Читать книгу Zagadka Bourne’a - Eric van Lustbader - Страница 9
2
ОглавлениеBorys przeszedł przez obity dekoracyjną tkaniną korytarz i otwarte na oścież podwójne drzwi, po obu stronach których stali żołnierze i agenci FSB. Jego oczom ukazała się sala balowa pełna elegancko ubranych gości. Poczuł nagły przypływ dumy. Zjawili się wszyscy: prezydent, premier, pierwszy minister, szef prezydenckiej administracji, szef sztabu, minister spraw zagranicznych i wielu innych. Cała ta śmietanka przyszła złożyć mu życzenia w dzień ślubu. Goście raczyli się już szampanem i kawiorem oraz potrójnie filtrowaną wódką, którą na srebrnych tacach roznosili umundurowani kelnerzy. Grał kwartet smyczkowy. Ich wersja symfonii Czajkowskiego wydała się Borysowi nadęta i wysilona.
W falującym oceanie urzędników z Kremla, oligarchów i elitarnej nomenklatury, ludzi żerujących na gospodarce Federacji, Borys odszukał wzrokiem swojego przyjaciela i towarzysza broni, Jasona Bourne’a.
Poddając się korowodowi uścisków dłoni, poklepywań po ramieniu, mamrotanych pod nosem gratulacji, kiepsko skrywanej zazdrości i strachu – bo przecież budził strach we własnym kraju i w miejscach bardziej odległych – Borys zarejestrował ze zdumieniem, że Bourne nie jest sam. U jego boku dostrzegł szczupłą kobietę o kociej gracji. Głęboki dekolt jej ciemnofioletowej sukni prowokacyjnie odsłaniał wewnętrzną stronę ciężkich piersi.
Borys szczycił się tym, że zna Bourne’a lepiej niż ktokolwiek inny, choć oczywiście nie do końca. Zdaniem Borysa akurat tego nie mógł powiedzieć nikt, nawet sam Bourne, nie odkąd stracił pamięć. Jednak jeśli czegoś mógł być pewien, to tego, że Bourne był podręcznikowym typem samotnika. Nie widywano go w towarzystwie kobiet, a jednak po tym, jak ta piękność wisiała na jego ramieniu, widać było, że nie ma zamiaru go puścić. Co dziwniejsze, Bourne zdawał się tego nie dostrzegać. Poruszał się, jakby w ogóle jej tam nie było. „A to zagadka” – pomyślał Borys i postanowił, że musi o to podpytać Bourne’a po ceremonii, kiedy wreszcie będą mogli się wymknąć na rozmowę w cztery oczy. Zrobiło mu się wstyd, że wysyłając mu zaproszenie, kierował się czymś więcej niż tylko pragnieniem spotkania z przyjacielem. „Wspaniale byłoby móc się z nim spotkać tylko po to, by uczcić moje wesele” – pomyślał. Cóż, może i tak, ale w jego życiu nie było miejsca na takie luksusy.
Przysunął się bliżej i na moment zamarł. Czy to… Jak to możliwe? Przez głowę przebiegła mu jasna smuga myśli: co u diabła Jason Bourne robi z Iriną Wasilijewną? Nie wiedział, że się znali. A jeśli tak, to czemu o niej nie wspomniał? Chyba wiedział? Oczy Borysa zwęziły się w szparki. Patrząc na zachowanie Bourne’a, Borys niemal zyskał pewność, że ten jednak nic nie wie.
Ojciec Iriny, Wasilij, należał do oligarchów. Jednak nawet wpływowi bogacze mogą wpaść w kłopoty, jeśli prowadzą interesy z niewłaściwymi ludźmi. To właśnie przytrafiło się jemu i jego najstarszemu synowi. To nie Borys wydał rozkaz ich eksterminacji; był wtedy z Jasonem w Damaszku, zajmując się sprawą, która interesowała ich obu. Jak mu potem powiedziano, polecenie wyszło od samego prezydenta. Borys wrócił na czas, by uchronić przed tym samym losem młodszego syna i jego bliźniaczą siostrę. Argumentował, że nie można ich winić za przewinienia ojca. Rodzeństwo nigdy się nie dowiedziało, kto je ocalił. Za to wiedział ich dziadek i był Borysowi wdzięczny.
Tytanicznym wysiłkiem Karpow zmusił się do uśmiechu. Uścisnęli się z Bourne’em nie tylko jak przyjaciele, ale jak bracia, którzy przeszli razem przez niejedno niebezpieczeństwo i wielokrotnie ratowali się nawzajem. W takim świecie żyli; ich uścisk wyrażał wdzięczność, że obaj dożyli tego podniosłego dnia. „Przynajmniej to jest szczere” – pomyślał Borys.
Ucałował oba policzki Bourne’a i wyszeptał mu do ucha:
– Dostałeś monetę?
Bourne nieznacznie skinął głową.
