Читать книгу FOX - Frederick Forsyth - Страница 8

Rozdział trzeci

Оглавление

Kiedy o trzeciej nad ranem zatrzymano całą rodzinę Jenningsów, rodzice byli oszołomieni, ale zarazem posłuszni i gotowi do współpracy. Rzadko komu zdarza się zbudzić o tej porze i zobaczyć wokół łóżka ubranych na czarno mężczyzn z bronią maszynową i twarzami zniekształconymi przez noktowizory. Jenningsowie, przestraszeni, wykonywali wszelkie polecenia.

Kiedy nadszedł dzień i przybyli do Latimer, w miejsce strachu pojawił się gniew. Nie mogli temu zaradzić ani dwaj żołnierze, którzy towarzyszyli im w podróży, ani grzeczna, ale niezaangażowana obsługa posiadłości. Kiedy więc sir Adrian przyjechał tam w samo południe, w dniu nalotu na dom w Luton, musiał się zmierzyć z falą nagromadzonej wściekłości. Siedział w milczeniu, dopóki Jenningsowie nie wyrzucili z siebie wszystkich pretensji. W końcu spytał:

– Państwo naprawdę nie wiedzą, tak?

To uciszyło Harolda Jenningsa. Jego żona, Sue, siedziała przy nim; oboje wpatrywali się w przybysza z Londynu.

– O czym nie wiemy?

– Co zrobił państwa syn Luke?

– Luke? – powtórzyła ze zdziwieniem Sue Jennings. – Przecież on jest nieszkodliwy. Ma zespół Aspergera. To forma autyzmu. Wiemy o tym od lat.

– Zatem nie zdają sobie państwo sprawy, czym się zajmował, gdy siedział na poddaszu?

Gniew ustąpił miejsca złym przeczuciom. Dało się to wyczytać z twarzy obojga.

– Stukał w klawiaturę komputera – odrzekł ojciec. – To jedyne, czym się zajmuje.

Sir Adrian wyraźnie dostrzegał kryzys dręczący małżeństwo Jenningsów. Harold Jennings chciał mieć zdrowego, pełnego energii syna, który będzie umawiał się z dziewczynami i da ojcu powody do dumy, gdy zagra z nim partyjkę golfa w klubie albo wystąpi w reprezentacji hrabstwa w piłce nożnej bądź rugby. Tymczasem jego syn był nieśmiałym, wycofanym młodzieńcem, który nie potrafił sprawnie funkcjonować w prawdziwym świecie, a dobrze czuł się tylko przed ekranem w zaciemnionym pokoju.

Sir Adrian jeszcze nie poznał Luke’a Jenningsa, ale krótka rozmowa telefoniczna, którą odbył z doktorem Hendricksem – udającym dekoratora wnętrz, gdy jego oddział patroszył dom w Luton – w czasie podróży limuzyną, przekonała go, że źródłem problemu rzeczywiście jest starszy syn.

Zaczynał teraz rozumieć, że jasnowłosa czterdziestoletnia matka jest nadopiekuńcza wobec delikatnego syna i będzie go broniła za wszelką cenę. Ten zamknięty w sobie nastolatek najwyraźniej był od niej emocjonalnie uzależniony i komunikował się z zewnętrznym światem wyłącznie za jej pośrednictwem. Gdyby ich rozdzielono – na przykład z powodu ekstradycji do Stanów Zjednoczonych – zapewne całkiem by się rozsypał.

– No cóż, obawiam się, że dokonał niemożliwego, zważywszy na sprzęt, jaki miał do dyspozycji. Włamał się do serca amerykańskiego systemu bezpieczeństwa, spowodował wielomilionowe straty i potwornie nas wszystkich wystraszył.

Rodzice wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi ustami. W końcu pan Jennings zakrył twarz dłońmi.

– O Boże – wykrztusił.

Był pięćdziesięciotrzyletnim biegłym księgowym, który prowadził własną działalność razem z dwójką wspólników. Zarabiał dobrze, choć nie rewelacyjnie, i w weekendy lubił grać z kolegami w golfa. Najwyraźniej nie rozumiał, czym sobie zasłużył na to, że trafił mu się tak słabowity syn, który na dodatek rozwścieczył głównego sojusznika jego ojczyzny, za co groziły mu ekstradycja i więzienie.

