Читать книгу Zaliczenie z tragedii - Elizabeth Laban - Страница 8
Rozdział 3. Tim
ОглавлениеPorządek wszechświata został zakłócony
Trudno się nie zastanawiać, co by się wydarzyło, gdyby sprawy przybrały inny obrót. Gdyby samolot wyleciał o właściwym czasie albo gdybym nie odważył się wyjść na kilka minut za bramkę. Ale zrobiłem to. Pragnąłem zniknąć z widoku. Postawiłem więc swój ogromny plecak na krzesełku i ze spuszczoną głową przeszedłem przez tłum w stronę łazienki, na drugi koniec skrajnie zatłoczonej hali. Łazienka też była bardziej zatłoczona niż zwykle i poczułem się szczęściarzem, że kabina na końcu – ta przeznaczona dla inwalidów – jest wolna. Zamknąłem drzwi i usiadłem na sedesie, oddychając równo i starając się nie myśleć o rosnącej kolejce na zewnątrz. Kiedy poczułem się lepiej, umyłem ręce i ze spuszczoną głową wypadłem przez drzwi, ruszając prosto do mojego krzesełka.
Zważywszy na to, jak często chodzę z pochyloną głową, jestem zaskoczony, że nie przytrafia mi się to częściej: przeszedłem dwa kroki przez halę, kiedy poczułem zderzenie – silne, choć drobne ciało wpadające na mój lewy bok, a zaraz potem zimny, lodowaty płyn na mojej koszulce i karku. Myślę, że ktoś uderzył mnie też w tył głowy. Rzecz w tym, że nie przeszkadzało mi, że ktoś na mnie wpadł czy też czymś mnie oblał; po prostu nie mogłem pogodzić się z myślą, że będę musiał się zatrzymać i odezwać do kogoś obcego, kto, kiedy tylko przejdzie do porządku nad tym, co się zdarzyło, spojrzy na mnie z pytaniem w oczach: „Co z tym gościem jest nie tak?”.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powiedziała ta dziewczyna. Od razu usłyszałem, że wcale nie jest jej przykro. Była rozzłoszczona. Częste spuszczanie głowy i wbijanie wzroku w ziemię zdecydowanie wyostrzyło moje pozostałe zmysły, a jedną z wielu rzeczy, jakich się nauczyłem, było to, że ton głosu mówi znacznie więcej o tym, co myśli dana osoba, niż jej słowa.
– W porządku – odparłem, wciąż obrócony w kierunku, w którym szedłem. Widziałem przed sobą moje krzesełko – przynajmniej sądziłem, że to ono – i zdawało mi się, że ktoś na nim siedzi. W życiu nie powinienem był zostawiać tam plecaka.
– Pomogę ci – powiedziała ona, obchodząc mnie i stając przede mną z pękiem zgniecionych chusteczek w dłoni. Widziałem, że wyciąga słuchawki z uszu, i mignął przede mną kolor zielony, potem warkocze, a następnie żółty sweter. To była ona.
– Nic mi nie jest, naprawdę – zapewniłem, nie patrząc jej w oczy.
– Cały jesteś pokryty dietetyczną colą – powiedziała. – Będzie się kleić.
– Czy dietetyczna cola w ogóle się klei? – spytałem. – Przecież nie ma w niej cukru.
Wyglądała na wściekłą i wcisnęła mi pęk chusteczek. Pobieżnie przetarłem kark i koszulkę jedną z nich.
– Dzięki – powiedziałem. – Muszę wracać. Chyba ktoś przeniósł mój plecak, kiedy byłem w łazience.
– Zostawiłeś go? – zdumiała się. Odwróciłem się, żeby na nią spojrzeć. Do tej pory na pewno już zauważyła, że jestem inny, więc tylko marnowałem czas, udając i starając się pozostać niezauważonym.
– Tak, był straszny tłok i nie chciałem stracić miejsca – wyjaśniłem.
– Ale to jest lotnisko – powiedziała. – Nie można tu zostawiać niepilnowanych rzeczy. Ktoś pomyśli, że to bomba.
– Och, nawet na to nie wpadłem. – Przyszło mi do głowy, żeby spytać, dlaczego przy starcie samolotu miała zamknięte oczy, skoro tak jej leży na sercu bezpieczeństwo na lotniskach, ale postanowiłem tego nie robić.
Ktoś zaczął mówić przez głośniki i oboje obróciliśmy się, w jednej chwili ruszając do bramki. Podszedłem do swojego krzesełka, które zajmował teraz jakiś starszy pan, a ona oddaliła się prosto do przejścia. Skinąłem jej głową, kiedy się rozdzieliliśmy.
– Czy kiedy pan tu siadał, był tu plecak? – spytałem. Mężczyzna miał tłuste siwe włosy i z pewnością co najmniej osiemdziesiąt lat.
– Ćśśś – powiedział, przykładając palec do ust. Drugą ręką wskazał na mój plecak oparty o ścianę, a potem na agentkę z obsługi lotniska. – Ona chce nam coś powiedzieć.
I powiedziała – że wszystkie loty zostały odwołane. Każdy z nich. Ulgę, że odnalazłem swój plecak, szybko zastąpiła panika. Noc bez jakiegokolwiek miejsca, w które mógłbym się udać – noc spędzona na ogromnej, zatłoczonej przestrzeni, gdzie nie można się schować – oto jeden z koszmarnych scenariuszy, który nawet nie przyszedł mi do głowy jako możliwy. Dlaczego sądziłem, że zdołam tego dokonać? Rzeczywistość zaczynała przekraczać moje siły. Zrobiłem to, co zrobiłby każdy. Zadzwoniłem do mamy.
