Читать книгу Moje trzy po trzy - Emil Karewicz - Страница 7
BIORĘ ROZBIEG
ОглавлениеAktorstwo to najwspanialszy zawód świata, ale ile trzeba się nastarać, żeby zostać aktorem! Do tego należy doliczyć czas spędzony poza domem! A gdy ktoś kocha dom, to chyba jest to najlepszą miarą wyrzeczeń przy uprawianiu tego zawodu, i tego, jak on może być fascynujący.
Nie będę się nawet starał udawać, że zostałem zapamiętany przede wszystkim jako śmieszno-groźny gestapowiec Brunner. I tylko wrodzone poczucie humoru i dystansu do siebie pozwala mi tak pisać. Może jedynie szkoda, że z moich ról dopiero na drugim miejscu rozpoznawalności znajduje się król Jagiełło – wolałbym jego zamienić z postacią ze Stawki większej niż życie. Ale przecież królem też byłem, jadłem na królewskiej uczcie na Wawelu i jako król jeździłem dostojnie wożony samochodem z kierowcą na plan filmu Aleksandra Forda.
A co z pozostałą setką filmów?
Jak to – co? Grałem w nich! Przeważnie postacie twardych facetów, mężczyzn, którzy nie wahają się przed niczym, nawet w sytuacji, gdy wiadomo, że nic się nie da zrobić. I przez te wszystkie role marzyłem o jednej porządnej roli komediowej. Niezła komedia. Ale to chyba jest tak, jak z pracownikami fabryki cukierków: mają ich po prostu dość, chociaż my wyobrażamy sobie, że to sama przyjemność. Bo muszę się przyznać, że uwielbiam słodycze. Jak na „prawdziwego twardziela” to karykaturalna słabość – słodycze. I śledzie. W tym odbija się mój charakter wędkarza i zodiakalnych Ryb; jestem marcowy.
13.03.1923
– trzy trójki w dacie urodzenia to mój numeryczny talizman.
Trzy razy po trzy.
Nie pamiętam od kiedy, ale zawsze uważałem trójkę za moją cyfrę. Można by o niej z pewnością wiele napisać, bo potrafi być znacząca; na przykład mamy trzy stany skupienia ciał. Ale moich Czytelników nie będę prosił o wielkie skupienie, chociaż przyda się to minimalne, by podążyć za moim życiorysem od momentu urodzin aż po dziś.
Chcę opowiedzieć w tej książce o mojej karierze filmowej, teatralnej i o sztuce przeżycia w ogóle. O moim zawiłym życiorysie, który ukształtował „czarny charakter polskiego filmu”, jak mnie kiedyś określił znakomity krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński.
Znajdzie się w niej sporo zabawnych momentów, które nie tyle doprowadzą Czytelników do śmiechu, ile wywołają uśmiech. Ale będą też fragmenty, w których bohaterowi nie było wcale do śmiechu, jak to bywa w życiu.
Jak wiemy, każdy życiorys składa się z trzech etapów: dzieciństwa, młodości i wieku dojrzałego; proszę zauważyć – znowu trójka! A ponieważ ja całkiem niedawno zacząłem czwarty etap, tak zwaną starość – będzie także i o niej.
A ona wcale nie jest taka zła. Chociażby dlatego, że teraz mogę realizować się artystycznie, już niekoniecznie na scenie, ale przed sztalugami. Musicie Drodzy Czytelnicy wiedzieć, że trzy rzeczy w moim życiu są najważniejsze – dom, aktorstwo i malarstwo. Może jeszcze jako dyscypliny dodatkowe wpisałbym wędkarstwo, uprawianie ogródka oraz majsterkowanie. I o tym wszystkim wspomnę na stronach tej książki, suto okraszonej fotosami z filmów i sztuk teatralnych, w których wystąpiłem, oraz rysunkami, akwarelami i sztychami mego autorstwa.
Czyli – jakby powiedzieli starzy wilnianie – „będzie tu po trochu o fasoli i o grochu”.
Wspomniałem, że podobno zagrałem w stu polskich filmach, w tym Jagiełłę w Krzyżakach. Ale można się do mnie zwracać nie tylko jak do króla, ale po szarży również: grałem więc sturmbannführera, a nawet generalissimusa. I w żadnym wypadku nie wstydzę się wymieniać stopni formacji niezbyt dobrze zapisanych w pamięci narodu polskiego – to była tylko gra aktorska. Przeszedłem jakże typowe dla aktora koleje losu – przeprowadzki z miasta do miasta, z teatru do teatru, podróże na plany filmowe i estradowe wojaże po całym kraju, a także za granicę. Zabiorę więc Czytelników do Gdańska, Łodzi, Warszawy, w malarskie plenery naszego Pomorza i do Wilna, gdzie się urodziłem.
Z pewnością co jakiś czas będę biadolił, że nie zagrałem wymarzonej roli komediowej. Ale to już moja obsesja.
Będzie o tym, jakimi środkami wokalnymi udało mi się wykończyć dom, i o tym, jak dorabiałem do gaży aktorskiej jako karykaturzysta. Znajdzie się tu też miejsce dla mej przeszłości kombatanckiej; walczyłem w szeregach naszej armii od 1944 roku. Miałem swój skromny udział w zakończeniu drugiej wojny światowej. I tu ważna dygresja. Chociaż wielu widzów kojarzy mnie najczęściej z rolami mundurowymi i ja się w tym uniformie rzeczywiście dobrze czułem, to jednak jestem człowiekiem bardzo pokojowo i pogodnie nastawionym do życia. Rozumiem, że w wojsku musi panować dyscyplina, ale czasem dla samej dyscypliny dobrze by było, gdyby ją poluzować i pośmiać się z samych siebie.
