Читать книгу Złota ćma - Emma Popik - Страница 7
ROZDZIAŁ III KOBIETA I POSĄGI
ОглавлениеWilecki nagle spostrzegł wychylającą się zza drzwi, w które wszedł strażnik, głowę kobiety w złocistych lokach. Cofnęła się, lecz po chwili wysunęła się ponownie. Czarne lśniące oczy spojrzały na łańcuchy i zaćmił je smutek, tak głęboki, że inspektor się zdziwił. Oczy obróciły swe spojrzenie na posąg klęczącej, a wtedy usta wykrzywiły się z niesmakiem.
Zdecydowanie postąpiła krok do przodu i ukazała się na progu. Jej wygląd olśnił Wileckiego. Urodzie tej kobiety nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna. Zachwycony podziwiał jej figurę. Krągłość bioder podkreślał krój żółtych spodni, sięgających do kolan i odsłaniających kształtne łydki. W rozcięciu krótkiego żakietu widział szmaragdową bluzeczkę, opiętą na biuście. Piękna kobieta miała wyrafinowany gust i umiała się ubrać; wiedziała, jaki fason i kolor podkreśli jej figurę, zapewniając niepowtarzalny styl.
W tej chwili spojrzała na inspektora i wtedy w jej czarnych oczach pojawił się strach. Uniosła ręce do twarzy, by ją zasłonić w rzekomym odruchu przerażenia i zapytała:
– Ach, czy na pewno już go nie ma?
Pytanie zastanowiło inspektora, gdyż kryło podwójny sens.
Piękna blondynka zaczęła kroczyć ku niemu, stąpając wytwornie na wysokich obcasach lakierowanych bucików. Odniósł wrażenie, że pozwala się podziwiać niby gwiazda kabaretu, pokazując swą grację i wdzięk. Dobrze wiedziała, że inspektor jest nią oszołomiony. Nie pomyliła się: czuł jej urok i nie mógł się otrząsnąć.
Jako policjant nie wierzył w szczerość jej emocji. Udawała strach, wcale nie przeraziłby jej widok trupa, odgrywała scenę, zatytułowaną: „Broń mnie, bo się boję”.
Czekał podekscytowany, kiedy stanie blisko; nagle go wyminęła i szybko zbliżyła się do rzeźby. Pochwyciła ją za głowę i usiłowała obrócić. Dziwne, że ta czynność okazała się teraz najważniejsza. Inspektor natychmiast podszedł i wyciągnął ręce, by pomóc damie, odsunęła go jednak zdecydowanym ruchem.
– Proszę tego nie robić! – powiedziała kategorycznie. – To bezcenne dzieło. Rzeźba średniowieczna, przedstawia Świętą Magdalenę, modlącą się u stóp Pana.
Aluzje wyrażone poprzez postać i jej gest potwierdziły poprzednie skojarzenia inspektora.
– Ostrzegam przed próbami dotykania czy przesuwania rzeźby – dodała. – Mamy unikaty, klasy światowej, warte fortunę. O wartości kulturowej wręcz nieoszacowanej.
– Dyrektor mówił, że posiadacie zbiory bursztynu – zauważył inspektor.
– No również – zaczęła niedbale. – Głównie pokazujemy bursztyn – dodała, naprawiając swoją niezręczność, być może zamierzoną. – Klejnoty nie mogą zalśnić blaskiem, ukazującym swą wspaniałość. Zostały zaniedbane przez brak umiejętności aranżowania wystaw. Bursztyn trzeba umieć odpowiednio wyeksponować, by wydobyć kolorystykę i podkreślić formę. A jak to uczynić? Położyć w gablotkach na zielonym aksamicie, nieprawdaż?
Inspektor kiwnął machinalnie głową, wystawy, jakie kiedykolwiek oglądał, były w gablotkach.