Nie odebrała, więc nagrałem dla niej wiadomość; powiedziałem o pogodzie i spytałem, czy mogłaby mi załatwić pokój w hotelu przy lotnisku – który szczęśliwym trafem miał umowę z jej biurem podróży – bo wątpiłem, że sam jestem w stanie to zrobić. Wspomniałem też, że wysłałem jej obiecany komplet płyt z odgłosami domu i sąsiedztwa. Szczerze mówiąc, byłem nimi mocno podekscytowany, bo znalazł się tam głos ptaka, który doprowadzał nas do szaleństwa, i udało mi się go nagrać tego popołudnia, kiedy wyjechałem.
Szybko obliczyłem, że rodzice są siedem godzin do przodu, więc była u nich prawie północ. Mama równie dobrze mogła odebrać wiadomość dopiero rano.
Następnie zadzwoniłem do hotelu. Miałem rację: brak szczęścia, wszystko zajęte.
Rozłączyłem się i zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, spojrzałem na drugą stronę pomieszczenia i zobaczyłem tę dziewczynę. Siedziała na rozpostartym płaszczu z baranka, tak samo jak wcześniej w samolocie. Może to była jej broń przeciwko bakteriom i brudowi lotniska. Znów słuchała iPoda, ale tym razem powieki miała podniesione. Niewiele myśląc, pozwoliłem, by nasze oczy się spotkały. Uśmiechnęła się szybko – powiedziałbym, że prawie zwięźle – i przesunęła wzrok na okno. Telefon zawibrował mi w dłoni.
– Cześć, mamo – odezwałem się do słuchawki. – Czy może powinienem powiedzieć: ciao?
– Cześć, skarbie – odparła mama. Już za nią tęskniłem. – Właśnie przypadkiem sprawdzałam telefon, ostatni raz, zanim padniemy na wyrko. Wszystko masz załatwione, pokój już na ciebie czeka. Podaj im tylko nazwisko, wszystko jest opłacone. Idź się zamelduj, zamów obsługę pokojową i obejrzyj jakiś fajny film. Zadzwoń rano i daj znać, co z twoim lotem.
– Dzięki – powiedziałem, nie chcąc się jeszcze rozłączać. – Co u was?
– Tęsknimy za tobą, ale jest pięknie – odparła. – Nie możemy się doczekać, aż nas odwiedzisz w marcu. Cały czas gadamy o różnych rzeczach, które będziemy razem robić.
W tej chwili żałowałem, że nie mogłem pojechać z nimi, że nie mogłem zapomnieć o podróży na wschodnie wybrzeże i polecieć prosto do Europy.
– To brzmi obiecująco – stwierdziłem.
– Na razie, kochanie. Pamiętaj, żeby zadzwonić rano – dodała. – Ach, prawie zapomniałam. Sid chciał, żebym powiedziała: „Buldogi górą!”.
Normalnie odpowiedziałbym tak samo: „Buldogi górą!” – przerzucaliśmy się tą kwestią od października. Ale nie miałem ochoty.
– Powiedz mu, że za nim tęsknię – dorzuciłem tylko tyle.
Powoli włożyłem książkę do plecaka i ubrałem się w płaszcz. Mógłbym uniknąć przejścia obok tej dziewczyny, ale wtedy musiałbym się przecisnąć między dwoma rzędami krzesełek – to byłoby tak oczywiste. Poza tym nie miałem nic do stracenia, więc poszedłem w jej stronę i skręciłem w lewo, tuż przed jej krzesełkiem. Wydawała się jakby rozzłoszczona.
– Dokąd idziesz?! – zawołała, co mnie zaskoczyło.
Zatrzymałem się. Wciąż miała w uszach słuchawki. Nie wiedziałem, czy ściszyła muzykę, czy ją wyłączyła, a może wciąż ryczała jej w uszach.
– Do hotelu – odparłem.
– Nie fatyguj się – powiedziała. – Dzwoniłam, wszystko mają zajęte. Próbowałam też wezwać taksówkę, ale wygląda na to, że drogi są prawie nieprzejezdne. Więc chyba utknęliśmy tu na dobre.
– Mam pokój – wyjaśniłem.
– To niemożliwe – odparła. – Dzwoniłam, jeszcze zanim podali ostateczną informację o dzisiejszym locie.
– Ha! – powiedziałem. – Cóż, mam rezerwację.
– To niemożliwe – powtórzyła.
– Biuro podróży mojej mamy współpracuje z tym hotelem – usłyszałem własny głos. – Dzwoniła do nich i najwyraźniej mają przynajmniej jeden wolny pokój, bo mi go zarezerwowała. Pokój na mnie czeka. Właśnie tam teraz idę.
– Jej – westchnęła. Widziałem, że jej oczy się rozjaśniają. Nagle wydała się znacznie bardziej przyjazna. – Myślisz, że są w nim dwa łóżka?
– Może – odparłem. Z jakiegoś powodu wcale nie byłem zaskoczony tym pytaniem. Miałem wyraźne przeczucie, że porządek wszechświata został zakłócony i normalne zasady tu nie działają. Nawet mi się to podobało. – Możesz pójść ze mną i zobaczymy. A jeśli nie… – pozwoliłem, by słowa zawisły w powietrzu. Zmarszczyła brwi i wywróciła oczami, ale w odpowiedzi zebrała swoje rzeczy. Przez sekundę myślałem, że poda mi swój płaszcz, żebym go poniósł, ale nie zrobiła tego. Cieszyłem się, bo prawda była taka, że gdyby mi go podała, wcale bym nie protestował.