Читать книгу Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro - Ewa Bauer - Страница 5

Rozdział 3

Оглавление

Siedziała na krześle jak odrętwiała. Carlos postawił przed nią szklankę wody, jednak nie znalazła sił, by podnieść ją do ust. To, co usłyszała przed chwilą, wstrząsnęło nią bardziej, niż mogła sobie wyobrazić. Wielokrotnie zastanawiała się, co zrobi, gdy okaże się, że Michał jest winny, jednak mechanizmy obronne skutecznie tłumiły emocje i nie pozwalały, by myśli pofrunęły zbyt daleko. Trzymały je na wodzy, podsuwając różne wytłumaczenia. Wiadomości, którą przed chwilą nadano w hiszpańskiej telewizji, nie dało się zignorować. Zdjęcie było rozmyte i nie podano nazwiska, lecz fakty mówiły za siebie. Nie mogło być pomyłki. Anna musiała wreszcie skonfrontować się z prawdą.

Żyła z mordercą. Ta myśl bolała. Bardzo bolała.

Kobieta powoli sięgnęła po wodę. Zwilżyła usta. Naprzeciw niej przy stole siedzieli Carlos i Marta. Wpatrywali się w nią z niepokojem i troską. Była im winna wyjaśnienie. Poczuła nieodpartą potrzebę, by wszystko z siebie wyrzucić.

Wzięła głęboki wdech i drżącym głosem oznajmiła:

– Ten człowiek… Michał… Ja go znam. Mieszkaliśmy razem przez rok, a przyjaźniliśmy się jeszcze dłużej. Nie wiedziałam. Nie podejrzewałam. Dopiero niedawno odkryłam, że coś złego się wydarzyło, i dlatego wraz z dziećmi uciekłam z Polski.

Marta jęknęła z wrażenia i speszona zakryła usta ręką. Widać było, że się boi. Może pomyślała, że Polka ściągnie na nich problemy, a może sama też miała coś na sumieniu. Ona również wyjechała ze swojego kraju. Anna wyczuła jej lęk.

– Byłam z nim szczęśliwa. Nie wiem, co się stało kiedyś, ale nigdy bym go nie podejrzewała o coś takiego. Choć może faktycznie ostatnio Michał był jakiś inny, zwłaszcza po śmierci mojego męża czasem zachowywał się niemiło, ale to jeszcze nie świadczy o tym, że człowiek jest… – Słowo „morderca” nie przechodziło jej przez usta.

– Mówili, że może być chory psychicznie. Nic na to nie wskazywało? – zapytał Carlos.

– No właśnie nie – westchnęła. – Już sama nie wiem. Może nie umiem tego rozpoznać. A może byłam zbyt zajęta swoimi problemami, by zwrócić na to uwagę? Przeżyłam bardzo trudny okres. Najpierw te wszystkie kłótnie z mężem, rozprawy rozwodowe, potem jego śmierć i zaborczy Michał. Dla mnie to zbyt wiele. Musiałam wyjechać, bo się tam dusiłam. Uciekłam pierwszym lepszym samolotem, dlatego że miałam wszystkiego dość, ale też z obawy przed Michałem.

– A jednak bałaś się go? – Marta nie do końca wierzyła w to, co mówi Polka. Nie znała jej na tyle, by wyczuć, kiedy mówi prawdę, a kiedy coś ukrywa.

– Trudno to wytłumaczyć. Dopiero w ostatnich dniach faktycznie stał się nieznośny. Może dlatego, że nie miałam dla niego czasu. Zachowywał się trochę jak rozkapryszone dziecko. Im bardziej chciałam być sama, tym bardziej mnie osaczał. Ale takie rzeczy przecież często mają miejsce. Nie jest tak?

– Nie rozumiem w takim razie, czemu uciekłaś.

– No dobrze. Ktoś mi zdradził, że Michał może być zamieszany w przykrą sprawę z przeszłości. Dopytywałam delikatnie, ale on nie chciał mówić. Potem chłopcy natknęli się na listy, które mnie zaniepokoiły. Zbyt dużo się działo. Kiedy pojawiło się jego dziwne zachowanie, uznałam, że ryzyko jest zbyt duże. Muszę przede wszystkim chronić dzieci, nawet jeśli owe podejrzenia to tylko zbieg okoliczności. Liczyłam, że okażą się bzdurą, czyimś wymysłem.

Carlos wstał i podszedł do Anny. Położył jej rękę na ramieniu i delikatnie uścisnął. On jej wierzył.

– Będzie ci tu dobrze. To przyjazne miasto. Dasz sobie radę. A jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to zawsze możesz się do nas zwrócić. Prawda, Marto?

Kobieta poprawiła się na siedzeniu, odgarnęła kosmyk z czoła i przyjrzała się Kalinowskiej.

– Tak, oczywiście. Sama wiem, jak to jest być tu obcym.

– No właśnie, przecież ty jesteś Amerykanką! – Anna przypomniała sobie, że to do niej Carlos wyjeżdżał przed laty do Stanów. – Tak świetnie mówisz po hiszpańsku, że wyleciało mi to z głowy.

– Teraz to jestem pół-Amerykanką, pół-Hiszpanką – zaśmiała się, a w jej głosie dało się słyszeć dumę. – Miałam hiszpańską nianię, która od dziecka uczyła mnie mówić w tym języku.

– Opowiedzcie mi o sobie. Coś miłego, żeby odgonić przykre myśli. Jak się poznaliście i tak dalej. – Anna potrzebowała oderwać się od kłopotów.

– Carlos, zacznij, ja tymczasem zaniosę dzieciom coś do jedzenia, bo chyba już zgłodniały. Tak grzecznie się bawią, że boję się im przerywać – zażartowała Marta.

To prawda. Od kiedy chłopcy zniknęli w pokoju nowej koleżanki, zgodnie się bawili. Od czasu do czasu słychać było tylko polsko-hiszpańskie rozmowy. Pomimo wąskiego zasobu słów w nowym dla nich języku chyba się dogadywali. Anna zazdrościła synom tej swobody. Właściwie nie mieli problemu, by się komunikować. Zauważyła to już kilkakrotnie na placu zabaw.

