafi zrobić wszystko.
Po przyjeździe z Kanady zamieszkaliśmy najpierw w centrum Zielonej Góry, w wynajętym mieszkaniu, w którym siedzieliśmy sobie niemal na głowie, ale już po kilku miesiącach przenieśliśmy się do Drzonkowa, gdzie na pięknym, ustronnym osiedlu domków jednorodzinnych, niemal w samym lesie, tatko wypatrzył działkę z rozpoczętą budową. Wspólnie z przyjacielem szybko ukończyli dom i wkrótce mogliśmy zamieszkać we własnym gniazdku, co było nie tylko moim marzeniem. Urządzeniem domu zajęła się mama, z zawodu projektantka wnętrz. Po powrocie do Polski została wprawdzie księgową, ale to już zupełnie inna historia, o której opowiem nieco później.