Читать книгу Zagadka Bourne’a - Eric van Lustbader - Страница 6

Prolog

Оглавление

Frankfurt, Niemcy

Gdy Jason Bourne przekroczył próg hotelu Royal Broweiser, cała obsługa od razu wzięła się do roboty. Nie to, że wcześniej wszyscy pracownicy siedzieli bezczynnie. Herr Hummel, dyrektor, szybko by ich zwolnił; byli zresztą zbyt dobrze wyszkoleni, aby zachowywać się w ten sposób. Herr Bourne był im dobrze znany jako dawca hojnych napiwków, więc natychmiast ruszyli, by przejąć od niego trzy piękne walizy, z których każda przypuszczalnie kosztowała tyle, co suma ich półrocznych pensji.

Bourne, barczysty mężczyzna, którego nienaganna garderoba i zwyczaje dobitnie świadczyły o grubości portfela, od trzech lub czterech miesięcy zjawiał się w Royal Broweiser często, choć nieregularnie. Pracownicy hotelu zgadzali się, że chociaż wygląda na biznesmena, po jego posturze widać, że sporo czasu spędza w siłowni. Zawsze sympatyczny i rozmowny, sypał lekko pieprznymi dowcipami, które bawiły hotelowych boyów do łez. Gotowi byli spełniać każdą jego zachciankę, choćby i uciążliwą. Bez oporów poddawali się urokowi Bourne’a.

Tym razem gościa zakwaterowano w ulubionym apartamencie na najwyższym piętrze, a Herr Hummel osobiście zaniósł mu powitalny poczęstunek. Gdy tylko Bourne został sam, podszedł do okna i nacisnął jeden z numerów z listy szybkiego wybierania w swojej komórce. Chwilę później w głośniku odezwał się damski głos.

– Jestem na miejscu – zakomunikował. – Długo mam czekać?

– Tylko parę dni. – Jej głos wywołał u niego falę ciepła. – Śledzimy jego ruchy. Niedługo będzie w drodze.

– Parę dni…

– Nie przesadzaj – ucięła. – Wiesz, ile było zachodu z przejęciem poufnej depeszy FSB i podmienieniem jej na naszą, żeby Wanow trafił do ciebie, a nie do Bourne’a?

– Któż wie lepiej niż ja, Irino? – Nie musiał długo czekać na znajome poruszenie w lędźwiach. – Ale tak czy owak, co ja mam tutaj robić?

– Wiem, że szczerze nie cierpisz Frankfurtu, Jasonie.

– Uwielbiam, jak mówisz do mnie Jason.

– No, ja myślę. – Zachichotała. – Za bardzo jesteś spięty. Znajdź sobie jakąś rozrywkę.

– Ciebie – rzucił z nutą tęsknoty w głosie. – Wystarczysz mi ty.

– Ech, zwierzaku… – wyszeptała. – Na pewno mógłbyś…

Chyba usłyszała jego jęk, choć starał się powstrzymać.

– Co ty tam robisz, Jasonie?

– Dobrze wiesz, co. – Rozpiął rozporek i ujął w prawą rękę nabrzmiały członek. – Znalazłem sobie rozrywkę.

– W takim razie – wymruczała Irina – pozwól, że ci pomogę.

***

Jakiś czas później przetarł szybę wilgotną szmatką, a potem przebrał się w aksamitny szlafrok i kapcie, po czym zjechał windą do hotelowego spa. Spędził dwadzieścia minut pod natryskiem, by oczyścić i ciało, i umysł.

Założył świeży garnitur i poszedł na obfity lunch do kawiarni na Römerbergu. Przespacerował się pod ołowianym niebem, zwiedził katedrę cesarską i kościół Świętego Pawła. Kolejny dzień spędził w zoo, obserwując samotnego lwa, który pachniał śmiercią. Bourne nienawidził ogrodów zoologicznych jeszcze bardziej niż samego Frankfurtu i Niemców jako narodu. Zamykanie takich stworzeń w klatkach wydawało mu się zbrodnią zasługującą na wieczne potępienie – o ile wierzy się w takie rzeczy. On sam, jako pragmatyk i ateista, nie wierzył.