– Tak przypuszczałam. – W spojrzeniu jej czarnych oczu pojawiły się błyski ironii. – Skoro pan tak mówi, nic w tym dziwnego: nie jest pan ekspertem w tej dziedzinie i trzyma się wyuczonych stereotypów. – Podniosła głowę i usiłowała spojrzeć wyniośle na inspektora. – Ale jeśli dyrektor poważnego muzeum również operuje wyłącznie nudnymi szablonami, uznamy ten schematyzm za poważny brak inwencji, co hamuje rozwój kulturowy placówki i uniemożliwia podniesienie jej do rangi świątyni sztuki, jaką to wspaniałe miejsce niewątpliwie jest, a raczej mogłoby być. – Zatoczyła łuk ramieniem, wdzięcznie się obracając. – O kompetencjach osoby stosującej ograne wzory nie wspomnę przez grzeczność – zakończyła przemowę lekceważącą aluzją pod adresem dyrektora.
Z długiej wypowiedzi, przetykanej fachowym słownictwem, inspektor odgadł, że pomiędzy piękną panią a dyrektorem trwa poważny konflikt: dyrektor chciał wykładać bursztyn w gablotkach, jego podwładna gardziła tym schematem.
– Jak więc według pani należy eksponować zbiory muzealne?
– Artystyczne wyroby z bursztynu: wisiory, pierścienie czy pasy należy pokazywać w kontekście funkcjonalności, jako wyroby użyteczne i ozdobne.
– To znaczy?
– Objaśnię, proszę tu spojrzeć. – Kobieta wskazała ręką świętą Magdalenę.
Inspektor skierował jednakże wzrok nie na rzeźbę, lecz na dłonie pięknej pani i bardzo się zdziwił: były zniszczone, o połamanych paznokciach, przecięte bliznami. Dlaczego zadbana dama, troszcząca się o wymowę każdego drobiazgu, zaniechała troski o własne ręce?
Przeniósł wreszcie wzrok na marmurowe dłonie świętej, które piękna pani wciąż mu wskazywała wytkniętym palcem.
– Proszę sobie wyobrazić różaniec z bursztynu owinięty na tych białych palcach. Akurat są tak rozsunięte, że małe paciorki uda się pomiędzy nie wpasować – mówiła z zachwytem. – Jestem pewna, że różaniec tu był, gdy ją wyrzeźbiono, ale znikł w ciągu wojen i złodziejstwa poprzednich stuleci.
Pochyliła się i z miłością wskazywała subtelne i smukłe palce na rzeźbie, nie dotykając ich jednakże swoimi zniszczonymi rękami.
Inspektor przyznał w duchu, że kobieta ma rację.
– Zawiązałabym jeszcze pas na jej szacie, pozwalając luźno zwisać końcom. Jakże ożywiłoby to rzeźbę! Jak wyeksponowałoby bursztyn. Podniosłoby jego wartość i znacznie powiększyło obroty miasta, wynikające z handlu bursztynem. A turystyka? Rozniosłoby się po Europie, że w gdańskich muzeach wystawia się średniowieczne rzeźby ubrane w kolorowe szaty z epoki, ozdobione bursztynami. Jakże by to przyciągało kulturalną elitę! Byłaby to najlepsza reklama. A poza tym nasze rzeźby, pokrywające się kurzem w kątach muzeum, zajaśniałyby nowym blaskiem: pokazalibyśmy, jakimi zbiorami sztuki może się poszczycić Gdańsk.
Namiętna przemowa pięknej pani pokazała ją w zupełnie innym świetle. Znała się na sztuce, pragnęła realizować artystyczne wizje. Dyrektor o nich wspominał, tylko jakie miał na myśli?
Właśnie podszedł strażnik i postawił kolejną rzeźbę obok Magdaleny. Przedstawiała kobietę klęczącą z pochyloną głową. Tym razem Wilecki sam zwrócił uwagę na piękne palce, zwężające się na końcach. Dłonie złożone do modlitwy przylegały do siebie: kciuk prawej ręki nie był założony na kciuk lewej, jak to się robi w naszych czasach. Na pewno było to obyczajem, lecz w którym stuleciu? Strażniczka bezcennych dzieł z pewnością nawet nie chciałaby się trudzić wyjaśnianiem. Zbyłaby go wzruszeniem ramion.
