Читать книгу Śpiączka - Graham Masterton - Страница 10
Rozdział 3
ОглавлениеKiedy Catherine po raz pierwszy zabrała Michaela na dwór, był jasny i bardzo zimny dzień. Po bezchmurnym niebie nad górą Shasta płynęło kilka pierzastych obłoków.
Bliskość góry nieco Michaela zaskoczyła. Mogła być oddalona najwyżej o osiem, dziewięć kilometrów.
– Weszłaś na nią kiedyś? – zapytał Catherine.
– Raz, latem dwa lata temu. Razem z grupą z kliniki. Wszystko, co o niej mówią, to prawda. Cóż mogę powiedzieć? Na szczycie panuje nieziemska atmosfera. Czujesz się bliżej Boga, Buddy, czy w kogo tam wierzysz.
– To piąty pod względem wysokości szczyt Gór Kaskadowych – oznajmił Michael.
Zdziwił się tym, co powiedział. Odwrócił wózek i rzucił do Catherine:
– Skąd, to wiem? – Podniósł rękę. – Zaczekaj… Wiem też, że ma cztery tysiące trzysta dwadzieścia dwa metry wysokości i około ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów sześciennych objętości.
– Doskonale, to już coś. Zaczyna wracać ci pamięć. Jesteś mechanikiem, więc nic dziwnego, że radzisz sobie z liczbami.
Zawiozła go ścieżką z czerwonej kostki na koniec ogrodu różanego. Klomby przykryte były śniegiem, a róże wyglądały jak zamarznięte patyki. Michael miał na sobie granatową ocieplaną kurtkę z kapturem, ciepłe buty i był przykryty grubym kocem w szkocką kratę. Catherine włożyła futro z lisa i białą czapkę z pomponem.
Zatrzymali się i lekarka usiadła na ławce. Było tak zimno, że z nosów leciała im para. Z daleka wyglądali, jakby palili papierosy.
– Rozmawiałaś z doktorem Hamidem dziś rano? – zapytał Michael. – Jak długo chce mnie tu trzymać?
Catherine pokiwała głową.
– Trudno powiedzieć. Fizycznie doskonale dajesz sobie radę, choć doktor Hamid wciąż martwi się o twój kręgosłup. Całkowite wyleczenie może zająć jeszcze długie miesiące. Najbardziej jednak niepokoi nas twoja amnezja. Nie możemy wypuścić cię do domu, bo nie pamiętasz, gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz i nawet nie wiesz, czym się zajmujesz. Twoja siostra Sue zaproponowała, że się tobą zaopiekuje, ale ty potrzebujesz specjalistycznej terapii, którą prowadzimy tylko tutaj. A z Oakland trudno byłoby codziennie dojeżdżać.
– A więc nie wiesz, jak długo to potrwa?
– Gregory, sądząc po moich ostatnich pacjentach, trzy do czterech miesięcy. Nie mogę być bardziej precyzyjna. Być może twój system nerwowy zareaguje wcześniej i pamięć powróci. Jednak będę z tobą szczera: to zdarza się bardzo rzadko.
Wózek, na którym siedział Michael, zaskrzypiał pod jego ciężarem. Wciąż był zmęczony, wszystko go bolało, szczególnie ramiona i plecy, a kiedy próbował stanąć, czuł taki ból kolan, że musiał zagryzać wargę, żeby nie krzyczeć.
Najbardziej jednak męczyło go to, że nie mógł sobie przypomnieć, kim jest. Wydawało mu się, że uderza głową w mur, jakby cierpiał na autyzm. Pod koniec dnia był wyczerpany psychicznie. Poza tym bolała go nie tylko głowa, ale całe ciało.
Choć widok częściowo zasłaniały bezlistne drzewa otaczające ogród różany, Michael wyraźnie widział oszałamiająco piękne ośnieżone szczyty góry Shasta.
Przez ułamek sekundy poczuł coś w rodzaju wspomnienia. Błysk światła, strzępek czyjegoś głosu i, a to było najbardziej sugestywne, bardzo delikatny zapach lekkich kwiatowych perfum.
– Gregory, dobrze się czujesz? – spytała Catherine. – Wyglądasz jak… Sama nie wiem. Jakbyś czegoś nie rozumiał.
Michael pokręcił głową.
– Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zdezorientowany. Przecież pierwszy raz od trzech miesięcy wyszedłem na dwór, nawet jeśli większość tego czasu przespałem.
– Chciałabym ci coś pokazać – powiedziała Catherine.
– Tak naprawdę tylko dlatego cię tu przywiozłam.
Wstała i zaczęła pchać go po kamiennej ścieżce. Gdyby był małym dzieckiem, z pewnością otworzyłby buzię, wydając dźwięk „rrrrrrrrrrr”. Czy to wspomnienie z dzieciństwa, jak matka woziła go w wózku? W wyobraźni próbował się odwrócić, aby zobaczyć jej twarz. Niestety, nie mógł.
Na końcu ogrodu różanego minęli łuk z cegieł i zjechali na mały betonowy zjazd. Znaleźli się tuż obok białych ścian kliniki. Za rogiem ciągnęła się ulica z zadbanymi parterowymi domkami. Wszystkie w pastelowych kolorach, jedne różowe, inne żółte. Przed każdym stał zaparkowany samochód zasypany śniegiem, a na chodnikach nie było śladów opon. Michael doszedł do wniosku, iż żaden z mieszkańców nie wychodził dziś z domu.
Jezdnię odśnieżono i posypano piaskiem, więc Catherine pchała Michaela samym jej środkiem. Świeciło słońce i panowała cisza, którą czasami przerywały dochodzące z domów odgłosy telewizorów.
Po obu stronach drogi rosły drzewa, teraz zupełnie nagie. Michaelowi przypomniała się fraza: Tak oto w zimie stoi samotne drzewo, ale nie pamiętał dlaczego i skąd ją zna.
– To jest Trinity – rzekła Catherine. Zatrzymała się, aby wytrzeć nos. – To nasza lokalna społeczność.
– Bardzo spokojna, choć przyznam, że nieco senna.
– Dlatego ludzie się tutaj sprowadzają. Chcą spokoju, świeżego powietrza i miłych sąsiadów. A przede wszystkim spokoju. – Catherine znów zaczęła pchać wózek.
– A gdzie pracują? Jakie jest najbliższe miasto?
– Niektórzy z nich są na emeryturze, ale większość pracuje w domu. Jedna czy dwie osoby mają biznesy w Redding i Yreka. Chyba jedna z nich jest prawnikiem od odszkodowań powypadkowych. Dziś nikt nie pracuje, bo przecież jest sobota.
Catherine dalej pchała wózek. Skręcili i doszli do dużego placu przypominającego boisko, który otaczały domy. Jego skrajem szła dziewczynka w czerwonej budrysówce z kudłatym, białym psem pasterskim. Inna dziewczynka w różowej wiatrówce jeździła na rowerze. Podjechała do Michaela i Catherine i zaczęła jeździć wokół nich. Kręcone włosy miała związane w dwa kucyki. Była bardzo blada, a na jej lewej skroni widać było wyraźnie świeżą bliznę. Wyglądała tak, jakby ktoś uderzył ją maczetą.
– Kto ty jesteś? Nigdy cię tu nie widziałam – zwróciła się do Michaela. – Jesteś kaleką?
– Ma na imię Gregory, Jemimo, i został ranny w wypadku samochodowym, ale czuje się już lepiej i niedługo będzie chodził. Więc uważaj, co mówisz, bo już wkrótce stłucze cię na kwaśne jabłko.
Jemima nadal jeździła wokół nich.
– Niech tylko spróbuje, to powiem mamie.
– Jem, chodź już, bo się spóźnimy! – krzyknęła dziewczynka z psem.
– Dokąd idziesz? – zapytał Michael.
Jemima postukała palcem w nos.
– Pilnuj swojego nosa, panie Ciekawski! – I zaczęła szybko pedałować, żeby dogonić koleżankę.
– Ach, te dzieciaki! – westchnęła Catherine. – Pewnie byłam jeszcze gorsza, gdy miałam tyle lat, co ona. Zawsze pakowałam się w tarapaty.
Michael bardzo chciał powiedzieć „Ja też”, ale nie mógł sobie przypomnieć swojego dzieciństwa. Nic nie pamiętał. Nie pamiętał, czy miał rower lub wrotki. Nie pamiętał, czy chodził po drzewach.
Tak oto w zimie stoi samotne drzewo.
Catherine pchała wózek przez boisko. Słońce odbijało się od śniegu i raziło w oczy. Kiedy Michael podniósł rękę w rękawiczce, aby osłonić oczy, znowu poczuł coś w rodzaju wspomnienia, podobnego do tego z ogrodu. Tym razem był to głos, chyba głos kobiety. Błysk światła, słaby zapach kwiatowych perfum. A wszystko to trwało ułamek sekundy.
Na boisku Michael dostrzegł dwa samotne kosze do koszykówki z siatkami zasypanymi śniegiem. Pomyślał, że to dość dziwne, że nigdzie nie ma żadnych śladów na śniegu, ani ludzkich, ani zwierzęcych. Żadnych śladów po nartach czy sankach, a przecież w miejscowości położonej tak blisko zimowego kurortu u podnóża góry Shasta każdy powinien mieć narty albo sanki, a już na pewno sanki dla dziecka.
Chciał powiedzieć o tym Catherine, ale coś go powstrzymało, choć nie wiedział co.
– Catherine! Dokąd ty mnie ciągniesz? Czy też mi powiesz, żebym pilnował swojego nosa? – zażartował Michael.
– Chciałam cię przywieźć właśnie tutaj. – Zatrzymali się przed bladożółtym domem. Catherine przejechała wózkiem obok pokrytego śniegiem jeepa compassa. Kiedy dojechali do werandy, w drzwiach pojawiła się młoda uśmiechnięta kobieta i do nich pomachała.
– Cześć, Isobel! – zawołała Catherine. Ustawiła wózek Michaela tak, by łatwiej go było wciągnąć dwa stopnie wyżej. Młoda kobieta chwyciła wózek z jednej strony i razem wniosły do przedpokoju.
– Teraz poczułem się jak kaleka – powiedział Michael.
– Nie wygłupiaj się – zrugała go Catherine. – Przecież wracasz do zdrowia!
Odwróciła wózek i zawiozła Michaela do salonu. Kretonowe rolety w dużym wykuszowym oknie opuszczono aż do parapetu, co sprawiało, że światło było stonowane i przymglone.
Michael się rozejrzał. W pokoju stały dwa fotele i masywna kanapa, a wszystko obite tkaniną w kwiaty. Po lewej stronie był gazowy kominek z piaskowca z płonącymi polanami. Nad kominkiem wisiał ogromny, oprawiony w ramy obraz przedstawiający chatę w mrocznym lesie, przed którą stoi czwórka traperów.
Pod obrazem, na sosnowej półce stała kolekcja małych porcelanowych figurynek. Pieski, Indianie w skórach, postacie z bajek Disneya, takie jak Bambi i Tuptuś, choć jeśli ktoś zapytałby Michaela, z pewnością nie przypomniałby sobie tych imion.
– Może pomogę ci zdjąć tę kurtkę? – zapytała Isobel.
– Tutaj jest naprawdę ciepło. Tak jak lubię.
Podeszła do niego i odwinęła go z koca. Potem zaczęła odpinać zatrzaski kurtki pod szyją.
– Isobel, przestań. Przecież mogę wstać, może mi się uda. Tak będzie o wiele prościej – powiedział Michael.
Podjął dwie próby i w końcu udało mu się stanąć. Z trudem utrzymywał równowagę tuż przez płonącym kominkiem, przestępując z nogi na nogę jak pijak. Isobel uśmiechnęła się i rozpięła zamek jego kurtki.
– Będziesz chodził, zanim się spostrzeżesz. A to się przyda, szczególnie jesienią, kiedy trzeba będzie grabić liście.
Kiedy to powiedziała, Michael zamrugał i spróbował lepiej jej się przyjrzeć. Była szczupła, nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Brunetka o równo obciętych włosach z długą grzywką. Była ładną kobietą, miała wydatne kości policzkowe i duże brązowe oczy, a także prosty nos i kształtną brodę. Pełne, różowe usta sprawiały wrażenie, jakby była nadąsana albo zaraz miała go pocałować.
Ubrana była w obcisły fioletowy golf i czarne spodnie rurki. Jak na kobietę tak niską i szczupłą, o wąskich biodrach, miała bardzo duży biust.
– Przepraszam, Isobel – odezwał się Michael. – Nie przedstawię się z bardzo prostego powodu: nie pamiętam, kim jestem.
Isobel pomogła mu wyciągnąć ręce z rękawów kurtki, po czym położyła ją na parapecie.
– Catherine powiedziała, że masz na imię Gregory. Albo Greg, jak mówi twoja siostra.
– Też mi to powiedziała, ale nie czuję się jak Gregory. Nie pamiętam, aby ktoś nazywał mnie Gregory czy Greg. Nikt nigdy nie śpiewał Gregory. Gdybyś poprosiła mnie teraz o autograf, nie wiedziałbym, co mam napisać.
– Co takiego kryje się w imieniu? – zastanawiała się Isobel. – Wiesz, co kiedyś powiedział William Butler Yeats?
– Nie, nie wiem. Kto to jest William Butler Yeats?
– Słynny irlandzki poeta. Powiedział, że wytwory pisarza są jedynie odzwierciedleniem nastrojów i pasji jego serca, którym on nadaje chrześcijańskie imiona i nazwiska i zsyła je, aby chodziły po ziemi.
– Chyba nie rozumiem.
– A ja wierzę, że właśnie tacy jesteśmy, Greg. My, ludzkie istoty. Wszyscy jesteśmy niczym innym, jak tylko nastrojami czy pasjami Boga, który nadaje nam imiona, a potem wysyła nas, abyśmy czynili to, co On chce. Liczy się to, jakim nastrojem czy pasją jesteśmy, a nie, jak się nazywamy.
