Читать книгу Piątka - Erica Spindler - Страница 8

Rozdział trzeci

Оглавление

Godzina 23:20

Micki od razu namierzyła Zacha. Wysoki blondyn, niepokojące połączenie Chrisa Pratta z Matthew McConaugheyem. Nie pasował tego chaosu, bardziej przypominał surfera niż gliniarza.

Zobaczył ją, uniósł dłoń w geście powitania i wskazał palcem miejsce parkingowe, które dla niej zaklepał między dwoma nieoznakowanymi radiowozami. A potem posłał jej uśmiech, który stopił niejedno serce. Również w niej trącał właściwą strunę, ale wiedziała, że za nic w świecie nie powie o tym Zachowi.

Wokół miejsca, w którym wylądował King, zebrał się tłum jak na Mardi Gras. I tak jak podczas święta atmosfera łączyła elementy zabawy i niecierpliwego oczekiwania.

Micki wsunęła się chevroletem między krzywo zaparkowane auta; jej cudo zasługiwało na więcej przestrzeni, ale cóż, tak to jest, gdy człowiek przyjeżdża na imprezę jako ostatni.

Kiedy wysiadła, tłum zawył. Rozległy się brawa. Jakby była celebrytką na czerwonym dywanie. Typowy Nowy Orlean – każda okazja jest dobra, żeby poszumieć.

Laissez les bon temps rouler, baby.

– Hej! – zawołała do jednego z policjantów pilnujących miejsca zdarzenia. Kiedy spojrzał w jej stronę, wskazała chevroleta i powiedziała: – To moje cudo. Niech no tylko który rozleje na nie drinka, a nie ręczę za siebie. Jasne?

Funkcjonariusz zrobił minę świadczącą o tym, jak bardzo się przejął, na co Zach zarechotał i dogonił Micki.

– Biedaczyna nie wie, co go czeka.

Posłała mu pytające spojrzenie.

– Że co?

– Klasyczna zagrywka Wściekłego Psa Dare: nie brać żadnych jeńców.

– Cel uświęca środki, Hollywood. Wszystko, byle się trzymali z dala od mojego wozu.

Nie zamierzał się z nią sprzeczać. Micki podniosła głowę i zmierzyła wzrokiem 2 River. Dokonana przez Kinga przebudowa oryginalnej siedziby nowoorleańskiego centrum handlowego połączyła współczesną wrażliwość architektoniczną z postmodernistycznym urokiem starego budynku; rezultat robił ogromne wrażenie.

Trzydzieści dwa piętra czystego luksusu. Na samej górze obrotowa restauracja i bar; dwa piętra niżej – taras widokowy; na parterze – kolejna restauracja, kawiarnia i klub jazzowy.

– Słyszałem, że ceny apartamentów zaczynają się od półtora miliona dolarów – szepnął Zach.

Przeszli pod taśmą policyjną. Młody policjant odpowiedzialny za miejsce zdarzenia sprawdził tożsamość obojga i poprosił o wpisanie się do rejestru.

– Gdzie ofiara? – spytała Micki, składając autograf.

Policjant się skrzywił.

– A gdzie jej nie ma?

Przed oczami stanął jej Wiluś E. Kojot, którego kolejny szczwany plan dorwania Strusia Pędziwiatra spalił na panewce; zwykle wtedy Wiluś spadał z wysoka.

I… plask!

W prawdziwym życiu nie wygląda to bynajmniej zabawnie. Nie każdy powinien oglądać takie rzeczy. Niestety, brzydkie widoki stanowią chleb powszechni w pracy policjanta. A ten zapowiadał się na brzydki do kwadratu.

Funkcjonariusz zerknął do rejestru, a potem przeniósł spojrzenie na Zacha.

– Hollywood Harris, prawda?

Znowu to samo, pomyślała Micki. Obowiązkowy zachwyt fanboya.

– Jedyny i niepowtarzalny – odparł Zach, udając, że nie widzi, jak Micki przewraca oczami. Wyciągnął rękę i posłał chłopakowi jeden ze swoich promiennych, rozbrajających uśmiechów. – Miło mi poznać…

– Ray Jones – pospieszył policjant, ujmując dłoń Zacha i entuzjastycznie nią potrząsając. – Jestem pana wielkim fanem, detektywie Harris. To dla mnie ogromny zaszczyt, naprawdę. Jak pan rozwiązał sprawę tamtych naruszeń miru… po prostu…

– Poezja? – podsunęła Micki.

