Читать книгу Okruchy gorzkiej czekolady. Serce na wietrze - Elżbieta Sidorowicz - Страница 8
4
ОглавлениеKoniecznie muszę porozmawiać z Polą. Wszystkie emocje mam rozkręcone na maksa, cały piątkowy dzień był tak niezwykły, że koniecznie muszę to z kimś obgadać.
Ale Poli nie ma w szkole.
Czyżby ją coś dopadło? To dziwne, Pola raczej nie choruje. Próbuję się do niej dodzwonić na przerwie, ale automat jest trochę zepsuty i przerywa połączenie. Dziś jest spokojny dzień, dużo malarstwa, projektowanie, ceramika, matmy nie ma. To dobrze, bo nie wiem, jak spojrzeć w oczy Jeżozwierza. Czy będzie tam jakikolwiek błysk porozumienia? Czy będą chłodne lodowce Arktyki?
Po lekcjach jadę do sklepu pani Ewy, mam akurat montaż kolejnej wystawy, i do domu docieram sporo po szóstej.
Pod moją furtką siedzi Poleczka. Coś się stało.
Prawie biegiem pokonuję ostatnie metry. Poleczka jest zapłakana, na mój widok ciężko podnosi się z ziemi.
— Boże, Pola, co się stało? — pytam w panice.
Pola kręci głową, widać że nie może mówić. Wstrząsają nią kolejne fale płaczu. Zabieram ją do domu, sadzam w kuchni przy stole, wstawiam wodę na herbatę. Czy mam w domu jakiś alkohol? Nie, nie mam.
— Mów — proszę, gładząc Polę po włosach. — Mów, o co chodzi?
Pola podnosi na mnie strasznie czerwone oczy. Czerwony ma też nosek i górną wargę, cała jest płaczem.
— Mój ojciec — zaczyna i utyka.
Robi mi się zimno. Lodowato. Czuję, że serce staje i zaczyna się chybotać.
— Nie — mówi Pola pospiesznie, patrząc na mnie. — Nic się nie stało. Ojciec dostał pracę w Londynie.
Przez chwilę ta informacja do mnie nie dociera. Praca. W Londynie. No i co z tego?
— Nie rozumiesz? — mówi cicho Pola. — Najpierw awansował, dostał przeniesienie do Warszawy, a teraz jeszcze wyżej. Londyn. Już raz musiałam rzucić wszystko, całe życie. A teraz znów. Nie… nie dam rady. Tym razem już nie.
Zamieram w połowie nalewania herbaty. Staram się postawić gdzieś czajnik, ale wciąż trafiam w złe miejsca, w talerzyk, w koszyk na pieczywo, wreszcie zniecierpliwiona odstawiam czajnik na podłogę. Nie mogę oderwać oczu od Poli.
— Rozumiesz, co to znaczy? — pyta rozpaczliwie Pola. — Ojciec żąda, żebym przerwała tu naukę, mam chodzić do międzynarodowej szkoły w Anglii, a tu tylko eksternistycznie zdać maturę. Oczywiście prócz matury tam. A co ze mną, z moimi uczuciami? Właśnie teraz, gdy już przebrnęłam przez najgorszy początek, gdy jakoś się zaaklimatyzowałam, gdy mam ciebie… Ile razy można zrywać przyjaźnie? Ile razy można zostawiać za sobą ludzi? Zostawiać i odchodzić tak, jakby gdzie indziej czekało nas coś dobrego… Ale tym razem nie. Tym razem mam Janka i nie mogę odejść nigdzie. Nie chcę. Kocham go.
Patrzę na nią w udręce. Co można na to poradzić? Jak mogę jej pomóc?
— Ja już nie mogę, Ania — mówi Pola i znów jej oczy wzbierają łzami. — I wiesz, on mnie nigdy nie spytał, podejmując te swoje życiowe decyzje, nigdy nie spytał, ani mamy, ani mnie. Po prostu tak ma być, mamy się dostosować. Bez szemrania. Tylko on jest ważny, tylko jego praca, jego kariera. Ale tym razem nie. Nie pojadę.
— A… co na to twoja mama? — odważam się spytać.
To dla mnie w ogóle nie do pomyślenia sytuacja, moi rodzice nigdy nie decydowali za mnie i nie urządzali mi życia.
