Читать книгу FOX - Frederick Forsyth - Страница 10

Rozdział piąty

Оглавление

Był piękny wiosenny poranek. Słońce wspinało się po bezchmurnym błękitnym niebie. W nadmorskich miasteczkach i wioskach na południowym wschodzie hrabstwa Kent mieszkańcy, ranne ptaszki, spacerowali nad wodą z psami, lornetkami i aparatami fotograficznymi. Od północy nadciągała ogromna szara bryła krążownika sunącego przez Cieśninę Kaletańską. Cały świat obserwował go za pośrednictwem wizualnych środków przekazu.

W uroczym nadmorskim miasteczku Deal, oddzielonym od niewidocznej mielizny Goodwin Sands niewielką żeglowną laguną, w której tutejsi rybacy łowią omułki i kraby, mieszkańcy jedli śniadanie przy oknach wychodzących na morze, nie przeczuwając, jaki potwór się do nich zbliża.

Na mostku kapitan Denisowicz i jego oficerowie stali przy swoich pulpitach sterowniczych i patrzyli z góry na mniejsze jednostki, które usuwały im się z drogi. Daleko w Moskwie Wożd’ oglądał na ogromnym ekranie transmisję na żywo, którą prowadził krążący nad wybrzeżem samolot wyczarterowany przez RT (kiedyś Russia Today), finansowaną przez państwo stację telewizyjną.

Kiedy Nachimow zaczął zbaczać w prawo, sternik natychmiast skorygował kurs, jednak okręt dalej odbijał na sterburtę.

Spoglądając ponad dziobem, oficerowie i załoga widzieli barwną zabudowę miasteczka Deal. Pod nimi, w maszynowni, zasilane energią atomową turbiny zaczęły zwiększać obroty. Główny inżynier zakładał, że rozkaz pochodził z mostka.

– Pięć stopni na bakburtę! – wykrzyknął kapitan Denisowicz do sternika, ale ten już wprowadzał korektę na dotykowym ekranie.

Dziób przesunął się na tle miasteczka i okręt przyśpieszył. Nachimow nie słuchał poleceń. Nawigator odsunął sternika od przyrządów i przejął kontrolę. Szybko wprowadził niezbędną korektę. Nic się nie wydarzyło.

Na północy, w Murmańsku, admirał dowodzący Flotą Północną z niedowierzaniem wpatrywał się w zajmujący całą ścianę ekran telewizora.

– Odzyskać kontrolę nad okrętem! – zawołał.

Obok niego palce technika tańczyły na pulpicie. Jeśli system sterowania Nachimowa miał awarię, Murmańsk przejmie dowodzenie i przywróci ustalony kurs. Rosyjska technologia nie może zawieść.

W Northwood młody oficer Królewskiej Marynarki Wojennej obserwował ekran, jednocześnie wprowadzając do komputera nowe rozkazy dla rosyjskiego krążownika. Krople potu spływały mu po twarzy. Za nim stali czterej admirałowie, którzy śledzili jego poczynania. Jeden z nich mruknął: „Jasna cholera”.

W Moskwie niewysoki mężczyzna o lodowatym spojrzeniu, który kontrolował największy kraj na świecie, jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że coś poszło nie tak. Nie był marynarzem. Jaskrawe fasady domków w Deal powinny się znajdować nie przed dziobem okrętu, tylko po jego prawej stronie. Przed Nachimowem powinny rozciągać się całe kilometry pustego, migoczącego w słońcu morza.

W czasie odpływu miękkie i grząskie piaski Goodwin są widoczne pod wodami kanału. W czasie przypływu znajdują się trzy metry pod powierzchnią. Zanurzenie Admirała Nachimowa wynosiło niemal dziesięć metrów. O godzinie dziewiątej czasu uniwersalnego napędzany atomowymi silnikami krążownik o długości dwustu pięćdziesięciu dwóch metrów i wadze dwudziestu czterech tysięcy trzystu ton wpadł z zawrotną prędkością, na oczach całego świata, na mieliznę Goodwin Sands.

Nisko pod rufą obracały się dwie potężne śruby, które pchały okręt naprzód, podczas gdy dziób unosił się w powietrze. W maszynowni ustawiono silniki na całą wstecz, ale komenda nie dotarła do celu. Wtedy mężczyzna na Kremlu uzmysłowił sobie, że dzieje się coś bardzo niedobrego. W zaciszu swojego prywatnego gabinetu zaczął wściekle krzyczeć.

Dopiero kiedy Nachimow całkowicie się zatrzymał, załoga odzyskała kontrolę nad systemami pokładowymi. Wszystko znów zaczęło idealnie działać. Kapitan nakazał całą wstecz, a śruby zareagowały i zaczęły się obracać w przeciwnym kierunku. Na mieliźnie Goodwin nie ma kamieni, ale piasek jest bardzo grząski. Przednia połowa krążownika znacznie się w niego zagłębiła i nie sposób jej było uwolnić. Po półgodzinie próżnych wysiłków kapitan Denisowicz polecił wyłączyć silniki.

* * *

Setki milionów obserwatorów na całym świecie przyglądały się temu z zadziwieniem. Mieszkańcy Zachodu obudzili się, włączyli telewizory i zobaczyli na ekranach nieruchomą sylwetkę Admirała Nachimowa. Ludzie na Wschodzie usłyszeli wieści i odeszli od swoich biurek, by zgromadzić się przed telewizorami i z przejęciem wymieniać komentarze. Nikt nie rozumiał, jak to możliwe. A jednak to właśnie się stało.

