Читать книгу Zaliczenie z tragedii - Elizabeth Laban - Страница 7

Rozdział 2. Tim

Оглавление

…w końcu nadeszła pora odjazdu

Po pierwsze, pozwól, że ci podziękuję, że zdecydowałeś się posłuchać. Tyle razy myślałem o naszym ostatnim spotkaniu i o tym, jak żałowałem, że nie dokonałem innego wyboru. Ostatecznie nie zmieniłoby to większości rzeczy, które się wydarzyły – tamto już się stało. Ale tobie mogło pomóc – przy założeniu, że cokolwiek z tego, do czego doszło, miało na ciebie jakikolwiek wpływ. Mogę jedynie zgadywać, że tak.

Wyobrażam sobie ciebie przy moim biurku, które teraz jest twoje; przekładasz pudełka z płytami, a myśl o tym, że słuchasz tam mojej historii, przynosi mi pocieszenie. W rzeczywistości jest to jedyna pociecha, jaką mogę znaleźć, nie mając pomysłu na to, jak się cofnąć i przeżyć wszystko jeszcze raz – co nigdy nie będzie możliwe. Więc oto i ona: moja najlepsza próba nadania wszystkiemu sensu. Spróbuję odtworzyć minione wydarzenia, ale najpierw musisz zrozumieć, co do nich doprowadziło – to też jest ważne. Rozmowy, które usłyszysz, nie różnią się znacznie od tamtych prawdziwych, ale jedno jest pewne: pamiętam każde słowo, jakie kiedykolwiek powiedziała do mnie Vanessa, i każde słowo, jakie ja kiedykolwiek powiedziałem do niej.

Spędziłem sporo czasu, próbując podjąć decyzję, w którym miejscu zacząć tę opowieść. Teraz widzę, że z wielu powodów miejsce, w którym się ona zaczyna, jest końcem wielu innych rzeczy.

W dniu, w którym wyjechałem do Irvinga, byłem ostatnią osobą, która opuściła mój dom – i nie mam na myśli jednodniowego wyjścia, ale opuszczenie go na zawsze. Moi rodzice – ojciec umarł, kiedy byłem niemowlakiem, więc odnoszę się tu do mojej matki i dość nowego ojczyma – przeprowadzili się już do Nowego Jorku. W każdym razie ich rzeczy się tam przeprowadziły; oni sami wyjechali na sześć miesięcy do Włoch, gdzie rozkręcali filię swojego biura podróży. Przez dwie noce spałem więc w domu sam. Naprawdę, nie miałem nic przeciwko temu; lubię przebywać sam. Miałem laptop i mikrofon i zająłem się nagrywaniem domowych odgłosów, bo wiedziałem, że już nigdy nie usłyszę dokładnie tych samych dźwięków. W nocy zapisałem je na płytach, żeby wziąć je z sobą. Spałem w śpiworze na podłodze mojego pokoju. A potem w końcu nadeszła pora odjazdu. Starałem się nie oglądać za siebie, kiedy zamknąłem drzwi na klucz i ruszyłem w stronę taksówki. Wyznaję: raz się obejrzałem.

*

Taksówkarz mówił niewiele, więc przez całą drogę obserwowałem, jak ciężkie, szare chmury zakrywają niebo. Podobała mi się jazda na lotnisko: czułem ulgę, że jestem poza domem, zawsze też lubiłem się gdzieś zaszywać – byle nie przebywać na widoku. Musiałem tylko jakoś przedostać się przez lotnisko do mojego miejsca w samolocie, zanim znów będę mógł się zaszyć.

Kiedy zastanawiałem się nad tym dokładniej, zgadywałem, że zaszycie się oznaczało dla mnie: zniknąć z widoku na tyle, na ile jest to możliwe. Jak wiesz, bardzo trudno mnie nie zauważyć, a kiedy ludzie widzą mnie po raz pierwszy, prawie zawsze się gapią. Przez całe lata wypróbowywałem wiele sposobów, które pomogłyby mi się wmieszać w tłum: makijaż, który sprawił tylko, że wyglądałem jak gotycki pozer; farbowanie włosów i brwi na czarno, przez co wyglądałem jak wampir. Moja matka tego nie znosiła, a mnie, zanim skończyłem piętnaście lat, też to obrzydło, więc postanowiłem więcej nie próbować.