– Proszę przesunąć w tę stronę – powiedziała do strażnika, a on wykonał jej rozkaz. – Jeszcze o dwa centymetry – dodała szorstko.
Proste z pozoru ustawianie rzeźby na dziedzińcu stało się skomplikowaną czynnością, gdyż wymagała precyzji: kilkakrotnie kazała przesuwać oba posągi i obracać je dosłownie o centymetr, by zaaranżować scenę, którą dokładnie widziała w wyobraźni.
Kiedy wreszcie obie rzeźby zostały postawione we właściwych miejscach, cofnęła się na swoich czarnych obcasikach i przyglądała się scenie. Inspektor spostrzegł, że są umieszczone dokładnie przed łańcuchami, na których przedtem wisiały zwłoki.
Jedna z kamiennych kobiet, klęcząc z uniesioną głową, błagała oczami o łaskę i litość. Na jej twarzy malowało się cierpienie. Druga, ustawiona naprzeciw niej, modliła się w skupieniu, mając złożone ręce.
Efekt był naprawdę niesamowity. Wymowa sceny dotarła do policjanta i poraziła go trafnością. Nagle odczuł straszny wstrząs: zrozumiał, na co patrzy. Odgadł, jaką wizję miała ta pani, co chciała zrobić i co wyrazić. Dyrektor Fijorek również doskonale rozumiał jej zamiar. Zaaranżowała taką scenę z rozmysłem, doskonale wiedziała, co robi. Inspektor chciał odgadnąć, dlaczego to zrobiła.
Machnęła ręką w stronę strażnika, który się zbliżył.
– Przynieś ławę – powiedziała. – Postawisz ją tutaj. – Wskazała miejsce pomiędzy rzeźbami, nieco z przodu.
– Którą ławę, pani kustosz? – zapytał strażnik.
– Ławę ofiarną – odpowiedziała ostro.
Odwróciwszy głowę ku strażnikowi, spojrzała zdziwiona.
Musiał dokładnie wiedzieć, którą ma na myśli, niepotrzebnie więc zapytawszy, otrzymał odpowiedź tonem nagany.
– Przecież zabroniono tę ławę przenosić – zauważył. Pani kustosz tylko na niego spojrzała.
– Taak? Pan dyrektor zakazał?
Strażnik kiwnął energicznie głową. Usiłował stosować się do zarządzenia, które właśnie zostało anulowane.
– Czy widzisz tu gdzieś pana dyrektora, człowieku? Zamaszyście pokręcił głową w lewo i w prawo.
– Kto wydaje decyzje w sprawach artystycznych?
– Oczywiście pani kustosz. – Strażnik znowu kiwnął twierdząco głową, nie ruszał się jednak z miejsca, by wykonać polecenie.
– Ta ława jest niezbędna do ekspozycji. Idź i ją przynieś. Pan dyrektor jest zbyt zajęty, by wydać polecenie osobiście. Wiesz przecież, na kogo czekamy!
Strażnik nareszcie się odwrócił i wszedł do prawego skrzydła budowli. Przechodząc przez drzwi, musiał zgiąć się w pół, jakby korzył się przed cierpieniem i składał pokłon śmierci, która tu od pięciuset lat wciąż czuwała.
Wilecki chciał się dowiedzieć, czy zaaranżowanie tej sceny wynikało tylko z wizji artystycznej pani kustosz. Jeżeli odpowiedź była twierdząca, można wybaczyć dziwactwo. Jeżeli jednak wyrażała jej emocje?
Piękna pani wyciągnęła do niego rękę.
– Wypada przedstawić się policji – powiedziała. – Ewa Jarska, kustosz muzeum, co już pan usłyszał.
