Читать книгу Perfekcyjna dziewczyna - Gillian Macmillan - Страница 10

NIEDZIELA WIECZÓR

Оглавление

Koncert

TESSA

Kiedy kobieta nie ma dzieci, ludzie często proszą, by się czymś zaopiekowała. Chyba uważają, że stanie się to ujściem dla instynktu macierzyńskiego.

Wieczorem w dniu koncertu Zoe kamera zastępuje mi dziecko. Mam dopilnować, by występ został zarejestrowany w całości. Moja siostra pedantycznie informuje mnie, że to ważne zadanie, jakbym była niepełnosprawna umysłowo.

Czy powinnam natychmiast wyjaśnić, dlaczego nie mam dzieci? Dobrze. Odniosłam sukces zawodowy i czuję się szczęśliwa, ale ludzi zawsze najbardziej interesuje moja sytuacja rodzinna.

Diagnoza brzmi: „bezpłodność o nieustalonej etiologii”. Tak to się oficjalnie nazywa, choć nie brzmi zbyt oficjalnie: wykryli to u mnie lekarze.

Mój mąż Richard i ja dowiedzieliśmy się o tym dopiero po trzydziestce, bo odkładaliśmy posiadanie dzieci na później. Najpierw chcieliśmy podróżować i osiągnąć stabilną pozycję zawodową.

Później próbowaliśmy in vitro i przeszliśmy trzy cykle, nim zrezygnowaliśmy. Surogacja: nie podobało mi się to, nie miałam dość odwagi. Adopcja: to samo. Teraz i tak nikt nie zakwalifikowałby nas do adopcji, bo Richard pije.

Gdyby ktoś nazwał mnie osobą, której brakuje instynktu opiekuńczego, mogłabym się tylko roześmiać. Jestem weterynarzem.

Mam gabinet w centrum miasta, w miejscu, gdzie styka się kilka najbardziej kontrastujących ze sobą dzielnic Bristolu. W normalny dzień badam od dwudziestu do dwudziestu pięciu zwierząt; oglądam je, dotykam, głaszczę, a niekiedy zakładam kagańce. Leczę je z chorób fizycznych, czasem pełnię rolę psychoterapeutki. Uspokajam właścicieli, udzielam rad, a w bardzo rzadkich przypadkach pocieszam, jeśli mam do przekazania złe wiadomości.

Krótko mówiąc, prawie przez cały tydzień kimś się opiekuję.

Jest w tym odrobina ironii, którą zawsze dostrzegam, gdy przebywam ze swoją młodszą siostrą, zwłaszcza gdy muszę jej pomagać w opiece nad dziećmi tak jak dziś wieczorem.

Kiedy dorastałyśmy, Maria była niegrzeczną dziewczynką, moim całkowitym przeciwieństwem. Jako dziecko miała wielkie zdolności, zwłaszcza muzyczne. Rodziców bardzo to ekscytowało, lecz nigdy nie spełniła ich oczekiwań.

Od najwcześniejszego dzieciństwa była kapryśna i psotna, ale w wieku czternastu lat zaczęła szaleć. Wieczorami zamykałam się w sypialni i kułam, marząc o studiach w akademii weterynaryjnej, a na jej biurku, po drugiej stronie pokoju, walały się przybory do makijażu, którymi robiła się na bóstwo przed kolejną randką. Przestała się uczyć, przestała grać muzykę klasyczną i zamiast tego spędzała czas na zabawach.

Mówiła, że nic innego nie ma sensu, a ojciec wybałuszał oczy, gdy wygłaszała takie opinie.

Nie miałam chłopaka ani talentów towarzyskich Marii, wyglądałam przy swojej pięknej siostrze jak szara myszka, toteż jej przygody zastępowały mi własne życie. Sprawiało to przyjemność nam obu. Kiedy wracała nad ranem do domu, opowiadała mi szeptem swoje sekrety: pocałunki, drinki, tabletki, zazdrości, triumfy i przygody, wszystko.