– To niemożliwe! – zaczęła krzyczeć pani Jennings. – Przecież on nigdy nie wyjeżdżał z kraju. Prawie nie opuszczał Luton, a nawet naszego domu, nie licząc wyjść do szkoły. Przeraża go wizja oddalenia się od jedynego miejsca, które zna.

– Nie musiał – odrzekł Adrian Weston. – Cyberprzestrzeń nie ma granic. Amerykanie nie są w dobrym nastroju i wygląda na to, że zażądają ekstradycji, by postawić państwa syna przed sądem w Stanach Zjednoczonych. W takim wypadku groziłoby mu wieloletnie więzienie.

– Nie możecie tego zrobić. – Pani Jennings była bliska histerii. – On by tego nie przeżył. Odebrałby sobie życie.

– Nie pozwolimy na to – dodał ojciec. – Zatrudnię najlepszego londyńskiego adwokata. Będę walczył przed każdym sądem w kraju.

– Nie wątpię – powiedział sir Adrian. – I zapewne pan wygra, ale ogromnym kosztem. Straci pan dom, pieniądze z funduszu emerytalnego, oszczędności… wszystko pochłoną honoraria adwokackie.

– To nieistotne – warknęła Sue Jennings. – Nie możecie odebrać mi dziecka i go zabić, a właśnie tak by się to skończyło. To wyrok śmierci. Będziemy z wami walczyć nawet przed Sądem Najwyższym.

– Proszę zrozumieć, że nie jestem państwa wrogiem. Być może istnieje sposób, by temu zapobiec. Ale będę potrzebował państwa pomocy. Jeśli jej nie otrzymam, niczego nie zdołam zrobić.

Wyjaśnił Jenningsom sytuację prawną, z którą niedawno zapoznał się na tylnym siedzeniu jaguara. Jeszcze kilka lat wcześniej włamania komputerowe nawet nie były wyszczególnione w brytyjskim kodeksie karnym jako przestępstwo.

Potem prawo się zmieniło, gdy jeden z hakerskich ataków zmusił parlament do działania. Obecnie włamania komputerowe były uznawane za przestępstwo, ale zagrożone najwyżej czterema latami pozbawienia wolności, choć oskarżony, jeśli okazał skruchę i skorzystał z pomocy dobrego prawnika, a przy tym trafił na wyrozumiałego sędziego, mógł nawet uniknąć więzienia. W Stanach Zjednoczonych kary były znacznie surowsze.

Z tego powodu ekstradycja mogła się nie powieść – odmówiono jej już w dwóch przypadkach, ku wielkiemu rozgoryczeniu Amerykanów. Poza tym taka sprawa z pewnością odbije się szerokim echem. Ludzie podejdą do niej emocjonalnie. Któraś z gazet może zorganizować zbiórkę pieniędzy na pokrycie kosztów sądowych i ochronić Jenningsów przed czarnym scenariuszem, którym sir Adrian próbował ich nastraszyć.

Ale oznaczałoby to dwuletnią wojnę okopową z rządem Stanów Zjednoczonych, i to w chwili, gdy międzynarodowy handel, walka z terroryzmem, wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej oraz coraz agresywniejsza postawa Rosji wymagały zjednoczonego frontu anglo-amerykańskiego.

Jenningsowie słuchali w milczeniu. W końcu Harold spytał:

– Czego pan od nas chce?

– Raczej czego potrzebuję. Odrobiny czasu. Jak dotąd prasa nie dowiedziała się o uszkodzeniu amerykańskich systemów bezpieczeństwa. Ale Amerykanie mają nieustępliwych dziennikarzy śledczych, którzy wkrótce to wykryją. Jeśli ta sprawa ujrzy światło dzienne, narobi mnóstwo szumu. Nawet tutaj medialna gorączka sprawi, że państwa rodzina nie będzie miała chwili wytchnienia, a wasze życie zmieni się w piekło. Być może uda nam się tego wszystkiego uniknąć. Potrzebuję tygodnia. Może nawet mniej. Są państwo w stanie mi to zapewnić?