Odczuł szorstkość skóry, uniósł jej dłoń do ust, lecz nie zdążył dotknąć wargami, gdyż ją cofnęła.
– Chcesz mnie złapać, to niedozwolona metoda. – Jej oczy wyrażały gniew. – Pozostańmy w swoich rolach społecznych, niech biologia milczy.
– Kim był ten mężczyzna? – zapytał, wskazując miejsce pomiędzy posągami.
– Brawo, panie policjancie. Znowu wskoczył pan w mundur. Nie mógł jej schwytać, wymykała się sprytnie.
– Powiem, jak mi sprostasz – prowokowała.
– Zabiłaś go, bo się nie poddał?
– Znam przyjemniejsze sposoby łamania woli mężczyzn.
– Chcesz złożyć przed nim kogoś w ofierze. – Wskazał łańcuchy. – Dyrektora? Kazałaś przynieść specjalną ławę.
– Nic nie wiesz – powiedziała z triumfem. – Zobaczysz ławę, to zrozumiesz.
– Dlaczego pomagasz chronić ślady?
– Żebyś wreszcie się stąd wyniósł, mamy ważniejsze sprawy. – Rozejrzała się. – Dyrektor pewnie dzwoni do kogo trzeba, żeby cię odwołał. – Spojrzała na niego, odchylając pogardliwie głowę. – Przyznaj się, zostałeś tu z mojego powodu.
Stała blisko, wiedząc, jakie wrażenie robi na mężczyźnie, pewna, że już uległ sile jej urody. Nie pomyliła się, nie mógł odwrócić się i wyjść.
– Będę musiała czynić honory gospodyni. Pan dyrektor bowiem nie może opuścić swojego gabinetu.
– Czy coś mu się stało? – ciągnął rozmowę. – Podobno rozmawia przez telefon.
– Skończył nagle, gdyż uległ napadowi paniki.
– Czego się boi?
– Kompromitacji! Stoi przed lustrem i ćwiczy przemówienie. Trzyma w ręku kartkę i zerkając, powtarza angielskie zwroty. Sprawdza, ile zapamiętał. – Jarska śmiała się głośno i odgrywała scenę, strojąc miny.
– Co będzie treścią przemówienia?
– Zwykłe powitanie, ale i tak sprawi panu dyrektorowi wielką trudność. Po wymianie uprzejmości zdejmę mu z ramion czy raczej z ust trud prowadzenia rozmowy. – Z wielką pewnością siebie przekonywała go, jak sobie świetnie poradzi bez dyrektora.
– Co za szczęśliwy traf – powiedział prowokująco.
– Właśnie, bo nie ucierpią interesy miasta.
– Leżą na sercu pani kustosz.
– Żebyś wiedział!
– Należy usunąć Fijorka ze stanowiska.
– Padnie na pysk po dzisiejszym blamażu – powiedziała z wielką pewnością siebie.
– Pani kustosz precyzyjnie zaaranżowała scenę – powiedział z ironiczną pochwałą.
Przyskoczyła do niego z wściekłością, bał się, że wręcz rzuci mu się do twarzy z paznokciami.
– Śmiesz mówić, że zawiesiłam kogoś na łańcuchach, aby doprowadzić do kompromitacji dyrektora?
– Kto to zrobił?
– Jak umarł, wiesz? – patrzyła mu w oczy intensywnie. Milczał.
– Dowiedz się, wówczas przestaniesz nękać niewinnych.
– Uważasz, że brakuje mi wiedzy?
– Chyba że prowokujesz!
– Dyrektor chyba już przećwiczył przemówienie. Rozczarowana?
– Mnie zależy tylko na tym mieście.
– Lokalna patriotka!
– Żebyś wiedział! W Gdańsku ma powstać specjalistyczne Laboratorium Bursztynu, by zaopatrywać nabywców w certyfikaty. Na świecie każdy, kto kupi okaz z „Paszportem bursztynu”, zyska pewność, że to oryginał, a nie farbowana sklejka żywic. Potrzebujemy międzynarodowych norm, światowej klasy autorytetów oraz programów komputerowych. Delegacja, która zaraz przybędzie, jest upoważniona do rozmów. Reprezentujemy miasto Gdańsk.