Będę się starał przedstawić, w jaki sposób, uparcie dążąc do aktorstwa, udało mi się wreszcie cel osiągnąć, chociaż bywały momenty, gdy autentycznie płakałem. Napiszę o tym, jak walczyłem z białym niedźwiedziem i nie mogłem wydostać się spod śniegu. Jak rozkręciłem do cna samolot „Dakota” i jak nie doszło do spotkania na szczycie Karewicz–generał de Gaulle.
Wspomniałem, że jednym z filarów mojego życia jest dom. Ten, który sam zbudowałem, i rodzina, którą założyłem. Rozrosła się jakoś niepostrzeżenie do rozmiarów, gdzie znowu trójka odgrywa znaczącą rolę – mam troje dzieci, ośmioro wnucząt i trójkę prawnucząt. Po domu ciągle ktoś się kręci, słychać hałasy, rozmowy, śmiech i odgłosy domowych zwierząt. W pewnym momencie sam się pogubiłem w liczbie kotów i psów, które opanowały nasze domostwo. Mieliśmy tu, w Aninie, taki okres, że do końca nikt nie był w stanie określić, ile mamy tych czworonożnych rezydentów, z wyjątkiem moich wnuczek, Asi i Kasi, które te wszystkie zwierzęta znały, karmiły i nadawały im imiona.
Mam w tym dużym domu, gdzie mieszka jedna z moich córek ze swoją rodziną, ulubiony pokój, w nim ulubiony fotel, w którym pędzę spokojne życie emeryta. O nie, może aż tak spokojny jak ryby w moim akwarium nie jestem – raczej emeryt ze mnie aktywny. A że czasem stęknie mi się na schodach, to i dobrze – celowo robię to z wieloletnią praktyką sceniczną, aby wszyscy słyszeli, że dziadek ma się dobrze, a nawet ma wenę.
W roku wydania tej książki, 2013, wypadły po raz pierwszy w moim życiu dziewięćdziesiąte urodziny. Była to niezwykle wzruszająca dla mnie okazja. I to ze względu na uroczystość, jaką przygotowali mi moi bliscy, jak i wizytę Teleexpressu. Wraz z ekipą telewizyjną przyjechał do mnie mój najserdeczniejszy aktorski kolega, a filmowy rywal ze Stawki większej niż życie Stanisław Mikulski. Wyściskaliśmy się, napili po symbolicznej lampce herbaty, a po południu tego dnia Teleexpress podał mój sposób na to jak żyć, żeby żyć długo i zawsze być w formie. Recepta jest prosta – wystarczy codziennie rano zjeść pół litra czystej… owsianki. To jest sposób, który od lat stosuję dla zachowania długowieczności. Można mi wierzyć albo nie. Ale jeśli ktoś z Czytelników ma ambicje, aby dożyć takiego wieku, a może nawet i bardziej sędziwego, to wydaje się, że najlepszym na to sposobem jest realizowanie własnych ambicji, i to z uporem. Do moich ostatnich należało stworzenie poematu Na 13 marca, do której to daty jestem przywiązany tak, jak każdy do daty swoich urodzin.
Przepraszam za rumieniec, który powstał pod wpływem brakujących ostatnich pięciu liter tego „poematu”, ale jak można go inaczej skończyć? A skoro inaczej się nie da, to czym prędzej chciałbym powrócić do prozy i do początku mojej właściwej narracji.
I jeszcze tytułem wstępu napomknę, że w pracy nad spisaniem tej historii towarzyszył mi dziennikarz, Paweł Oksanowicz, który chciałby w tym momencie przywitać się z Czytelnikami….
– Rzeczywiście, dzień dobry! Witam też pana, panie Emilu. I proszę przyjąć jeszcze raz szczere i krzepkie życzenia na te dziewięćdziesiąte urodziny. Są takie, jaki jest ich adresat.
– Czytelnicy znają już pana z książki Stanisław Mikulski. Niechętnie o sobie.
– Właśnie, zastanawiałem się, czy pan będzie miał taką samą ochotę do rozmów, jak ten najsłynniejszy chyba pański partner filmowy?
– Ja? Niechętnie? Ano zobaczymy! Zaczynajmy, bo czas biegnie.
Lat dziewięćdziesiąt? To nie do wiary!
Ni stąd, ni zowąd strzeliło.
Przecież nie jestem znów taki stary!
No, bo ogólnie jest miło,
Jakoś się trzymam, oby tak dalej.
Nie chcę uchodzić za starca,
Jeśli dożyję, coś tam wypiję
W dniu trzynastego marca.
Więc zróbmy szybko mały bilansik,
Zanim znajdziemy się w niebie:
Ile sukcesów, ile ekscesów,
Ile płakało przez ciebie.
Policz coś zrobił, czegoś dokonał,
Jak się przepchałeś przez życie.
Obyś nie musiał, patrząc w lusterko,
Napluć na swoje odbicie.
Bo może komuś wbrew coś zrobiłeś,
Komuś poszedłeś na rękę,
Czy życie było, jakie wyśniłeś,
Czy było drogą przez mękę?
Popatrz, już wiosna, świat znów jak nowy,
Dziewczyny pełne słodyczy.
Ty możesz westchnąć, ty masz to z głowy,
Ciebie to już nie dotyczy.
Ty tylko możesz zasług ordery
Z szacunkiem złożyć na kupie.
I wiedz, że zdrówko jest najważniejsze,
A wszystko inne miej w…