Читать книгу Gdy krzywe jest proste - Edward Zyman - Страница 6
Wakacyjne dylematy
Оглавление– Wiesz, ty to masz słodkie życie. – Jolka, której zrelacjonowałam moją dzisiejszą rozmowę z mamą, nie ukrywała zazdrości. – Starsi pytają cię już w styczniu o wakacyjne plany; u mnie jest to nie do pomyślenia. Mam obowiązek robić to, co mi każą. Jadą na Mazury, więc ja muszę z nimi. Wybierają się w góry – ciągną mnie ze sobą. Zamarzy im się wyjazd do Wiednia, Paryża czy Madrytu – nie mam wyboru, muszę wraz z nimi uprawiać turystykę zagraniczną, poznawać nowe kraje i miasta, edukować się, jak mówi głowa rodu Ungerów.
– Wiedeń, Paryż, Madryt... rzeczywiście masz powody do zmartwień. Wyobrażam sobie, co by to było, gdyby zaoferowali ci w trybie przymusowym na przykład Hawaje albo Antyle. Czarna rozpacz...
Jolka popatrzyła na mnie swoimi zielonymi, wiecznie zdziwionymi oczyma.
– Nie drwij, przecież wiesz, o co mi chodzi.
– Nie wiem.
– Jak to: nie wiesz? Nie przyszło ci do głowy, że może ja już nie jestem małą dziewczynką z pierwszej klasy i mogę mieć własne pragnienia? Własne plany, jak i z kim spędzić wakacje?
Wreszcie do mnie dotarło.
– A więc o to chodzi, nie potrafisz nawet na parę dni rozstać się ze swym ukochanym. To rzeczywiście poważny problem.
– Żebyś wiedziała.
– Nie dramatyzuj, żyjemy w XXI wieku, w czasie wielkiej rewolucji informatycznej, masz internet, Skype’a, telefon komórkowy, możesz słać niestrudzenie esemesy – bezlitośnie znęcałam się nad przyjaciółką.
– Carola, o czym ty mówisz? Tak jakbym słyszała swoją mamę albo jeszcze lepiej babcię, która nie odrywa wzroku od telewizora. Wychowawczyni się znalazła. – Jolka była szczerze zmartwiona.
– No dobrze – ulitowałam się nad nią. – Powiedz wreszcie, o co chodzi.
– Jarek jedzie na cały lipiec z przyjaciółmi w Bieszczady... takie wczasy w siodle – wyjaśniła.
– I ty byś oczywiście chciała jechać z nim.
– No właśnie. – Kiwnęła głową z rezygnacją. – Ale w mojej sytuacji to tylko senne marzenie. Starsi nigdy się nie zgodzą. Nawet nie mam odwagi im o tym powiedzieć.
Od pół godziny siedziałyśmy w „Hebanie”, naszej ulubionej pijalni czekolady przy Sobieskiego, i napychałyśmy się jabłecznikiem na gorąco z lodami waniliowymi. Jolkę najwyraźniej zaintrygowało pytanie mojej mamy, na które ja właściwie nie zwróciłam uwagi. Odkąd zerwałam z Jackiem, który zaprosił na studniówkę jakieś ryże czupiradło z Technikum Ekonomicznego, było mi wszystko jedno, jak spędzę wakacje. Zostanę w Zielonej Górze, by opiekować się młodszymi siostrami i pomagać mamie w domu, czy też wyjadę dokądkolwiek – nie robiło mi różnicy. Dopiero teraz, smakując pyszności najlepszego cukiernika w mieście, uświadomiłam sobie, że pytanie mamy nie pojawiło się ot tak sobie. Coś się za tym niewątpliwie kryło, ale nie miałam najmniejszego pojęcia co.
– No i co mi radzisz? – Jolka grzebała bezmyślnie widelczykiem w resztkach jabłecznika. – Powiedzieć im o tym?
– Masz nadzieję, że cię puszczą?
– Wykluczone!
– Dlaczego tak sądzisz?
– Sama nie wiem, ale tak będzie.
– Ale dlaczego? – upierałam się przy swoim pytaniu. – Dałaś im jakiś powód? Nadużyłaś ich zaufania? Przecież twoi rodzice to ludzie otwarci, nowocześni i jeszcze stosunkowo młodzi; staruszek szanowany powszechnie doktor medycyny, mamuśka najlepszy w Zielonej Górze wyrwiząb.
– To wszystko prawda, ale...
– Jakie ale? – wpadłam jej w słowo.
– Takie, że oni wciąż mnie traktują jak słodkiego bobaska, którego trzeba karmić, pieścić, przewijać, a ja mam już prawie siedemnaście lat. Za rok matura, potem studia, przecież mama przez cały czas nie może trzymać mnie pod kloszem.
– No właśnie!
Jolka popatrzyła na mnie mało przytomnym wzrokiem.
– Co właśnie? – spytała.
– A to, że nie mogą – przypomniałam jej własne słowa. – Musisz im delikatnie powiedzieć, że jesteś już prawie dorosła, czego oni zdają się nie zauważać.
– Wspaniała rada, moja przyjaciółko, tylko jak mam to zrobić?
– Tutaj, niestety, nikt ci nie może pomóc – stwierdziłam. – Ten wysiłek musisz wziąć na siebie. Im mądrzej to zrobisz, tym większa szansa, że potraktują cię jak partnera, a nie jak dziecko, które cały czas trzeba trzymać za rączkę. Ale, ale – spojrzałam na zegarek – zagadałyśmy się. Spadamy, za chwilę mamy autobus.