Читать книгу Aksamitka - Grażyna Jeromin-Gałuszka - Страница 4

Оглавление

List Kacpra Janczara do Florentyny

Moja najdroższa Florentyno…

Los, który dawno temu zetknął nas ze sobą, pozwolił też, byśmy razem spędzili ostatnie lata naszego długiego życia, choć odebrał nam wszystko, co było pomiędzy. Pięćdziesiąt sześć lat, licząc od tamtego noworocznego popołudnia, kiedy to carskie psy wykurzyły mnie z lasu i pognały na Sybir, aż do tego pięknego letniego dnia w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim roku, gdy moje stopy na nowo stanęły w dolinie. Kiedy nacieszywszy się odzyskaną po ponad pół wieku wolnością i powrotem do bliskich, chciałem Ci wyjawić pewną prawdę, powiedziałaś, że liczy się już tylko teraźniejszość, a tej nie wolno nam marnować na wspominanie odebranych nam chwil. Zaproponowałaś też, że jeśli były w moim życiu sprawy, po których chciałbym zostawić jakiś ślad, to powinienem je spisać.

Były takie sprawy, a właściwie jedna, bo o życiu zesłańca: ciężkiej pracy, zimnie, głodzie i niewyobrażalnej nędzy, ani nie chciałem mówić, ani tym bardziej pisać. Ta sprawa to kobieta o imieniu Natasza, córka rosyjskiego lekarza, który podpadł carskim władzom i został zesłany do Irkucka na długo przed tym, nim ja tam trafiłem. Lekarz ów, człowiek o wielkim sercu, bardzo kochał swoje dziecko, osierocone przez matkę już na zesłaniu, i mówił na dziewczynkę Taniuszka. Za sobolowe futro pozostałe po zmarłej żonie kupił zniszczone sanie oraz chudą szkapinę i wraz z Taniuszką, opatuloną w wełniane chusty, jeździł po wioskach, po osadach, niosąc katorżnikom, takim jak on, ulgę w chorobach, które wskutek wiecznego niedożywienia i ciężkiej pracy często tam gościły. W końcu jedna z nich i jego dopadła; doktor zmarł pewnej zimy na zapalenie płuc, a wtedy jego córką zaopiekowało się polskie małżeństwo Tarczyńskich. Byłem z nimi w bardzo serdecznych stosunkach, spędzaliśmy długie wieczory na rozmowach i opowieściach o kraju, którego żadne z nas nie spodziewało się zobaczyć, a dziewczynka dotąd się temu przysłuchiwała, póki nie zasnęła w ramionach pani Tarczyńskiej.

Taniuszka rosła na moich oczach, aż w końcu stała się Nataszą. Długo tego nie dostrzegałem, bo była najcichszą, najmniej wymagającą uwagi istotą na świecie. Ogromnie przywiązała się do swych polskich opiekunów, w drugiej zaś kolejności do mnie.

Miałem czterdzieści siedem lat, gdy urodził nam się syn Alosza. Dostał imię po swoim dziadku, odziedziczył też naturę tamtego – wyrósł na dobrego, mądrego człowieka, gotowego nieść pomoc każdemu, kto jej potrzebował. Też chciał być lekarzem, został jednak drwalem, bo bieda, w jakiej żyliśmy, na nic więcej nie pozwalała. Ożenił się i w wieku trzydziestu lat sam został ojcem. Dał synowi na imię Michaił, po moim bracie, o którym dużo im opowiadałem. Opowiadałem także o Tobie, Florentyno. Nigdy nie ukrywałem przed nimi, co zostawiłem w kraju, ani nie taiłem swoich marzeń o powrocie, choć wydawały się one oderwane od rzeczywistości, nierealne. Kiedy jednak po tysiąc dziewięćset osiemnastym roku rozpoczęły się masowe wędrówki rodaków do Polski, zdecydowałem się, mimo swojego wieku, wracać do kraju, chociaż trochę dłużej mi się z tym zeszło.

Skłamałbym, mówiąc, że nie kochałem Nataszy. Kochałem ją tak, jak potrafiłem, choć z pewnością zasługiwała na wiele więcej. Dlaczego więc w tak podeszłym wieku zdecydowałem się na powrót? Bo raz, że ogromnie tęskniłem za Polską, a dwa, że to ty, Florentyno, byłaś dla mnie najważniejsza. Ty mnie trzymałaś przy życiu w chwilach wielkiego zwątpienia w jego sens i celowość. Ty pozwoliłaś mi przetrwać wszystkie choroby i ciężki los, o Tobie marzyłem każdej nocy.

Gdy z małej wioski pod Irkuckiem wyruszałem w swoją ostatnią ziemską podróż, zostawiając Nataszę, kobietę zaledwie w średnim wieku, w otoczeniu rodziny, mój wnuk, Michaił, miał siedem lat. On też, podobnie jak Alosza, wrodził się w swego dziadka. Miał nie tylko moje spojrzenie, ciemną, gęstą czuprynę, spadającą na głęboko osadzone oczy, ale przede wszystkim moją naturę. W przeciwieństwie do mego kochanego syna Aloszy, wnuk od urodzenia był dziec­kiem żywym, zadziornym i niespokojnym, jakby coś nim wiecznie targało i szarpało. Stał przed chatą, gdy z workiem na plecach oddalałem się stamtąd. Stał i patrzył. Odwracałem się, spoglądałem na niego i tak patrzyliśmy na siebie, dopóki nie zniknęliśmy sobie z oczu.

Nigdy byś się o nim nie dowiedziała, moja Florentyno (może nawet się nie dowiesz, jeśli tego nie przeczytasz), ani o mojej sybirackiej rodzinie, z którą przeżyłem ponad pół wieku. Dlaczego więc o nich napisałem? Bo tuż po Tobie byli bardzo ważną częścią mojego życia i zasłużyli na to, byś Ty… albo raczej: byście Wy (ktokolwiek to przeczyta) o nich wiedzieli.

Kacper Janczar

Aksamitka

Подняться наверх