Dziękował bogom i demonom, że Irina zadzwoniła już następnego dnia.

– Właśnie wylądował – rzuciła. – Za godzinę powinien być w hotelu.

Było szaro i paskudnie, jak zresztą i wczoraj, a do tego lało jak z cebra. „Zwariowałbym w tym mieście” – pomyślał, rozłączając się. Na szczęście to wszystko było już za nim. W żyłach znów poczuł adrenalinę.

Nadszedł czas zabawy.

***

Kapitan Maksim Wanow z FSB, chwilowo podróżujący jako attaché kulturalny, dotarł do hotelu w stanie kontrolowanego napięcia. Nigdy wcześniej nie był w Niemczech, które znał z historii jako wrogie Rosji. Jego dziadek walczył i zginął jako patriota w wielkim oblężeniu Stalingradu. Maksima nauczono pielęgnować pamięć o wojnie. Wchodząc do pokoju w Royal Broweiser, strzepnął z prochowca resztki wody. Boy hotelowy powiesił jego płaszcz w szafie, opisał wyposażenie apartamentu i snuł się po nim, dopóki gość nie wcisnął kilku euro w jego spoconą dłoń.

Wanow wyciągnął brązową monetę, którą generał przekazał mu osobiście. Przez cały czas nosił ja na szyi na łańcuszku. Przez chwilę obracał krążek w dłoniach, czując, jak staje się ciepły. Potem niechętnie schował go pod koszulę.

Nie chcąc tracić ani chwili, ujął słuchawkę hotelowego telefonu i zapytał o Jasona Bourne’a.

– Czy jest u siebie? – odezwał się całkiem poprawną niemczyzną.

– Zdaje się, że Herr Bourne zamówił śniadanie do pokoju. Mam pana zaanonsować?

– Proszę nic mu nie mówić! To mój stary znajomy, chciałem zrobić mu niespodziankę.

Entuzjazm w jego głosie chyba przekonał recepcjonistę, bo odparł tylko:

– Jak pan sobie życzy, Herr Wanow. Miłego dnia.

Wanow szybko podchwycił jego formalny styl, tak lubiany przez Niemców.

– Dla pana również.

Nie zwlekając ani chwili, wjechał windą na najwyższe piętro. Zawahał się dopiero przed drzwiami apartamentu Bourne’a, gdzie poczuł niepokój. Generał Karpow powierzył mu tajne i bardzo istotne zadanie, więc Wanow nie chciał niczego spieprzyć, skoro już zwrócił na siebie uwagę przełożonego. Wszystko musi pójść zgodnie z planem.

W odpowiedzi na jego lekkie pukanie drzwi się otworzyły i stanął w nich Jason Bourne we własnej osobie, ubrany w koszulę polo, dżinsy i mokasyny założone na bose stopy. Postura i rysy twarzy z grubsza zgadzały się z opisem.

– Panie Jasonie – odezwał się ostrożnie Wanow – pracuję z pana starym kumplem Borysem.

Generał polecił mu właśnie tak zacząć rozmowę.

Bourne zmarszczył brew.

– Borysem?

– Karpowem – uściślił Wanow. – Z Borysem Karpowem.

– A, tak. Proszę wejść. – Bourne gestem wskazał barek. – Napije się pan czegoś?

Wanow uniósł otwartą dłoń.

– Nie dzisiaj.

– A z kim mam przyjemność?

– Jestem kapitan Wanow. – Mówiąc to, rozejrzał się po pokoju, szukając śladu obecności drugiego lokatora, na przykład kobiety, nic jednak nie zauważył. – Mamy do omówienia ważne sprawy.

– Doprawdy? – Bourne uniósł brwi. – W takim razie proszę bardzo. Może usiądziemy?

Mówiąc to, ruszył w kierunku salonu.

– Postoję, jeśli panu to nie przeszkadza.

Bourne spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale nie zaprotestował, tylko znów podszedł do Wanowa.

– Dlaczego Borys nie przyjechał osobiście?

– Żartuje pan? Przecież się żeni.

