Читать книгу Zaliczenie z tragedii - Elizabeth Laban - Страница 6

Rozdział 1. Duncan

Оглавление

Wejdź i znajdź przyjaźń

Przechodząc pod kamiennym łukiem bramy prowadzącej do internatu uczniów ostatniej klasy, Duncan myślał o dwóch sprawach: o tym, jaki „skarb” mu zostawiono, oraz o swoim zaliczeniu z tragedii. No, może o trzech: martwił się też, który pokój mu przypadnie.

Gdyby nie ten drugi punkt – próbował przekonać sam siebie – byłby prawie w stu procentach szczęśliwy. Prawie. Ale to zaliczenie – odpowiednik pracy dyplomowej w Szkole Irvinga – wysysało co najmniej trzydzieści procent jego dobrego samopoczucia, co było przykre w tak ważnym dniu. Przez najbliższych dziewięć miesięcy sporą część czasu miał poświęcić próbom zdefiniowania tragedii w sensie literackim, czyli na przykład: co sprawia, że Król Lear jest tragedią. Kogo to obchodziło? Nawet w tej chwili mógł odpowiedzieć na to pytanie: tragedia jest wtedy, kiedy zdarza się coś złego. Złe rzeczy dzieją się nieustannie. Ale nauczyciel angielskiego w ostatniej klasie – pan Simon, który, tak się złożyło, został opiekunem jego rocznika – był właśnie osobą, którą to obchodziło. Obchodziło go to bardzo i uwielbiał rzucać słowami takimi jak „wzniosłość” i „pycha”. Duncan znacznie chętniej zająłby się liczbami zamiast słów, ale słyszał o rzadkich przypadkach, kiedy to uczniowie ostatniego roku z Irvinga bez zbytniego wysiłku radzili sobie z zaliczeniem. Może tak naprawdę wystarczyło zaliczyć to na tróję. Nie pozwoli, żeby ta sprawa zepsuła jego ostatni rok w szkole. Nie po zeszłorocznych błędach, które popełnił. Po namyśle uznał jednak, że może przydałaby mu się taka odskocznia; było to z pewnością lepsze niż rozpamiętywanie przeszłości.

Duncan zmusił się do przejścia przez bramę bez zatrzymywania się – pokusa, by stanąć i przeczytać wyryte w kamieniu przesłanie, była silna. Ale chodził do tej szkoły już od trzech lat – doskonale wiedział, co tam napisano. Wyglądałby głupio, gdyby się zatrzymał, więc zamiast tego szepnął do siebie: „Wejdź i znajdź przyjaźń”. Wielokrotnie już przechodził pod tą sentencją; nie miał wyboru, kiedy szedł do jadalni albo do gabinetu dyrektora. Nigdy wcześniej nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Ale teraz, cóż, miał nadzieję, że coś w tym jest, że wszyscy ci ludzie rzeczywiście byli jego prawdziwymi przyjaciółmi, cokolwiek to znaczyło. Po tym, co przeszedł, będzie potrzebował ich wsparcia bardziej niż kiedykolwiek.

Uczniowie ostatniej klasy mieszkali tuż przy dziedzińcu – było to piękne podwórze, otoczone głównymi zabudowaniami szkolnymi. Pokoje – takie jak ten, który Duncan zajmował wraz z Tadem przez ostatnie trzy lata – przedzielono na pół, by uczniowie mogli mieszkać w pojedynkę. Po raz pierwszy, odkąd chodził do szkoły, miał dostać pokój tylko dla siebie. Oczywiście, to były klitki. Ale Duncan z radością zamieszkałby nawet w szafie, gdyby tylko znajdowała się przy dziedzińcu i gdyby mógł być tam sam.

