Читать книгу Rzeka pełna krokodyli - Ewa Przybylska - Страница 5
Uwertura
ОглавлениеWielkie metropolie mają to do siebie, że zaplątują się w swoich ulicach. Żaden ojciec miasta, przemieszczając się od biurka do biurka, nie jest w stanie, rzucając okiem na mapę, określić, gdzie się w tej chwili znajduje. Żaden tak zwany notabl również nie wie, w którym miejscu, na której ulicy ma wstąpić na podium i pozdrowić lud.
Drogowcy, przecinając uroczyście wstęgę na nowej autostradzie, rozpędzając pokazowo swoje auta, lądują po trzech minutach w polu, w bujnych ugorach, a czasem w rzece, która sobie wypłynęła z mapy. Nikt bowiem w metropolii nie jest w stanie przewidzieć, gdzie się miasto zaczyna, a gdzie kończy. Granice są płynne, te między ludźmi też.
Tak więc metropoliami musieli się zająć zdrowo i dalekowzrocznie myślący ludzie, ekspansywni, nieprzyznający się głośno do swojej mądrości.
W Ameryce zajęli się tym Sycylijczycy. Zbyt głośno, jak to Włosi.
W Poznaniu wzięli to na siebie, z całym poczuciem odpowiedzialności trzej panowie: Józio Kaczmarek, Stasio Zachciał i, nieco w cieniu, Szef, zwany Optykiem.
Józio Kaczmarek urodził się w najgorętszym sercu Poznania, na Chwaliszewie. W bardzo patriotycznej dzielnicy. Nikt obcy nie ośmielał się wkroczyć nocą na chwaliszewskie ulice bez zgody mieszkańców. Chwaliszewo było dzielnicą królów polskich. Autentycznych. Bez kauzy. Leżeli sobie opodal w katedrze, w złotej kaplicy, której blask spływał na wszystkich rdzennych chwaliszewian, a zwłaszcza na Familię Józia Kaczmarka.
Stasio Zachciał urodził się w drugim sercu Poznania – na Jeżycach. Jeżyce nie miały królów, lecz były równie patriotyczne. I tam żaden obcy bez należytej obstawy nie pojawił się na ulicy nocą, nawet dobrze oświetlonej. Jeżyce poza tym górowały nad metropolią swymi przepastnymi podwórkami. Niezbadanymi zakamarkami, bramami, którymi tuż przed nosem niebieskich mundurków można było wpaść i przepaść, aby za chwilę odnaleźć się w innej dzielnicy.
Między Familiami Józia i Stasia trwał spór o prestiż. Cichy. Tylko bowiem bardzo głupi walczy o rzeczy oczywiste, takie nie do udowodnienia.
Józio i Stasio mieli ksywę „boss”. Oprócz patriotycznego pochodzenia mieli także rozbudowane mózgi. Władza bez oparcia jest fikcją. Oparcie dają pieniądze. A pieniądze – doskonale zaprogramowaną cudzą pracę i płynący z tej pracy zysk. Najwięcej zaś zysku daje pośrednictwo. Ty pracujesz, ja cię ochraniam, świat jest zły.
Bossowie podzielili się ochroną. Jeden wziął pod swoje skrzydła rynki z kwiatkami i zieleniną, drugi te ze szmatkami. A że straganiarze w głupocie swej poustawiali swoje kramy jeden obok drugiego, jak popadło, sukienki przy kapuście, w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna. Połączone królestwa pozostają sobie niechętne, widać to gołym okiem w starożytnej Europie.
Tak więc bossowie, pojmując, że wojna jest droższa aniżeli podpisany papierek, zawarli pakt o nieagresji.
Był jeszcze trzeci myśliciel w tej monstrualnej metropolii. Szef, zwany Optykiem. Oprócz tej ksywy miał na furtce wizytówkę reżysera, absolutnie prawdopodobną, jako że ten zawód uprawia się nagminnie, począwszy od Rządu, poprzez Banki, aż do świeżo narodzonych Przedsiębiorstw.
Optyk nie mógł się chlubić patriotycznym rodowodem. Urodził się na miedzy. Znaleziony tamże, wyrastał cichutko na mędrca w piekiełku z ksywą „państwowy sierociniec”. Piekiełko ukształtowało mistrza. Milczeć. Milczeć. I jeszcze raz milczeć. A po kryjomu wyrastać. Być kimś innym, aniżeli się jest. Nie wojować z ludem, lud jest nieobliczalny, zamiast nakazów dać mu rozrywkę.
Szef Optyk stworzył więc minisalony gier. W każdym podziemnym przejściu metropolii, a także w pasażach pryncypalnych ulic przechodzień mógł dostrzec przez znakomicie umyte szyby, jak się lud bawi. Patrząc, zaczynał rozumieć, że nie warto myśleć o dziwnych podatkach wymyślanych przez jeszcze dziwniejszych ludzi, wprawdzie osobiście wybranych, lecz również osobiście nieznanych. Nie warto przejmować się tym, co na papierze przyznane, ani tym, co niedotrzymane. Życie bowiem składa się z nieprzewidywalnych przekrętów. Głupotą byłoby mieć za złe jednorękiemu bandycie, że całą wygraną zgarnął dla siebie.
Szef, w piekiełku zwanym też „boży sierociniec”, dawno to zrozumiał. Już wtedy, gdy jeszcze nie potrafił chodzić. Zrozumienie bowiem, na czym polega prawdziwa mądrość, nie bierze się z teorii. Chociaż teoria jest bardzo potrzebna. Wręcz bezwzględnie potrzebna, żeby ją wcisnąć innym i dać do wierzenia.
Szef dał więc do wierzenia Zachciałom i Kaczmarkom, iż jest skłonny do podpisania paktu o nieagresji i szanowania cudzych interesów, w co uwierzyli. Jakiż to bowiem zziębnięty straganiarz zechce tracić swoje złotówki i maleńki, z trudem zdobyty odpoczynek – na grę w ruletkę, o której nawet niemowlę wie, że zawsze wygrywa ten, co powinien.
Tak więc trwała wielka zgoda w wielkiej metropolii Poznań, a strzeżącym ciszy i porządku trzem Familiom czas upływał bez niszczących stresów.
Do czasu, moi państwo, do czasu. Takie są prawa tego świata.