– Można i tak na to spojrzeć – zgodził się Michael.
– Ale ja chciałbym widzieć, jak mam na imię. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jestem pewny, że nazywam się Gregory. Chyba tak. To imię widnieje na moim prawie jazdy i kartach kredytowych. Ale i w sercu, i w głowie nie czuję, bym nazywał się Gregory.
– Ale nie będziesz się denerwował, jeśli będę cię tak nazywała?
– Oczywiście, że nie. Jeśli o mnie chodzi, możesz się do mnie zwracać, jak chcesz. Wspominałaś o sprzątaniu liści jesienią.
– O, żartowałam. Chyba że lubisz pracować w ogrodzie, to zapraszam.
– Nie pamiętam, czy lubię ogrodnictwo czy nie. Zresztą jesienią chyba już mnie tutaj nie będzie. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Zapadła długa, kłopotliwa cisza. Isobel spojrzała na Catherine, a ta powiedziała:
– Niestety, Gregory, ale bardzo prawdopodobne, że będziesz.
– Co? Nie mówisz tego poważnie.
– Nie chciałam cię martwić przed wizytą u Isobel, ale doktor Hamid sądzi, że najwcześniej będzie cię mógł wypisać dopiero pod koniec lata.
Michael usiadł na wózku.
– Dopiero? Mówiłaś trzy, cztery miesiące. Przecież pamięć zacznie mi wracać wcześniej.
– Wszyscy mamy taką nadzieję. Ale właśnie dlatego cię tu przywiozłam. Chciałam cię przygotować.
– Przygotować na co, Catherine? Nie rozumiem.
– Chciałam, abyś poznał Isobel. Gdy tylko staniesz się sprawny fizycznie i nie będziesz wymagał całodobowej opieki, zamieszkasz tutaj, z nią. Będziesz mógł prowadzić normalne życie, ale blisko kliniki, żebyś dwa razy dziennie mógł chodzić na terapię leczącą amnezję pourazową. Jeśli nie podoba ci się ten pomysł albo wydaje ci się, że nie dogadacie się z Isobel, powiedz mi. Zrobimy wszystko, aby znaleźć kogoś, kto będzie ci odpowiadał.
– Jestem pewna, że się dogadamy. – Isobel się uśmiechnęła. – Mam nadzieję, Greg, że lubisz lasagne, to moja specjalność.
Michael pokręcił powoli głową.
– Sam nie wiem, czy lubię, czy nie. Nie pamiętam. Nawet nie wiem, co to są lasagne.
– Ale nie masz nic przeciwko zamieszkaniu z Isobel? – zapytała Catherine.
– Nie, chyba nie.
– Doskonale. Proszę, zaczekaj tutaj chwilę. Szybko ustalę z Isobel kilka spraw.
– Jasne, przecież i tak nigdzie nie pójdę – mruknął.
Catherine i Isobel wyszły do kuchni. Michael usłyszał słowa: „nie oczekiwać za dużo”, ale po chwili zamknęły drzwi i zapadła cisza.
Michael siedział na wózku i się rozglądał. Choć Isobel wydała mu się kobietą zadbaną i atrakcyjną, to co do wystroju wnętrza i jej gustu miał pewne wątpliwości. Chyba długo musiała szukać tak ponurego i przygnębiającego obrazu, nie wspominając o porcelanowych figurkach…
A może on też miał porcelanowe figurki na kominku, w swoim mieszkaniu przy Pine Street? A obrazy wiszące na jego ścianach były bardziej posępne i smętne niż ten? Nie mógł sobie przypomnieć.
W kącie pokoju stał stolik, a na nim kolorowe zdjęcie poważnego mężczyzny o ziemistej cerze, w okularach bez oprawek i zaczesanych do tyłu siwych włosach. Być może był to ojciec Isobel, ale Michael nie dostrzegł podobieństwa. Mężczyzna na fotografii miał urodę Latynosa.
Po kilku minutach Michael postanowił sam włożyć kurtkę. Stękając z wysiłku, wstał z wózka i pokuśtykał do okna. Kiedy się schylał, aby podnieść kurtkę, usłyszał silnik samochodu. Uchylił roletę i wyjrzał na dwór.
Na ulicy, tuż przed domem Isobel, stał zaparkowany czarny cadillac escalade. Miał przyciemnione szyby, ale okno pasażera było do połowy otwarte i Michael zobaczył siedzącego w samochodzie mężczyznę o dziwnie białych włosach i białej twarzy, w ciemnych okularach. Kiedy uniósł roletę nieco wyżej, aby lepiej się przyjrzeć, okno natychmiast się zamknęło i cadillac odjechał, zostawiając chmurę spalin.