Wszedł do budynku, wdychając znajomy zapach posiłku z jadalni oraz, jak mu się zawsze zdawało, woń papieru, atramentu i intensywnie myślących mózgów, po czym ruszył w stronę schodów. Zawahał się, wiedząc, że teraz uzyska odpowiedź – lepszą lub gorszą – na pytanie, które wracało do niego przez całe lato, kiedy to z nadzieją zastanawiał się, w jakim pokoju chciałby mieszkać. Wiedział, co by go uszczęśliwiło, gdyby miał tu cokolwiek do gadania: jeden z pokojów z widokiem na dziedziniec, w połowie korytarza, obok pokoju Tada.

Ktoś dotknął ręką jego ramienia i Duncan się odwrócił.

– Dalej, człowieku, na co czekasz? – spytał Tad z szerokim uśmiechem.

Duncan pochylił się, żeby podać mu dłoń, ale Tad cofnął się w ostatniej chwili. Dał znak przyjacielowi, by go gonił, i wbiegł po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Duncan zrobił ruch, jakby chciał ruszyć za nim, ale się powstrzymał. To była właśnie ta chwila; niemalże nie chciał znać odpowiedzi. Jedynie ubiegłoroczni absolwenci wiedzieli, który pokój przypadnie któremu uczniowi. Kazano im przysiąc – dosłownie, złożyli przysięgę, za złamanie której groziła utrata kilku punktów w średniej końcowej (i powiadomienie college’u danego ucznia) – że się nie wygadają. Ostatniego dnia szkoły każdy z nich powiesił na drzwiach pokoju imię swojego następcy, pozostawiając też „skarb”, który każdy z nowych lokatorów miał znaleźć w pierwszym dniu następnego roku szkolnego. Po tym korytarze zapieczętowano aż do sierpnia. Wielu próbowało się dostać na to piętro, usiłowano nawet przekupić ekipę sprzątającą, która w tygodniu poprzedzającym rozpoczęcie roku miała oczyścić powietrze z kurzu. O ile Duncan wiedział, nikomu się nie udało.

A skarbem, który czekał na niego, mogło być wszystko.

– Hej, Dunc! – zawołał Tad z góry. – Jeśli tu nie wejdziesz, ukradnę twój skarb!

Duncan miał ochotę spytać, który pokój dostał, ale nie był w stanie. Co się z nim działo? To nie było przecież nic wielkiego. Niezależnie od tego, gdzie miał mieszkać i co dla niego zostawiono – jaką rzeczywistą zmianę mogło to spowodować w jego życiu? Tym niemniej bardzo by chciał mieć dobrą opowieść do sprzedania przy kolacji. W najgorszym razie mógłby skierować rozmowę na tory oddalone od tematu, który, jak się obawiał, wszyscy tak naprawdę chcieliby poruszyć.

W przeszłości wśród skarbów znajdowano różne rzeczy – zaczynając od prawie trzymiesięcznej zapleśniałej pizzy, na czeku na pięćset dolarów kończąc. Krążyła plotka, że niektórym szczęściarzom pozostawiono dwa bilety na mecz Jankesów, udział w jakiejś znanej spółce i bon upominkowy do jednej z najelegantszych restauracji w hrabstwie Westchester. A raz, jak głosiła legenda, wiele lat temu jednemu z uczniów zostawiono szczeniaka buldoga angielskiego (buldog był szkolną maskotką). Podobno władze szkolne chciały znaleźć dla niego nowy dom, ale w końcu pozwolono psu zostać i nazwano go Irving. W bibliotece wisiało jego zdjęcie, jednak za każdym razem, kiedy Duncan pytał któregoś z nauczycieli, czy wszystko to rzeczywiście było prawdą, odmawiano mu odpowiedzi. Krążyło też mnóstwo opowieści o kiepskich skarbach, takich jak paczki M&M’s i przypadkowe książki.

Duncan powoli wszedł po schodach. Inni uczniowie mijali go w biegu, klepiąc go po plecach. To były schody używane zarówno przez chłopców, jak i dziewczyny, ale uczennice skręcały tu w swój długi korytarz, z którego rozciągał się widok na zalesione tereny za szkołą. Duncan słyszał, jak jedna z dziewczyn piszczy, że w jej pokoju jest królik – czy to w ogóle było możliwe? Ktoś musiał się dogadać ze sprzątaczkami, a te najwyraźniej zgodziły się na wniesienie zwierzaka w ostatnich dniach; podobnie musiało być w przypadku tajemniczego buldoga. Duncan miał nadzieję, że nie dostał żadnego zwierzęcia. To było ostatnie, czego by sobie życzył.