— Mama? — mówi ponuro Poleczka. — Mama się cieszy. Ten awans taty, lepsza pozycja, wielkie pieniądze…
— Ale przecież musi wiedzieć, co łączy cię z Jankiem?
Pola patrzy na mnie. Ja też patrzę na Polę.
— Mama — mówi Pola — chyba się cieszy, że siłą rzeczy nie będę z Jankiem. Ona wcale nie chce, żebym się wiązała.
— Nie rozumie, że go kochasz?
— Lepiej będzie dla mnie, jak się rozstaniemy. Tak mi powiedziała. Rozumiesz?
Nie. Nie rozumiem takiej oschłości serca. Nie rozumiem, jak można unieszczęśliwiać własne dziecko.
— Co chcesz zrobić? — pytam. — Może mogłabyś tu zostać? Ostatecznie to maturalna klasa, masz tu zlecenia, tu jest twoje życie. Może mogłabyś zamieszkać ze mną? — wpada mi nagle do głowy.
Pola zamiera, a potem nagle jej oczy obejmuje jasny blask.
— Naprawdę? Naprawdę mogłabym z tobą mieszkać?
— Tak — mówię poważnie. To poważna decyzja. — Z mojej strony tak, tak, tak. Ale… jesteś jeszcze niepełnoletnia. Twoi rodzice musieliby się zgodzić.
— Przecież ty mieszkasz sama.
— Ja — mówię i zacinam się nagle. W oczach Poli raptowne przerażenie. Wiem, że nie chciała tego powiedzieć. — Moja sytuacja jest inna. Ale ty masz rodziców. To oni muszą się zgodzić.
— Nie zgodzą się — mówi sucho Pola.
— Widzisz, ja skończyłam osiemnaście lat, a i tak opiekuje się mną pani Barska. Legalnie, sądowo. Jest moim opiekunem prawnym i moją rodziną zastępczą. Ale trudno wymagać, żeby opiekowała się również tobą. Chyba nawet… nie chciałabym jej tego proponować. Wiesz, ja ją oszczędzam. Nie mówię jej wielu rzeczy, to znaczy… żeby nie przysparzać jej zmartwień. By nie stawiać jej pod ścianą. A to — to byłoby postawienie pod ścianą.
— Masz rację — mówi Pola i blask z jej oczu znika. Znów jest przybita i zniechęcona.
— Tylko w takim przypadku, gdy twoi rodzice się zgodzą. Chcesz, mogę z nimi porozmawiać. Serio.
— Nie sądzę, żeby to coś dało… ale — OK. Możesz to dla mnie zrobić?
— Jasne — mówię pocieszająco.
Mogę. Pewnie, że mogę. Jeszcze jedna niełatwa rozmowa w moim życiu. Ale to przecież Pola. Moja Pola.
— Dziękuję ci — mówi poważnie Pola. — Wiesz, w Białymstoku miałam wielu bliskich ludzi. Ale ty… jesteś mi najbliższa. Nigdy nie miałam takiej przyjaciółki.
*
Następnego dnia Poli znów nie ma w szkole, natomiast oboje razem, Pola i Janek, czekają na mnie po zajęciach. Pola ma czerwone oczy, Janek jest blady jak ściana, jak niezarysowana kartka papieru. Trzymają się za ręce.
— Cześć — mówi cicho Pola. — Chcemy iść porozmawiać z panią Barską.
Patrzę na Janka. Więc zdecydował się ją w to włączyć. Panią Barską, która problemów z nami ma już po kokardę. Janek patrzy na mnie, czyta chyba coś z mojej twarzy, bo mówi:
— To dla mnie sprawa życia lub śmierci. Muszę spróbować wszystkiego. Wszystkiego, co tylko można.
Kiwam po namyśle głową.
— Pójdziesz z nami?
— Jasne.
— Babcia jest uprzedzona.
To naprawdę rzut beretem od szkoły. Wchodzimy do windy, wjeżdżamy na trzecie piętro. Pani Barska otwiera drzwi i zaprasza nas do salonu. Mówię, że zrobię herbatę, ale wszyscy wolą kawę. OK, zrobię kawę. Gdy przychodzę z tacą, Pola znów płacze, a Janek siedzi bez ruchu i patrzy przez okno.
