Читать книгу Sztorm - Frode Granhus - Страница 8
Rozdział 2
ОглавлениеFunkcjonariusz Berger Falch siedział na pokładzie, chociaż wiał silny wiatr, a prom płynął dość szybko. Musiał oczyścić myśli. Sandra, jego jedyna córka – której nieprzeciętnie zależało na dobru ojca – marudziła już od kilku lat. „Musisz sobie kogoś znaleźć, chcesz resztę życia spędzić jako pustelnik?”. I tak dalej. Nie miał za dużo do powiedzenia na swoją obronę, z wyjątkiem tego, że samotne kobiety w Reine może policzyć na palcach jednej ręki. Następnie je wymienił i każdą kandydatkę wyeliminował. Córka znała je wszystkie, toteż wiedziała, że tylko jedna z nich jest w jego wieku i że z powodu problemów psychicznych nosi dość specyficzny przydomek – właściwie to żadne z nich nie pamiętało już jej prawdziwego nazwiska. Sandra zauważyła, że materiał na sympatię można znaleźć też poza Reine, a kiedy on myślał, że chodzi jej o pomniejsze okoliczne wioski, powiedziała, że czeka na niego cały świat kobiet, wystarczy kilka kliknięć. Odparował, że coś takiego jest wykluczone, że ten rodzaj flirtu wydaje mu się zimny i wyrachowany. Parę dni później ze wstydem zalogował się na jednej ze stron randkowych, od których reklam roiło się w sieci, a teraz – po niecałym roku – podjął pierwszą próbę cyfrowego zbliżenia.
Kobieta mieszkała na południu, lecz jej rodzina pochodziła ze Svolvżr, a zatem płynęła w niej północna krew, co jej zdaniem stanowiło znakomity zbieg okoliczności. Niestety, Berger Falch się z nią zgodził i gdy tak siedział – dość już przewiany – pojął, że bezpowrotnie opuścił swój bezpieczny kokon.
– Chłodno? – Kapitan jednostki Lofotfjord II, Olav Rist, wystawił głowę przez otwarte drzwi. Rist obsługiwał trasę przez fiord, odkąd Falch tylko pamiętał, z wyjątkiem okresu od ostatniej zimy, kiedy musiał zaprzestać pracy z powodu ostrego ataku choroby nowotworowej. Plotki głosiły, że Rist umiera, ale jakoś przed miesiącem wrócił na stanowisko, co prawda nieco chudszy, lecz na pozór taki sam jak wcześniej. Rist miał siedemdziesiąt pięć lat, a skoro rak nie powalił go na kolana, trudno było sobie wyobrazić, co innego miałoby zmusić go do odejścia ze służby.
– Już wracam do środka. – Chociaż nadal znajdowali się dość daleko od lądu, Falch dostrzegł wyrwę w górze. Była to jedna z największych lawin, jaką ludzie pamiętali, a co gorsza, przecięła popularną trasę wycieczkową w Vindstad, gdzie w sezonie roiło się od turystów. Tego jeszcze gminie brakowało, aby letnicy wybrali inne przyrodnicze perełki w rejonie.
Dopiero w środku zdał sobie sprawę, że jest przemarznięty. Rist uśmiechnął się do niego krzywo.
– Mam nadzieję, że nie stało się tam nic poważnego? – zapytał.
Falch powiedział już kapitanowi, że znaleziono ludzką czaszkę. Czuł się niemal zobowiązany do wyjaśnienia, skoro poprosił o podwózkę poza rozkładem rejsów. Zresztą poczta pantoflowa działała tu całkiem nieźle. Plotka i tak by do niego dotarła.
– Nie wyobrażam sobie. Bardziej przydałby się tu pewnie archeolog. To na pewno jaskiniowiec, zobaczy pan – stwierdził policjant. Dawno temu w jednej z opuszczonych osad rybackich odkryto jaskinię, która też stanowiła atrakcję turystyczną, chociaż jej niedostępność sprawiała, że docierali tam jedynie najbardziej zainteresowani.
– Na pewno – zgodził się Rist, po czym zwolnił tempo.
Na nabrzeżu stał mężczyzna z psem na smyczy. Nieco dalej siedziała kobieta z dziewczynką w wieku dziesięciu, dwunastu lat, pozornie mocno na czymś skupiona. Chce pewnie odwrócić od siebie uwagę, pomyślał Falch, przypuszczając, że kobieta zbierała na plaży pozostałości po ostatnim odpływie.
Mężczyzna przedstawił się, słabo ściskając dłoń policjanta.