– Ale jak? – spytał Harold Jennings. – Ludzie zauważą, że znikliśmy ze swojego domu.

– Na razie państwa sąsiedzi w Luton są przekonani, że Jenningsowie wybrali się na krótkie wakacje. Panie Jennings, czy mógłby pan skontaktować się ze swoimi wspólnikami i wyjaśnić, że ważne sprawy rodzinne zmusiły pana do natychmiastowego wyjazdu?

Harold skinął głową.

– Pani Jennings, w poniedziałek zaczynają się ferie wielkanocne. Czy może pani skontaktować się ze szkołą i powiedzieć, że Luke się rozchorował, więc on i Marcus opuszczą ostatnie kilka dni przed świętami?

Kolejne skinienie głową.

– A teraz chciałbym porozmawiać z Lukiem.

* * *

Sir Adriana zaprowadzono do innego pokoju, gdzie obaj młodzi Jenningsowie byli pochłonięci graniem na smartfonach, które jakimś cudem pozwolono im zatrzymać.

Gdyby sir Adrian oczekiwał, że nastolatek nazywany cyberprzestępcą lub komputerowym maniakiem zrobi na nim imponujące wrażenie, pewnie by się rozczarował. Ale tak się nie stało. Zaimponowała mu właśnie zwyczajność tego chłopaka.

Luke był wysoki, chudy jak tyka, z bujną rozczochraną blond czupryną nad bladą twarzą, która zbyt rzadko oglądała słońce. Cechowała go skrajna nieśmiałość, jak kogoś, kto wycofał się do swojego wnętrza i stamtąd obserwuje wrogi świat. Trudno było uwierzyć, że naprawdę zrobił to, o co go oskarżano.

Ale już pierwsze testy przeprowadzone przez specjalistów z GCHQ wskazywały, że Luke Jennings potrafi w cyberprzestrzeni robić takie rzeczy i odwiedzać takie miejsca, o jakich im się nie śniło. W ich ocenie był albo najbardziej utalentowanym, albo najbardziej niebezpiecznym nastolatkiem na świecie… a może jedno i drugie.

Luke siedział zgarbiony nad smartfonem, całkowicie pochłonięty przez wirtualny świat. Matka objęła go i wyszeptała mu coś do ucha. Oderwał się od telefonu i popatrzył na sir Adriana. Sprawiał wrażenie częściowo przerażonego, a częściowo zadziornego.

Najwyraźniej miał trudności z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego z nieznajomymi, a nawet z prowadzeniem z nimi rozmowy. Towarzyskie pogawędki wykraczały poza jego możliwości. Przygotowując się do tego spotkania w drodze z Downing Street do Latimer, Weston wyczytał, że jednym z objawów zespołu Aspergera jest obsesyjna potrzeba porządku, tak by wszystkie przedmioty znajdowały się na ustalonych miejscach, z których nie wolno ich ruszać. Tymczasem w ciągu ostatniego dnia wszystko w świecie Luke’a zmieniło swoje miejsce i patrząc z jego perspektywy, zostało zniszczone. Chłopak przeżył traumę.

Kiedy sir Adrian zaczął rozmawiać z Lukiem, pani Jennings często im przerywała, by wytłumaczyć, co jej syn ma na myśli, i zachęcać go, żeby odpowiadał na pytania. Ale chłopaka interesowało tylko jedno.

W pewnym momencie podniósł wzrok, a wtedy sir Adrian zwrócił uwagę na jego oczy. Były różnego koloru: lewe jasnoorzechowe, a prawe bladoniebieskie. Przypomniał sobie, że podobno to samo miał niedawno zmarły David Bowie.

– Chcę dostać swój komputer – powiedział Luke.

– Luke, jeśli oddam ci twój komputer, będziesz musiał coś mi obiecać. Już nigdy więcej nie włamiesz się do żadnego amerykańskiego systemu. Ani jednego. Obiecasz mi to?

– Ale ich systemy są wadliwe – odrzekł Luke. – Próbowałem im to pokazać.