— Błagam panią, niech nam pani jakoś pomoże — mówi, szlochając Pola.
Pani Barska gładzi ją po włosach.
— Nie wiem, córciu, co można zrobić w tej sytuacji…
— Ania zaproponowała, że możemy mieszkać razem — mówi cicho Poleczka.
— Tak… ale… — Pani Barska urywa.
— Wiem — mówi Pola bezgłośnie. — Ania mi to wczoraj mówiła.
— Możemy próbować przekonać twoich rodziców… — zaczynam.
— Ja mogę zrezygnować ze studiów i pojechać do Londynu — mówi Janek, wciąż biały jak papier, odwracając się od okna.
Powietrze w pokoju nieruchomieje.
— Janku — mówi pani Barska po chwili — czy to rozsądne rozwiązanie?
— Nic mnie to nie obchodzi…
— A co będziesz robił w Anglii?
— Wszystko jedno. Mogę pracować na stacji benzynowej. Mogę zmywać w knajpie talerze. Ganc pomada.
— Ale Polcia chyba by nie chciała pomywacza jako mężczyzny swego życia…
— Ja, proszę pani, będę z nim, nawet jak będzie świniopasem…
— Wiesz, kochanie, to tylko w bajkach jest takie proste.
— Księżniczka i świniopas. — Janek uśmiecha się blado.
— Janeczku, przemyślcie to. Ty powinieneś skończyć studia. Nie ma najmniejszego sensu rezygnować z wykształcenia. Kim będziesz dla rodziców Poli, gdy będziesz zmywał naczynia czy czyścił szyby samochodowe? Partnerem do rozmów? Konkurentem? Kto chciałby oddać córkę nikomu?
Pola i Janek milczą.
— Ty, Polu, już niedługo staniesz się pełnoletnia. Wtedy będziesz mogła zdecydować, czy zostajesz z rodzicami w Londynie, czy wracasz do Polski i podejmujesz tutaj studia. Ale najpierw musisz zdać maturę. Wytrzymacie ten rok. Jeśli wasza miłość jest prawdziwa, to wytrzymacie rozłąkę.
Pola spuszcza głowę, Janek znów patrzy przez okno.
— Nie takiej chcieliście ode mnie rady? — pyta pani Barska ze smutnym uśmiechem.
— Nie chcę stąd wyjeżdżać — szepcze Pola i broda jej lata.
— Nie chcę się z nią rozstawać — mówi ponuro Janek.
Cały czas nic nie mówię. Żadne moje słowa nie będą pocieszeniem, nie mam dla nich ani dobrej rady, ani rozwiązania. Tylko gdzieś głęboko w sercu wiem, że takie jest życie, że chichot losu polega na tym, że nic nie można zaplanować, że przychodzą takie zawirowania, przy których nasze potrzeby, marzenia, plany idą w łeb w ułamku sekundy. Tak stało się ze mną, z moją rodziną, tak teraz dzieje się z Jankiem i Poleczką. Ich sytuacja ma pozornie różne wyjścia, nie tak jak moja, dlatego oni jeszcze się buntują, walczą o swoje. Ale tak naprawdę ta sytuacja ma jedno wyjście. To, o którym powiedziała im pani Barska. To, którego nie chcą przyjąć do wiadomości. Tylko jedno wyjście. Niedobre, bo tu nie ma dobrego rozwiązania. Jest, jak jest.
— Babciu — mówi Janek, podrzucając głową. Długie, jasne włosy rozsypują mu się na ramiona. — A czy ty podjęłabyś się opieki nad Polą, gdyby rodzice pozwolili jej zostać?
Więc padło to pytanie wprost. Nie zdążyłam go chwycić za ramię, kopnąć pod stołem, nie zdążyłam nic. Pani Barska odstawia pustą filiżankę.
— Tak, kochanie. Zawsze będę cię wspierać, nawet w najbardziej obłąkanej sytuacji.
Szloch chwyta mnie za gardło. Janek podnosi się, podchodzi do pani Barskiej i bierze ją w objęcia.
— Babciu — mówi szeptem, całując ją we włosy. — Jesteś niezrównana. A gdybym przyszedł i powiedział ci w zaufaniu, że właśnie kogoś zabiłem, to co byś zrobiła?
