Читать книгу Sztorm - Frode Granhus - Страница 9
Rozdział 3
ОглавлениеObudził się jak zwykle, gdy sen zmienił kształt – dźwięki się oddaliły, a jednocześnie stały się wyraźniejsze. Poza tym we śnie nie było czuć zapachów. Oczywiście mógł śnić o cuchnących ranach i perfumowanych maściach, ale nigdy nie pachniało. Puste doświadczenie zmysłowe, nic więcej. Teraz jednak wyczuwał zapach. Na początku suchego powietrza, które wsączyło się przez kanały wentylacyjne do jego pokoju, następnie woń pościeli, irytująco neutralną, a zarazem intensywną. Gdy tylko oczyścił myśli, dotarły do niego odleglejsze zapachy – kawy z ekspresu w korytarzu, świeżo pieczonego chleba – również napływające przez kanały wentylacyjne. A po nich dźwięki. Najpierw te głośne i wyraźne: metalowy wózek, na którym pielęgniarki woziły tacki z pigułkami, sandały stukające o niedawno wyfroterowaną podłogę, a także stłumione rozmowy przetykane pojedynczymi wybuchami ostrożnego śmiechu. Ktoś tego ranka był w dobrym humorze. Wtedy wzmógł się ledwie słyszalny szum wentylacji, zmieniający charakter za każdym razem, gdy ktoś otwierał drzwi jego pokoju. Czasami ktoś zakradał się do niego bezgłośnie, sądząc, że śpi, ale zdradzał go przewód wentylacyjny.
Pokój, w którym leżał, miał jakieś cztery na cztery metry. Nigdy go nie widział i nigdy nie będzie mógł go zobaczyć, a mimo to wiedział. Policzył kroki pielęgniarek, od drzwi do łóżka, oraz kiedy toczyły go na łóżku do łazienki położonej za przesuwanymi drzwiami na drugim końcu pokoju. Okno znajdowało się po jego lewej stronie. Czasami mu się zdawało, że dostrzega smugę światła, gdy rozsuwano firany, lecz w głębi duszy wiedział, że to tylko obrazy powstające w jego głowie. Po brzemiennych w skutki chwilach w garażu nie był już w stanie odróżnić światła od ciemności.
Przez noc zaschło mu w gardle, lecz wiedział, że nie może myśleć o piciu, bo pragnienie mogło wywołać mdłości.
Drzwi na dobrze naoliwionych zawiasach otworzyły się wolno, a potem wzmógł się szum wentylacji. To pielęgniarka.
– Obudziłeś się, Hero.
Nadały mu taki przydomek, jakby w kurczowym trzymaniu się życia było coś bohaterskiego. Nigdy nie zrozumiał, jak poznawały, czy śpi czy nie śpi, może podczas snu ciężej oddychał. Dzisiaj blondynka o jasnych, błękitnych oczach i z półdługimi, falistymi włosami. W każdym razie taki jej obraz, pasujący do ciepłego, łagodnego głosu, stworzył sobie w wyobraźni. Lekkie i krótkie kroki, ulotna woń szamponu, która nie pozostawiała wątpliwości: to ona. Zaraz potem poczuł szklankę przy wargach, a następnie pierwsze krople wody. Fale bólu z otwartych ran przetoczyły się przez ciało, paląc jak płomienie, które rozpuściły skórę, zmieniając ją w ciasny, krzywo skrojony kostium. Jęk dobył się z trzewi, ponieważ dźwięk nie powstawał w krtani.
– Już, już. – Miękką szmatką starła krople z jego warg. Pachniała jak pościel.
Kolejne krople. Tym razem nie cierpiał już tak bardzo, a jednak miał wrażenie, że w wodzie unosiły się drobinki szkła. Zdołał wypić jedynie mały łyk. Resztę płynów otrzymywał dożylnie, podobnie jak pożywienie. W szpitalu Haukeland w Bergen karmili go zupą, ale nie tutaj. Tu przekazano go diablicy.