– Poznałem moją żonę, kiedy przyjechała do Barcelony w celach turystycznych. Dorabiałem wtedy oprowadzaniem po bazylice Sagrada Familia. Trafiła mi się jej grupa. Marta jako jedyna mnie słuchała. Reszta rozeszła się, by robić zdjęcia. Zaproponowałem jej kawę. Zgodziła się. I jeszcze na kolację tego oraz następnego dnia. Zakochałem się po uszy. Marta była ostrożna, bo właśnie rozstała się z chłopakiem. To była ta jedyna, więc nie mogłem wypuścić jej z rąk. Korespondowaliśmy, aż któregoś dnia zjawiłem się w jej domu w Los Angeles. Musiałabyś zobaczyć jej minę, kiedy otworzyła drzwi – zaśmiał się.

– To prawda. Zaniemówiłam z wrażenia. Był miłym chłopakiem, ale nie wierzyłam w te jego deklaracje. To taki typ w gorącej wodzie kąpany. Miłość wyznał mi już na drugiej randce, ale nie podejrzewałam go o to, że przeleci dla mnie ocean! – Gospodyni wróciła już do salonu i postawiła na stole talerz z kilkoma kanapkami, których widocznie dzieci nie chciały. – Poznałam Carlosa z moimi rodzicami, a oni z miejsca się w nim zakochali. Zresztą jak każdy. Nie pozostawił mi wyboru.

– Miałem tu pracę. Marta kończyła studia w Stanach. Po trzech cudownych miesiącach spędzonych razem musieliśmy się rozstać. Wróciłem do Barcelony i rozglądałem się za większym lokum, do którego mógłbym ją sprowadzić, bo mieszkałem wtedy z kolegą w wynajętej kawalerce. Ślub wzięliśmy w Hiszpanii, a wkrótce okazało się, że Marta jest w ciąży.

– Niestety bardzo źle się czułam. Carlos całymi dniami pracował. Nie znałam tu nikogo. Postanowiłam wyjechać do Los Angeles i w razie czego być bliżej rodziców. Mój ojciec jest pediatrą, więc pomyślałam, że po porodzie będę się czuła bezpieczniej, mając go pod ręką. I ja, i Carlos… po prostu bardzo tęskniliśmy za sobą. Nie dało się tak żyć. Pomógł nam los, bo firma, dla której pracował mój mąż, zbankrutowała i wszystkich zwolniono. Na szczęście tata zaproponował, żeby pomógł mu rozkręcić prywatną praktykę. Miał wielu hiszpańskojęzycznych pacjentów, więc uznał, że przydałby mu się wspólnik mówiący w tym języku. Przyleciałam na krótko do Barcelony i wtedy urodziła się Amelia – zaśmiała się. – Tak bardzo chciałam, żeby przyszła na świat w Stanach, ale widać nasza córeczka miała inne plany. W dodatku pojawiła się aż półtora miesiąca wcześniej. Na szczęście nie było żadnych komplikacji. Wyjechałyśmy z Europy trzy miesiące później.

– No tak. Kiedy się poznaliśmy, Carlos właśnie się wyprowadzał. – Anna przypomniała sobie spotkanie sprzed lat. Uśmiechnęła się do swoich myśli, które już dawno przestały krążyć wokół byłego partnera. Była w Barcelonie od kilku tygodni, a miała tu już bliskie osoby. Poznała ich losy, przyglądała się rodzinnemu szczęściu. Chciałaby kiedyś opowiadać przyjaciołom równie romantyczne historie, siedząc u boku ukochanego. Choć teraz nie była gotowa na nowy związek, to nie wyobrażała sobie, że do końca życia zostanie sama. – Wspominałaś o trudnych początkach w Barcelonie. Kiedy tu wróciliście?

– Dwa lata temu. Zmarł mój ojciec, a mama przeprowadziła się do siostry w Seattle. Carlos nie mógł prowadzić praktyki lekarskiej, bo nie ma wykształcenia medycznego, a nie chciał wchodzić w układ z kimś innym. Szukał nowej pracy i tam, i tu. W końcu w Hiszpanii pojawiła się dobra oferta, więc wróciliśmy. Nie mogłam przywyknąć, bo jednak życie tu jest zupełnie inne. To miasto jest piękne, gdy tu przyjeżdżasz, gdy chwilę pomieszkasz, ale jeśli dłużej zostajesz, to zaczynasz borykać się z wieloma problemami. Mentalność Hiszpanów jest inna niż Amerykanów. Dla mnie to bywa bardzo trudne. Powiedzmy, że przywykłam. Musiałam się przestawić, zwłaszcza gdy Amelia poszła do przedszkola. Zaprzyjaźniłam się z mamami jej koleżanek i one bardzo mi pomogły.

– O! To budujące. Mam nadzieję, że i nam się tu ułoży.

Anna spojrzała na zegarek. Chłopcy o tej porze zazwyczaj byli już po kąpieli, a czekał ich jeszcze długi spacer do domu. Chętnie posiedziałaby dłużej, ale pomyślała o dzieciach i o tym, że przecież będą mieli wiele okazji, by w tym gronie porozmawiać.

– Było mi bardzo miło. Koniecznie musicie wpaść do mnie. Przygotuję coś z polskiej kuchni. Muszę was wypytać o te wszystkie sprawy związane z przedszkolem, szkołą i tak dalej. Dobrze, że znam kogoś, kto przechodził podobną drogę. Będzie mi łatwiej. – Mrugnęła do Marty, a ta odwzajemniła się uśmiechem.

Anna zajrzała do pokoju, w którym bawiły się dzieci, i odkryła źródło spokoju. Na małym przenośnym telewizorku leciały bajki, a cała trójka leżała w łóżku dziewczynki i oglądała animacje. Kubuś mocno przecierał oczy. Zawołała chłopców, by się zbierali, ale ubieranie szło im opornie. Carlos jakby odgadł jej myśli, proponując, że odwiezie gości. Polka nie oponowała. Zdała sobie sprawę, że to konieczność. Chłopcy przelewali się przez ręce. Przez myśl jej przeszło, że będzie miała problem z wniesieniem ich, jeśli usną w samochodzie, ale tym postanowiła martwić się później.