— No cóż. Nie pytałabym o nic, tylko pomogłabym ci wykopać odpowiednio duży dół w ogródku twoich rodziców — mówi pani Barska, przymrużając jedno oko. — Ale tak naprawdę… — zamyśla się — naprawdę to zrobiłabym wszystko, abyś uzyskał jak najniższy wymiar kary. No i przynosiłabym ci dużo paczek. — Uśmiecha się smutno.
— Ja rozmawiałem w domu z rodzicami — mówi Janek, obejmując Polę ramieniem. Pola wygląda jak mała dziewczynka, taka jest szczupła, krucha i złamana nieszczęściem. — Mama powiedziała, że proszę bardzo, Pola może z nami mieszkać. Tylko jej rodzice… nie wiem, jak przekonać jej rodziców.
— Obiecałam Poli, że spróbuję ich przekonać — mówię po raz pierwszy.
— Ty, dziecko? — pyta pani Barska zdziwiona. — Ty nic w tej sytuacji nie wskórasz. To ja pójdę. Ja z twoim tatą, Janku — mówi, podjąwszy jakąś decyzję.
Pola podnosi się bez słowa i całuje ją w rękę.
Janek odwraca się i patrzy na Polę długą chwilę.
— Ja pójdę z wami — mówi — i poproszę rodziców o twoją rękę.
Pola mruga oczami, zupełnie oszołomiona. Wygląda, jakby dostała czymś ciężkim przez głowę.
— Śliczna — mówi Janek, klękając przed nią. — Czy zechcesz mnie za męża?
Pola znów zaczyna płakać, klęka przy Janku, a Janek bierze ją w objęcia. Pani Barska zagarnia mnie ramieniem i zdecydowanie zabiera z pokoju.
— Och, co za emocje — mówi cicho. — Mój wnuk będzie się żenił.
— Będzie się żenił? — nie mogę wprost w to uwierzyć. — Teraz?
— Nie, naturalnie, że nie teraz. Może za pięć lat…
Za pięć lat? Bóg raczy wiedzieć, co będzie za pięć lat. Co będzie z nimi. Z ich sercem. Z miłością.
Pani Barska siada w kuchni przy stole i zaczyna cicho płakać. Z przerażenia nie wiem, co powiedzieć. Stoję w progu kuchni ze ściśniętym gardłem i patrzę na mądrą, dobrą, niezłomną panią Barską. Nigdy jej w takim stanie nie widziałam.
— Biedne dzieci — mówi wreszcie pani Barska, starając się wytrzeć oczy. — Zrobimy wszyscy, co się da, ale nic z tego nie będzie. Och, Janek, biedny Janek, jak on to zniesie?
*
Nie mogę dłużej odkładać wystawy, więc jadę tam następnego dnia zaraz po szkole, mimo że właśnie ważą się losy Poli i Janka. Zresztą w niczym bym nie pomogła, do rodziców Poli pojechała silna ekipa, złożona z pana Marcina, pani Barskiej i Janka. Prawdziwy zlot komandosów. Pan Marcin ma prosić o rękę Poli w imieniu syna, Janek ma padać na kolana, a pani Barska? Pewnie ma się unosić jak duch nad wodami, obiecując opiekę nad Polą, podkreślając potrzebę zostania w maturalnej klasie i wspominając rozpoczynającą się karierę ilustracyjną Poli. Gdyby rodzice pękli, to Pola zamieszka ze mną lub z rodziną Janka, bo szkoła nasza nie dysponuje żadną bursą ani internatem.
Ustawiam na witrynie w Blanc peu Gris przyjęcie w jesiennym sadzie. Sztuczne drzewo — jabłonka — zostało specjalnie zamówione, domawiamy jeszcze kosz sztucznych jabłek i ustawiam na wystawie prosty, drewniany stół pod drzewem. Pani Ewa chciałaby tym razem wyeksponować zastawę, więc nakrywam stół obrusem z surówki lnianej, na tym kładę białe bieżniki obrzeżone koronką i stawiam naczynia. Wszystko jest w szafirach i błękitach, ładnie to kontrastuje z rozrzuconymi wszędzie czerwonymi jabłkami.
