Читать книгу Sekret Picassa - Francesc Miralles - Страница 9
2
Оглавление– Napije się pan małmazji?
Nie czekając na moją odpowiedź, Steiner nalał do dwóch kryształowych kieliszków to mdłe wino o miodowym kolorze, po czym usiedliśmy w saloniku znajdującym się w głębi pracowni. Za dużym oknem rozciągał się widok na wyludnioną o tej porze plażę.
– W średniowieczu uznawana była za lekarstwo – powiedział perfekcyjnym katalońskim, zbliżając kieliszek do nosa. – Wzmianki o małmazji można odnaleźć nawet w Tirant lo Blanc3, nie wiem, czy zna pan tę powieść. Została napisana w 1490 roku niedługo po wynalezieniu druku.
– Słyszałem o niej – odpowiedziałem urażony.
Wyczuwałem, że Niemiec był jednym z tych ludzi uważających Amerykanów za ignorantów, którym należy absolutnie wszystko tłumaczyć. Więc nie pozwalając mu na kontynuowanie swojego wykładu, postanowiłem przejść do konkretów.
– Wydawało mi się, że na parterze widziałem kilka rzeźb Moore`a. Czy to oryginały?
– Oczywiście – odpowiedział nagle poważnym i profesjonalnym tonem. – Nie zajmuję się reprodukcjami. Wszystko, co pan widział, to oryginały, nie wspominając o dziełach, które przechowywane są w piwnicy w odpowiedniej dla nich temperaturze. W moim katalogu posiadam około setki prac wielkich artystów. Na tym polega mój biznes.
– Nie boi się pan kradzieży? – zapytałem, wchodząc w rolę prostego jankesa, za którego mnie uważał. – Chodzi mi o to, że nie mógłbym spać spokojnie, mając w domu kolekcję wartą miliony.
– Ja też nie, gdybym nie powziął odpowiednich środków bezpieczeństwa. Mam ubezpieczenie pokrywające część wartości dzieł. Żeby je wykupić firma ubezpieczeniowa kazała mi zainstalować system czujników, którego nie powstydziłoby się najlepsze muzeum. Nawet Cau Ferrat, w którym znajdują się obrazy El Greca i Picassa, nie dysponujące takim systemem zabezpieczeń. Istnieje jednak o wiele lepszy sposób od fotokomórek, żeby trzymać na dystans intruzów.
Mówiąc to, zacisnął mocno dłoń na lasce. Czerwone oczka szczura błyszczały między długimi palcami marszanda, któremu najwyraźniej nie spieszyło się do podjęcia tematu będącego celem naszego spotkania.
– Dezinformacja to najlepszy środek na złodziei – mówił dalej. – Nie ma wersji drukowanej mojego portfolio, ani nie znajdzie pan go na mojej stronie internetowej. Kiedy wszedł pan na nią dzisiaj rano, żeby się o mnie czegoś dowiedzieć, zauważył pan, że nie wspomniano tam o żadnej kolekcji. Do galerii nikt prawie nie przychodzi, więc – z wyjątkiem bardzo ekskluzywnej i dyskretnej sieci klientów – nikt nie wie, co oferuję.
– Teraz ja również poznałem tę tajemnicę – odparłem niezadowolony z faktu, że zauważył mnie na swojej stronie. – Czy nie obawia się pan, że powiem komuś, co pan tutaj ukrywa?
– Cóż, tak naprawdę pan tego nie wie. Rzeźby Moore’a i zabawka Caldera są drobnostkami w porównaniu z innymi dziełami sztuki, które tu przechowuję. Nie będę wchodził w szczegóły, ale zdziwiłby się pan, gdyby pan wiedział….
– Nie interesuje mnie to – przerwałem mu. – Prawdę mówiąc, zrobiło się późno, więc chciałbym porozmawiać o charakterze zlecenia. Przypuszczam, że nie jestem osobą, której pan potrzebuje. To pan do mnie dotarł, więc ma pan świadomość, że jestem zwykłym dziennikarzem śledczym. Szukam źródeł, zbieram dokumenty oraz piszę artykuły na konkretne tematy i robię tym podobne rzeczy. Nie wiem, w czym mógłbym być panu pomocny...
Steiner przekręcił w dłoni szczurzą głowę laski, uśmiechając się nieznacznie. Resztki popołudniowych promieni słońca oświetlały plażę, na której – co ciekawe – pojawili się plażowicze.
