Читать книгу 3 książki - Barwy miłości / Komungo / Filiżanka kawy - Literatura KOREAŃSKA - Han Malsuk - Страница 10

Gwiazda

Оглавление

Na widok chłopca bawiącego się z innymi dziećmi z wioski, stara wdowa, która szła na targ, powiedziała do idących obok niej młodych kobiet:

– Nie do wiary jak siostra tego małego jest podobna do ich zmarłej matki.

Na dźwięk tych słów chłopiec zapomniał o zabawie z rówieśnikami i podniósł się z ziemi. Starał się przypomnieć sobie bladą twarz swojej starszej siostry, ale nie potrafił. Gdy wracał do domu, sam nie zdawał sobie sprawy, że cały czas powtarza: „Mamo, mamo”. Kiedy na podwórzu domu spostrzegł siostrę, dźwigającą na plecach ich malutkiego przyrodniego braciszka, podbiegł do niej i uważnie przyjrzał się jej twarzy. Nagle jej usta wydały mu się za duże i za szerokie, oczy zaś nieproporcjonalnie wąskie i małe, o wiecznie chmurnym spojrzeniu. Dziewięcioletni chłopiec prawie nie pamiętał twarzy swej siostry, natomiast przed oczami natychmiast stanął mu obraz ukochanej zmarłej matki, toteż z natężeniem wpatrywał się teraz w rysy dziewczynki, szukając w nich podobieństwa. Zastanawiał się z niepokojem: „Czy naprawdę jest tak bardzo podobna do mamy?” Jedenastoletnia siostra, zajęta piastowaniem niemowlęcia, wydawała się dużo starsza, niż była w rzeczywistości. Widząc, że brat uważnie jej się przygląda - czego nie robił nigdy przedtem - uśmiechnęła się do niego ciepło, ale wtedy oczom chłopca ukazały się między wargami jej czarne dziąsła. I choć jej uśmiech przywodził mu na myśl matczyną czułość, nie mógł się pogodzić z tym, żeby zmarła matka była podobna do siostry, która nagle wydała mu się po prostu brzydka. „Nie, one wcale nie są podobne” - pomyślał. „Mama musiała być o wiele, wiele ładniejsza od mej.” I po raz pierwszy na swoją siostrę, wciąż ciepło uśmiechniętą, spojrzał wilkiem. Im dłużej jej się przyglądał ze zmarszczonymi brwiami, tym wydawała mu się brzydsza.

Chłopiec postanowił pójść do starej wdowy, która powiedziała, że siostra jest podobna do matki. Wdowa mieszkała na końcu zaułka, ciągnącego się na lewo od ich domu. Gdy zjawił się u niej, wdowa była właśnie zajęta prasowaniem bluzki. Chłopca zdziwił ten widok, wdowa znana była, bowiem z tego, że zamawiała sobie u innych ubrania, i zawsze nosiła się szykownie. „Jak to możliwe, że sama sobie prasuje bluzkę?”, zastanawiał się chłopiec. Ledwo wszedł, zapytał ją wprost: „Czy to prawda, co pani wtedy powiedziała, że moja siostra jest tak bardzo podobna do mojej mamy?” Wdowę zaskoczył widok chłopca na progu jej domu. Ze zdziwioną miną odstawiła żelazko na gorącą płytę. Jej zdziwienie jeszcze wzrosło, gdy usłyszała jego pytanie. Jednak po chwili przybrała obojętny wyraz twarzy i zamiast odpowiedzieć, sama zapytała: „A dlaczego to cię interesuje?” Chłopcu drżały wargi, ale zdobył się na odwagę i zapytał: „Proszę mi tylko wyjaśnić, czy usta mamy i siostry są takie same? A może jednak różne?” Zastygł w pozie pełnej oczekiwania. Wdowa powolnym ruchem zdjęła żelazko z płyty, sprawdziła czy jest dostatecznie gorące i trzymając w ręku bluzkę odpowiedziała obojętnie: „To zależy. Były podobne, ale także i trochę różne.” Chłopiec podszedł do niej blisko. Przemknęło mu przez myśl, że jej ręce wyglądają młodziej i piękniej niż reszta ciała, a potem zapytał: „Ale moja mama nie miała takich czarnych dziąseł, jak moja siostra, tylko ładniejsze, prawda?” Wdowa niecierpliwym gestem ręki, w której trzymała gorące żelazko, kazała mu się odsunąć, żeby jej nie zasłaniał światła, a potem obojętnie odrzekła: „Tak, tak, masz rację.” Chłopiec opuścił dom wdowy zadowolony. W drodze powrotnej czuł, jak jakiś wewnętrzny głos powtarza ciągle: „Tak jak myślałem! Mama była na pewno ładniejsza od siostry!” Wbiegł na podwórko i z ulgą stwierdził, że nigdzie nie widać siostry. Wszedł do pokoju i zaczął wyjmować z tornistra książki - pod podręcznikiem od arytmetyki leżało to, czego szukał. Z wahaniem wyciągnął rękę i wyjął niewielką laleczkę, wyobrażającą uczesanego w koczek człowieka. Siostra sama zrobiła laleczkę z resztek kolorowego jedwabiu i chłopiec traktował ją jak maskotkę - nigdy się z nią nie rozstawał i zawsze nosił w tornistrze, wśród książek i zeszytów. Zgodnie z planem lekcji zmieniał podręczniki do różnych przedmiotów każdego dnia, ale laleczki nigdy nie wyjmował z tornistra. Teraz ją wyjął i przypatrywał się jej z uwagą. Nie mógł nienawidzić lalczynej twarzyczki, ale czuł, że przypomina mu ona siostrę i nagle poczuł, że musi się jej pozbyć. Tuląc laleczkę do piersi wyszedł na dwór i w mroku zapadającego wieczoru wszedł w zaułek, w którym mieszkała wdowa. Rozejrzał się za jakimś odludnym miejscem i wyjął z kieszeni scyzoryk. W twardej ziemi zaczął żłobić ostrzem dziurę, do której, gdy była dostatecznie duża, schował laleczkę i zakopał. Odchodząc czuł, jakby ręce siostry lub utożsamianej z nią lalki przyciągały go z powrotem, ale łatwo uwolnił się od tego wrażenia, gdy pomyślał, że ich uścisk nie przypomina przecież uścisku matki. Gdy wychodził z zaułka, stojący tam, zaprzężony do wózka osiołek pochwycił go zębami za brzeg spodenek tak, że chłopiec potknął się i upadł. Podniósł się zły, ściągnął mocno lejce, jakby przymierzał się do powożenia, i nagle wskoczył na grzbiet osiołka. Ten zaczął wierzgać, jakby go giez uciął. Chłopiec trzymał się kurczowo grzbietu zwierzęcia, huczało mu w głowie i krzyczał do skaczącego osła, jakby ten mógł go zrozumieć: „Czy mama była podobna do siostry?! Podobna? Wobec tego jak wyglądała moja mama?!” Osioł wierzgał coraz rozpaczliwiej, co pobudzało chłopca do coraz głośniejszego krzyku. Nagle zza pleców doleciał go przerażony głos siostry: „Co robisz?! Złaź!” W tej samej chwili chłopiec spadł na ziemię. Leżąc stwierdził, że spadając chyba zwichnął nogę. Siostra podbiegła pospiesznie i wyciągnęła rękę, by pomóc mu wstać, ale chłopiec tylko obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem, odsunął jej dłoń i nie zważając na ból w stopie wstał, jakby nigdy nic. Starając się nie kuleć z powrotem skręcił do ciemnego zaułka.

Siostra musiała godzić obowiązek opieki nad przyrodnim braciszkiem z chodzeniem do szkoły. Zorientowała się wreszcie, że zachowanie jej rodzonego brata wobec niej zmieniło się i że nagle zaczął odnosić się do niej wręcz wrogo i zależało jej na tym, aby go rozbawić. W tym celu uciekła się do sposobu, który w przeszłości rozśmieszał jej brata. Zdjęła niemowlę z pleców, odwróciła je na brzuszek i zaczęła udawać, że z całej siły szczypie je w pupę. Za każdym razem mrużyła - niby to z wysiłku — swe małe oczy i uważała, żeby nie przesadzić w zabawie, i żeby maleństwo nie zaczęło płakać. Do tej pory chłopiec był jedynym, który współczuł siostrze, że musi po szkole zajmować się małym i że macocha wyręczała się nią na każdym kroku. Gdy jednak teraz patrzył na jej zabawę z braciszkiem, jak udaje, że go szczypie, wydało mu się to nie tyle śmieszne, co głupie, a każde porozumiewawcze mrugnięcie w swoim kierunku wywoływało w nim niechęć bliską pogardy. Przez chwilę myślał nawet o tym, czy nie kazać jej przestać. Po chwili jednak wpadł na inny pomysł. Na palcach podszedł do niemowlęcia i nie zastanawiając się wiele, z całej siły uszczypnął je w pośladek. Potem co sił w nogach uciekł do zaułka. Za nim rozlegał się przeraźliwy płacz niemowlaka. „Na pewno za chwilę pojawi się rozsierdzona macocha i nawymyśla siostrze, pytając, dlaczego dziecko tak ryczy”, myślał ukryty w zaułku chłopiec i ostrożnie wyglądał, aby sprawdzić, co będzie się dalej działo. I rzeczywiście - zgodnie z jego przewidywaniami - pojawiła się macocha. Obrzuciła siostrę uważnym spojrzeniem i zapytała, dlaczego mały tak nagle się rozpłakał. Obserwując tę scenę chłopiec mimowolnie uśmiechał się do siebie. Ale po chwili zaczął się zastanawiać, co będzie dalej: „A co, jeśli siostra powie prawdę, że to on uszczypnął dziecko? Na pewno boi się gniewu macochy.” Uśmiech powoli znikał z jego twarzy. Nadstawił ucha. Oboje uważali zawsze, że macocha jest sroga i zła, choć nie traktowała ich źle i nie była specjalnie złośliwa. Ze zdziwieniem stwierdził, że siostra widać nie bała się macochy tak bardzo, bo podniosła głowę i patrząc jej prosto w oczy odpowiedziała spokojnie: „Nie wiem. Być może moje plecy są zbyt kościste albo jest głodne i dlatego płacze.” Ze złośliwą satysfakcją chłopiec pomyślał: „No proszę^ jak pięknie kłamie.” I choć powinien był być jej wdzięczny za to kłamstwo, bo chroniło go przed gniewem macochy, poczuł, że w ten sposób znowu robi się podobna do matki, poprzez okazanie mu miłości stara się być taka jak mama. Jakiś głos wewnętrzny znów krzyczał: „Nie, nie jesteś wcale podobna do mamy.”

Macocha właśnie przewijała małego i mówiła do siostry: „Przestraszyłam się, że upadłaś i dlatego on płakał”, gdy chłopiec wyszedł ze swego ukrycia i śmiało przyznał się, że to on uszczypnął dziecko i dlatego wybuchnęło nagłym płaczem.

Chłopiec uwielbiał kukurydzę. Wyłuskiwał rząd po rządku, ziarnko po ziarnku i jadł garściami, rozkoszując się smakiem. Gdy kolba była zbyt twarda i łuskanie sprawiało mu trudność, pomagał sobie kciukiem i kilkanaście ziaren naraz spadało na podstawioną dłoń. Zdarzało się, że ziarenka spadały złączone po dwa, trzy lub więcej - nazywali je wtedy „bliźniakami” i często zakładali się z siostrą, które z nich nałuska więcej „bliźniaków”. Zazwyczaj zwycięsko wychodziła z tych pojedynków siostra, która nawet mając do wyłuskania twardszą kolbę, z nierównymi rządkami, jednak radziła sobie lepiej. Z wyłuskanych ziaren wybierała skrzętnie „bliźnięta” i podawała bratu na wyciągniętej dłoni, wiedząc, jak bardzo je lubi i z jakim apetytem zajada.

Tego dnia jednak na pytanie siostry: „Założymy się, kto nałuska więcej „bliźniaków?”, chłopiec odpowiedział krótko: „Nie chcę!” Wobec tego siostra zabrała się do łuskania sama i, jak na złość, udało jej się zebrać całkiem sporą garść złączonych ziarenek. On sam, specjalnie wybrał twardą kolbę, nie łuskał jej jednak, tylko spokojnie wyjadał ziarnko po ziarnku, mlaszcząc z zadowolenia. W pewnej chwili siostra wyciągnęła do niego dłoń pełną „bliźniaków”. Chłopiec gwałtownie potrząsnął głową i znowu powiedział zdecydowanie: „Nie chcę!” Wybrała, więc dorodną kolbę i podała mu, myśląc zapewne, że woli łuskać sam. Te dowody opiekuńczości rozzłościły chłopca, który za każdym razem, gdy zachowywała się w ten sposób, nie mógł nie myśleć o matce i porównywać ich reakcji. Nawet w myślach nie mógł się zgodzić na to, by siostra w czymkolwiek przypominała mu matkę. Uderzył więc tylko wyciągniętą rękę dziewczynki i kazał jej zabierać kukurydzę.

Pewnego dnia wieczorem chłopiec siedział na dworze i oddawał się jednemu ze swych ulubionych zajęć - liczył gwiazdy na niebie. „Gwiazdy na niebie przypominają rosę na ziemi”, pomyślał. Siostra zbliżyła się po cichu, w ciemnościach wyciągnęła zza pazuchy kolbę jasnej, młodej kukurydzy i podała ją bratu. Lecz on nawet nie chciał spróbować. „Dziękuję”, rzucił ironicznie i od razu wrzucił kolbę do stojącego obok dzbana na wodę.