To sztuka ładnie ubrać stół. Tak, aby była jakaś myśl przewodnia, spójna kolorystyka, żeby wyeksponować dużo naczyń, ale nie zrobić zbytniego tłoku. Ma być lekko, szkliście, przestronnie. Na talerzach układam granatowe serwetki w kółkach, obok sztućce, kieliszki, karafki, drobiazgi. Elegancko, trochę surowo. Lśniące jabłka leżą pomiędzy naczyniami na stole. Stawiam lekkie krzesła, na sam koniec wymyślam, że można by zaaranżować taką jakby altanę ze wstążek. Przyczepiam do sztucznego drzewka całą masę długich wstążek w kolorach od turkusu, przez szafir, do granatu, rozkładam je szeroko i każdą z nich mocuję zszywką do sztucznej trawy. Tworzy się jakby kolorowa, ażurowa ściana, będąca tłem ekspozycji. Ponad stołem rozwieszam jeszcze żyłkę i na niej też przerzucam krótsze kawałki wstążki, przypinam do nich sztuczne ptaszki i drewniane ozdoby. Na trawie wiklinowy kosz i oparte o niego grabie. Na stole wiązanka sztucznych kwiatów. Takie ładne robią teraz te sztuczne rzeczy, naprawdę wyglądają jak prawdziwe.
Ogarniam wystawę spojrzeniem. Już jest strasznie późno, te wstążki zabrały mi masę czasu. Jesienny ogród prezentuje się bardzo dobrze, udało mi się zachować proporcje między piknikiem a eleganckim przyjęciem. Jeszcze na krzesło rzucam szafirowy koc w kratkę, lekko rozłożony, jeszcze poprawiam kieliszki.
— Chodź już, Aniu — mówi pani Ewa, pojawiając się w drzwiach sklepu. — Chodź, już jest pięknie. Naprawdę.
Patrzę na nią z pytaniem w oczach. Naprawdę?
Pani Ewa podchodzi do mnie i mówi cicho:
— Janek i Pola przyszli.
Sztuczne jabłko wypada mi z ręki. Patrzę na panią Ewę.
— Chodź, kochanie, musisz uspokoić Polę.
Jest niedobrze. Widzę to z daleka. Pola płacze histerycznie, Janek jest aż biały z furii.
— Nie udało się? — pytam.
Pani Ewa wpuszcza nas wszystkich na zaplecze. Nie ma tu zbyt wiele miejsca, jakoś się upychamy. Janek nie ma gdzie usiąść, stoi i kopie nerwowo w pudło pełne papierów.
— Na nic to wszystko — mówi ponuro. — Jakbyśmy przemawiali do ściany.
Pani Ewa jest zdenerwowana, tak jak my wszyscy.
— A tacie też nic nie udało się wskórać? — pyta Janka.
— Tata próbował. Powiedział, że zdałem na prawo, że on też jest prawnikiem, że pracę po studiach mam zapewnioną, a właściwie będzie szykował mnie do przejęcia jego kancelarii…
— Jak to, dziecko, przecież ty chciałeś być adwokatem — mówi ze zdumieniem pani Ewa. — Adwokatem, karnistą. To jeszcze trzy kolejne lata nauki po skończeniu studiów…
— Ale nauka nie przeszkadza mi w podjęciu pracy, prawda? — mówi Janek. — Tata Poli… — zacina się.
— Tata zbył ich zupełnie — szlocha Pola. — Spytał pana Barskiego, czy zostawiłby swoje dziecko, wyjeżdżając za granicę i nie znając zupełnie osób, które miałyby się nim opiekować. Powiedział, że to bzdura i że się nam wszystkim dziwi.
— A pani Barska? — pytam cicho. Znam jej dar przekonywania, jej niezłomną siłę.
— Tata prawie wyśmiał panią Barską — mówi ciężko Pola. — A na argument, że się kochamy i chcemy pobrać, tylko machnął ręką.
Janek kopie pudło coraz mocniej. Pani Ewa siedzi blada.
— Nienawidzę go — szlocha Pola. — Jak można być tak bez serca. Nienawidzę go.
— Nie mów tak — mówię, przełamując ścierpnięcie w krtani. — Nie mów tak nigdy. — Pola gwałtownie podnosi głowę i patrzy mi w oczy. — To twój ojciec. To twoi rodzice.