To był niezwykle ważny aspekt całej sprawy. Chłopak chciał pomóc. Odkrył w cyberprzestrzeni coś, co według niego było niewłaściwe. Coś niedoskonałego. Dlatego przeniknął do samego serca tego czegoś, by ujawnić braki. Tym czymś była baza danych Agencji Bezpieczeństwa Krajowego w Fort Meade w Marylandzie. Luke naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ucierpiały na tym zarówno systemy komputerowe, jak i ego niektórych osób.

– Musisz mi to obiecać, Luke.

– Dobrze, obiecuję. Kiedy mogę go dostać?

– Zobaczę, co da się zrobić.

Weston poszedł do jednego z pustych gabinetów, zamknął za sobą drzwi i skontaktował się z doktorem Hendricksem. Guru z GCHQ już opuścił Luton. Po tym, jak wspólnie ze swoim zespołem dokładnie przetrząsnął poddasze, przewiózł osobisty komputer Luke’a Jenningsa do siedziby Narodowego Centrum Cyberbezpieczeństwa w londyńskiej dzielnicy Victoria. Zawahał się, usłyszawszy prośbę Westona, bo przed sporządzeniem raportu musiał skrupulatnie zbadać komputer i jego zawartość. W końcu powiedział:

– No dobrze. Przerzucę wszystko na inny sprzęt i przekażę komputer…

– Nie, zostań, gdzie jesteś. Przyślę po niego samochód.

* * *

Następnie sir Adrian zadzwonił do pani premier. Siedziała w pierwszej ławce w Izbie Gmin. Osobisty sekretarz szepnął jej coś do ucha. W pierwszej dogodnej chwili wyszła, udała się do swojego gabinetu w Izbie Gmin i oddzwoniła do sir Adriana. Przekazał jej swoją prośbę. Uważnie go wysłuchała i zadała kilka pytań.

– To bardzo pilna sprawa – powiedziała w końcu. – On może się nie zgodzić. Ale spróbuję. Zostań w Latimer. Oddzwonię.

W Londynie było późne popołudnie, w Waszyngtonie zbliżało się południe. Mężczyzna, z którym zamierzała się skontaktować, przebywał na polu golfowym, ale odebrał telefon. Ku jej zaskoczeniu przystał na prośbę. Poprosiła asystenta, by oddzwonił do sir Adriana.

– Sir Adrianie, jeśli pojedzie pan do Northolt, RAF postara się panu pomóc, i to jak najszybciej. Instrukcja została przekazana.

* * *

Formalnie rzecz biorąc, Northolt, położone na północno-zachodnich obrzeżach Londynu, niedaleko obwodnicy M25, wciąż jest bazą Królewskich Sił Lotniczych, ale od dawna współpracuje z sektorem prywatnym, użyczając przestrzeni firmowym odrzutowcom, należącym do bogatych i uprzywilejowanych.

Sir Adrian spędził sześć godzin w hali odlotów, gdzie zjadł w kawiarni bardzo spóźniony lunch i kupił w kiosku kilka gazet. O północy młody żołnierz RAF-u zawołał go do jednego z wyjść. Na płycie lotniska właśnie tankowano samolot przed podróżą za ocean. Był to dwusilnikowy odrzutowiec BAe125, który mógł dotrzeć do bazy lotniczej Andrews pod Waszyngtonem w ciągu ośmiu godzin, nawet przy przeciwnym wietrze, zyskując pięć godzin dzięki zmianie czasu.

Adrian Weston przywykł do wykorzystywania każdej okazji, by się zdrzemnąć, wziął więc kanapkę i kieliszek słabego czerwonego wina, podane przez stewarda, po czym odchylił do tyłu fotel i zasnął, podczas gdy samolot oddalał się od irlandzkiego wybrzeża.

* * *

Wylądowali w bazie lotniczej Andrews tuż po czwartej nad ranem. Sir Adrian podziękował stewardowi, który podał mu śniadanie, i załodze samolotu. Siedzący na lewym fotelu major lotnictwa oznajmił, że mają rozkaz zaczekać, aż Weston wypełni swoje zadanie, a następnie zabrać go z powrotem do domu.