– Dobranoc, Marto. Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Będziemy w kontakcie. – Pocałowała gospodynię w oba policzki i zajrzawszy ponownie do pokoju dziecięcego, pomachała dziewczynce, która nie zamierzała rezygnować z bajki i nadal leżała na łóżku wpatrzona w telewizor.

Gdy podjechali pod dom Anny, Carlos pomógł jej przetransportować dzieci do mieszkania. Była mu bardzo wdzięczna za tę bezinteresowną pomoc. Zgodnie z przewidywaniami chłopcy już smacznie spali.

– Carlos? – zagadnęła, bo coś nie dawało jej spokoju. – Nie chcę sprawiać kłopotów. Dziękuję za pomoc i obiecuję, że gdy tylko stanę na nogi, to nie będę wam już zawracać głowy.

– Ale co ty mówisz?! W każdej chwili jesteśmy do dyspozycji. Proś, o co chcesz.

– Marta chyba ma nieco inne zdanie. Nie lubi mnie?

– Dlaczego tak myślisz? Porozmawiam z nią. Jutro zapytam, czy ma coś przeciwko, ale jestem pewien, że nie. Nie zna cię i dlatego jest zdystansowana.

– Ty też znasz mnie tyle o ile, a jednak mam wrażenie, że traktujesz nas inaczej.

– Aniu, widziałem, jak opiekowałaś się moimi kwiatami. One ci zaufały, więc ja nie mam wyjścia. Marta też się otworzy. Nie myśl już o tym. Dobranoc.


Jeśli liczyła na to, że bez problemu znajdzie pracę, która choć trochę pasowałaby do jej wykształcenia czy doświadczenia zawodowego, to była w błędzie. Wszyscy znajomi, których pytała o wolną posadę, wzruszali ramionami. Hiszpanię, podobnie jak wiele europejskich krajów, dopadł kryzys. Dodatkowo ciągły napływ ludzi przemieszczających się swobodnie wewnątrz Unii powodował nadmiar rąk na rynku pracy. Pora roku także nie sprzyjała zatrudnieniu. Ani restauracje, ani plantacje czy inne sezonowe miejsca nie potrzebowały dodatkowych pracowników. Na szczęście Anna wciąż dysponowała oszczędnościami zgromadzonymi przez jej męża na rachunku bankowym, co dawało jej względne poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej na razie. Gratulowała sobie pomysłu, żeby wynająć małą kawalerkę, a nie od razu wygodny apartament. Chłopcy nie mieli wielkich wymagań. Choć nie można było mówić o komforcie czy swobodzie w tym maleńkim mieszkanku, czuli się w nim dobrze.

– Mamo! Widziałem w parku pieska podobnego do Forêta. Czy on też się kiedyś przeprowadzi? Bardzo za nim tęsknię – wyznało dziecko któregoś dnia, gdy jedli obiad.

– Raczej nie, kochanie. Myślę, że jest mu bardzo dobrze u cioci Teresy i nie chciałby się wyprowadzać. Tam ma ogród, dużo przestrzeni, a u nas… sam widzisz, że nie ma zbyt wiele miejsca.

– Mógłby spać ze mną. Ja wcale nie zajmuję dużo miejsca.

Anna przytuliła synka, który powstrzymywał płacz ostatkiem sił. Jej też było smutno. Pamiętała spojrzenie Forêta, kiedy żegnała go u Teresy. Była pewna, że ma doskonałą opiekę. Pies to nie mebel, żeby go tak przestawiać z kąta w kąt.

– Zbieramy się, chłopaki. Dziś pójdziemy do waszej przyszłej szkoły. Zobaczymy, jak wygląda. Rozmawiałam już z panią dyrektor. Oprowadzi nas i wszystko pokaże.

– Nie chcę iść do szkoły! – krzyknął Maciek.

– Jak to? Przecież jeszcze niedawno nie mogłeś się doczekać. Coś się zmieniło?

– Chciałem, ale jak byliśmy w Polsce. Tu mi się nie podoba.

– Chodź do mnie. Usiądź. – Zdarzało się, że nawet codziennie musiała przypominać im o dobrych stronach przeprowadzki. Dla nich to wciąż było trudne. – Co ci się nie podoba?

Chłopiec spuścił głowę. Milczał.

– A mi się podoba wszystko. Najbardziej morze – odezwał się nagle Kuba. – Pójdziemy dziś na plażę?

– Dobrze, na promenadę, ale nie będziemy chodzić po piasku, bo jest za zimno.

– Mówiłaś, że tu jest cieplej niż w Polsce i że można się kąpać w morzu.

– Tak, to prawda. A wiesz, ile dziś jest stopni w Krakowie? Trzy. A w Barcelonie ile?

Kuba podbiegł do okna i zerknął na termometr przyczepiony na zewnątrz.

– Tu jest piętnaście. Ale to wcale nie jest ciepło…

– Cieplej niż w Polsce, prawda? Teraz akurat jest jesień. Musimy ją przeczekać, potem zimę, a za kilka miesięcy zrobi się wiosna i wtedy będzie dużo cieplej. No dobrze. Chciałam porozmawiać z Maciusiem.

Synek wtulał się w nią i milczał.

– Dlaczego uważasz, że szkoła nie jest fajna?

Wzruszył ramionami. Pogłaskała go czule po plecach.

– Bo oni mówią inaczej. Ja ich nie rozumiem.

– Rozmawialiśmy już o tym. Szybko nauczycie się hiszpańskiego, a sam wiesz, że nie zawsze trzeba mówić w tym samym języku, żeby się dobrze bawić. Lubicie Amelię, prawda? Chociaż ona nie zna polskiego, to jakoś się dogadujecie.

– Ale ona jest miła.