Wanow zaczął się śmiać, a Bourne od razu przeklął w duchu za tę gafę.

Tymczasem Wanow wyciągnął zza koszuli brązową monetę na łańcuszku.

– Przyjechałem przekazać panu to. – Zdjął wisior z szyi i opuścił go na otwartą dłoń Bourne’a. – Generał mówił, że będzie pan wiedział, o co chodzi.

– Obawiam się, że nie wiem. Może mi pan wyjaśnić?

Wanow już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale gwałtownie je zamknął. Miał wrażenie, że coś tu nie gra, w zasadzie czuł to już w chwili, gdy Bourne otworzył drzwi. Tylko co?

– Coś nie tak, panie Wanow? – Bourne zrobił krok w jego stronę. – Wygląda pan, jakby zobaczył ducha.

– Niczewo. Moroz probrał mienia do kostiei1.

– Prostitie mienia. No mnie każestja jeto wsie taki czto to2 – odpowiedział Bourne bez wahania.

Wanow cofnął się tak gwałtownie, że aż się zderzył z kanapą.

– Ty nie jesteś Jason Bourne – rzucił. – Generał przekazał mi dokładne informacje. Bourne mówi z czystym moskiewskim akcentem. Twój rosyjski jest z Czertanowa.

Bourne uśmiechnął się szeroko.

– Po prostu spędziłem więcej czasu w slumsach Moskwy, między innymi na Czertanowie.

– Mnie tak nie oszukasz.

Wanow potrząsnął głową i chciał wyrwać monetę z ręki Bourne’a, lecz tamten był szybszy. Uderzył go pięścią prosto w tchawicę. Kapitan osunął się na ziemię, krztusząc się i trzymając za gardło. Oczy zaszły mu mgłą.

Bourne przykucnął i popatrzył na niego.

– Nie zamierzam tracić czasu na debatowanie nad tym, czy jestem dawnym przyjacielem generała, czy też nie.

Otworzył pięść, odsłaniając brązową monetę. Wanow kopnął go w tył kolana, przewrócił na ziemię i zdążył trafić trzy razy kantem dłoni, aż zadudniło mu w głowie. Potem jednak Bourne wyciągnął z kabury przy pasie stalową pałkę i zdzielił Wanowa w grzbiet dłoni, gruchocząc mu kości. Potem wymierzył nieco lżejszy cios w skroń.

– Proszę, nie róbmy z tego gorszej sceny, niż to konieczne. – Musnął monetę opuszkami palców. – Powiesz mi teraz, co o tym wiesz i jaką wiadomość miałeś przekazać Bourne’owi.

Wanow splunął krwią prosto na jego koszulę.

– Niczego się ode mnie nie dowiesz.

– Przykro mi, kapitanie – westchnął Bourne, a potem błyskawicznie chwycił Wanowa za ubranie, podnosząc go z podłogi. – Obawiam się, że trzeba będzie użyć nieprzyjemnych sposobów. Nieprzyjemnych dla pana, dodajmy. – Uśmiechnął się. – Ja się tylko ubawię.

Zawlókł słaniającego się Wanowa do wyłożonej glazurą łazienki. Bez ostrzeżenia strzelił go pałką w twarz, przecinając policzek. Wanow zatoczył się i byłby upadł, ale Bourne złapał go, postawił na nogi i uderzył jeszcze raz, dokładnie w to samo miejsce. Zgrzytnęła kość. Nad głęboką raną zatańczyła karmazynowa mgiełka.

– Wie pan, kapitanie, z płytek znacznie łatwiej zmywa się krew. – Uśmiech Bourne’a stał się znacznie bardziej okrutny. – A jeśli nie odpowie pan na moje pytania, będzie jej dużo więcej.

A potem już tylko odmierzał cios za ciosem, obryzgując płytki na czerwono.

***

Bourne siedział na brzegu wanny, przyglądając się temu, co zostało z kapitana Wanowa z FSB. Po chwili podszedł do umywalki i starannie umył ręce.

– I jak poszło? – zapytała Irina, kiedy się do niej dodzwonił.