— Aniu, twoi rodzice ciebie kochali — szepcze Pola.
— Twoi ciebie na pewno też kochają. Proszę. Nie myśl w ten sposób. Sama siebie ranisz.
— Tata powiedział, że proszę bardzo, po roku mogę wrócić. Po roku przyjmie oświadczyny Janka i jeśli ta miłość przetrwa próbę czasu, to urządzi nam nawet wesele. Tylko najpierw musi wiedzieć, że oddaje córkę człowiekowi, który będzie potrafił zarobić na jej utrzymanie, że rozpoczęcie studiów jest niczym, trzeba je skończyć i wykazać się pracą. Wtedy proszę bardzo, on nie będzie stawiał żadnych przeszkód.
— Czyli zgodził się? — pytam zaskoczona.
— Tak. Właściwie się zgodził.
— A czego ty właściwie więcej chcesz od niego? — pytam ciężko. — Przecież teraz naprawdę jesteś w szkole, jesteś niepełnoletnia, on jest za ciebie odpowiedzialny. Janek nie jest dojrzałym, dorosłym, zarabiającym człowiekiem, zdolnym do założenia rodziny. Przecież teraz to się nie może udać, no bo jak?
Pola przestaje płakać i patrzy na mnie. Janek też przestaje kopać pudło. Pani Ewa milczy.
— Więc ty też uważasz, że nie ma innego wyjścia? — pyta cicho Pola. Ma trudny do określenia wyraz twarzy. Janek podchodzi krok w jej kierunku.
— Dzieci — mówi pani Ewa. — Moi kochani. Jestem całym sercem za waszą miłością, widzę, co się z wami dzieje. Ale tata Poli ma, niestety, rację. Czy chcecie to przyjąć, czy nie.
— A ty? — pyta mnie Pola. — Co myślisz?
— My wszyscy — mówię powoli, gwałtownie porządkując emocje — staramy się wspierać was, waszą miłość, mimo tego, że jak powiedziała pani Barska — to obłęd. Wspieramy was w tym obłędzie. Doceńcie ten nasz zryw, przecież to jak powstanie listopadowe. Jak wszystkie nasze powstania, kierowane wyłącznie emocjami. Ale tata Poli myśli trzeźwo i trudno mu się dziwić. Podejrzewam, że nie docenia tej miłości, więc musicie mu pokazać, że się myli.
— On mnie w ogóle nie zna — szepcze Pola.
— Tak, nie zna cię — przyznaję. — Wydaje mu się, że jesteś małym dzieckiem. Że to jakiś kaprys, nic ważnego. Tak, to wszystko prawda. Poleczka — podchodzę i obejmuję ją. Ma takie szczupłe ramiona, wstrząsane teraz płaczem. Jasna, elfia uroda, krucha bezbronność, rozpacz przegranej.
— Wytrzymasz ten rok — szepczę jej w ucho. — Londyn nie jest na końcu świata. Będziesz tu przyjeżdżać, Janek pojedzie do ciebie. Ludzie tak żyją. Przecież nie idzie na wojnę.
Pola podnosi na mnie oczy.
— A ty, w gruncie rzeczy jesteś z moim tatą, prawda? — pyta gorzko.
— Nie — odpowiadam jej cicho, przełykając ślinę. — Nie, nie jestem z twoim tatą. Ja nigdy bym tak nie postąpiła. Ale on jest twoim tatą i ma jakąś swoją rację. Przecież wiesz, że musisz mu się podporządkować. Bo co innego możesz zrobić? Uciekniesz? Zostaniesz tu, nie wiadomo gdzie? Odszuka cię przez policję. Nie warz sobie piwa. Myśl o Janku. On jest tak zakręcony, że rzuci dla ciebie wszystko. Chcesz, by poniósł taką ofiarę?
— Nie — szepcze Pola. — Kocham Janka. Nie pozwolę, by dla mnie z czegokolwiek zrezygnował.
— Kochasz go — mówię z przekonaniem. — Wiem to. Więc zrób to dla niego. Dla przyszłych dobrych stosunków. Wykaż się dorosłością. Facet w miłości głupieje, kobieta musi myśleć jasno. Za siebie i za niego. — Przerywam. Bardzo pięknie, zaraz będzie mi już można mówić babciu Klementyno…
— Skąd wiesz? — pyta Pola zaskoczona.