– To dobrze. Pilnie musimy pogadać. Znajdziesz mnie w hotelowej loggii, gdy tylko zaczną podawać przystawki – powiedział po arabsku.
Obaj doskonale znali ten język.
Minęła chwila bliskości. Odsunął się i przybrawszy na powrót oficjalny uśmiech, ruszył dalej ściskać ręce i przyjmować życzenia od gości, którzy podchodzili do niego z gratulacjami.
***
Fakt, że Irina przez cały czas kurczowo trzymała się jego ramienia, wyraźnie Bourne’owi przeszkadzał, nikt jednak się nie zorientował, co przechodzi – nawet jego przyjaciel Borys Karpow, a już na pewno nie sama Irina. Epatowała seksem. Pachniała, jakby właśnie się z kimś kochała lub była podniecona.
Zadzwonił do niej, kiedy przebił się przez kontrolę paszportową na Szeremietiewie. Chciała wysłać po niego samochód, ale Bourne nie miał w zwyczaju wsiadać do podstawionych aut, stwierdził więc, że spotka się z nią w centrum i podał adres. W Pierścień Sadowy wjechał taksówką.
Powitała go uśmiechem.
– Dobry wieczór – odezwała się moskiewską ruszczyzną i ucałowała go w oba policzki, jak starego znajomego. – Mam nadzieję, że lot był znośny.
– Nie narzekam – odparł Bourne, po raz pierwszy wdychając jej piżmowy zapach.
Zauważyła, że drgnęły mu nozdrza, a półuśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Efekt był zamierzony.
– Kapitan Wanow opisał was bardzo trafnie – powiedziała, ujmując go pod rękę zaborczym gestem, który chyba leżał w jej naturze.
Nie ufał ani jej, ani Wanowowi, nie do końca. Po pierwsze dlatego, że Borys słowem nie wspomniał o tej kobiecie ani o tym, że ktoś miałby czekać na niego w Moskwie. Dla kogoś, kto znał go jako samotnika, takie zachowanie było nietypowe. Z drugiej strony Wanow przekazał mu monetę Borysa, a zatem już na starcie pojawiła się anomalia, którą wyjaśnić mógł tylko Borys. Uznał więc, że na razie poczeka na rozwój sytuacji i dowie się, czego tak naprawdę Irina od niego chce. W Moskwie, tak w polityce, jak i w biznesie, pod powierzchnią codziennego życia płynęły w rozmaitych kierunkach różne prądy, znacznie bardziej niebezpieczne niż na przykład w Waszyngtonie. Łatwo było się pogubić i wpaść w sieć uplecioną przez kogoś innego. Taka możliwość wydała mu się o tyle prawdopodobna, że Borys postanowił przekazać mu monetę, którą nazwał kołem ratunkowym, właśnie przy okazji swojego wesela.
Bourne obrzucił Irinę wzrokiem. Miała na sobie dopasowany w talii płaszcz w kolorze soczystej czerwieni i lśniące czarne kozaki na wysokim obcasie. Długie ciemne włosy okalały jej twarz, wręcz stworzoną do tego, by ją całować. Na przedramieniu czuł nacisk jej piersi, gdy prowadziła go przez czerwonawy moskiewski mrok, rozpraszany błyskami świateł i czujnymi spojrzeniami członków agencji rządowych.
Dwie przecznice dalej czekał na nich czarny range rover 5.0L SUV. Potężny ośmiocylindrowy silnik nawet na jałowym biegu dyszał niczym lew po udanym polowaniu. Kiedy podeszli bliżej, umundurowany szofer otworzył przed nimi tylne drzwi. Krój munduru nie był Bourne’owi znany; na pewno nie należał do żadnej z oficjalnych rządowych agencji. Zapewne pracował w prywatnej firmie albo dla jakiegoś bajecznie bogatego oligarchy.
Auto sunęło przez zatłoczone ulice, kierując się coraz dalej od serca miasta. Kierowca zjechał na północ, na – co w Moskwie należało do rzadkości – nienagannie utrzymaną szosę, ze szpalerem drzew. W dalekim planie było widać gęsty sosnowy las; droga wgryzała się weń niczym w tunel pod górą. Światła SUV-a przeszyły aksamitną ciemność, wyławiając z niej skupiska igieł i gałęzi. Nawet niebo było zupełnie zasłonięte.
Las wypluł ich równie nagle, jak wcześniej ich pochłonął. Z mroku wyłonił się połyskliwy zielony mur o wysokości przynajmniej sześciu metrów. Samochód zwolnił i wjechał przez bramę, która zamknęła się za nimi. Znaleźli się w innym, całkowicie odizolowanym świecie wystawnych willi. Rezydencje różniły się stylem – od wiktoriańskich i georgiańskich po japońskie i nawiązujące do art déco. Jedna przypominała nawet bawarski zamek.
