Читать книгу Kolory uczuć Tom 3 Słoneczne jutro - Ewa Bauer - Страница 6
Rozdział 4
ОглавлениеBrak pracy coraz mocniej dawał się Annie we znaki. Na co dzień owszem, miała zajęcie, bo z chłopcami zawsze było coś do roboty, jednak z przestrachem patrzyła na konto bankowe i topniejące oszczędności. Mieszkanie miała opłacone za pół roku z góry, codzienne wydatki ograniczała do minimum, ale życie w Hiszpanii było dużo droższe niż w Polsce. Oszczędzała niemal na wszystkim, ale i tak nie mogło to trwać w nieskończoność. Dzieci wymagały opieki, więc praca musiałaby dać jej taki zarobek, by Anna mogła opłacić opiekunkę.
Widocznie to nie jest moment, w którym powinnam iść do pracy, pomyślała, gdy otrzymała kolejną odmowę po zgłoszeniu swojej kandydatury. Ofert pracy w biurze szukała w internecie i w lokalnej gazecie. Rozpuściła też wici wśród znajomych. Początkowo wskazywała, jaki rodzaj obowiązków ją interesuje. Stopniowo jednak rozważała podjęcie dowolnego zatrudnienia, jeżeli tylko będzie w stanie je pogodzić z opieką nad dziećmi. Nie ma nic złego w sprzątaniu czy pracy w restauracji, problem w tym, że nigdy się tym nie zajmowała zawodowo i obawiała się, że może po prostu nie dać rady. Tymczasem nastał grudzień. W sklepach i na ulicach pojawiły się już dekoracje bożonarodzeniowe. O mały włos zapomniałaby o prezentach na mikołajki.
Kuba pewnego dnia zapytał, czy Mikołaj do nich trafi. Dziecko miało obawy co do tego, czy ulubiony święty zna ich nowy adres.
– Na pewno nas znajdzie! Ma wielu pomocników, którzy notują każdą zmianę w życiu dzieci. A listy napisaliście?
– Nie! Chodź, Maciek, musimy to zrobić!
Chłopcy co roku ambitnie podchodzili do zadania, rysując upragnione zabawki. Anna zatroskała się, czy będzie w stanie spełnić ich życzenia, jednak postanowiła, że jeśli prośby będą realne, to choćby miała stanąć na głowie, marzenia dzieci się ziszczą. Sama mogła jeść skromnie, nie kupować sobie nowych ubrań czy kosmetyków, ale dla synów chciała zrobić wszystko, co może ich uszczęśliwić. Do realizacji zadania pozostało mało czasu.
Gdy chłopcy oddali jej listy, z ulgą dostrzegła, że marzą o klockach Lego. Wyrysowali różne zestawy, ale było coś wspólnego na obu kartkach: kolejka. Szybko sprawdziła w internecie, ile mniej więcej może kosztować taki zakup, i aż ścierpła jej skóra na widok ceny. Przez chwilę zastanowiła się, czy to aby nie zbytnie szaleństwo, ale machnęła ręką, odpędzając natrętne wątpliwości!
– Ana? Cześć! Co u was? – Usłyszała w słuchawce Carlosa. – Dzwonię w kilku sprawach. Po pierwsze jakie masz plany na święta? Chcielibyśmy z Martą zaprosić was do siebie. W tym roku nigdzie nie wyjeżdżamy i pomyśleliśmy, że miło będzie ten czas spędzić razem.
– O! Bardzo dziękuję, że o nas pomyśleliście. Właściwie to nie mam żadnych planów. Z przyjemnością przyjdziemy. Masz wolne? Co dziś porabiacie?
– Marta poszła z Amelią do lekarza, bo małej spuchła ręka. Szalała w szkole. A wy?
– Och! Mam nadzieję, że to nic poważnego. Maciek dwa tygodnie leczył kontuzję. U nas w porządku. Chłopcy właśnie zastanawiają się, co przyniesie im Święty Mikołaj w prezencie, a ja głowię się, jak to zrealizować – zaśmiała się. Była pewna, że dzieci jeszcze jej nie rozumieją.
– Do szóstego stycznia zdążysz coś kupić.