– Złe wieści – rzucił. – Nie było wiadomości jako takiej.

– Nie rozumiem…

Z głosu Iriny znikła zalotna nuta.

– Dostałem za to monetę.

– Monetę? – zapytała niskim, złowróżbnym tonem.

– To wszystko. Za całą wiadomość miała służyć moneta. Stara, może nawet starożytna.

– A co ci powiedział na temat jej znaczenia?

– Nic. Nie chciał gadać.

– Kompletnie nic?

– To kapitan pieprzonej bezpieki – warknął Bourne. – Uczyli go, jak znosić przesłuchanie.

Irina westchnęła z rezygnacją.

– No to plan B. Musisz oddać monetę Bourne’owi i spiknąć mnie z nim.

– Żaden problem.

– Nie mów hop.

– Jeśli hop, to tylko z tobą.

– Słuchaj uważnie. Jeśli przecenisz własne możliwości, Bourne powyrywa ci wszystkie członki, a tego bardzo bym nie chciała.

– A ja jestem gotów spełnić każdą twoją prośbę.

Rozłączył się, zostawił w łazience pochlapane krwią buty i przeszedł boso do sypialni. Z jednej z trzech walizek wyjął piłę oscylacyjną na przedłużonym kablu, rolki grubej folii, taśmę izolacyjną i solidne nożyce. Wróciwszy z tym do łazienki, na powrót wsunął stopy w mokasyny. Jedną z rolek folii rozwinął w wannie, zatykając otwór kanalizacyjny. Chwilę pomajstrował przy telefonie i po chwili całe pomieszczenie wypełniła głośna muzyka. Bourne podłączył piłę do kontaktu, przyłożył zębate ostrze do prawego ramienia Wanowa i patrzył, jak wgryza się w skórę, ścięgna, mięśnie i kości.

Dwadzieścia minut później ciało leżało w niedużych kawałkach ciasno owiniętych folią i taśmą izolacyjną. Głowę zostawił sobie na koniec. Nim wrzucił ją do foliowego worka, popatrzył w nieruchome oczy kapitana, zastanawiając się, co takiego widziały w chwili śmierci. Kolejne czterdzieści minut spędził, usuwając z łazienki opiłki kości, krew i ślady DNA za pomocą chemikaliów, które przywiózł ze sobą. Podśpiewując, wepchnął poćwiartowane zwłoki do dwóch walizek. Później rozebrał się do naga, położył na łóżku i zasnął.

***

Obudził się po godzinie i ze smakiem zjadł powitalny posiłek przyniesiony wcześniej przez Herr Hummla. Wytarłszy starannie usta i palce, otworzył trzecią z walizek, pełną strojów na różne okazje. Musiał wybrać zestaw najbardziej przypominający to, co miał na sobie Wanow.

Półtorej godziny później zadzwonił po portiera, każąc znieść na dół wszystkie trzy lśniące walizy. Wymeldowywał go sam Herr Hummel, któremu wylewnie podziękował za miły poczęstunek.

– Fantastisch! Doceniam pański gest – powiedział, odbierając kartę kredytową na nazwisko Bourne’a.

Rozpromieniony Herr Hummel mało nie strzelił obcasami z zadowolenia.

– Z niecierpliwością oczekujemy pana kolejnej wizyty, Herr Bourne.

Człowiek, który do niedawna podawał się za Jasona Bourne’a, a teraz niepostrzeżenie dla hotelowej obsługi przeistoczył się w Maksima Wanowa z FSB, opuścił Royal Broweiser w towarzystwie portierów, którzy ciągnęli jego walizki. Zapakował bagaż do samochodu, nie zapominając o hojnym napiwku, i odjechał.

Zatrzymał się dopiero na przedmieściach, przy zarośniętym stawie, o którego istnieniu wiedział od Iriny, i wyrzucił obie walizki ze zwłokami prawdziwego kapitana Wanowa. Poszły na dno w chmurze bąbelków, jakby pod powierzchnią bawiło się małe dziecko. On tymczasem wytarł nogi, naciągnął skarpetki, opuścił podwinięte spodnie i zawiązał buty. Wrócił do miasta i tuż po siódmej zajechał pod hotel Meisterstuck przy Stresemannallee. Wszedł do środka jako Maksim Wanow, attaché kulturalny.