W Rosji po kilku minutach wszczęto dochodzenie. Strumienie pytań popłynęły z gabinetu Wożdia do Murmańska, ale baza główna Floty Północnej nie miała logicznego wytłumaczenia.

W Waszyngtonie zbudzony prezydent zaczął śledzić transmisje telewizyjne na wszystkich możliwych kanałach. Potem zabrał się do tweetowania. Zadzwonił także do Marjory Graham w Londynie.

Pani premier próbowała dotrzeć do sir Adriana. Był w swoim samochodzie, właśnie jechał z Northwood do mieszkania na tyłach Admiralty Arch. Przez całą noc doglądał przejmowania kontroli nad rosyjskim krążownikiem. W Chandler’s Court doktor Jeremy Hendricks cicho zaklął, patrząc na ekrany w pracowni komputerowej.

W innym skrzydle budynku nastolatek, który dostarczył szyfry umożliwiające przeniknięcie do systemów okrętu, smacznie spał. Nie interesowało go całe to zamieszanie.

* * *

Specjaliści komputerowi w Murmańsku potrzebowali zaledwie doby, by przygotować raport dla Kremla. To nie była awaria. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu ktoś włamał się do systemu i przez kilka kluczowych minut Nachimowem kierowali wrogo nastawieni ludzie z zewnątrz.

W głosie dobiegającym z prywatnego gabinetu na Kremlu nie było wyrozumiałości. Zapewniano Wożdia, że ich technologia jest niepokonana, a ryzyko infiltracji wynosi jeden do biliona. Szykowały się liczne zwolnienia, a nawet zarzuty karne w związku z zaniedbaniem obowiązków.

Technicy w Murmańsku zaczęli planować potężną operację ruszenia stalowego olbrzyma z mielizny. Pracownicy państwowych stacji telewizyjnych i radiowych, które do południa w ogóle nie informowały o wydarzeniach w cieśninie, zastanawiali się, jak wytłumaczyć to, co się stało, uległemu rosyjskiemu społeczeństwu. Wieści szybko się rozchodziły; nawet w dyktaturze nie da się zbyt długo powstrzymywać siły internetu.

W swoim gabinecie na siódmym piętrze w Jasieniewie człowiek stojący na czele wywiadu zagranicznego Federacji Rosyjskiej patrzył przez wielkie okno panoramiczne na brzozowy las w dole. W oddali widział migotanie wiosennego słońca na cebulastych kopułach soboru Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym. Był pewien, że wkrótce zadzwoni telefon. Stało się to w południe następnego dnia po ugrzęźnięciu okrętu. Jewgienij Kryłow wiedział, kto jest po drugiej stronie linii. To był czerwony telefon. Podszedł i odebrał po drugim dzwonku. Przez chwilę słuchał instrukcji, po czym nakazał przygotować samochód.

* * *

Tak samo jak skromny Anglik wprowadzający się właśnie do małego mieszkania w Londynie, Kryłow poświęcił całe życie pracy w wywiadzie, do którego trafił jeszcze w czasach komunistycznych. On także został zauważony na studiach przez łowców talentów i po intensywnych testach zwerbowano go w szeregi KGB.

W tym samym naborze przyjęto też mężczyznę, z którym teraz rozmawiał, byłego członka tajnej policji, który został władcą całej Rosji. Ale podczas gdy Wożdia przydzielono do Drugiego Zarządu Głównego (wywiad wewnętrzny) i wysłano do Drezna w kontrolowanych przez Rosjan Niemczech Wschodnich, Jewgienij Kryłow dzięki talentowi do języków zapewnił sobie miejsce w Pierwszym Zarządzie Głównym (szpiegostwo zagraniczne), który uważano za najbardziej prestiżowy.

Służył w trzech zagranicznych ambasadach, w tym dwóch uznawanych za wrogie: w Rzymie i Londynie. Potrafił się porozumieć po włosku i znakomicie mówił po angielsku. Podobnie jak Wożd’, gdy nadeszła właściwa pora, bez wahania porzucił komunizm, ponieważ od dawna dostrzegał jego liczne wady. Ale nigdy nie stracił miłości do Mateczki Rosji.

Chociaż w tej chwili nie miał pojęcia, jak doszło do katastrofy na Goodwin Sands ani kto za nią odpowiada, w czasie swoich długich szpiegowskich karier on i Anglik już kiedyś skrzyżowali miecze.

Limuzyna marki ZiŁ wjechała na teren Kremla, jak zwykle przez bramę Borowicką, z której mogli korzystać tylko wysocy rangą urzędnicy. Chociaż żaden pionek nie mógłby jechać ziłem, fanatycznie lojalni strażnicy zatrzymali samochód Kryłowa i zajrzeli przez szyby, by sprawdzić, kto siedzi w środku. Potem podnieśli szlaban i gestem nakazali szoferowi ruszać.

Wożd’ ma trzy gabinety. Duży zewnętrzny gabinet służy do przyjmowania delegacji, a wewnętrzny, nieco mniejszy, to funkcjonalne miejsce codziennej pracy przy biurku, za którym stoją skrzyżowane flagi, rosyjska flaga narodowa oraz sztandar z czarnym dwugłowym orłem. Niemal nikt nie ma wstępu do najmniejszego gabinetu, znajdującego się w samym sercu Kremla, gdzie wiszą osobiste rodzinne portrety. A jednak właśnie tam Kryłow został przyjęty.

FOX

Подняться наверх