– A, faktycznie! – Anna uświadomiła sobie, że w Hiszpanii nie obchodzi się imienin Mikołaja w taki sposób jak w Polsce, a prezenty przynoszą Trzej Królowie. Za późno było, by tłumaczyć dzieciom, że tu hołduje się innej tradycji. – Wygląda na to, że moje dzieci dostaną prezenty dwukrotnie. Takie pomieszanie kulturowe, ha, ha!
– Słuchaj, byłbym zapomniał. Przyszedł do ciebie jakiś list.
– Gdzie przyszedł? Od kogo? – Zaskoczyła ją ta wiadomość.
– No, do nas do domu. Pewnie od kogoś, kto pamiętał, że tu mieszkałaś. Ale po tylu latach… ciekawe! Z Polski. Na to wskazuje znaczek, bo nie ma wpisanego nadawcy.
– Nie mam pojęcia, od kogo to. Ciotka Teresa zna mój aktualny adres. No nic, przy okazji go odbiorę.
– Czyli to nic pilnego i nie muszę ci go teraz podrzucać?
– Prawdopodobnie tak, skoro ktoś napisał na adres, pod którym mieszkałam wiele lat temu. Carlos… Czy mogłabym cię prosić o kupienie czegoś? Chodzi o ten prezent dla chłopaków. Wiesz, ciężko mi pojechać gdzieś bez nich, a to ma być niespodzianka. – Anna szybko podała mu nazwę i numer zestawu klocków Lego. – Odbiorę je od was, gdy chłopcy pójdą do szkoły na zajęcia integracyjne, i wtedy się rozliczymy. Przy okazji wezmę list. To dla mnie ogromna pomoc.
Carlos niespodziewanie zjawił się w jej mieszkaniu kilka godzin po rozmowie. Pudełko, które przyniósł, było pięknie opakowane w świąteczny papier.
– Bardzo to wielkie i ciężkie, więc zdecydowałem, że ci to dostarczę, bo sama miałabyś z tym problem. Schowaj, zanim chłopcy zobaczą. – Upewnił się, że w pobliżu nie ma żadnego podsłuchiwacza, i wskazał na pakunek ukryty za drzwiami.
Niespodzianka rzeczywiście zrobiła na dzieciach wrażenie. Jeszcze nigdy Święty Mikołaj nie przyniósł im tak wielkiego prezentu. I drogiego, pomyślała Anna, jednak szybko odpędziła od siebie tę myśl, ciesząc się szczęściem swoich synów. Do upominku dołączona była karteczka mówiąca o tym, że tym razem darczyńca działał w porozumieniu z mamą, z którą postanowili sprawić bliźniakom jeden prezent, który łączy dwie okazje. Piętnastego grudnia bowiem chłopcy obchodzili urodziny. Bez namysłu zabrali się za rozkładanie torów i budowanie wagoników. Mama musiała im trochę pomóc, bo nie potrafili posługiwać się instrukcją. Duża liczba klocków też robiła swoje – co chwilę wydawało się, że czegoś brakuje. Po kilku godzinach ciężkiej pracy pociąg stanął na szynach.
Anna miała nadzieję, że nadchodzący rok przyniesie zmiany na lepsze. Ten, który się kończył, wyczerpał już limit nieszczęść.
Któregoś dnia wpadł do niej Xavier z pytaniem o plany świąteczne. Wszyscy znajomi czuli się w obowiązku zająć Annie czas, by nie spędzała tych świąt sama. Nie musieli przejmować się jej sprawami, a jednak mogła na nich liczyć. Podziękowała za kolejne zaproszenie, informując, że już umówiła się z rodziną Carlosa.
– A ty wiesz, że ktoś dzwonił do biura i pytał o ciebie? Pracuję w innym dziale, więc dowiedziałem się zupełnie przypadkiem. Zmienił się zespół i wiele osób nawet nie wie, że u nas kiedyś pracowałaś. Za którymś razem przełączono rozmowę do mnie. Jakaś kobieta o ciebie pytała. Powiedziałem, że nie pracujesz w Ortega. Niestety… – zawahał się – potwierdziłem, że jesteś w Hiszpanii.
– O rany! Nikomu nie mówiłam, dokąd wyjeżdżam.
– Przepraszam. To jakoś tak samo wyszło. Ale nie powiedziałem, gdzie mieszkasz, choć pytała.
– Kto to może być?
– Mówiła, że jest przyjaciółką. Podała mi imię, ale nie zapisałem. Rozmawialiśmy po angielsku i nie wszystko zrozumiałem.