– Na pewno spotkacie wiele miłych dzieci. Najważniejsze jest to, że jesteście razem. Zawsze możecie na siebie liczyć i sobie pomóc, prawda? A z czasem będziecie mówić po hiszpańsku tak samo dobrze jak inni. A może i po katalońsku! Tak, jestem tego pewna. No, zbieramy się. – Delikatnie odsunęła Maciusia, żeby wstać. – Nie martw się, synku. Obejrzymy dziś szkołę, a potem pomyślimy, co mogłoby poprawić ci humor.

Dziecko z ociąganiem poszło do łazienki, by przygotować się do wyjścia. Anna długo patrzyła za nim, zastanawiając się, co zrobić, by obaj synowie poczuli się w tym mieście jak u siebie. Miała nadzieję, że szkoła wywrze na nich pozytywne wrażenie. Wprawdzie pójdą do niej dopiero od semestru letniego, czyli po Wielkanocy, ale od stycznia będą mogli przychodzić na kilka godzin w tygodniu, żeby oswoić się z otoczeniem. Na szczęście szkoła umożliwiła im taką formę integracji.

Tego dnia Anna planowała jeszcze jedno spotkanie. Umówiła się z byłym szefem Ortega España, Miguelem Ortega Martezem. Kiedy do niego zadzwoniła, by poinformować, że jest w Barcelonie i chciałaby porozmawiać, zdziwił się nieco, ale zaproponował, żeby spotkali się w foyer hotelu Paseo de Gràcia przy ulicy o tej samej nazwie. Nie śmiała zaproponować innego miejsca. Lokalizacja wskazywała, że to bardzo drogi hotel i sama kawa może ją sporo kosztować. Nie wypadało przychodzić tam z dziećmi, dlatego miała nadzieję, że będzie mogła zostawić je w szkole, by trochę pobawili się z rówieśnikami. Omówiła to z dyrektorką podczas rozmowy telefonicznej, jednak synowie mogli pokrzyżować jej plany, zwłaszcza Maciek, który od rana był nie w humorze.

Zebrali się wreszcie i chwycili za hulajnogi. Zakup sprzętu sportowego był strzałem w dziesiątkę. Dzieci chętnie jeździły po mieście tym środkiem transportu. Wywoływali powszechne poruszenie wśród pieszych, kiedy równo turkotali po płytkach chodnikowych. Anna, próbując za nimi nadążyć, miała niezły jogging. Bieganie za bliźniakami doskonale rozgrzewało nawet w bardzo chłodne dni, dlatego zarzucała lekką kurteczkę na koszulę, rezygnując ze swetrów czy bluz.

Szkoła znajdowała się kilka przecznic dalej w kompleksie z przedszkolem, zapleczem sportowym i edukacyjnym. Do tej placówki chodziła też Amelia, córka Carlosa. To Marta umówiła Annę z dyrekcją, próbując przekonać, by dano Polce możliwość zapisania chłopców od razu, a nie od semestru letniego, jednak z przyczyn organizacyjnych okazało się to niemożliwe.

Kiedy dotarli do szkoły, trwała przerwa. Dzieci biegały tam i z powrotem, śmiejąc się radośnie. Maciek i Kuba zerkali na nie z zainteresowaniem, ale trzymali się blisko Anny, na wypadek gdyby potrzebowali jej pomocy. Mama była dla nich gwarantem bezpieczeństwa, więc lepiej było zanadto się nie oddalać, zwłaszcza że rówieśnicy w większości mówili po katalońsku. Z hiszpańskim chłopcy już się oswoili, nawet jeśli nie rozumieli zbyt wiele, to przyjęli, że prędzej czy później będą w tym języku mówić. Kataloński ich onieśmielał.

– Dzień dobry. Czy to moi przyszli uczniowie? – zagadnęła ich czarnowłosa pani w dziwnych okularach.

Chłopcy patrzyli na nią z mieszanką fascynacji i strachu. Czerwone oprawki trzymały bardzo mocne szkła, co sprawiało, że oczy pani dyrektor wydawały się bardzo duże.

– Podajcie mi swoje imiona. Postaram się je powtórzyć – zwróciła się do chłopców po hiszpańsku.

Ten zwrot już rozumieli, bo każdy pytał ich, jak się nazywają.

– Kuba i Maczek. Pięknie. Ja mam na imię Carmen. Chodźmy do mojego gabinetu, bo tu jest dzikie szaleństwo. – Pokazała dłonią biegające dzieci. – O której pani musi iść? – Tym razem zwróciła się do Anny, która choć wdzięczna, że pani dyrektor pamiętała o jej prośbie, spojrzała na nią niepewnie.

Matka nie uprzedziła synów, że ich zostawi w nowym miejscu. Chciała zrobić to dopiero wtedy, gdy zainteresują się zajęciami. Oni jednak niczego nie zrozumieli.

– Mam spotkanie za godzinę. Czy na pewno będą mogli tu zostać?

– Jeśli tylko zechcą, to nie ma problemu. Proponuję, żeby zostawili w szatni swoje pojazdy i kurteczki. Przejdziemy się po szkole. Czy chłopcy rozumieją, co mówię?

– Obawiam się, że niewiele. Bardziej domyślają się z kontekstu. Pracujemy nad językiem, ale na razie nie widać efektów.

– Proszę się nie martwić. Z doświadczenia wiem, że dzieci przez jakiś czas wydają się nic nie rozumieć, aż pewnego dnia zaczynają mówić niemal płynnie. Ich mózgi są bardzo chłonne i doskonale dają sobie radę z nauką języka, pod warunkiem że maluchy przebywają w sprzyjającym środowisku. Zawsze mówię rodzicom, żeby nie wyręczali dzieci i nie tłumaczyli im wszystkiego. Same muszą sobie radzić. Gdy czuwamy nad wszystkim, osiągają pozorną samodzielność. Nie mogą myśleć, że ktoś za nich wszystko zrobi. Mamy tu sporo dzieci obcojęzycznych. Marta mówiła, że pani nie zna katalońskiego, tak?

