Читать книгу Zagadka Bourne’a - Eric van Lustbader - Страница 10

3

Оглавление

– Szpetnie mieć szefa FSB za przyjaciela – zagaiła Irina.

– Słucham?

– Mówię, że zaszczytnie jest przyjaźnić się z generałem Karpowem.

– Powiedzieliście „szpetnie”.

Roześmiała się.

– Lapsus. Nie to miałam na myśli.

– Znamy się z generałem od dawna – rzucił Bourne. – Przynajmniej on tak twierdzi.

– Wierzycie mu?

– Owszem.

– Na jakiej podstawie? Ludzie w służbie rządu to zawodowi kłamcy.

– Też jestem częścią tego środowiska – skwitował. – Znam je na wylot.

Irina potrząsnęła głową.

– Dziwię się po prostu, że generał jest w tak bliskich stosunkach z Amerykaninem.

– Pokojowe współistnienie na poziomie osobistym. Obu nam to dobrze zrobiło.

– Nie spytaliście go o monetę.

„Ciekawe dlaczego aż tak bardzo cię to interesuje” – pomyślał Bourne, głośno zaś powiedział:

– Będzie na to czas po uroczystości.

Gwar rozmów przycichł. Miejsce kwartetu smyczkowego zajęła orkiestra. Zagrała coś, co brzmiało jak marsz wojskowy. Osobliwy dobór weselnego repertuaru, chociaż może nie akurat w Moskwie.

– Ale przyznacie, że Borys Karpow budzi strach? – odezwała się Irina półgłosem. – On i inni jego pokroju?

– On jest wyjątkowy – odparł Bourne.

– Nie jesteście z Rosji. Wy tego nie zrozumiecie.

– I tu się mylicie.

Spojrzała na niego ostrożnie, jakby dokonując powtórnej analizy.

– Mało to prawdopodobne, ale… macie z generałem podobne poglądy polityczne?

– Rozmawiamy o etyce, nie o polityce.

– Cieszy mnie to – powiedziała łagodnie, ale jej oczy pozostały czujne.

– Pomyślcie – rzucił Bourne. – Gdyby generał nie był moim przyjacielem, to czy siedzielibyście tu ze mną w otoczeniu moskiewskiej elity?

– Rozzłościłam was.

– Nigdy się nie złoszczę.

Irina westchnęła głęboko.

– Chyba po prostu trudno mi myśleć o was jako o kimś, kto przyjaźniłby się z tym człowiekiem, a w zasadzie z kimkolwiek z FSB.

Na moment obrócił ku niej twarz.

– W moim zawodzie spotyka się najdziwniejszych ludzi. A pomoc często przychodzi z nieoczekiwanej strony.

Zawahała się na moment.

– I tak było z wami i generałem?

– Wiele razy – potwierdził Bourne.

Wciąż wydawała się zafrasowana.

– Cóż, to mi daje do myślenia.

– Mnie zastanawia inna rzecz – odezwał się. – Jesteście tu z polecenia Borysa, ale nie macie o nim zbyt wysokiego mniemania.

Roześmiała się.

– Generał Karpow jest z FSB. O nikim z tych służb nie mam wysokiego mniemania, co nie znaczy, że nie potrafię z nimi współpracować. Czy jest jakiś sposób, żeby tego nie robić i przeżyć?

Zanim Bourne zdążył zareagować, orkiestra zadęła w rogi, sygnalizując początek uroczystości.

***

Trzymając Irinę w ramionach, Bourne zastanawiał się, jakie wrażenie wywarła na kremlowskich siłownikach prawosławna msza. W zasadzie nie był pewien, co myślał na ten temat Borys, bo jego przyjaciel nigdy wcześniej nie wyrażał zainteresowania żadną religią. Pomysł, by uczynić z ceremonii uroczystość kościelną, musiał zatem wyjść od panny młodej, której Bourne nie zdążył jeszcze poznać.

Orkiestra grała walca. Bourne i Irina wirowali pośród innych par pod skrzącymi się żyrandolami wielkimi jak meteoryty. Ceremonia dobiegła końca, ale nowożeńcy jeszcze nie pojawili się na sali. Zapewne robili sobie zdjęcia ślubne w innej części hotelowego kompleksu.

– Byłem tu kiedyś z Borysem – odezwał się Bourne. W tańcu minęli pułkownika FSB. Zauważył lubieżne spojrzenie, jakim tamten obrzucił Irinę. Miał chmurną urodę żołnierza i gesty arystokraty, które na pewno rzucały się w oczy w mieście pełnym hałaśliwych, nieokrzesanych zwierząt, a tym bardziej pośród sztywniaków z FSB. – Tropiliśmy wtedy przemytnika broni.

– I jak? Złapaliście go?

– Tak, ale konfrontacja była mało elegancka. Obsługa potrzebowała paru dni, żeby uporać się ze sprzątaniem.

– Niegrzeczne chłopaki.

Nie był pewien, co miała na myśli. Rozejrzał się po sali.

– Ten hotel był kiedyś pałacem cara, jednym z wielu – powiedział. – Ciekaw jestem, jak czuli się mieszkańcy. Choćby się miało tłum służących i potakiwaczy, takie życie zawsze jest samotne.

Przez twarz Iriny przebiegł cień. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, lecz pozostawiło trwały ślad, jakby rysę na idealnej fasadzie.

– Zmęczyłam się. Pozwolicie, że usiądę?

Przecisnęli się przez rozkołysany tłum, kierując się ku oszklonym drzwiom prowadzącym na taras. Bourne zgarnął po drodze dwa smukłe kieliszki z szampanem. Irina wypiła już cztery, więc uznał, że nie zaszkodzi zatroszczyć się o następne. Alkohol w czarodziejski sposób rozwiązywał ludziom języki.

Otoczył ich zapach jaśminu i pomarańczy. Minęli dwóch strażników, którzy obrzucili ich przelotnym spojrzeniem, po czym wrócili do patrolowania rzęsiście oświetlonych terenów wokół hotelu. Gdzieś niedaleko zaszczekał pies.

– Ochrona jest tu bez zarzutu – rzuciła Irina tak cicho, że Bourne po raz kolejny odniósł wrażenie, że mówi do siebie.

Zapatrzył się na ogród, ale wszystkie pozostałe zmysły skupił na niej, starając się dociec prawdziwej natury ukrytej pod tą cudownie kuszącą fasadą.

– Samotność to element mojej codzienności – powiedział. – To mój świat, ale nie wiem nawet, czy sam go wybrałem, czy to on wybrał mnie. Zazwyczaj się nie zastanawiam nad tą kwestią, ale bywają chwile… – Rzucił jej szybkie spojrzenie – …kiedy do niej wracam.

Irina sączyła szampana z zamyśloną miną.

– To miał być komplement czy… – Wzruszyła kształtnymi ramionami. – W sumie nieważne.

Znowu dało się słyszeć psa, tym razem bliżej. Najpierw zauważyli jego cień, wielki i rozciągnięty, a potem z mroku wyłoniło się zwierzę trzymane przez strażnika na grubym łańcuchu. Ogar był potężny; ze zjeżoną sierścią buszował w zaroślach, szukając intruza. Wydawał się zupełnie skoncentrowany na obcym zapachu, dopóki się nie zatrzymał i bezceremonialnie nie nasikał na krzaki.

Irina zaśmiała się cicho.

– Szkoda zwierzaka, tak go trzymają na uwięzi.

Bourne nie odezwał się, czekał. Jego cierpliwość została nagrodzona, chociaż inaczej, niż się spodziewał.

– Powiedzcie mi… – rzuciła nagle Irina. – Byliście kiedyś zakochani?

Nie dał po sobie poznać, że jest zdziwiony.

– Czemu o to pytacie?

– Przez wczorajszą noc. Powtarzaliście w kółko jej imię.

– Nie wydaje mi się, bym wczoraj o kimkolwiek wspominał.

– Mylicie się. Mówiliście przez sen. Chyba śnił wam się koszmar.

– Ja nie miewam koszmarów.

Uśmiechnęła się do niego.

– Ja miewam. Każdy czasem je ma.

– Tak czy owak, na pewno nie powtarzałem żadnego imienia.

– Sama słyszałam.

– Nie wierzę.

– Sara. Wołaliście Sarę.

Bourne nie był zachwycony obrotem tej rozmowy. Czyżby rzeczywiście imię Sary wyrwało mu się przez sen?

– Nie znam żadnej Sary.

– Znasz. I kochasz ją.

Pociągnęła za napiętą strunę.

– Do czego zmierzasz, Irino?

Jej odpowiedź ponownie go zaskoczyła:

– Byłam w twoim pokoju zeszłej nocy. Słyszałam, jak ją wołasz. Powtarzałeś jej imię z taką czułością… Przyznaję, że poczułam zazdrość. Zawsze chciałam usłyszeć w głosie mężczyzny tyle miłości.

Cóż za dziwna kobieta… Miał wrażenie, jakby jej ustami ciągle przemawiał ktoś nowy.

Zagadka Bourne’a

Подняться наверх