Sir Adrian musiał poczekać jeszcze kilka godzin w hali przylotów na transport. Jako że cała podróż odbywała się nieoficjalnie, nie powiadomiono brytyjskiej ambasady. Biały Dom wysłał nieoznakowanego forda Crown Victorię, a obok kierowcy zasiadł młody pracownik Zachodniego Skrzydła. Zrezygnowano z formalności paszportowych, chociaż sir Adrian zawsze miał przy sobie dokumenty.

Podróż trwała kolejną godzinę, podczas której wlekli się w strumieniu samochodów przekraczających Potomac i kierujących się do śródmieścia Waszyngtonu. Kierowca znał się na rzeczy. Polecono mu, by unikał dziennikarzy, którzy mogliby zauważyć samochód i pasażera, więc podjechał do Białego Domu od tyłu.

Limuzyna skręciła w prawo, z Constitution Avenue w Siedemnastą Ulicę, a potem znów w prawo, w State Drive, pod osłoną budynku Eisenhowera. Gdy oficer pokazał wartownikowi identyfikator, cztery stalowe słupki sterczące z jezdni schowały się pod asfaltem i ruszyli krótkim podjazdem zwanym West Exec, który prowadzi prosto do Zachodniego Skrzydła, gdzie mieszka i pracuje prezydent.

Samochód zatrzymał się przed wejściem do Zachodniego Skrzydła i sir Adrian wysiadł. Tutaj przejął go nowy oficer i wprowadził do środka. Skręcili w lewo i wspięli się po schodach, które zawiodły ich przed drzwi gabinetu doradcy do spraw bezpieczeństwa krajowego. W te rejony nie mogą zapuszczać się dziennikarze.

Westona poprowadzono kolejnym korytarzem, do recepcji z dwoma biurkami, gdzie prześwietlono skanerem zawartość jego teczki. Wiedział, że już na lotnisku został przeszukany za pomocą ukrytych kamer. W głębi recepcji znajdowały się ostatnie drzwi – do samego Gabinetu Owalnego. Jedna z osób siedzących przy biurkach wstała, zapukała w nie, po czym otworzyła je i gestem wskazała, by sir Adrian wszedł. Następnie zamknęła za nim drzwi.

W środku siedziały cztery osoby, a przed biurkiem prezydenta czekało jedno wolne krzesło. Byli tu szef sztabu, sekretarz obrony oraz minister sprawiedliwości. Przed nimi siedział prezydent, zwrócony twarzą w stronę drzwi, zerkając spode łba ponad biurkiem Resolute – ten bogato zdobiony dębowy mebel, wykonany z drewna pochodzącego z brytyjskiego okrętu wojennego Resolute, ponad sto lat wcześniej królowa Wiktoria podarowała innemu prezydentowi. Obok prawej dłoni prezydenta znajdował się czerwony przycisk, służący nie do rozpoczęcia wojny atomowej, tylko do zamawiania kolejnych puszek dietetycznej coli.

Szef sztabu dokonał całkiem zbędnej prezentacji wszystkich obecnych. Każda z tych osób, poza sir Adrianem, była doskonale znana dzięki wielu zdjęciom. Atmosfera w gabinecie była pełna kurtuazji, ale niezbyt serdeczna.

– Panie prezydencie, przekazuję najserdeczniejsze pozdrowienia od premier Wielkiej Brytanii i dziękuję, że zgodził się pan tak szybko mnie przyjąć.

Wielka, starannie ufryzowana blond głowa pochyliła się z oschłą aprobatą.

– Sir Adrianie, zaznaczam, że zgodziłem się na to tylko z szacunku dla mojej przyjaciółki Marjory Graham. Wygląda na to, że jeden z pańskich rodaków wyrządził nam ogromne szkody, więc uważamy, że powinien stanąć przed obliczem sprawiedliwości w naszym kraju.

Sir Adrian wiedział, że wykręty do niczego go nie doprowadzą.

– Rozbita szyba, panie prezydencie – odrzekł krótko.

– Rozbite co?