– Niestety nie. Co nieco rozumiem, ale to naprawdę niewiele. I prawdę mówiąc, najbardziej przeraża mnie, że oni będą musieli nauczyć się jednocześnie dwóch języków.

– Wystarczy, że przyswoją kataloński.

Anna westchnęła. Oby nauczycielka miała rację.

– Tam jest sala gimnastyczna, do której pójdziemy na końcu. Najpierw chciałabym pokazać wam pomieszczenia lekcyjne i stołówkę. Jadalnia to bardzo ważne miejsce.

Ściany w szkole były kolorowe, z wymalowanymi postaciami z różnych bajek i napisami, których chłopcy jeszcze nie potrafili rozszyfrować. Zgodnie z przewidywaniami pani dyrektor sala gimnastyczna przypadła bliźniakom do gustu. Znajdowały się tam rozmaite przyrządy do ćwiczeń. Jedno z oddzielnych pomieszczeń zawierało szkolną siłownię – w sam raz dla małych sportowców. Dodatkowo był tam kącik z koszem do gry i tor przeszkód.

– Mamo, czy możemy poćwiczyć? – zapytał Maciek.

Anna uśmiechnęła się do niego. Synowi się spodobało, więc zaistniała szansa, że mama będzie mogła bez przeszkód udać się na spotkanie.

– Zapytamy panią Carmen. Poczekajcie chwilę.

Dyrektorka odgadła, o czym rozmawiają. Szybko udzieliła odpowiedzi:

– Za pięć minut zaczynają się zajęcia ogólnorozwojowe. Uprzedziłam już, że chłopcy wezmą w nich udział. Ma pani półtorej godziny. Potem dzieci trzeba odebrać. Zostawię chłopców pod opieką nauczyciela gimnastyki, pana Moralesa. Ricardo, to jest Ana, a to Maczek i Kuba – zwróciła się po katalońsku do barczystego mężczyzny w stroju sportowym.

Przywitali się, wymieniając zwyczajowe pozdrowienie. Anna przyzwyczaiła się już, że z każdym wita się zwrotem: ¡Hola! ¿Qué tal?. Spojrzała na zegarek. Było już późno, a nie wypadało kazać na siebie czekać.

– Czy ja już mogę…

– Tak, chłopcy są pod opieką – przytaknęła Carmen i pożegnała się.

Anna przykucnęła przy chłopcach, którzy tęsknie patrzyli w kierunku toru przeszkód. Nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, co zostało ustalone bez ich wiedzy.

– Chcielibyście tu poćwiczyć?

– Tak! Tak!

– Zaraz przyjdą inne dzieci i pobawicie się razem z nimi. Pokażą wam, jak wyglądają zajęcia w ich szkole. Słyszałam, że są bardzo ciekawe.

– Będziemy mogli wszystkiego spróbować?

– Tego nie wiem. To zależy, na co pozwoli pan Morales, ale myślę, że nie będzie z tym problemu. Tylko jest jedna sprawa. Ja nie mogę uczestniczyć w lekcji, więc pójdę coś załatwić i spotkamy się po zajęciach, dobra?

Maciek zawahał się, nieprzekonany, czy oferowane zajęcia to coś, o czym przed chwilą marzył.

– Hej, nie martw się. Zanim się obejrzysz, będę z powrotem. Nie mogę zostać tu na sali. Bardzo żałuję, bo sama mam ochotę wypróbować te urządzenia. Przetestujcie, co się da, i potem w domu opowiecie mi wszystko ze szczegółami. To będzie trochę tak, jakbym sama ćwiczyła. Zrobicie to dla mnie?

– Dobrze.

Uczniowie zaczęli się schodzić do sali. Anna dała synom po buziaku i opuściła pomieszczenie, żeby przypadkiem nie zmienili zdania. Teraz nie miałaby już czasu ich przekonywać, musiałaby albo zrezygnować ze spotkania z potencjalnym pracodawcą, albo zostawić chłopców wbrew ich woli, a obu tych rozwiązań bardzo chciała uniknąć.


Dotarła do hotelu spóźniona trzy minuty, ale kiedy tylko próbowała się tłumaczyć, były szef machnął ręką lekceważąco.

No tak, pomyślała, dla nich przecież nawet kwadrans to nie spóźnienie.

– Dobrze cię widzieć, Anno! Byłaś niezwykle cennym pracownikiem. Szkoda, że tak potoczyły się losy. Ale widzę, że wracasz do Barcelony. Wakacje?

– Bardzo dobrze wspominam pracę w Ortega España. Przyjęliście mnie tam serdecznie. – Nie odpowiedziała na jego pytanie.

– Za ciebie przyjechała inna stażystka z Polski, ale nie byliśmy z niej zadowoleni. Miała zupełnie inny styl pracy niż ty i po kilku miesiącach rozstaliśmy się z nią, nie proponując posady na stałe. A ciebie byśmy zatrudnili.

– Miło to słyszeć! – Uśmiechnęła się do swoich myśli. Na razie rozmowa przebiegała zgodnie z jej intencją. – Rozmawiałam z Xavierem i on podsunął mi myśl, że może mogłabym… Gdyby była taka możliwość…

– Anno, czy możesz mówić jaśniej, bo nie zrozumiałem?

– Tak… więc nie jestem tu na wakacjach. Mieszkam.

– O! Jednak miasto cię zaczarowało! – Pokiwał głową.

– No, można tak powiedzieć. To znaczy bardzo lubię Barcelonę i… Dobrze, może od początku. Z powodów osobistych przeprowadziłam się do Hiszpanii na stałe. Zaproponowałam ci spotkanie, gdyż chciałam zapytać, czy… czy nie znalazłaby się dla mnie praca w Ortega España. Bardzo dobrze wspominam tamten czas, o którym mówiłeś, i chciałabym wrócić.

Miguel się zamyślił. Anna ukradkiem ocierała ręce o spodnie, gdyż z emocji całkiem jej się spociły. Głupio jej było tak żebrać o pracę, ale po tym, jak zorientowała się w sytuacji na rynku, postanowiła uruchomić wszelkie znajomości.