Chłopak nie wychwycił sarkazmu. Uśmiechnął się od ucha do ucha i jeszcze energiczniej potrząsnął dłonią Zacha.

– Właśnie tak. Czysta poezja.

– Serdecznie dziękuję – odparł Zach. – Ale nie zdołałbym tego zrobić, gdyby nie nieoceniona pomoc detektyw Dare.

Szkoda, że nie dodał: tego wiernego, twardego jak skała, gderliwego pomagiera. Niedobrze się robi. Postanowiła zawrócić żółtodzioba na właściwe tory.

– Którędy do ofiary?

– A, ofiara. – Jones wyglądał na zmieszanego. – Weźcie rękawiczki i ochraniacze na buty. Oświetlonym chodnikiem dotrzecie na tył budynku.

– Miły gość – przyznał Zach. – Potrafi docenić talent.

Micki prychnęła. Do jednej kieszeni schowała rękawiczki, do drugiej ochraniacze.

– Chyba za bardzo zaczyna ci się to podobać.

– Zazdrosna?

– Ani trochę, partnerze. Po prostu trzeźwo patrzę na świat.

Poszli chodnikiem na tyły budynku, znajdujące się od strony rzeki. Gdy skręcili za róg i przeszli za barierkę, poziom hałasu z ulicy znacznie się obniżył. Na rzece jakiś człowiek w ciszy przemieszczał barkę. Teren odgrodzono. Za taśmą znajdowała się garstka funkcjonariuszy, w tym komendant Howard i major Nichols.

Micki rozejrzała się. Kaskady eleganckich, przyciągających tarasów; oświetlenie ogrodowe i nitki migających drobnych białych światełek – mały raj na ziemi.

Technicy nie zdążyli jeszcze rozstawić własnego oświetlenia, toteż nie mogła być pewna, ale przypuszczała, że niepasujący tu ciemny kształt na najniższym z tarasów to szczątki nieszczęsnego pana Kinga.

To tyle, jeśli chodzi o rajski klimat…

Zerknęła na Zacha. Stał bez ruchu z odchyloną głową, jakby nasłuchiwał; wiedziała, że usiłuje wchłonąć moment upadku Kinga. A właściwie nie tyle moment, ile towarzyszącą mu energię mentalną. A wraz z nią być może odpowiedzi na pytania, które na pewno się pojawią.

Kolejny z jego darów. W porównaniu z tym jej stara, dobra policyjna robota wydawała się cokolwiek nudna.

Dotknęła ramienia Zacha. Nie przerwał skupienia, by na nią spojrzeć, ale też nie oczekiwała, że to zrobi.

– Czyń swoją magię, partnerze. Ja pogadam z przełożonymi.

Podeszła do komendanta i majora, a Zach ruszył w przeciwnym kierunku.

– Dzięki Bogu, że przyjechaliście z Harrisem – odezwał się Howard. – Mamy niezły bajzel.

Chyba dotarło do niego, jak to zabrzmiało w kontekście widoku czekającego na nich na tarasie, dlatego najpierw się skrzywił, a potem machnął ręką w kierunku Zacha.

– Zakładam, że on… – przerwał, szukając właściwego słowa, ale skapitulował – robi swoje?

„Robi swoje”. Adekwatny eufemizm na określenie tego, czego komendant w żaden sposób nie potrafił opisać, ale co, jak mu się wydawało, rozumie. „Robi swoje” – naprawdę dobrze powiedziane; wszystko i zarazem nic niemówiące.

Ani komendant, ani nawet agenci FBI nie wiedzieli, że Zach jest czymś znacznie więcej niż tylko Szóstką: Pół Blaskiem, niepełnym Strażnikiem Światła, członkiem starożytnej rasy wysłanej na Ziemię do walki z siłami ciemności.

Oswojenie się z tą myślą zajęło Micki naprawdę sporo czasu. Jednak uwierzyła, a nawet – niech Bóg ma ją w opiece – zgodziła się przyłączyć do sprawy.

Jak na ironię, poznając tajemnicę Zacha, dowiedziała się, że sama też nosi w sobie cząstkę Strażnika Światła. Niestety, zbyt małą, by dzięki niej zyskała jakieś fajne, superbohaterskie zdolności.

– Tak jest, szefie – odparła. – Proszę powiedzieć, co się udało ustalić do tej pory.

– Na tym etapie wygląda to na samobójstwo – wtrącił major.

Micki wyobraziła sobie opalonego fanfarona o niemal gwiazdorskim statusie, którego kojarzyła z mediów, i pokręciła głową.

– Nie byłoby to moje pierwsze przypuszczenie.

Howard przesunął dłonią po rzednących włosach – nietypowy gest tego zwykle opanowanego człowieka.

– Zanim to się stało, King brylował w sali balowej.

– W jakim był nastroju?

– Jowialnym. Optymistycznym. Wiem, bo sam z nim rozmawiałem. – Machnął ręką w kierunku budynku. – Jak mogło być inaczej?

No właśnie.

– Cóż więc się stało?

– Jego żona powiedziała, że chciał coś przynieść z apartamentu na górze. Zaproponowała, że może ona pójdzie, ale uparł się sam to zrobić.

– O co chodziło?

– Nie wiadomo. Nie powiedział.

Micki ściągnęła brwi. Spojrzała na komendanta, potem na majora.

– Środek przyjęcia, ważna impreza, gospodarz oznajmia żonie, że „czegoś” zapomniał i musi po to pójść, a ona nawet nie pyta, o co chodzi?

– Może dobrze się bawiła i uznała, że to nic takiego? A może King miał w zwyczaju tak robić? – Wzruszył ramionami. – Kto wie?

– Jakiś list pożegnalny?

Komendant pokręcił głową.

– Funkcjonariusze niczego takiego nie znaleźli.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie obejrzał pan miejsca zdarzenia?

– Nie. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli pomogę utrzymać spokój w sali balowej.

– Jesteśmy pewni, że był sam?

– Na razie niczego nie jesteśmy pewni. Kiedy przyjechali funkcjonariusze, drzwi do mieszkania były zamknięte; mają automatyczny zamek.

– Co z żoną Kinga?

– Przez cały czas przebywała na dole. Była – odchrząknął – jednym ze świadków.

– Świadków?

– Upadku. Moja żona… – Przerwał z bezradnością w głosie. – Moja żona też tam była.

Micki zerknęła na budynek. W sali balowej na pewno zamontowano wielkie okna, żeby wyeksponować roztaczający się za nimi niezwykły widok.

– Chce pan powiedzieć, że pańska żona i pani King widziały, jak…

– Owszem, razem z dwoma tuzinami innych osób.

To tłumaczyło nietypowy dla komendanta pokaz emocji.

– Dziękuję za zaufanie, szefie. Nie zawiedziemy pana.

Odpowiedział skinieniem głową. W jednej chwili jego twarz odzyskała dawny, zasadniczy wygląd. Przeniósł spojrzenie z Micki na Nicholsa.

– Chcę, żeby pan nadzorował sprawę. Proszę dać Harrisowi wszystko, czego będzie potrzebował. Prasa prędzej czy później będzie się domagała wyjaśnień. Proszę o raporty co godzinę. Zrozumiano?

– Tak jest – odpowiedzieli jednym głosem Micki i major.

Kiedy komendant odszedł, Micki zwróciła się do przełożonego:

– Niech nikt nie wchodzi do apartamentu Kinga, zanim Harris go nie przebada.

– Zajmę się tym.

Ruszyła w stronę tarasu, oświetlonego specjalną sześciusetwatową lampą, ale nagle zatrzymała się i obejrzała. – Będziemy musieli porozmawiać z zarządem budynku i ochroną. Niech się nigdzie nie ruszają. Jedni i drudzy mieli dostęp do mieszkania Kinga.

Przyznał jej rację.

– Wie pan, czy Kingowie mieli dzieci? – dodała.

– Nie mam pojęcia – odparł. – Ale jeśli tak, dopilnuję, żeby były do waszej dyspozycji. Tak samo pozostali członkowie rodziny.

– Świetnie. – Zaczęła się oddalać, ale jeszcze raz zatrzymała się i obejrzała. – Aha, i potrzebuję nagrań z kamery w windzie i w korytarzu na dwudziestym piętrze.

Po czym poszła, żeby obejrzeć to, co zostało z Thomasa Kinga.

Piątka

Подняться наверх