We Frankfurcie nie nastała jeszcze pora kolacji, więc kiedy zapukał do drzwi przy końcu korytarza na trzecim piętrze, zastał Bourne’a u siebie, zajętego pakowaniem walizki przed wyjazdem do Moskwy.

– Panie Jasonie – zaczął, kiedy drzwi się otworzyły – przysyła mnie Borys.

Bourne zmarszczył brew.

– Borys?

– Karpow. Borys Karpow. Pański dawny znajomy.

– Nie wiem, kim pan jest.

Bourne stał w drzwiach, zagradzając przejście.

– Kapitan Maksim Wanow z FSB, miło mi. Przychodzę z wiadomością od waszego przyjaciela. Mogę wejść? – odezwał się po rosyjsku morderca Wanowa. – Sprawa jest pilna, a tak rozmawiać w korytarzu…

– Dierżytie ruki, gdie ja mogu widiet ich3.

Wanow podniósł dłonie, a Bourne odsunął się na bok.

– Wasz russkij jazyk znamienityj, mnie goworili4.

– Ja imieł znamienitych priepodawatieli5.

Bourne stał w milczeniu, taksując przybysza wzrokiem tak metodycznie, że ukrywający się pod tożsamością Wanowa człowiek poczuł się nieswojo. Ostatni raz podobnie ścisnęło go w żołądku, kiedy napadli go w bocznej uliczce na Czernatowie. Świętował wtedy trzynaste urodziny, zalewając się w sztok dziewięćdziesięcioprocentową śliwowicą. Pięciu drabów otoczyło go i zaczęło mu ubliżać w fienia, przestępczej grypserze. Używając wyzwisk niczym broni, zapędzili go w ślepy zaułek; dopiero tam herszt bandy przeszedł do rękoczynów. On nie miał wtedy przy sobie nic wartościowego – żadnej obrączki ani zegarka, więc kolesie wściekli się i pewnie by go zabili, gdyby nie Irina. Zastrzeliła herszta na miejscu starym makarowem, którego jakimś cudem dostała na czarnym rynku, mimo młodego wieku. Nie wiedział, jak jej się to udało. Tak czy owak, reszta opryszków zniknęła niczym wczorajsze gazety. To właśnie wtedy, widząc Irinę po raz pierwszy przy pracy, zorientował się, że w tym życiu nie pokocha już nikogo tak mocno.

Bourne spojrzał na zegarek i rzucił:

– Spieszę się, kapitanie. Za niecałą godzinę muszę ruszać na lotnisko.

– Więc przychodzę idealnie w porę – odrzekł Wanow, tłumiąc nagły napływ wspomnień. Irina właśnie tak na niego działała, często w zupełnie nieodpowiednich chwilach. Nic nie mógł na to poradzić. Nie miał kontroli nad niczym, co jej dotyczyło, nawet nad własnymi wspomnieniami, jakby część Iriny na zawsze zagnieździła się w nim chwilę przed tym, jak rozdzielili się w łonie matki.

Na otwartej dłoni podał Bourne’owi brązowy krążek.

– Czy to się wam z czymś kojarzy?

***

Bourne przez chwilę przyglądał się monecie, po czym przeniósł wzrok na Wanowa, taksując jego twarz z uwagą zawodowca. Borys wspomniał, że Wanow się u niego odmelduje, kiedy dzwonił zaprosić Bourne’a na wesele.

„Jakoś nie cieszysz się moim szczęściem, przyjacielu”– powiedział wtedy. „Cieszę się, cieszę. Tylko jestem ciekaw, skąd ten pośpiech. Nigdy wcześniej nie wspominałeś mi o Swietłanie”. „Miłość przychodzi do każdego, jeśli mu się poszczęści. Nie jesteś wyjątkiem, Jasonie. Nawet ty”.

Bourne momentalnie zesztywniał, porażony myślą, że Borys jakoś się dowiedział o Sarze. Tylko jak? Oczywiście, spotkał ją, ale to było zanim cokolwiek zaczęło ją łączyć z Bourne’em. Jednak w kwestiach miłości paranoja wydawała się mu jak najbardziej wskazana. Obiecał sobie nie narażać Sary na większe niebezpieczeństwo niż to, do jakiego była przyzwyczajona, nawet jeśli musiałby przez to zrezygnować z uczucia. Tak już bywało. Z drugiej strony zaczynał zdawać sobie sprawę, że coraz trudniej mu zdusić sentymentalizm w zarodku. W jego zawodzie taka słabość mogła być powodem do niepokoju.

„Nie przejmuj się – ciągnął tymczasem Borys. – Wiem, że i tak wybierałeś się do Moskwy. Jakiś postęp w polowaniu na Iwana Borza?” „W przypadku Borza «postęp» to pojęcie względne”. „Ale znajdziesz go”. Nie, to nie było pytanie. Borys nigdy nie kwestionował talentów Bourne’a. „Znajdę”. „Tylko tym razem się upewnij, że go wykończyłeś. Skurwiel wymyka się śmierci prawie tak często jak ty. Jest tak śliski i chętny do zmian tożsamości, że można by pomyśleć, że sam go szkoliłeś”. „Wtedy to dopiero miałbym problem”. „Wysyłam do ciebie Wanowa z małym prezentem”. Coś w głosie Borysa powiedziało Bourne’owi, że oto przeszli do sedna. „Pilnuj go za wszelką cenę”. „A co to jest?” „Koło ratunkowe”. „Słucham?” „Koło ratunkowe na wypadek końca świata”.

Tym zagadkowym komentarzem Borys zakończył rozmowę.

Teraz, w hotelowym pokoju we Frankfurcie, Bourne wziął do ręki monetę od Borysa – jego koło ratunkowe. Obrócił ją w palcach, przyglądając się obu stronom.

– Starożytna, z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Ale poza tym…

Potrząsnął głową, znów zerkając na Wanowa. Ten wyglądał na rozczarowanego i naprawdę tak się czuł.

– A to szkoda. Generał polecił mi przekazać ją wam. Mówił, że będziecie wiedzieć, co to znaczy.

Bourne pokiwał głową bez przekonania.

***

– Nie mieliście przekazać żadnej wiadomości słownie albo pisemnie? – zapytał.

– Na weselu będzie wiele nieznanych wam osób. Niektóre o was słyszały i mogą się nie ucieszyć na wasz widok. Mam was skierować do kogoś, kto może się wam przydać w tej sprawie, i w innych też. Zaoferuje wszelką pomoc. – Wanow podał Bourne’owi kawałek papieru. – Tu macie numer jej komórki. Zadzwońcie, jak wylądujecie na Szeremietiewie.

Bourne zmarszczył czoło.

– Kim jest ta kobieta cud?

– Na imię jej Irina. Irina Wasilijewna. Ma doskonałe dojścia do wielu moskiewskich siłowników i oligarchów. Poza tym świetnie się orientuje w… jakby to ująć… nieoficjalnych kręgach.

– Siedzi na moskiewskim czarnym rynku?

– Jej ojciec i brat siedzieli.

– Nie żyją?

Wanow skinął głową.

– Od trzech lat.

Zabawne, z jaką obojętnością myślał o śmierci ojca i brata. Zupełnie jakby chodziło o jakieś fikcyjne postaci, zmyśloną historię. Z Iriną oczywiście było inaczej. Ojciec zawsze mówił jej o wszystkim.

– Nie będzie mi potrzebna – rzucił Bourne.

– Generał bardzo chce, żeby całe wesele przebiegło w niezmąconej atmosferze. To jego wyraźne rozkazy.

Uśmiechając się przymilnie, Wanow ruszył do drzwi. Już z ręką na klamce odwrócił się i dodał:

– Życzę szczęścia, panie Bourne. Mam nadzieję, że spakujecie ciepły płaszcz. W Moskwie zima depcze człowiekowi po piętach.

Zagadka Bourne’a

Подняться наверх