– Ten młody cybergeniusz, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia, dostał się do jednej z głównych amerykańskich baz danych jak włamywacz, który rozbija szybę, żeby wejść do środka. Ale kiedy już to zrobił, tylko się rozejrzał. Niczego nie zniszczył, nie dokonał sabotażu, a przede wszystkim niczego nie ukradł. To nie jest drugi Edward Snowden. Nie przekazał niczego naszym wrogom.

Na wzmiankę o Snowdenie czterej Amerykanie zesztywnieli. Doskonale pamiętali, że Edward Snowden, Amerykanin na państwowej posadzie, ukradł ponad milion tajnych dokumentów zapisanych na karcie pamięci i poleciał do Moskwy, gdzie obecnie mieszkał.

– Ale jednak szkody są ogromne – odburknął minister sprawiedliwości.

– Zrobił coś, co uważano za niemożliwe. Co by się stało, gdyby dokonał tego wasz zatwardziały wróg? To tylko rozbita szyba, panowie. Mamy szklarzy. Możemy naprawić szkody. A wszystkie tajemnice są na swoim miejscu. Powtarzam: niczego nie ukradł ani nie zabrał. O ile się nie mylę, piekielny ogień jest zarezerwowany dla zdrajców?

– Więc przyleciał pan zza Atlantyku, żeby prosić nas, byśmy naprawili wszystkie szkody i okazali miłosierdzie, sir Adrianie? – spytał prezydent.

– Nie, panie prezydencie. Przyleciałem z Europy z dwóch powodów. Po pierwsze, mam pewną propozycję.

– To znaczy?

Sir Adrian wyjął z kieszeni na piersi kawałek papieru, podszedł do biurka i położył go przed przywódcą zachodniego świata. Następnie wrócił na swoje miejsce. Wszyscy patrzyli, jak jasnowłosa głowa pochyla się nad kartką. Prezydent się nie spieszył. W końcu wyprostował się i popatrzył na Brytyjczyka. Podał kartkę ministrowi sprawiedliwości, który siedział najbliżej. Kolejno zapoznali się z jej treścią dwaj pozostali mężczyźni.

– Czy to zadziała? – spytał prezydent.

– Jak w przypadku wielu życiowych sytuacji, nie dowiemy się, dopóki nie spróbujemy.

– Wspomniał pan o dwóch powodach tej wizyty – odezwał się sekretarz obrony. – Jaki jest drugi?

– Chcę spróbować zawrzeć układ. Chyba wszyscy czytaliśmy Sztukę robienia interesów.

Mówił o książce napisanej przez prezydenta i dotyczącej realiów biznesu. Prezydent się rozpromienił. Nigdy nie miał dość pochwał za coś, co uważał za swoje arcydzieło.

– O jaki układ chodzi? – spytał.

– Jeżeli otrzymamy zgodę na to… – sir Adrian wskazał kartkę – …postaramy się, żeby dla nas pracował. Oficjalnie zobowiąże się do zachowania tajemnicy państwowej. Będziemy go trzymać w zamkniętym środowisku. Nadzorować jego działania. A jeśli to się sprawdzi i zdołamy pozyskać jakieś informacje, na pewno wam je przekażemy. Wszystkie bez wyjątku.

– Panie prezydencie, nie mamy nawet cienia dowodu, że to może zadziałać – wtrącił sekretarz obrony.

Zapadła głucha cisza. Potem potężna blond głowa podniosła się i zwróciła w stronę ministra sprawiedliwości.

– John, zamierzam się na to zgodzić. Wycofaj żądanie ekstradycji. Niekoniecznie na zawsze. Ale spróbujemy.

* * *

Dwie godziny później sir Adrian wrócił na lotnisko. Podróż powrotna była łatwiejsza dzięki wiejącym z zachodu wiatrom. Jego samochód czekał w Northolt. Po drodze Weston zadzwonił do pani premier. Dochodziła północ i Marjory Graham właśnie miała się położyć, nastawiwszy budzik na piątą rano.

Okazało się, że jest wystarczająco rozbudzona, by udzielić mu zezwoleń, jakich potrzebował. Tymczasem gdzieś daleko, w okolicach Archangielska, lód na morzu zaczynał pękać.

FOX

Подняться наверх