Był już prawie na górze. Gdyby podniósł wzrok, mógłby zobaczyć, które drzwi są jeszcze zamknięte; mógłby zacząć zgadywać, które należą do niego. Ale korytarz był długi. Większość drzwi na tym końcu była otwarta, a więc ich mieszkańcy już znaleźli swoje kwatery. Duncan widział, że drzwi w drugiej połowie korytarza są zamknięte – do niektórych przyklejono taśmą papierowe konstrukcje, do innych – wycięte litery składające się w imiona. Jego własne imię nie wpadło mu w oko. Był w połowie korytarza, kiedy doznał tego przygnębiającego uczucia. Właśnie w tej chwili Tad wybiegł ze swojego pokoju.

– Dostałem zeszłoroczny pokój Hopkinsa – powiedział. – Zgadnij, co mi zostawił.

– Co? – spytał Duncan bez zainteresowania. Chciał wziąć się w garść. Tad zachowywał się dość normalnie; może nikt nawet nie myślał o tym, co się stało w zeszłym roku. W jakimkolwiek pokoju miał zamieszkać Duncan, jakikolwiek skarb mu zostawiono, wszystko to i tak odejdzie w niepamięć za dzień albo dwa. Dłużej rozmawiano jedynie o wyjątkowo wspaniałych skarbach. A co do pokoju – przyzwyczai się do wszystkiego. Tak naprawdę był tylko jeden, w którym nikt nie chciał mieszkać.

– Wejdź – powiedział Tad, sprowadzając Duncana na ziemię.

Chłopak niechętnie wszedł do pokoju Tada i rozejrzał się. Nie był tak mały, jak się tego spodziewał. Właściwie wydawał się bardzo duży. Stało tam łóżko – mniejsze niż zwykłe pojedyncze, o ile to było możliwe – i maleńkie biurko, chociaż tak naprawdę nikt nigdy nie pracował u siebie w pokoju, wszyscy szli się uczyć do Hallu. Tad otworzył drzwi szafy i wskazał jej wnętrze. Duncan zobaczył wsuniętą na tył jednej z półek butelkę z wielką złotą kokardą – wyglądało to na jakiś alkohol. Tad sięgnął po trunek.

– Bourbon – powiedział z dumą. – Dobra rzecz. Podobno z rodzinnych rezerw. Ma dwadzieścia lat!

– Ha – skwitował Duncan.

– Napijesz się?

– Nie, nie teraz. Muszę znaleźć swój pokój – odparł. Ale zaraz dodał: – Może później.

– Jeszcze go nie znalazłeś? – spytał Tad z niedowierzaniem. – To idź szukać.

Duncan wyszedł znów na korytarz. Wszyscy biegali w tę i z powrotem, z pokoju do pokoju; rzucali piłki, puszczali muzykę.

Jutro wszędzie będzie cicho, ale dzisiaj prawie wszystko było dozwolone, choć bourbon zapewne nie. Tym razem Duncan poszedł prosto na koniec korytarza. Wiedział, co go martwi: przeczuwał, że dostanie narożny pokój, ten, którego nikt nie chciał. Nie mylił się. Na kawałku białego papieru w linie nagryzmolono jego imię. Otworzył drzwi i natychmiast przypomniał sobie, dlaczego nikt nie miał ochoty tu mieszkać: światło wpadało tu tylko przez maleńkie okrągłe okienko, które świetnie wyglądało z dołu, z zewnątrz – ale nie stąd. W dodatku ten pokój był znacznie mniejszy niż pokój Tada! Duncan rzucił się na swoje niepościelone wąskie łóżko. Wszystkie jego rzeczy, odebrane i wniesione już wcześniej, ułożono schludnie w kącie. Był tak zawiedziony, że niemal zapomniał o skarbie. Kiedy tylko go zauważył, poczuł się jeszcze gorzej – o ile było to możliwe. Na małym biurku leżał stosik płyt CD. Cudownie. Muzyka – to było niemal gorsze niż spleśniała pizza, bo nie było nawet interesujące. Poza tym – kto dziś jeszcze słucha płyt? Wiedział, kto zajmował ten pokój w minionym semestrze: to był ten albinos. Duncan nie mógł uwierzyć we własnego pecha.