Co pomyślałeś, kiedy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy? Widziałeś wcześniej jakiegoś albinosa? Czy popędziłeś z powrotem do pokoju – tak jak to pewnie robią inni – żeby sprawdzić, co to albinizm, co go powoduje i czy jest zaraźliwy? Jeśli nie, pomogę ci: albinizm nie jest zaraźliwy i oznacza po prostu, że nie mam pigmentu ani w skórze, ani we włosach; dlatego moje włosy są wstrząsająco białe, a skóra jeszcze bielsza. Czasami, kiedy idę przez tłum, czuję się, jakby oświetlał mnie reflektor – myślę, że właśnie taki wyblakły się wydaję. Nawet na lotnisku, gdzie wszędzie wokół jest masa ludzi, nie można mnie nie zauważyć.

Jazda na lotnisko minęła zdecydowanie zbyt szybko. Kiedy taksówkarz spytał, którymi liniami lotniczymi podróżuję, a potem zatrzymał się przy krawężniku, nie ruszyłem się. Jeśli mam być całkiem szczery, chciałem, żeby była ze mną mama. Jako dorosły i normalny człowiek – bo udawaliśmy wszyscy, że jestem normalny; bo zapewniłem mamę i Sida, że jestem normalny – miałem właśnie przemierzyć pół kraju w drodze do szkoły, w której nie byłem nigdy dotąd. Może powinienem był zacząć opowieść w tym miejscu, żebyś od początku wiedział, dlaczego leciałem do Irvinga. Moja mama poznała Sida jakieś trzy lata temu i mogę tylko żałować, że nie spotkała go wcześniej. Przedtem wszystko układało się nieźle, ale zawsze czegoś brakowało. Miałem siedem miesięcy, kiedy umarł mój tata, więc nawet nie pamiętam, jak to było mieć go blisko – ale moja mama zawsze pamiętała. Kiedy poznała Sida, była taka szczęśliwa – od samego początku. Chciała, żeby ta znajomość rozwijała się powoli, ale oboje nie mogliśmy mu się oprzeć i – cieszę się, że mogę to powiedzieć – on nie mógł się oprzeć nam. Nie minęło wiele czasu, jak zainteresował mamę swoim biurem podróży i się wprowadził. Ja brnąłem przez liceum. Lubiłem wiele przedmiotów, ale – jak by to powiedzieć w przyjemny sposób? Ludzie w szkole po prostu za mną nie przepadali. A może ja nie przepadałem za nimi? Każdego ranka szedłem więc do szkoły, wracałem do domu i czekałem, aż to się skończy.

Często rozmawiałem na ten temat z Sidem, a on był dobrym słuchaczem. Ale myślę, że nie chciał wchodzić w nasze życie i sterować nim zanadto. Rozumiem to. On uwielbiał swoje liceum. Zgadnij, do którego chodził? Tak: do Irvinga. Więc w pewnym sensie, jak później wyznał, nie umiał stać obok i patrzeć, jak cierpię, wiedząc, że znał rozwiązanie, które mnie ucieszy. Mama całkowicie go popierała. Wiedzieli, że muszą dokonać jakiejś zmiany, kiedy przyszedłem do domu w pierwszym tygodniu mojej ostatniej klasy z narysowanym w czasie lunchu kalendarzem, który odliczał dni do końca roku szkolnego. Sid porozmawiał z panem Bowersoxem i wszystko zorganizował. W październiku, na moje urodziny, dali mi w prezencie ostatnią szansę na to, żebym cieszył się liceum – miałem spędzić drugi semestr ostatniej klasy w Szkole Irvinga. Ostatecznie miało to sens dla nas wszystkich i uwalniało Sida i mamę, którzy dzięki temu mogli przeprowadzić się wcześniej. Naprawdę nie miałem nic do stracenia. Albo tak myślałem.

Nie zrozum mnie źle, byłem podekscytowany. Ale żeby dotrzeć do Irvinga, musiałem przejść przez lotnisko, wyjść z samolotu na drugim końcu tej podróży, wziąć taksówkę – i martwiłem się, że kiedy wreszcie znajdę się w szkole, nie będzie tam zbyt wielu miejsc, w których mógłbym się zaszyć. Wysiadłem z taksówki, chwyciłem olbrzymi plecak – wszystko inne zostało wysłane do szkoły wcześniej – pochyliłem głowę jak najniżej i pozwoliłem, żeby automatyczne drzwi wpuściły mnie do środka.