— Nie wiem — przyznaję. — Tak mi się wydaje. Ale tak naprawdę to nie wiem.
— Ania ma rację — mówi pani Ewa.
— Przepraszam, czy wy mnie macie za jakiegoś idiotę? — pyta cierpko Janek.
Pani Ewa całuje go w czoło, mimo że wściekły Janek próbuje się wydrzeć.
— Trochę tak, kochanie — mówi Pola i uśmiecha się do niego słodko. Treserka dzikich zwierząt. Janek w jednej chwili kładzie nastroszone futro i zakrywa zęby.
— Więc co, postanowione? — pyta w przestrzeń.
Podchodzę do nich, obejmuję ich razem, jednym uściskiem.
— Wytrzymacie — mówię cichutko — wytrzymacie wszystko. Musicie wytrzymać. Bo przecież — to miłość.
*
To miłość, to miłość, to miłość. No bo co innego skłoniłoby dorosłych, dojrzałych ludzi do tego, by podpisywali się pod szaleństwem, by potrafili nawet ośmieszać się w oczach innych — poważny, szanowany prawnik pan Barski, nauczycielka i wychowawczyni — jego matka, dorośli ludzie, którzy wydawałoby się powinni mieć chłodniejszy osąd, rozumne rozeznanie sytuacji. Stanęli murem za Jankiem, mimo że jego pomysły były wariackie i nie do zrealizowania. Pani Barska wiedziała o tym od początku. Powiedziała mi przecież w kuchni — nic z tego nie będzie. Pan Barski poprosił o rękę Poli, mimo że wiedział — nic z tego nie będzie. Oboje wyszli na… ludzi niepoważnych i zrobili to zupełnie świadomie. Dlatego, że Janek potrzebował wsparcia. I oni mu to bezwzględne wsparcie dali.
Czy tata Poli kiedykolwiek to zrozumie? Czy jego chłodny umysł biznesmena prychnie tylko nad takim zachowaniem, parsknie śmiechem?
Muszę się tego uczyć. Uczyć się nie zważać na cudzą opinię, jeśli przyświeca mi ważniejszy cel. Ludzka opinia nie jest ważna. Jaki to napis widnieje nad drzwiami kuchni, w jasnym domu państwa Barskich?
Be who you are and say what you feel, because those who mind don’t matter, and those who matter don’t mind 4.
*
Jeśli Pola chce skończyć naszą szkołę, musi mieć indywidualny tok nauczania, musi zaliczać kolejne przedmioty, głównie praktyczne, eksternistycznie i musi przyjechać tu pod koniec roku, by zrobić dyplom. Inaczej wszystko pójdzie w diabły, całe trzy lata nauki. Tym razem Pola stawia na swoim, będzie chodzić do międzynarodowej szkoły w Londynie i będzie równocześnie kończyć nasze liceum. Ponieważ nie zamierza zrezygnować ze zleceń od wydawnictwa, więc roboty jej w tym roku nie zabraknie.
— Jak najwięcej — mówi do mnie — jak najwięcej pracy. Żebym nie miała czasu myśleć. Żebym była zajęta cały czas.
Kiwam głową. Znam to. Też tak robiłam i robię… Praca oczyszcza umysł. Systematyzuje emocje. Porządkuje życie. O ile tylko da się to zrobić… O ile nie przydarzy się zwód serca, który wszystkie nasze postanowienia obraca wniwecz w jednej chwili.
Mam nadzieję, że Pola da radę.
Jedzie tam niepogodzona, zbuntowana, nieszczęśliwa, z zachwianym poczuciem bezpieczeństwa i z dramatycznym poczuciem, że rodzice są dla niej obcymi osobami.
Jak uda jej się przez to przebrnąć?
Będzie tu przyjeżdżała, jak często się da i wiem też, że Janek będzie do niej jeździł równie często. Obiecała, że będzie dużo pisać.
Wyjeżdża w drugim tygodniu października i dopiero wtedy dociera do mnie, że właśnie tracę przyjaciółkę. Kolejny już raz zostaję zupełnie sama.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki