Читать книгу Aksamitka - Grażyna Jeromin-Gałuszka - Страница 6
ОглавлениеCzerwiec 1989
Marcelina wychodzi za mąż.
Nagle, niespodziewanie, nieoczekiwanie, biorąc pod uwagę fakt, że od ośmiu lat, a konkretnie od dnia, w którym wydała na świat Matyldę, z wielkim przekonaniem twierdziła, że nigdy do tego nie dojdzie. Dlaczego? Bo tak. Cała Marcelina.
Adela i Kajetan jakoś się z tym pogodzili. Trudniej im było (i jest do tej pory) zaakceptować pewien wpis w akcie urodzenia wnuczki, a mianowicie: „Ojciec nieznany”. Wpis wpisem, jednak osiem lat to sporo na utrzymanie pewnej prawdy w tajemnicy. Jakakolwiek by była, trzeba byłoby się z nią pogodzić. Jednak nie, Marcelina zapierała się, że nie powie i już, a tu teraz nagle wychodzi za mąż.
No dobrze, niech jej będzie. Najważniejsze, że w życiu Marceliny wreszcie zapanuje jakiś ład. Że Matylda będzie dorastać między matką i ojcem, nawet jeśli to ojciec przybrany. Jest po temu wielka szansa, bo po wakacjach mają jechać we trójkę do Hiszpanii. Gerard, tłumacz literatury iberoamerykańskiej, doktorant i wykładowca tejże na Uniwersytecie Warszawskim, dostał roczne stypendium naukowe. Czy to jest powód, dla którego Marcelina zmieniła w kwestii małżeństwa swe zatwardziałe stanowisko, Adela z Kajetanem wolą się nie zastanawiać. Zwłaszcza że lepszego zięcia nie mogliby sobie wymarzyć. Tak jak i nie mogli uwierzyć w to, że w końcu dojdzie do owego małżeństwa. Miesiąc temu obwieszczona przez córkę decyzja (nagła, niespodziewana, nieoczekiwana) wydawała się tylko jej kolejnym kaprysem bądź – jak teraz mówią młodzi – wygłupem. Dopiero gdy Marcelina, w białej, bardzo skromnej sukience, którą nieco ożywia róża wpięta we włosy, wsiadła z Gerardem do granatowego poloneza i ruszyli z podwórka, Adela odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęła się do męża, a on do niej. Jakie to wspaniałe uczucie, gdy niepokój o córkę, która im się przytrafiła, gdy oboje byli po czterdziestce, nagle idzie do wszystkich diabłów.
Już nic złego się nie stanie. Parę minut i będą w Konarach. Tam, w urzędzie gminy wezmą ślub cywilny, a pół godziny później odbędzie się kościelny.
Adela tuli wnuczkę, która siedzi między nią a Kajetanem z tyłu w aucie, jadącym tuż za polonezem wiozącym państwa młodych, całuje dziewczynkę w czoło, po czym poprawia jasne włosy o delikatnie rudawym odcieniu i kładzie rękę na ramieniu męża.
– Pamiętasz, Kajetan – zwraca się do niego – jak tą samą drogą gnaliśmy bryczką na łeb na szyję na własny ślub? Kochana ciocia Ludwika uratowała ci skórę…
– I honor – uzupełnia Kajetan.
– Szkoda, że jej dziś z nami nie ma.
– Przeżyła z nami dość. Dobre i złe chwile.
– Nie wiem – zastanawia się Adela – których było więcej. Wtedy, po wyzwoleniu, byliśmy tacy młodzi… Patrzyło się tylko w przyszłość, z podniesionym czołem.
– Nawet wtedy, gdy trzeba było trochę je pochylić – dodaje w zamyśleniu Kajetan. – Odległe czasy… Co się dzieje? – rzuca z nagłym niepokojem, widząc, że granatowy polonez z młodymi zatrzymuje się na rozdrożu.
Adela wychyla się do przodu i, z zimnym potem na czole, próbuje coś dostrzec.
– Może czegoś zapomnieli… Ale czego mogli zapomnieć.
– To bramka, mamo – uspokaja ją średni syn Mikołaj, siedzący za kierownicą. – Bramkę im zrobili, nie denerwuj się.
– Co za ulga, bo już sobie pomyślałam nie wiadomo co – rzuca bez tchu Adela i dalej patrzy przed siebie. – A ten co? – Marszczy czoło na widok listonosza, podjeżdżającego na rowerze do zatrzymanego auta młodych.
– Daje Marcelinie jakąś kopertę. – Teraz odzywa się synowa Ewa, która siedzi na fotelu pasażera. – Pewnie z życzeniami od cioci Georginy z Londynu.
– Życzenia od Giny przywiozła Megi – mruczy pod nosem Adela, jednak wyraźnie uspokojona. – Znalazł sobie porę, niech już wreszcie jadą. Co mówiłeś, Kajetan?
Kajetan zastanawia się, marszczy czoło, szukając jakiegoś urwanego wątku, w końcu odpowiada:
– Mówiłem, że dawne czasy, kotku…