– Jarska wykonała głęboki ukłon, natychmiast zmieniając atmosferę rozmowy. – Z tego względu apeluję do pana policjanta o postawę obywatelską i proszę, żeby nie oddzielał tego miejsca taśmą policyjną. To zrobiłoby bardzo złe wrażenie na gościach. Nie obyłoby się bez wyjaśnień. A tylko my, czyli miasto, możemy na tym stracić.
– Rozumiem – zgodził się inspektor.
– Byłam pewna, że pana przekonam – powiedziała poważnie Jarska. – Zauważył pan z pewnością moje kompetencje. – Wskazała ręką na ustawienie rzeźb. – Kiedy zostanie przyniesiona ława, oddzieli rzeźby od dostępu jakichś niemądrych osób i powstrzyma każdego, nikt na niej nie ośmieli się usiąść, wprost przeciwnie – zachowa dystans.
– Czy kierowała się pani tylko wymową artystyczną i ochroną śladów na miejscu zbrodni? – Inspektor drążył, licząc, że kobieta się zdradzi.
Zapanowała chwila ciszy. Jarska nie chciała kłamać wprost.
– Jestem odpowiedzialna za sztukę. Troszczę się o każdy eksponat. Jako podwładna, wykonuję polecenia. Chyba że dyrektor ich nie wydaje z powodu chronicznego braku kompetencji. – Posłała uśmiech inspektorowi, by zamazać ostrość swej wypowiedzi.
Inspektor dawno spostrzegł, że pomiędzy piękną panią kustosz a dyrektorem toczy się nieubłagana walka na noże. Oskarżała dyrektora o brak umiejętności w ważnych sprawach, podkreślała własną wiedzę i talent. Chciała go odsunąć od władzy, zepchnąć ze stanowiska, a także zniszczyć, intrygując, żeby odszedłby skompromitowany. Zaręczała jednak, że troszczy się o interesy miasta. Chciał jej wierzyć, gdyż wyglądała pociągająco.
Jarska była naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem, walczyła, nigdy się nie poddawała. Stał nieporuszony, widząc, jak perfidną grę prowadzi. Właśnie wbiegł na dziedziniec strażnik, któremu kazała przynieść ławę ofiarna. Był blady na twarzy. Miał w oczach przerażenie, włosy zlepione potem zmierzwiły się nad czołem. Zdyszany od szybkiego biegu, oparł się o framugę i łapał powietrze.
Coś strasznego się stało? Co zobaczył?
– Co jest? – krzyknęła pani kustosz.
– Ławy nie ma na miejscu! – wyszeptał strażnik.
Ewa zareagowała gwałtownie, otworzyła usta jak do krzyku i oddychała szybko, łapiąc oddech. Zacisnęła ręce w pięści, by się uspokoić. Płuca jej wciągnęły powietrze i pokonała przestrach. Patrzyła przed siebie niewidzącymi oczami, gdyż oglądała scenę, która się odsłaniała w jej umyśle. Inspektor zrozumiał, że brak ławy ofiarnej na właściwym miejscu ujawniał ważne informacje. Jarska od razu je odczytała. Inspektor zadawał sobie pytanie, czy przyczyniają się do rozwiązania zagadki śmierci mężczyzny na łańcuchach.
Smutek na twarzy Ewy pozwalał wiele się domyślać, inspektor powstrzymał się od zadawania pytań. Spojrzał na strażnika i zdziwił się, że przerażenie go opuściło. Sprzeczności powodowały komplikowanie się zagadki. Wilecki skinął na strażnika, by podszedł i wyjaśnił swoje zachowanie. Musiał się jednak powstrzymać od szukania wyjaśnienia, gdyż nagle zza bramy dobiegł szmer silnika samochodu. I ucichł.