Od czasu pożaru schudł pewnie dwadzieścia kilo. Mniej tkanki tłuszczowej oznaczało zwiększone ryzyko odleżyn, lecz nadal udawało mu się obracać w łóżku, tak by nie obciążać wyłącznie bioder i pleców.
– Spróbujemy dziś trochę śniadania? – Słowa wyszeptano w nadziei, że zabrzmią mniej groźnie.
Pewnie zastanawiali się, czemu się wzbrania; przeniesiono go tutaj z informacją, że może przyjmować stały pokarm. Ostrożnie kręcił głową na boki, czuł skórę napinającą się pod uchem i na szyi. Komunikował się z otoczeniem jedynie poprzez próby ruchów głową. Aż do przyjęcia na oddział w szpitalu Haukeland terapeuci i pielęgniarki próbowali nawiązać z nim dialog – uniesiony palec na „tak”, dwa palce na „nie” – ale ponieważ ich pytania dotyczyły jedynie błahostek, pozostawały bez większego odzewu.
– Może trochę później?
Miękką dłonią dotknęła jego policzka, po czym bezgłośnie opuściła pokój. Lubił ją. Nie tylko była miła i ciepła, lecz również nieprawdopodobnie ładna. Tak myślał. Szacunek należał jej się choćby dlatego, że wytrzymywała jego bliskość. W przeciwieństwie do wielu swoich koleżanek zdawała się szczerze mu współczuć. Przedstawiła się jako G¸ril. Uważał, że imię nie bardzo pasuje do jej osobowości i wyglądu, jaki sobie wyobrażał, ale niech już będzie. G¸ril była dobra.
Następnym punktem programu była poranna toaleta. Nienawidził tego poniżenia. Siedział jak kobieta na muszli, podtrzymywany przez pielęgniarkę, która odwracała wzrok. Dźwięki, zapachy obnażały to, co najintymniejsze, czym najmniej chciał się dzielić. W takich chwilach czuł, że pielęgniarki nienawidzą swojego zawodu.
G¸ril zostawiła uchylone drzwi, przez co stukanie sandałów brzmiało wyraźniej. Od miękkich, pełnych gracji kroków, do leniwego powłóczenia nogami. To najcięższa z nich. Ella. Nie lubił Elli, ponieważ wyczuwał u niej większe niż u innych obrzydzenie i dyskomfort. Również z powodu tego, jak do niego mówiła – bez współczucia. Mówiła, żeby mówić. Przez jakiś czas próbował rozgryźć zasady rządzące rozkładem dyżurów, by wiedzieć, kiedy przygotować się na najgorsze, ale z powodu ciągłych zmian zarzucił ten pomysł.
Leżał tu już od trzech miesięcy. Na początku wieczorami wtaczano go do świetlicy, pewnie żeby włączyć go do społeczności pensjonariuszy, jednak on nienawidził siedzieć tam na widoku jak odpychająca maszkara. Chciał być sam. W spokoju z własnymi myślami.
Przeżył szok, gdy taki się obudził i nie rozumiał, co się stało. Zarówno przed, jak i po licznych operacjach słyszał rozmowy lekarzy o tym, że nierozważne rozlanie benzyny spowodowało wybuch kosiarki do trawy. Sam pamiętał tylko, że poszedł do garażu, aby naprawić zepsuty silnik marki Briggs&Stratton, a potem, gdy tylko pochylił się nad kosiarką, pogrążył się w ciemności. Jednak dopiero kiedy przeniesiono go do domu opieki, zdał sobie sprawę, że wybuch nie był wypadkiem. Codziennie rozmyślał, kto mu to zrobił i dlaczego, lecz jasne było jedynie to, że nie próbowano go zabić. Karą nie było wydarzenie w garażu niecałe sześć miesięcy temu. Karę odbywał tu i teraz, był nią każdy bolesny oddech, aż wreszcie wszystko się skończy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.