– No dobrze. Mam nadzieję, że ta rozmowa nie ściągnie na mnie kłopotów.
– Mam coś dla ciebie. – Xavier wyciągnął małą figurkę przedstawiającą człowieka w kucki.
Wzięła ją do ręki i z zaskoczeniem odkryła, że postać ma odsłoniętą tylną część ciała, a pod nim znajduje się to, co się z niej wydobywa, gdy siedzi się na toalecie.
– Co to jest?! – zapytała z lekką odrazą.
– El caganer. Figurka, którą ustawia się w szopce bożonarodzeniowej. Przynosi szczęście. Nie słyszałaś o tym?
– Jakoś mi to umknęło.
– To bardzo popularne w Katalonii. Przejdź się po sklepach, zajrzyj na kiermasz koło katedry, to zobaczysz setki figurek kucających postaci. Tradycyjnie był to taki właśnie pasterz, ale teraz najmodniejsze przedstawiają polityków, piłkarzy i artystów. Możesz sobie wybrać dowolną znaną postać.
Słyszała o Caga tió, drewnianym pieńku, który w Wigilię uwalnia z siebie słodycze dla dzieci, ale tę dziwną figurkę jakoś ominęła. No cóż, widać jest jeszcze sporo rzeczy, których nie wiedziała o Barcelonie.
Jeśli tylko przyniesie mi szczęście, może stać pod moją choinką, pomyślała, choć czuła się zdezorientowana i nie do końca wierzyła, że ludzie na poważnie traktują ten osobliwy zwyczaj.
Anna nie orientowała się w tutejszych świątecznych tradycjach. Postanowiła, że przygotuje kilka polskich potraw dla przyjaciół. Nie było to jednak proste, gdyż nie znalazła twarogu, z którego mogłaby upiec sernik. Na szczęście udało się jej kupić mak i bakalie, z których planowała zrobić masę do makowca. O kiszonym barszczu nikt tu nie słyszał. Nie mogła przygotować zakwasu, gdyż dostępne buraczki były już ugotowane i obrane, zapakowane próżniowo w folii. Nie zjedzą więc aromatycznego barszczu, ulubionej świątecznej potrawy jej dzieci. Na sklepowych półkach dostrzegła importowaną z Niemiec kiszoną kapustę w metalowych puszkach. Miejmy nadzieję, że będzie smaczna i uda mi się z niej coś wykombinować, pomyślała, pakując trzy opakowania do wózka. Jeszcze nie była pewna, czy ulepi pierogi z kapustą i grzybami, czy ugotuje kapustę z grochem. A może po prostu zrobi bigos?
Carlos i Marta zaprosili gości na pierwszy i drugi dzień świąt. Kilka dni wcześniej chłopcy dostali także zaproszenie do szkoły, do której mieli wkrótce uczęszczać. Mieli wziąć udział w zabawie z Caga tió. Aby wprowadzić ich w temat, Anna zabrała dzieci na targ Santa Lucía w pobliżu katedry Świętej Eulalii, gdzie ustawiono wielki pieniek w czerwonej czapeczce przykryty kraciastym kocem. Legenda głosiła, że Caga tió dostawał resztki jedzenia, których nie spałaszowały dzieci, a w zamian za to oddawał prezenty. W Wigilię rodziny zbierały się wokół pieńka i śpiewały piosenkę. Potem uderzano kijkiem i wylatywały z niego słodkości. Zwyczaj ten był bardzo popularny w szkołach, kultywowany w ostatni dzień przed przerwą świąteczną. Nieszczególnie przypadł Annie do gustu, pewnie dlatego, że również kojarzył się z wypróżnianiem. Widocznie dla miejscowych nie było to nic nadzwyczajnego. Kuba i Maciek też nie sprawiali wrażenia zbulwersowanych. Chętnie przystąpili do okładania pieńka kijem w nadziei, że i im dostaną się jakieś słodycze. Rzeczywiście pod kocem znajdowało się mnóstwo łakoci, które dzieci natychmiast rozdzieliły między siebie. Najpopularniejszy był turrón, który przypominał nugat – wafel lub opłatek przełożony masą z miodu, białka i migdałów – lecz był od niego dużo twardszy. Dzieci objadały się też pakowanymi w osobne papierki ciasteczkami polvorón i słodyczami z suszonych owoców i orzechów.