– To Łajka ją znalazła. – Border collie zamerdał z zadowoleniem ogonem i pociągnął smycz, żeby powąchać nowo przybyłego. – Cecilie, moja żona, nalegała, by to zgłosić. Pewnie to stara czaszka, ale mimo wszystko.
Falch skinął głową i omiótł wzrokiem teren. Jaskinia znajdowała się po drugiej stronie gór, wychodziła na otwarte morze. Niemniej jego spostrzeżenie mogło być trafne – wędrujący jaskiniowiec z czasów, gdy bronią myśliwską były włócznie i topory. Dyskretnym skinieniem głowy przywitał się z kobietą, która rzeczywiście segregowała muszle, po czym wraz z psem i jego właścicielem udał się na miejsce przejścia lawiny.
Lawina była większa, niż sobie wyobrażał. Jego oczom ukazał się głęboki rów, jak po zadrapaniu gigantycznego szpona, otoczony rozrzuconą na dziesiątki metrów ziemią i kamieniami. Osuwisko minęło jeden z zamieszkanych latem domów, ale zmiażdżyło po drodze hangar na łodzie, przypominając tym samym, że nikt nie może czuć się tu bezpiecznie.
Mężczyzna wspiął się po zboczu, po czym wskazał na zagłębienie.
– Tam w dole.
Falch od razu zobaczył czaszkę leżącą na niewielkim kamieniu.
– Łajka ją wyciągnęła. Widziałem, że zniknęła w pobliżu przejścia lawiny, więc poszedłem sprawdzić, co robi. Po kilku minutach znalazłem miejsce, gdzie kopała. Widać było więcej kości, toteż – jak powiedziałem – Cecilie nie chciała iść dalej, dopóki nie powiadomi policji.
Falch zerknął w górę na rozdarte górskie zbocze, a następnie ostrożnie zszedł w zagłębienie. Wzdrygnął się na myśl o tym, jak masy kamieni w parę sekund posunęły się naprzód, sześćset metrów, aż do miejsca, gdzie stał. Wywołało to zapewne małe tsunami, które przetoczyło się przez fiord, ale nie dotarło do lądu.
Chociaż czaszkę umieszczono na kamieniu w dobrej wierze, w całej scenie było coś groteskowego. Falch przeszedł ostatnie metry i od razu zauważył więcej kości. Pochylił się i tylko milimetr dzielił go od dotknięcia – jak przypuszczał – kości przedramienia, gdy nagle się powstrzymał. Szczątki nie miały nic wspólnego z jaskiniowcami. To oczywiste. Rozejrzał się wokół. Czyżby jakaś rodzina pogrzebała krewnego poza cmentarzem?
– Jak pan myśli? – Mężczyzna zerknął mu niecierpliwie przez ramię. Pewnie miał ochotę kontynuować spacer.
– Szkielet, ni mniej, ni więcej. Byliście w drodze do Bunes, zgadza się?
Mężczyzna skinął głową.
– W takim razie proponuję, żebyście ruszali. Jeszcze pół godziny i słońce zniknie za górą.
Mężczyzna się pożegnał, a Falch został sam w zagłębieniu, nie wiedząc dokładnie, do czego ma się zabrać. Stwierdził, że para słusznie postąpiła, zgłaszając znalezisko – lawina wydobyła na światło dzienne szkielet, który mógł tu leżeć setki lat. Falch powiadomił główny posterunek w Leknes w nadziei, że tamtejszy komendant podejmie odpowiednie decyzje. Ostrożnie podniósł czaszkę z kamienia. Zarówno pies, jak i właściciel zostawili ślady, więc nie miało większego znaczenia, czy on zrobi to samo. Zresztą wątpił w to, że komendant uczyni cokolwiek poza spisaniem protokołu. Pewnie któryś z byłych mieszkańców wioski mógłby opowiedzieć o starym, prywatnym cmentarzu, o czymś, co w naturalny sposób wyjaśniłoby znalezisko.
Ale kiedy tak stał, wpatrzony w czaszkę, podświadomość podpowiadała mu, że wyjaśnienie jest całkiem inne, że zmarły wcale nie został złożony do grobu w otoczeniu żałobników, ale tylko przez jedną osobę, która ów grób wykopała. Przykucnął i rękawem kurtki starł nieco ziemi, gotów zrzucić całą winę na psa. Po raz pierwszy w swoim sześćdziesięciojednoletnim życiu miał przed oczami szkielet, co wiele mówiło o jego spokojnym policyjnym życiu, a jednak coś mu się nie zgadzało. Malutkie kosteczki palców. Zbyt małe. Połamane. Co do jednej.