– Jak już mówiłem, bardzo cenię cię jako pracownika. Rzecz w tym, że twojego stanowiska już nie ma. Rok temu firma przeszła reorganizację. Zlikwidowaliśmy dział, w którym pracowałaś. Mamy teraz swojego przedstawiciela na Ukrainie i on obsługuje Europę Wschodnią i Centralną. Wobec kryzysu musieliśmy pozwalniać ludzi, choć robiliśmy, co się da, by tego uniknąć. Teraz firma znów zaczyna przynosić dochody, ale jeszcze nie na tyle, by poszerzać kadrę. Przykro mi. Nie mam wolnej posady.

– Rozumiem. – W rzeczywistości nie rozumiała, dlaczego tak się stało. Była pewna, że Ortega España jest prężnie rozwijającym się przedsiębiorstwem, dla którego jeden pracownik więcej czy mniej nie robi różnicy. A skoro była dla nich taka cenna i wtedy chcieli ją zatrudnić, to czemu teraz już nie chcą? – Nawet pół etatu? Zlecenie? Może być jakiekolwiek stanowisko. – Zdawała sobie sprawę, że brzmi żałośnie, ale już było za późno.

– Słyszałem, że ciężko teraz znaleźć pracę. Niestety nie jestem w stanie pomóc. Jeśli coś się zmieni, to dam znać. Na pewno znajdziesz pracę. Jesteś mądrą kobietą.

Przytaknęła. Nie było już nic do powiedzenia. Nawet nie wypiła kawy, którą kelnerka przyniosła i postawiła przed nią, chociaż jej nie zamawiała. Miguel zerkał od czasu do czasu na zegarek. Pewnie spieszył się na kolejne spotkanie. Anna musiała jechać już po dzieci. Wstała więc i sięgnęła do kieszeni, by wyciągnąć banknot i zapłacić za kawę. Miała w ręku pięć euro. Nie była pewna, czy wystarczy. Były szef spojrzał na nią, jak jej się wydawało, z litością, i powiedział, że absolutnie nie zgadza się, by regulowała rachunek. Była jego gościem. Zacisnęła zęby i się pożegnała. Kolejna porażka nie powinna już robić na niej wrażenia, a jednak poczuła się podle. Przy tylu kłodach, ile życie rzuciło jej pod nogi, dzisiejsze niepowodzenie było właściwie nic nieznaczącym szczegółem.

Niestety w szkole czekała na nią kolejna niespodzianka. Kuba przewrócił się podczas zabawy i bolała go noga. Płakał głośno i nie pozwolił nikomu obejrzeć stopy dopóty, dopóki nie przyjechała mama. W związku z tym nikt nie zorientował się, co tak naprawdę się stało. Chłopcy mówili tylko po polsku. Wobec braku możliwości porozumienia z nimi nauczyciel uznał, że najlepiej będzie do niczego bliźniaków nie zmuszać, tylko poczekać na matkę.

– Co się stało, kochanie? Bardzo cię boli?

Kuba wtulił się w mamę i płakał, tym razem cichutko.

– Nie lubię tej szkoły. Nie chcę tu chodzić.

– Już spokojnie. Odpoczniemy sobie razem w domu. Dasz radę pojechać na hulajnodze?

Dziecko wstało i zaraz na nowo zaniosło się płaczem.

– Boli!

– No dobrze. W takim razie ruszamy na pogotowie.


Nauczyciel wskazał znajdujące się dwie przecznice dalej CAP1. Anna wzięła Kubę na ręce, a drugiego syna poprosiła, by prowadził obie hulajnogi.

Niestety okazało się, że kostka jest skręcona i konieczne było jej unieruchomienie. Kiedy przyszło do zapłaty, Kalinowska uświadomiła sobie, że zapomniała w Polsce wyrobić dzieciom karty, które umożliwiłyby bezpłatne korzystanie z hiszpańskiej służby zdrowia, przynajmniej w podstawowym zakresie. Wizyta nadwyrężyła fundusze Anny. Wściekła na siebie, zmęczona i zmartwiona, wróciła z dziećmi do domu. Poszkodowany syn w kółko powtarzał, że nie chce chodzić do szkoły. Długo czytała dzieciom do snu, by ukoić emocje, ale sama nie mogła zaznać spokoju.

Do tej pory trzymała się dzielnie. Starała się panować nad wszystkim i nie poddawać, gdy coś szło nie po jej myśli. Wiedziała, że musi być twarda, bo tylko w ten sposób sprosta trudnościom, jakie stawia przed nią życie. Ale nadszedł w końcu ten dzień, gdy poczuła, że zaraz się udusi. Rozpacz, strach, rezygnacja, poczucie pustki i beznadziei coraz bardziej ogarniały jej umysł. Nie dam rady! – krzyczało całe jej wnętrze. – Po prostu nie dam rady!

Dlaczego sama musiała zmagać się ze wszystkim? Dlaczego to jej życie wciąż rzucało kłody pod nogi?

Przyjazd do Hiszpanii miał być ratunkiem, lekiem na całe zło. To tu jutrzejszy dzień miał być słoneczny, tymczasem nawet aura się temu sprzeciwiała. Od rana z nieba leciały ciężkie krople, a chmury zasnuły horyzont.

Wszystkie smutki świata zgromadziły się właśnie w jej głowie. Już nie raz tak bywało, ale rzadko z taką intensywnością. Kiedy dzieci wyczuwały, że mama ma się nie najlepiej, zwykle grzecznie bawiły się w swoim pokoju. Wiedziała, że ów spokój jest tylko pozorny. Widziała ich zalęknione twarze. Niewytłumaczalny strach czaił się pod skórą. Bardzo chciała im tego oszczędzić.