Rodzina LaCallów wybierała się w Wigilię o północy na misa de gallo2, odpowiednik pasterki. Anna podziękowała za propozycję i pozostała z chłopcami w domu. O tej porze dzieci już spały, a zajmowanie się w kościele dwoma śpiochami mijało się z celem. Zresztą chciała w domowym zaciszu zastanowić się nad tajemniczym listem, który w końcu odebrała. Kiedy tylko go otworzyła, stało się jasne, kto próbował ją wytropić. To Agata, siostra Michała.
Przeszedł ją dreszcz. Tak bardzo chciała się ukryć, a odnalezienie jej okazało się banalnie proste. Jeśli Agacie się to udało, w każdej chwili mógł znaleźć ją Michał. Może nawet już wiedział, gdzie się ukryła. W końcu to jego rodzona siostra do niej dotarła. Anna nie miała odwagi przeczytać listu. Cóż ta kobieta mogła od niej chcieć? Zapewne wylała na papier pretensje o to, iż Anna wystawiła jej brata policji.
Nagle misterny plan ucieczki wydał się jej bezsensowny. Nie ucieknie, nie ukryje się przed przeszłością. Ona zawsze będzie do niej wracać.
Trzymała list w trzęsącej się ręce, odwracając wzrok od treści. Bała się. Już jako tako ułożyła sobie życie w Hiszpanii, zapominała o przykrościach, jakie ją spotkały. Niestety Agata nie zapomniała o niej, a to mogło oznaczać kłopoty.
– Nie, nie zepsuję sobie świąt! – postanowiła.
Początkowo chciała podrzeć korespondencję i wyrzucić bez czytania, ale w porę przypomniała sobie, że już kiedyś nie odczytała jednego maila, co miało wpływ na jej małżeństwo. Do dziś nie wiedziała, co właściwie wtedy napisała Sabina, była kochanka jej męża. Ale to już jest nieistotne, pomyślała. Włożyła list do książki, a tę umieściła na półce. Tylko pozornie zachowała spokój, bo jej myśli wciąż krążyły wokół czającego się niebezpieczeństwa.
– ¡Bon Nadal! – Życzenia świąteczne dało się słyszeć już od progu. Nawet chłopcy zwracali się dziś tymi słowami do każdej napotkanej osoby, czym wywoływali uśmiech na wielu twarzach. Bardzo spodobały im się te słowa, dlatego zaczepiali nawet przechodniów na ulicy, gdy szli do Carlosa z wizytą.
Anna zaskoczyła gospodarzy własnoręcznie przygotowanym poczęstunkiem, zwłaszcza że nigdy wcześniej nie próbowali tradycyjnych polskich potraw.
– Świetnie! Słyszałam, że wasza kuchnia jest pyszna! – Marta była nastawiona entuzjastycznie. Gospodyni na pierwsze danie przygotowała zupę przypominającą rosół, który Hiszpanie nazywają escudella. W smaku trochę różnił się od polskiej zupy, bo prócz różnych gatunków mięs wykorzystano butifarrę, katalońską kiełbasę. Bliźniacy tym razem nie żałowali, że nie ma tradycyjnego barszczu z uszkami, bo w zupie pływało sporo makaronowych muszelek, które uwielbiali. Tak się najedli, że nie byli już w stanie spróbować pieczonego kurczaka serwowanego na drugie danie.
– Nic się nie martwcie, bo to, czego dziś nie zjecie, będzie jutro w canelones. – Żona Carlosa zbierała talerze, by za chwilę wynieść je do kuchni. – Kto ma jeszcze miejsce na turrón?
Od razu podniosły się trzy pary rączek. Dzieci zawsze zmieszczą coś słodkiego.
– Napijemy się cava. Carlos, proszę otwórz butelkę.
– Dziękuję, że mogliśmy spędzić z wami te święta. Jest cudownie. – Anna wyraziła wdzięczność i wzniosła toast, gdy dostała kieliszek musującego wina.
– Cieszę się, że możesz być tu z nami. Niestety pojutrze wyjeżdżamy do mojej rodziny do Vic, więc Nowy Rok spędzimy osobno. Uważajcie dwudziestego ósmego i nie dajcie się nabrać, bo to Dzień Niewiniątek.
– Nabrać? Czy wtedy robicie sobie żarty?