Minęli te pałace próżności, skręcając na długi podjazd wysypany odłamkami marmuru, które skrzyły się w świetle reflektorów. Przejechali między parą kamiennych sfinksów w idealnie przystrzyżonym ogrodzie. Ich enigmatyczne uśmiechy dokładnie naśladowały egipski oryginał.
Sama willa, mocno oświetlona, została zbudowana w stylu art nouveau: kamienna fasada pełna dekoracji, rzeźbione kobiece twarze nad oknami w kształcie oczu, półkoliste balkony o balustradach z patynowanej miedzi, powykrzywianych i nadtopionych jak z obrazu Salvadora Dali albo narkotycznych wizji.
– Dwa tysiące dziewięćset metrów kwadratowych, kryty basen i lodowisko, dwa kina, sala balowa – wyliczyła Irina, jakby recytując tabliczkę mnożenia. – Co tam jeszcze? Chwilowo nie mogę sobie przypomnieć.
SUV wtoczył się na podjazd i zatrzymał przy frontowych drzwiach, a ona obróciła ku niemu uśmiechniętą twarz.
– To mój dom.
Teraz, podążając za tłumem do sali balowej, gdzie miała się odbyć ceremonia zaślubin, Bourne przypomniał sobie artykuł z gazety „Financial Times”, który czytał w samolocie. Pisano w nim nie tylko o tym, że w Moskwie mieszka więcej miliarderów niż w jakimkolwiek innym mieście, ale też o tym, że jedna trzecia gospodarki Federacji Rosyjskiej znajduje się w rękach i pod kontrolą zaledwie trzydziestu sześciu ludzi, z których każdy stoi w cieniu prezydenta. To właśnie z powodu tej koncentracji majątku relacje z członkami moskiewskiej nomenklatury bywały tak bardzo zdradliwe: ich wrogowie natychmiast stawali się twoimi.
Korowód gości wszedł między podwójny szpaler wartowników, posępnych i uzbrojonych. Taksowali wzrokiem każdego gościa, z wyjątkiem tych, których jedno słowo wystarczyłoby, by posłać ich wszystkich do piachu.
Mimo ogromnych rozmiarów, sala balowa była wypełniona po brzegi. Rozproszone światło z kryształowych żyrandoli rozniecało kolorowe iskry na ciężkiej biżuterii kobiet i na nasmarowanych brylantyną włosach ich mężów, kochanków i towarzyszy.
Kiedy ostatni goście zajęli miejsca, do sali wsunęło się dziesięciu strażników, ustawiając się pod ścianami. Pozostała szóstka nie ruszyła się ze swoich stanowisk w szerokim, wyłożonym boazerią korytarzu. Bourne nie musiał ich liczyć; umysł sam podsunął mu tę i szereg innych informacji, sortowanych z prędkością światła i gotowych do wykorzystania, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Ten sam proces przeprowadził w rezydencji Iriny, analizując wszystko, od marmurowej kopii Dawida Michała Anioła, którego członek tryskał odfiltrowaną wodą do ustawionej o metr dalej alabastrowej misy, po leżący w gabinecie dywan z Isfahanu i tytuły książek na regałach z tekowego drewna.
Wskazała mu miejsce na jednej z dwóch kanap z ręcznie zszywanej włoskiej skóry. W międzyczasie kamerdyner przyniósł srebrną tacę z kawiorem i różnymi napojami, od herbaty po wódkę. Wszystko wokół pachniało pieniędzmi, górami pieniędzy. Bourne z rozbawieniem zestawił ten widok ze Sknerusem McKwaczem nurkującym w srebrnych dolarówkach.
Kiedy zostali sami, postanowił zagaić:
– Mieszka tu pani sama?
Uśmiech na jej twarzy był zarazem przebiegły i pożądliwy.
– Kapitan Wanow mówi, że nie wiecie, z jakiego powodu przysłano wam tę monetę – rzuciła, puszczając jego pytanie mimo uszu.
– To prawda.
Zauważył, że nie chciała rozmawiać o sobie i zachował tę informację do późniejszej analizy.
– Mogłabym ją zobaczyć? – zapytała i wyciągnęła wypielęgnowaną dłoń, przyglądając się mu z niezdrową fascynacją, niczym kolekcjonerka rzadkich motyli.
– To nie jest najlepszy pomysł.
Natychmiast się nadąsała, kokieterią próbując zamaskować zainteresowanie.
– Chciałam tylko popatrzeć. Komu to zaszkodzi?
– Opowiedzcie mi coś o tym domu – rzucił Bourne, lekko się uśmiechając.
Przez chwilę zerkała na niego spod rzęs, po czym wzruszyła ramionami.
– Jak sobie życzycie. Uszanuję waszą potrzebę prywatności. – Na czubku palca podsunęła mu porcję kawioru na malutkim blinie. – Opowiem wam, kiedy będziecie jedli. – Jej uśmiech znów stał się uwodzicielski. – Nikt nie będzie mógł mi zarzucić, że poszliście spać głodni.