Znów nie mogła zasnąć. Łzy jak grochy spływały po twarzy i moczyły poduszkę. Już nawet ich nie ocierała. Gdyby tak miała magiczną różdżkę, która jednym zaklęciem usunęłaby wszystkie kłopoty… Niestety, czarodziejskie akcesoria już dawno gdzieś się zapodziały. Anna nie potrafiła ich odnaleźć. Jako dziecko wierzyła, że różdżka, którą dostała od cioci Lidii z Ameryki, ma czarodziejską moc. Nieraz przecież spełniała jej życzenia. Na przykład wtedy, gdy zamarzyła sobie lalkę Barbie w sukni ślubnej czy zestaw do robienia biżuterii. Takie zabawki były tylko w Peweksie i za granicą, niedostępne dla wielu małych dziewczynek. Jednak różdżka sprawiła, że jej właścicielka dostała oba prezenty. Wierzyła w nią przez całe dzieciństwo. Teraz także zapragnęła chwycić czarodziejski przedmiot w dłoń i wypowiedzieć życzenie. Tyle że już nie była dzieckiem, dla którego wszystko jest możliwe. Nie zdawała sobie sprawy, że to nie ów przyrząd, a rodzice mieli moc sprawiania, że uśmiech gościł na jej twarzy. A teraz? Była sama. Ojciec odszedł wiele lat temu, matka przed kilku laty, a mąż… Samotność coraz bardziej dawała jej się we znaki. Czuła się słaba. Była odpowiedzialna za dwa małe istnienia, które widziały w niej bohaterkę. Nie mogła się poddawać. Dla nich musiała być silna. Tak ciężko było jej znaleźć wolę do walki.

Dlaczego to takie trudne? Dlaczego zawsze, gdy wydaje mi się, że już wszystko nabiera kształtów, wydarza się coś, co wali cały dotychczasowy spokój? Wciąż zadawała sobie te pytania.

Dziś zwątpiła, że Barcelona stanie się ich domem, że tu odnajdą radość i szczęście. Jeszcze wczoraj gratulowała sobie pomysłu przeprowadzenia się do tego pięknego miasta, a teraz nie była pewna decyzji. Rzecz w tym, że gdziekolwiek by się znajdowała, demony by ją dopadły.


Na szczęście noga Kuby szybko wydobrzała i chłopiec zapomniał o niemiłej przygodzie. Po tym, jak dwa tygodnie spędzili w domu, bo ze względu na kontuzję spacery nie wchodziły w grę, jeszcze raz odwiedzili szkołę. Tym razem chłopcy brali udział w zajęciach plastycznych. Uczniowie robili papugi z pasków kolorowego papieru.

Pogoda na szczęście się poprawiła i choć był już koniec listopada, pojawiało się słońce. Anna pomyślała, że od kiedy mieszkają w Barcelonie, prawie w ogóle nie pokazała dzieciom miasta, nie opowiedziała jego historii ani nie zapoznała z dziełami Gaudiego, który był jej ulubionym artystą. Do tej pory koncentrowała się na urządzaniu mieszkania, organizowaniu szkoły i poznawaniu najbliższej okolicy. Spacerowali po parkach albo wzdłuż plaży. Tymczasem w mieście roiło się od wspaniałych miejsc. Wstyd było mieszkać tu i ich nie znać.

Anna postanowiła zostawić Gaudiego na inny, bardziej słoneczny dzień, by móc w pełni nasycić oczy widokiem kolorowych mozaik. Tym razem więc zabrała synów do dzielnicy gotyckiej, by przejść trasę od katedry po Plaça Reial. Pojechali metrem na stację Jaume I. Ledwo wyszli z podziemi, a o zawrót głowy przyprawił ich tłum ludzi sunących ulicą we wszystkich kierunkach. Fala była nieporównywalna z liczbą przechodniów w części miasta, w której mieszkali. Barcelona jest jednym z tych miejsc na świecie, które turyści odwiedzają o każdej porze roku, spacerując w dzień i w nocy. Z metra do placu przed katedrą Świętej Eulalii mieli spory jak na dziecięce nóżki kawałek, ale Anna zabawiała synów rozmową i szybko dotarli na miejsce.

– Dziś wejdziemy do katedry, ale tylko na chwilkę, żebyście zobaczyli, jaka jest piękna, a potem wstąpimy na dziedziniec wejściem z boku i może spotkamy tam gąski.

– Gąski! Ja lubię! Będę mógł pogłaskać?

– Nie, gęsi nie dają się głaskać, a poza tym one są za ogrodzeniem.

– Szkoda. Mamo… a co robią ci ludzie? Czy oni tańczą? – Kuba z daleka zobaczył grupkę starszych osób, która ustawiła się w kręgu.

– Tak. To Sardana. Chodźcie, podejdziemy bliżej. Zupełnie zapomniałam, że dziś jest niedziela.

– Dlaczego oni tańczą?

– Taka tradycja. Sardana to kataloński taniec ludowy symbolizujący jedność. Mieszkańcy zbierają się tu co tydzień. To piękny zwyczaj.

– Mogę zatańczyć?

– A umiesz?

Kuba był pierwszy do wszystkiego, choć gdy dochodziło do realizacji, szybko się wycofywał.

– Może innym razem, dobrze? Teraz chodźmy dalej.

Tłum na placu gęstniał. Wielu turystów przyglądało się tańczącym, inni robili sobie zdjęcia. Przeszli więc w stronę Plaça Nova, gdzie tuż obok fragmentu rzymskiego akweduktu ustawione były litery składające się na dawną nazwę miasta: Barcino. Chłopcy pobiegli do wysokich niemal tak jak oni liter i na każdą próbowali się wspiąć. Anna wykonała im serię śmiesznych zdjęć. Gdy już znudzili się pozowaniem, skręcili w wąską uliczkę, by zajrzeć na dziedziniec. Rzeczywiście, ich oczom ukazały się gęsi, które wywołały furorę. Pilnujący porządku strażnik napomniał dzieci, które zachowywały się stanowczo za głośno i nieadekwatnie do miejsca.

– Cicho, chłopcy, bo nas stąd wyrzucą.

– Ale dlaczego, mamo? To nie jest park?

– Nie, kochanie. To miejsce upamiętniające męczeńską śmierć świętej Eulalii.