– Dokładnie tak. Nie macie tego w Polsce? – zapytał Carlos zdziwiony.
– Obchodzimy prima aprilis pierwszego kwietnia. Dzięki za ostrzeżenie. Będę czujna. – Anna uśmiechnęła się serdecznie do przyjaciela.
Ciepła rodzinna atmosfera trwała do późnego wieczora. Aż szkoda było wychodzić, ale Polka musiała zabrać chłopców na noc do domu. Zebrali się dopiero wówczas, gdy obiecała im, że kolejny dzień świąt też spędzą u LaCallów.
Kiedy zmęczone zabawą u Amelii dzieci zasnęły, Anna postanowiła przeczytać list od Agaty. Rozłożyła kartki na stole, jednak zanim skupiła się na treści, nalała sobie lampkę wina.
Robię wszystko, żeby tego nie czytać, uświadomiła sobie, a potem postanowiła, że mimo wszystko musi przez to przejść. Odstawiła opróżniony kieliszek i zagłębiła się w treść.
Droga Anno!
Pisząc ten list, mam ogromną nadzieję, że trafi do Ciebie, choć zupełnie nie wiem, gdzie Cię szukać. Zniknęłaś tak nagle, jakbyś zapadła się pod ziemię. Szukaliśmy Cię wszędzie, ale bezskutecznie. Michał poprosił mnie o pomoc. Jesteś jedyną osobą, którą kocha i której potrzebuje. Nawet moją pomoc odrzuca.
Któregoś dnia zobaczyłam, że Twoja ciotka spaceruje z Forêtem. Zapytałam ją o Was, ale milczała. Po chwili przyznała, że wyjechałaś i nie wrócisz. Stało się dla mnie jasne, że jesteś za granicą. Przypomniałam sobie o Barcelonie. To było pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy. Kochasz to miasto. Znalazłam namiar na firmę, w której byłaś na stażu, jednak nikt nie wiedział nic o Tobie, aż za którymś razem trafiłam na mężczyznę, który Cię zna. Potwierdził, że jesteś w Hiszpanii. Twój telefon jest wyłączony, prawdopodobnie zmieniłaś numer, ale miałam dawny adres i postanowiłam zaryzykować. Jeśli to czytasz, to znaczy, że mój plan się powiódł. Tyle w kwestii mojego dochodzenia, a teraz proszę, doczytaj, co mam do powiedzenia.
Nigdy nie byłyśmy blisko, nie nawiązałyśmy przyjaźni, ale akceptowałam Cię najpierw jako żonę Roberta, a potem jako dziewczynę mojego brata. Może nie do końca rozumiałam jego wybór, ale mniejsza o to. Widziałam, że jest szczęśliwy, a to było dla mnie najważniejsze. Jak zapewne wiesz, Michał został aresztowany pod zarzutem zabójstwa swojej dziewczyny sprzed lat. Pamiętam tamtą sprawę i do końca nie jestem pewna, co się wtedy w kamieniołomie wydarzyło. Michał jest dobrym człowiekiem i nie wierzę, by mógł zrobić tamtej dziewczynie krzywdę. Sama przecież go znasz. Czy kiedykolwiek był dla Ciebie niedobry? Czy uważasz, że mógłby kogoś skrzywdzić? Ciebie? Michał bardzo źle znosi areszt. Sprawa się przeciąga, a on wygląda i czuje się coraz gorzej. Jest załamany i wciąż mówi tylko o Tobie. Twierdzi, że życie bez Ciebie nie ma sensu i jeśli Cię nie odnajdę, to on ze sobą skończy, że jeśli Ty mu nie uwierzysz, to mogą go skazać, bo i tak nie będzie miał dla kogo żyć. Jest w depresji.
Muszę Ci wyznać, że u nas w rodzinie był kiedyś przypadek choroby psychicznej. Brat mojej matki cierpiał na urojenia. Nie pamiętam, jak fachowo nazywała się ta choroba, ale kiedy pojawiały się silne emocje, robił rzeczy, których potem nie pamiętał. Zawsze twierdził, że nigdy by tak nie postąpił. Mama opowiadała, że bywały okresy, kiedy myśleli, że już się wyleczył, a po paru latach znów dochodziło do incydentów. Podczas jednego z nich rzucił się z mostu i utonął.
2
Misa de gallo oznacza „msza kogucia”.