Pochylił się w stronę biurka – pokój był tak mały, że można było dosięgnąć wszystkiego z dowolnego miejsca, nie wstając ani nie przesuwając się. Płyty ustawiono starannie, a obok znajdował się złożony liścik. Duncan powoli rozwinął kartkę – list był napisany na maszynie i podpisany tym samym gryzmołowatym pismem:

Drogi Duncanie,

wiem, co pewnie myślisz w tej chwili. To znaczy – założę się, że myślisz o wielu sprawach, ale na samym początku tej listy jest na pewno przekonanie, że to beznadziejny pokój. Nieprawda. W szafie znajduje się tajny schowek, jakiego nie ma nikt inny; możesz w nim ukryć wszystko: trzecia półka, pchnij tylko równo listewkę, a ona się przesunie. Poza tym trudno jest zajrzeć przez okno i pod drzwiami, więc możesz mieć światło zapalone dłużej niż wszyscy. Z kolei panu Simonowi będzie przykro, że dostałeś taki kiepski pokój, więc będzie Ci przynosił dodatkowe frykasy.

Skoro już napisałem to wszystko, mógłbym teraz stwierdzić, że w sumie czas, który spędziłem w tym pokoju, był okropny, i myślę, że wiesz dlaczego, ale chciałbym Ci to wyjaśnić. Kiedy powiedziano mi, że masz tu zamieszkać, przyznam szczerze, nie mogłem w to uwierzyć. Może domyślasz się, co zaraz powiem, ale powiem to i tak. To ważne, żebyś wiedział, dlaczego i w jaki sposób wszystko tamto się zdarzyło. Ktoś musi – ktoś może być w stanie wykorzystać te informacje i nie popełnić tych samych błędów co ja. Chyba. Nie wiem. Posłuchaj mojej historii. Możesz myśleć, że płyty to głupi podarunek, ale zważywszy na to, jak zareagowałem na Ciebie w jadalni w zeszłym roku i że mogę sobie jedynie wyobrazić, jak się czujesz, mam nadzieję, że docenisz ten skarb. Bez problemu odsłuchasz płyty na swoim laptopie.

Nie wiem, jak dobrze znałeś Vanessę, ale to jedyna poza Tobą osoba na świecie, która ma kopię tych płyt, a ja nie mam sposobu, żeby się dowiedzieć, czy je przesłucha albo czy już to zrobiła. Mam nadzieję, że tak. A może nie mam. Ale pozwól, że powiem Ci jedną ważną rzecz, której – mógłbym się założyć – się nie spodziewałeś, a potem zostawię Cię u początku Twojego ostatniego roku w tej szkole: to, co usłyszysz – słowa, muzyka, mój upadek – podobnie jak Twój zauważalny czy faktyczny w nim udział – posłuży Ci lepiej, niż sobie wyobrażasz. W zasadzie – daję Ci najlepszy prezent, najlepszy skarb, o jaki mógłbyś prosić. Daję Ci materiał do Twojego zaliczenia z tragedii.

Twój oddany,

Tim

Duncan słyszał głosy wszystkich na korytarzu. Chciał być tam z nimi, ale musiał przyznać, że jest ciekaw i, jeśli miał być naprawdę szczery, czuł się trochę przestraszony. Wyjął z torby swój laptop, postawił go na biurku i wsunął pierwszą płytę. Potem włożył słuchawki i wcisnął „Play” na odtwarzaczu.

Zaliczenie z tragedii

Подняться наверх