Ale potem, ku naszemu zaskoczeniu, poznała na festiwalu muzycznym Philipa Guerina. Miał dwadzieścia siedem lat i odziedziczył po rodzicach farmę. Maria z dnia na dzień wyprowadziła się z domu, zamieszkała z Philipem i szybko się pobrali. Tak po prostu. „Życie jak z bajki” – mówiła sarkastycznie matka, załamując ręce.

Wkrótce potem urodziła Zoe. Maria miała wtedy dwadzieścia dwa lata i przypuszczam, że przyziemne realia życia na farmie z małym dzieckiem zaczęły jej trochę doskwierać. Ale nie odeszła, trzeba jej to przyznać.

Zamiast tego skupiła całą energię na wychowaniu Zoe, a kiedy córka w wieku trzech lat ujawniła niezwykłe zdolności muzyczne i grała melodie na pianinie znajdującym się na farmie, Maria uznała za swoje posłannictwo pielęgnowanie jej talentu.

Naturalnie działo się to przed wypadkiem, kiedy zaczął się bardzo trudny okres. Zmierzam do tego, że choć przez całe życie zachowywałam się przykładnie, pilnie się uczyłam i przestrzegałam zasad, ja również jestem mężatką, ale nie mam dzieci. Pogodziłam się z tym, lecz Richard nie znosi tego równie dobrze jak ja, zwłaszcza po dramatycznym rozczarowaniu zawodowym, które zbiegło się w czasie z moją odmową uczestniczenia w czwartej rundzie in vitro.

I oto dziś jesteśmy w kościele. Pomagam siostrze i Zoe: uwielbiam to robić, gdy Maria mi pozwala. Niecierpliwie czekam na koncert, ponieważ Zoe znowu gra prawie tak samo pięknie jak przed pobytem w domu poprawczym. Jestem pewna, że publiczność będzie zachwycona. Mam nadzieję, że nagram występ w całości i niczego nie zepsuję.

Lucas, syn nowego męża mojej siostry, uczył mnie obsługiwać kamerę przez trzydzieści sekund. Lucas to fan filmu, więc miałam dobrego nauczyciela, ale lekcja trwała za krótko, bo brak mi zdolności technicznych. Kiedy wyjaśniał, jak obsługiwać kamerę, jego słowa wydawały się ławicą przerażonych ryb pływającą wokół mojej głowy.

Przydałaby mi się pomoc Richarda, ale znowu się na nim zawiodłam.

Godzinę temu, gdy powinniśmy się szykować do wyjścia na koncert, zaczęłam go szukać. Był w szopie na końcu ogrodu, gdzie rzekomo budował model samolotu. Jednak kiedy zajrzałam do środka, zobaczyłam, że usiłuje wylać resztki wina z kartonowego pudełka. Rozerwał je i masował srebrzysty pojemnik jak oporne wymię, trzymając go nad kubkiem do herbaty.

Stałam w drzwiach, patrząc na niego, a tymczasem z pojemnika kapnęło kilka kropel płynu o słomkowej barwie. Richard natychmiast je wypił i nagle mnie zauważył.

– Tess! – powiedział. – Mamy jeszcze jeden karton wina?

Cała szopa śmierdziała alkoholem. Richard bełkotał i chociaż próbował udawać normalnego człowieka wypijającego w niedzielne popołudnie kieliszek białego wina, na jego twarzy pojawił się wstyd. Zauważyłam, że mocno drżą mu ręce. Samolot z drewna balsa, który rzekomo budował w szopie, w dalszym ciągu tkwił w pudełku: precyzyjnie wycięte części leżały w idealnym porządku pod zafoliowaną instrukcją.

– Jest w garażu – odpowiedziałam i pojechałam na koncert sama.

Stoję teraz przy kamerze, choć nie mam pewności, czy dobrze działa. Boli mnie głowa i czuję rozczarowanie. Powtarzam sobie, że pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wolno mi ulec pokusie i spotkać się z Samem po koncercie. Byłby to błąd.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Perfekcyjna dziewczyna

Подняться наверх