– Podobnie jak pan, ja również przed zleceniem pracy lubię przyjrzeć się osobie, która ma ją wykonać – odezwał się w końcu. – A pana życiorys jest wyjątkowo interesujący. Jeśli się nie mylę, odnalazł pan nieznane zdjęcie Himmlera w Montserrat. Wydaje mi się również, że nie tak dawno temu był pan zaangażowany w odzyskanie komody skradzionej w żydowskiej dzielnicy Gerony. To musiała być fascynująca przygoda...
– Kto panu udzielił tych informacji? – zapytałem przestraszony. – Nie sądzę, żeby moje CV znajdowało się w internecie. W każdym razie informuję pana, że nie zajmuję się już tego rodzaju sprawami.
– To zrozumiałe. To, co ja uważam za pracę godną podziwu, dla innych może być po prostu działalnością przestępczą. To tylko kwestia nazewnictwa.
– Czy to szantaż?
– Proszę mnie źle nie zrozumieć.
– Przypuszczam, że jeśli nie przyjmę zlecenia, o tej „godnej podziwu pracy” mogą dowiedzieć się niepożądane osoby, prawda?
– Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego – zapewnił Steiner, dolewając wina do mojego kieliszka. – Jak każdy właściciel galerii jestem złodziejem, ale mam swoje zasady. Jedna z nich polega na niezdradzaniu osoby, która naraża swoje życie, żeby odzyskać fragment przeszłości. Zajmujemy się tym samym, przyjacielu.
– Nadal nie powiedział mi pan, kto ujawnił panu informację o zdjęciu i...
– To nie ma znaczenia – przerwał mi.– Koniec końców pieniędzmi obracają zawsze ci sami ludzie. Jest ich zaledwie kilku i z czasem człowiek ich poznaje. Kiedy szuka się specjalisty od spraw trudnych, zostaje się pokierowanym w odpowiednie miejsce. W taki właśnie sposób trafiłem na pana. A kiedy już dotrze się do konkretnej osoby, reszta jest bardzo prosta: w sieci można znaleźć każdy adres mailowy.
Zaniepokoiła mnie ta pełna uników wypowiedź. Nie wiedziałem jeszcze, na czym polegało zadanie, ale miałem już ochotę z niego zrezygnować. Marszand zaatakował ponownie:
– Przypuszczam, że zaintrygował pana napis na tabliczce: Odnajdujemy to, czego nie da się odnaleźć. Szczególnie teraz, kiedy przekonał się pan, że mam tak wiele dzieł sztuki.
– Skoro tu są, ich odnalezienie nie było aż tak niemożliwe –
powiedziałem, tracąc cierpliwość. – Może wreszcie przejdziemy do konkretów?
Steiner odetchnął głęboko i spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku. Był to co najmniej siedemdziesięcioletni Zenith z miedzianą tarczą. Potem wstał i, nadal trzymając w ręku laskę, stwierdził:
– Pora na kolację. Proponuję, żebyśmy porozmawiali o tym w restauracji, którą ostatnio bardzo polubiłem. Zje pan ze mną? Z doświadczenia wiem, że źle się robi interesy na głodnego.
– Zgoda, ale muszę wrócić do domu przed północą, żeby porozmawiać z córką.
– Dobrze – odpowiedział, odwracając się do mnie tyłem, a ja ruszyłem za nim. – Jeśli nie zdąży się pan z nią spotkać, zawsze możecie porozmawiać przez telefon. W takich sytuacjach warto skorzystać z dobrodziejstw technologii.
Kiedy schodziliśmy po schodach, miałem wielką ochotę, żeby skopać tyłek temu przemądrzałemu Niemcowi. Jednakże straciłem już zbyt dużo czasu, żeby przynajmniej nie dowiedzieć się, na czym miałoby polegać moje zadanie. Jak to się mówi: Ciekawość zabija koty i naiwnych dziennikarzy.
Minęliśmy zakryte prześcieradłami rzeźby. Steiner otworzył drzwi prowadzące na ulicę i – rzucając ostatnie spojrzenie na wnętrze – stwierdził z melancholią:
– Miał pan rację mówiąc, że odnalezienie wszystkich tych rzeczy nie było niemożliwe. Te dzieła pojawiają się tu i znikają, utrzymując galerię przy życiu, i jak mówią Katalończycy, „żeby biznes się kręcił”. Ale to, co panu zaproponuję... jest prawdziwym wyzwaniem. Mam nadzieję, że nie stracił pan węchu, ponieważ będzie pan musiał wsadzić nos w największe tajemnice sztuki nowoczesnej.