– A kto to taki?

– To była dziewczynka, która broniła wiary. Policzcie, ile jest tych gęsi, to będziecie wiedzieć, ile miała lat, kiedy zmarła.

– Dwanaście!

– Czternaście!

Próbowali się doliczyć, ale ptaki co chwilę się przemieszczały i utrudniały zadanie.

– No dobra, powiem wam: trzynaście. A teraz chodźmy stąd, bo ludzie nam się przyglądają.

Powłóczyli się trochę uliczkami dzielnicy gotyckiej, jednak dzieci nie zwracały uwagi na to, co zachwycało ich matkę. Były za małe, by dostrzec zabytkowe elementy architektury. Większe wrażenie robili na nich uliczni mimowie, muzycy i inni artyści, którzy i tak stanowili preludium dla tego, co działo się na La Rambla.

Chyba nie ma sensu oprowadzać ich po starym mieście, skoro zainteresowani są głupotami, pomyślała Anna, gdy dochodzili do Plaça Reial. Tam ich uwagę przyciągnęła fontanna stojąca na środku malowniczego placu, ale uśmiechy na twarzach i błagalne spojrzenia wywołali panowie sprzedający latające wiatraczki, które świeciły kolorami i co chwilę strzelały w górę.

– Nie ma mowy, nie kupię wam tego badziewia. – Trudno było wytłumaczyć dzieciom, że zabawka oferowana przez nachalnego sprzedawcę zepsuje się, zanim nauczą się nią podrzucać. Anna zaczęła odciągać chłopców w kierunku wyjścia z placu, gdy poczuła pierwsze krople. Oczywiście w Polsce o tej porze roku nie byłoby to nic dziwnego, ale tu niezwykle rzadko widywało się taką aurę. Zwłaszcza że kiedy przed południem wychodzili z domu, niebo było pogodne, a tu nagle zasnuło się chmurami po horyzont. Kiedy spadły pierwsze krople, schowali się pod arkadami, gdzie dość szybko zrobiło się ciasno. Wielu turystów, tak jak oni, schroniło się tam przed deszczem. Po chwili Kuba zaczął marudzić.

– Mamo, chodźmy już! – Ciągnął ją za rękaw bluzy. – Nie chce mi się tu stać.

– Musimy przeczekać. Nie mamy żadnej ochrony.

Jak grzyby po deszczu wyrośli sprzedawcy parasoli. Kilku śniadych mężczyzn proponowało turystom zakup.

– Jedynie trzy euro – namawiali.

– Kup, mamo, i chodźmy!

– To bez sensu, bo nas jest trójka, więc nie zmieścimy się pod jednym – burknęła pod nosem, ale posłusznie wyciągnęła portmonetkę i wręczyła sprzedawcy pieniądze. Miała nadzieję, że parasol posłuży im chociaż tego dnia i dotrą w miarę sucho do stacji metra. Z dalszego spacerowania i tak nic już nie będzie. Nie wyglądało na to, że niebo się rozchmurzy.

– Na trzy-cztery idziemy. Trzymajcie się blisko mnie.

Nie zdołali ochronić butów. Skarpety i nogawki można było wykręcać. Zarówno stacja, jak i samo metro były przepełnione. Nic dziwnego, gdyż wszyscy, którzy spacerowali po starym mieście, właśnie przeczekiwali deszcz.

– Do parku też pewnie już dziś nie pójdziemy. Co będziemy robić?

– Nie wiem jeszcze. Coś wymyślimy. Najpierw musimy dotrzeć do domu.

Po powrocie dzieci były wygłodzone. Z powodu deszczu Anna zapomniała nakarmić chłopców bananami, które gniotły się w torebce. Od razu wzięła się do przygotowania makaronu z pesto, jednej z kilku ulubionych potraw jej synów. Najbardziej pożądany był makaron z białym serem i cukrem, ale prawdziwy twaróg to w Barcelonie towar deficytowy, więc częściej dostawali pesto.

Najedzeni, wysuszeni i zawinięci w koce odpoczywali, oglądając kreskówki na komputerze mamy.

Anna umyła naczynia, nastawiła pranie i właściwie nie miała już nic do roboty. Planowała dłużej zabawić w mieście. Codzienność polegała głównie na zaspokajaniu potrzeb dzieci, ale jej samej w tym świecie było coraz mniej. Poświęciła się im bez reszty, swoje potrzeby odsuwając na dalszy plan.

– Idę do łazienki! – krzyknęła, żeby chłopcy nie martwili się, kiedy spędzi tam trochę czasu. Żałowała, że nie ma wanny, w której wzięłaby relaksującą kąpiel. Prysznic z masażem od biedy też mógł pomóc w odzyskaniu poczucia własnego ja. Rozebrała się i stanęła przed lustrem. Włosy z odrostami, już dawno bez połysku, obwisła skóra, która bez kremów szybko zaczynała tracić elastyczność, a ubytek wagi tylko wzmógł brak jędrności. Kobieta ze wstydem stwierdziła, że od kilku tygodni nie goliła nóg, ukrywając je pod spodniami. – Boże, ale się zaniedbałam – westchnęła. – Kiedy ja się ostatnio malowałam? Musiało to być jeszcze w Polsce, bo nawet nie wiem, gdzie teraz są moje kosmetyki. – Wzruszyła ramionami. Uznała, że nie ma dla kogo o siebie dbać, więc przestała to robić. Jednak jakiś głos nakazał jej spojrzeć jeszcze raz w lustro i zadać sobie pytanie: Lubisz się taką?

Odpowiedź była tak oczywista, że Annie aż zawirowało w głowie. Oparła się o umywalkę i postanowiła: Muszę wziąć się w garść! I psychicznie, i fizycznie. Jestem obrazem nędzy i rozpaczy. Dość tego!

Poprawa wyglądu wymagała większego zaangażowania, ale już depilacja i pomalowanie paznokci znacznie poprawiły jej humor.

1

Centro atenci a primaria – centrum pierwszej pomocy.

Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro

Подняться наверх