Читать книгу Gdy krzywe jest proste - Edward Zyman - Страница 4
Piesa to boli
ОглавлениеPierwszy okres w Polsce był dla mnie prawdziwą drogą przez mękę. W szkole, w której pojawiłam się w drugim półroczu czwartej klasy, łapałam się na tym, że myślę wciąż po angielsku, a język polski krył w sobie tak wiele zasadzek, że bałam się go bardziej niż matematyki, która stanowiła dla mnie zawsze jedną wielką pułapkę, czy raczej labirynt bez wyjścia. Było to oczywiste, bo matematyka w równoległej klasie w Kanadzie to raczej zabawa niż nauka. Polska szkoła wyprzedzała tę moją w Milton o epokę. Poza tym mówiłam z dziwnym, ciężkim akcentem, myliłam przypadki, rodzaje i końcówki. Zwroty typu „widziałam dwa dzieci” czy „piesa boli, jak go ciągnąć za ogon” znajdowały się u mnie na porządku dziennym. Choć nauczyciele okazywali mi wiele serca, czułam się w szkole przeraźliwie obco. Tym bardziej, że mimo dramatycznych wysiłków, w pierwszym roku z trudem dawałam sobie radę.
– To nie powód do rozpaczy, Carolciu – uspokajała mnie mama. – Po pierwsze nawet gdybyś musiała powtarzać klasę, nie byłaby to żadna tragedia, takie sytuacje zdarzały się najlepszym. A po drugie im intensywniej popracujesz teraz, tym lepsze plony zbierzesz w następnych latach.
Wywód mamy wydawał się logiczny, ale moje samopoczucie poprawił w niewielkim stopniu. Każdego wieczora, zasypiając z głową pełną niespokojnych myśli, marzyłam o jak najszybszym powrocie do Kanady. Początkowo czytałam niemal wyłącznie książki po angielsku, które przywiozłam z Toronto, oraz oglądałam na okrągło moje ulubione filmy, głównie zabawne bajki Disneya. W telewizji odruchowo szukałam kanałów anglojęzycznych. W ogóle świat, który roztaczał się za oknem, niespecjalnie mnie interesował. Mama była załamana. Starała się mnie pocieszać na wszelkie sposoby, ale zdawała sobie sprawę z nieskuteczności swoich wysiłków. Zdecydowanie mniejsze kłopoty sprawiała Casandra, dla której nowy świat posiadał znacznie więcej zalet niż wad. Tatko uspokajał mamę, twierdząc, że adaptacja do nowych warunków, zwłaszcza w moim wieku, nigdy nie jest bezbolesna i że wkrótce wszystko się unormuje. „To tylko kwestia czasu, kochanie” – mówił i ze zdwojoną energią podejmował wysiłki, by załatwić podstawowe dla rodziny sprawy bytowe. A ja byłam ciągle i tu, i tam. Bardziej nawet tam niż tu. Ponieważ początkowo nie mieliśmy komputera, a tym bardziej internetu, pisałam do moich szkolnych przyjaciół w Kanadzie długie listy, na które, poza jednym wyjątkiem, nie dostawałam żadnych odpowiedzi. Okazało się, że pokonywanie tak znacznych odległości przy pomocy konwencjonalnej poczty jest praktycznie niemożliwe. Po kilku latach, gdy już mogłam słać maile – nie było do kogo. Czas zrobił swoje. Zresztą polska codzienność pozostawiała mi coraz mniej czasu na rozpamiętywanie przeszłości. A jednak mimo wszystko dość długo swój pobyt w Zielonej Górze traktowałam jako ciekawy epizod, stanowiący odstępstwo od normy, czyli Kanady. Byłam niemal w stu procentach przekonana, że któregoś dnia wydarzy się coś niezwykłego i wylądujemy na lotnisku w Toronto. Mijały jednak dni, tygodnie, miesiące i lata, a Toronto Pearson International Airport nie przybliżało się do mnie ani o milimetr. Jednak Kanada, jak się miało okazać później, nie zniknęła z mojego życia całkowicie.