Lotnisko było zatłoczone. Odprawiłem się za pomocą mobilnej karty pokładowej w telefonie i poszedłem prosto do właściwej bramki, zatrzymując się po drodze w łazience, żeby wziąć się w garść. Na szczęście, kiedy dotarłem do bramki, wpuszczali już na pokład. Za minutę znajdę się w samolocie. Może ktoś usiądzie obok mnie, ale to nieważne – chodzi o ten pierwszy szok. Nienawidzę, kiedy on się powtarza co chwila. Ale kiedy tylko ktoś się do mnie przyzwyczaja, na ogół nie jest źle.

Zobaczyłem Vanessę, zanim ona zobaczyła mnie. Wiem to na pewno; taka sytuacja nie zdarza się często. Moja pewność brała się stąd, że Vanessa miała zamknięte oczy. Kiedy wszedłem na pokład, siedziała na pierwszym miejscu po mojej lewej stronie, w pierwszej klasie. Zrobił się korek, jakiś przestój czy coś takiego, kiedy ktoś daleko z przodu usiłował wcisnąć bagaż podręczny do schowka nad siedzeniem.

Zauważyłem ją natychmiast, nie z tych wszystkich powodów, które przyszły później, ale tego jedynego: że na mnie nie patrzyła. Kto nie patrzy, jacy ludzie wsiadają z nim do samolotu? To znaczy: w dzisiejszych czasach, w naszej epoce, czyż nie nakazuje się nam wypatrywać podejrzanych zachowań? A ona miała zamknięte oczy i słuchawki od iPoda w uszach. Potem zauważyłem całą resztę. Jej długie blond włosy (piękny blond, z największą pewnością nie blond albinosa) zaplecione były w dwa warkocze, ściągnięte zielonymi gumkami. O ile mogłem dojrzeć, słuchawki też były zielone, zielony kabelek wychodził z kieszeni jej dżinsów i biegł w poprzek obcisłego żółtego swetra do jej małych uszu. Pod nogami miała wielki plecak. Płaszcz z baranka w kolorze karmelowym rozłożyła za plecami, lewą stroną na wierzch, i siedziała na nim.

Zwykle jestem ostrożny i się nie gapię. To jedna z moich życiowych zasad. Nie odwracam głowy, żeby zobaczyć, które dziecko płacze tak głośno w restauracji; nigdy nie pozwalam oczom wędrować do kogoś, kto nie ma nogi, idzie o kulach, albo do kogoś, kto nosi przepaskę na oku. Na przykład na lotnisku, dosłownie kilka minut wcześniej, szła w moją stronę jakaś kobieta z lekko zniekształconą twarzą. Czy była poparzona? Czy coś było nie tak z mięśniami jej twarzy? Widziałem – albo właściwie powinienem powiedzieć „czułem” – że wszyscy wokół mnie na nią patrzą, starając się pojąć, co tu nie gra. Ale ja nie patrzyłem. Wbiłem wzrok przed siebie i szedłem naprzód. Tak naprawdę nie miało znaczenia, w jaki sposób jej się to stało; wiedza o tym nie zmieniłaby mojego życia, a zbyt dobrze rozumiałem, jak to jest, kiedy się na ciebie gapią.

Byłem więc wstrząśnięty, kiedy Vanessa otworzyła oczy i przyłapała mnie na tym, że na nią patrzę. Lekko zacisnęła usta i otworzyła oczy szerzej, zanim z trudem przesunąłem wzrok na podłogę wysłaną cienką wykładziną. Poczułem pchnięcie od tyłu, kiedy kolejka przesunęła się naprzód, a potem znikłem jej z widoku.

Patrzyłem w dół, kiedy wślizgiwałem się na swoje miejsce z tyłu samolotu, a potem podniosłem wzrok na ciemniejące niebo. Samolot obrócił się nieco i odsunęliśmy się od rękawa.

– Dobrze się czujesz?! – Usłyszałem za sobą czyjś wrzask. Kilka głów się odwróciło, ale ja patrzyłem prosto przed siebie.

– Robert?! Robert? – krzyczał pełen paniki głos. – Nie strasz mnie!

