Читать книгу Lhotse’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki - Elżbieta Piętak - Страница 9

Telefon

Оглавление

Dwa razy w swoim życiu miałam szczęście spotkać Anioły.

Jednym była moja babcia – „Maleńka”. Nie wiem, dlaczego tak ją nazywaliśmy, bo wcale nie była taka mała. Piękna z urody, miała kruczoczarne kręcone włosy, ale przede wszystkim była piękna z serca. Zawsze uśmiechnięta, nigdy się nie denerwowała, nie podnosiła głosu. Mało tego, dla wszystkich miała dobre rady i rozwiązywała każdy problem.

Kochałam ją bardzo.

Nawet nie myślałam, że po wielu latach uda mi się spotkać Anioła numer dwa.

Była to Celina Kukuczka, żona Jerzego Kukuczki, wybitnego polskiego alpinisty i zdobywcy wszystkich czternastu ośmiotysięczników świata.

Każdy z nas ma swoje typy Aniołów. Każdy inaczej postrzega drugiego dobrego człowieka. Ja właśnie tak postrzegałam Celinę. Nie znałam jej dobrze. Spotykałyśmy się okazyjnie, rozmawiałyśmy przez telefon, a jednak w jej obecności odczuwałam niezwykłe ciepło i życzliwość dla ludzi. I ten niesamowity spokój.

W wielu publikacjach czytałam, że w sprawy ekspedycji Jurka właściwie nie bardzo się angażowała. Ja odniosłam zgoła inne wrażenie. Pomagała, i to bardzo. To przecież na jej barkach spoczywał cały trud organizowania życia rodziny, gdy on wyjeżdżał na swoje wyprawy.

W 1987 roku Jerzy Kukuczka zdobył ostatni z ośmiotysięczników.

W Telewizji Katowice, gdzie wówczas pracowałam, robiłam wtedy już od wielu lat magazyn Góry, którego Jurek był częstym gościem.

Pewnego wieczoru odebrałam telefon od Celiny. Powiedziała, że następnego dnia nad ranem wracają uczestnicy wyprawy na Sziszapangmę (8013 m n.p.m.). To właśnie był Jurka ostatni, czternasty ośmiotysięcznik. Wielki sukces. Cała Polska szalała, a dziennikarze koniecznie chcieli przeprowadzić z nim wywiad.

Celina przekazała mi wiadomość z nieśmiałą sugestią, że może bym przyjechała z ekipą telewizyjną na lotnisko. Oczywiście na lotnisko w Warszawie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować, i nie chodziło o samą drogę, ale o wiele innych problemów z tym wyjazdem związanych. Po pierwsze byłam chora – przeziębienie z temperaturą. Po drugie musiałam zorganizować ekipę – przynajmniej operatora i kierowcę, bo o komplecie z dźwiękowcem i oświetleniowcem nawet nie marzyłam.

Zgodziłam się. Cel był tyleż zacny, co oczywisty. Wiedziałam też, że Celina na mnie liczy. Zadzwoniłam do dyspozytury, czyli miejsca, w którym planuje się pracę ekip, z prośbą o kogokolwiek, kto zgodzi się jechać w nocy do Warszawy. Dyspozytorka powiedziała, że musi mieć zgodę naczelnego, inaczej nie kiwnie palcem. Zadzwoniłam więc do niego, a był już wieczór. Zgodził się bez wahania. Kilkanaście minut później oddzwoniła do mnie dyspozytorka i powiedziała rzecz nie do wiary: mogłam sobie wybrać operatora, bo wszyscy czterej, których pytała, byli gotowi jechać w nocy do stolicy. To było niesamowite, profesjonalne, przyjacielskie. I było mi wszystko jedno, czy robią to dla mnie, czy dla Kukuczki. Wzruszyłam się bardzo. Dla takich chwil warto żyć.

Już w drodze do Warszawy martwiłam się, że czeka mnie jeszcze rozmowa z obsługą lotniska, tak żeby ekipa mogła znaleźć się jak najbliżej uczestników wyprawy. Moje obawy były całkiem na wyrost. Po przyjeździe dowiedziałam się, że wszystko już załatwiono. Władze Okęcia zgodziły się, by ekipa telewizyjna powitała Jerzego Kukuczkę na płycie lotniska. Cud.

Wśród kolegów fotoreporterów i dziennikarzy radiowych czekaliśmy, aż drzwi samolotu się otworzą i wyjdzie nasz bohater. Celina oczywiście była razem z nami. Podeszła do mnie, pocałowała w policzek i szepnęła: „Dziękuję”.

Kiedy Jerzy Kukuczka wysiadł z samolotu, wszyscy rzucili się w jego kierunku. On najpierw uściskał swoją ukochaną żonę, a potem podszedł do mnie, rozgarniając po drodze niezły tłum, i powiedział tylko: „Fajnie, że jesteś”.


Południowa ściana Lhotse i miejscowe sasanki.

Elżbieta Piętak

Zrobiłam z nim bardzo krótką rozmowę. Po pierwsze dlatego, że mieliśmy z ekipą trzysta kilometrów drogi powrotnej, a po drugie wiedziałam, że jak Jurek już wrócił, to na pewno zgodzi się wkrótce być gościem w studio telewizyjnym i tam porozmawiamy znacznie dłużej.

Do Katowic pędziliśmy jak szaleni. Nie było wtedy telefonów komórkowych, więc nie mogłam informować ludzi w Telewizji Katowice, że jedziemy i że – jeśli tylko zdążymy – jako pierwsi w Polsce pokażemy materiał filmowy z powitania Jerzego Kukuczki.


Autorka Ela Piętak dokumentuje Katmandu.

Dariusz Piętak

Wpadłam do studia na kilka minut przed końcem programu regionalnego emitowanego w godzinach porannych. Nie było czasu na montaż. Prowadzącym był Wojciech Majewski – świetny dziennikarz sportowy. Zapowiedział mnie tak: „Proszę Państwa, dziś Jerzy Kukuczka wrócił do Polski jako zdobywca wszystkich ośmiotysięczników świata. Wiedziałem, że nasza redakcyjna koleżanka Ela Piętak jest chora, więc nie ma szans na ten materiał z lotniska. Ale dziś rano dowiedziałem się, że w nocy pojechała do Warszawy. Jako pierwsza telewizja w Polsce mamy dla naszych Ślązaków i Zagłębiaków ten materiał filmowy. Obejrzyjcie, proszę”.

Byłam wdzięczna kolegom z redakcji, że czekali na nas do ostatniej chwili, i dumna z ekipy filmowej, bo zdjęcia wypadły bardzo dobrze. Już po emisji programu ucałowałam wszystkich, a najbardziej kierowcę za to, że zdążył.

Byłam wdzięczna Celinie za ten telefon.

Lhotse’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki

Подняться наверх