– Czy jest tu lekarz?! – zawołał ktoś inny. – Potrzebny lekarz!

Skupiłem się na tym, żeby się nie odwracać. Nie chciałem łamać swojej zasady po raz drugi w ciągu niespełna dwudziestu minut. Ale potem wszyscy spojrzeli na tył samolotu. Z wielu względów bardziej interesujące było patrzenie na nich. Mógłbym napisać o tym opowieść, byłem całkiem pewien. Niektórzy ludzie pobledli, inni byli podnieceni. Zabawne, jak niektórzy nienawidzą krytycznych sytuacji, a inni je kochają, wychodzą im naprzeciw i starają się stanąć na wysokości zadania, jak mówią. Chociaż nie sądzę, żeby to właśnie przeszło mi przez głowę w tamtej chwili. Wtedy jeszcze nie dokonałem tego odkrycia.

Sprawy nie miały się najlepiej. Nie będę cię zanudzał makabrycznymi szczegółami, dość, że sanitariusze musieli wynieść tego mężczyznę z samolotu. Pamiętam, że w niejasny sposób było mi niedobrze, kiedy czekaliśmy, aż to nastąpi. Nigdy nie radziłem sobie z nagłymi wypadkami. Słyszałem słowa: „ból głowy”, „wyglądał dobrze”, „nieprzytomny”, ale zarazem starałem się ich nie słuchać. Mój wzrok skupił się na zasłonie, która oddzielała mój przedział od pierwszej klasy i była starannie podwiązana w oczekiwaniu na start samolotu. I właśnie wtedy zobaczyłem tę dziewczynę po raz drugi. Dotarło do mnie, że kiedy przechodziłem, była jedyną osobą siedzącą w pierwszej klasie; może czuła się samotna. Vanessa stała po swojej stronie zasłony i patrzyła rozszerzonymi oczami na tył samolotu.

W całym tym zamieszaniu poczułem się bardziej swobodny niż zwykle. To nie ja byłem widowiskiem. Za mną rozgrywały się straszliwe sceny. Samolot znów podjechał do rękawa – uświadomiłem sobie, że wcześniej odsunęliśmy się od niego zaledwie o kilka metrów, ale to pierwsze oddalenie od lotniska wydaje mi się zawsze takie potężne, jak gdyby nie było już powrotu. Najwyraźniej jednak czasami jest.

Chciałem wyjść. Mam skłonności do klaustrofobii. Tak naprawdę to zabawne, bo nie ma nic, co lubiłbym bardziej, niż przebywać w małym pomieszczeniu, ukryty przed ludzkim wzrokiem – ale musi się to odbywać na moich warunkach. Nie lubię być zakładnikiem, a tak się właśnie czułem. Pomyślałem, że zaraz znów wystartujemy, ale zaczął padać śnieg, więc poproszono nas wszystkich o opuszczenie pokładu. Powiedziano nam, że chociaż w Chicago nie jest jeszcze źle, to lotniska na Wschodnim Wybrzeżu są zamykane. Musiałem po raz kolejny wyjść z ukrycia, opuścić samolot i czekać w terminalu.

Znalazłem krzesełko w kącie, zwrócone do ściany, i zacząłem czytać komiks, który miałem wetknięty w kieszeń plecaka. Przeszło mi przez myśl, że mógłbym złapać taksówkę z powrotem do domu i spędzić tam jedną, ostatnią noc. Ale potem przypomniałem sobie o pogodzie i o tym, że od następnego ranka dom nie będzie już należał do mnie i mojej rodziny. W tej chwili uprzytomniłem sobie, że nie ma dosłownie żadnego miejsca, w którym mógłbym się zaszyć – byłem, przynajmniej w tamtej chwili, bezdomny.

*

Duncan odczekał chwilę, ale wyglądało na to, że Tim przestał mówić. Rozejrzał się wokół, niemal zaskoczony tym, gdzie się znajduje. Na korytarzu było teraz ciszej, ale Duncan postanowił przerwać słuchanie, żeby spotkać się z kolegami. Wyjął płytę i włożył ją do opakowania, rzucając okiem na następną. Powoli wsunął ją do laptopa, obiecując sobie, że posłucha tylko przez minutę.

Zaliczenie z tragedii

Подняться наверх