Chłopiec lubił zabawy polegające na rysowaniu na ziemi linii przypominających mapy lądów i mórz. Nie widział nigdy morza, ale za to rysował zakola rzeki Tedong, w miejsce gór zaś odtwarzał zarysy wzgórza Moran. Gdy do zabawy dołączali się inni chłopcy, najczęściej bawili się w grę zwaną „podbój terytorium”. Rywalizowanie o to, kto lepiej trafi swoim kamieniem, zwanym „koniem”, w „konia” przeciwnika - dzięki czemu będzie mógł „cyrklem”, utworzonym z kciuka i środkowego palca, zakreślić półkole, powiększając swe „terytorium”

– było niezwykle emocjonujące. Półkola przypominały najpierw pierzaste chmury, a jeśli dopisało szczęście, urastały aż do kształtu korony wielkiego drzewa.

Tego dnia chłopiec ze swym kolegą z sąsiedztwa bawili się w „podbój terytorium” na skraju drogi. Prawie całe terytorium dostało się w ręce kolegi. Chłopcu pozostał już tylko niewielki skrawek z jednej strony, a i ten mógł wkrótce zostać zajęty, po udanym rzucie rywala. Nadeszła kolej rzutu chłopca. Sąsiad ustawił swój kamień w pozycji najmniej wygodnej do trafienia i w znacznej odległości od linii wyznaczającej granice półkolistego terenu należącego do chłopca. Szykując się do rzutu, chłopiec ustawił swego „konia” na samym końcu tej linii, w rogu, daleko od kamienia przeciwnika. Niezmiernie zdziwiło to sąsiada. Chłopiec najwyraźniej miał własny plan i dlatego ustawił kamień nie tam, skąd najwygodniej by mu było trafić „konia” przeciwnika, lecz w takiej odległości i miejscu, z którego udane trafienie zaowocowałoby możliwością zdobycia większej powierzchni. Gdyby mu się udało zbić stąd kamień przeciwnika, byłby to nie lada wyczyn. Wiedzieli o tym obaj. Mógłby wtedy zakreślić wielkie półkole i odzyskać nie tylko terytorium, ale i honor. Chłopcu z sąsiedztwa taki ambitny pomysł nawet nie przyszedłby do głowy!

Chłopiec najpierw oczyścił starannie pole na linii przewidywanego szlaku „konia”. Bardzo zależało mu na tym, by trafić z tej odległości i móc zarysować półkole wielkie jak tęcza! Koncentrował się długo

– z zaciętym wyrazem twarzy wpatrywał się w widoczny w oddali kamień i przymierzał się do potężnego pstryknięcia, pocierając kciukiem o środkowy palec. Wreszcie zdecydował się i jego „koń” już mknął w kierunku „konia” przeciwnika… Niestety, minął się z nim i to dość znacznie. Sąsiad aż krzyknął z zadowolenia i natychmiast pobiegł ustawić swój kamień w pozycji najdogodniejszej do trafienia „konia” chłopca. Miał przy tym minę, jakby chciał powiedzieć: „Poczekaj no, tobie się nie udało, ale ja ci pokażę, jak się trafia z daleka!” Ustawił swego „konia” daleko, podobnie jak wcześniej przeciwnik. Cały czas zwycięski uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czekając, aż chłopiec ustawi swój kamień, sąsiad zabrał się do poprawiania linii swego terytorium, obrysowując je kantem kamienia. Obrysował na nowo także kontury terytorium przeciwnika, nieco je przy tym pomniejszając.

– A ty, co wyprawiasz?! - krzyknął ze złością chłopiec widząc, co robi sąsiad. Ten zaś szybko i gorliwie zaczął znowu poprawiać linie, tym razem z kolei przesadzając w drugą stronę. Ale i tak naraził się na gniew rywala:

– Znowu źle! Zostaw to!

Nagle gdzieś zza pleców chłopca niespodziewanie pojawiła się siostra, wyrwała sąsiadowi kamień i szerokim łukiem zaczęła sama obrysowywać terytorium brata, chcąc mu widocznie pomóc w ten sposób. Widząc to, chłopiec rzucił się do zacierania zaznaczonych przez nią granic, wrzeszcząc:

– Prosił cię kto?! Czego się wtrącasz! Przestań!

Pewnego dnia chłopiec sam bawił się na podwórzu, rysując swe niby-mapy na ziemi. Nagle zza wpółotwartej bramy dobiegły go podniesione głosy siostry i dziewczynki z sąsiedztwa. Na szczęście nikogo z dorosłych nie było w pobliżu. Chłopiec chyłkiem przysunął się do bramy i ostrożnie wyjrzał, co się dzieje. Na widok małej sąsiadki serce zabiło mu mocniej. „Ależ ona śliczna”, pomyślał. Powodem kłótni był wynik rzutu w grze.

– Dlaczego mówisz, że była skucha?! - pytała sąsiadka.

– Bo właśnie tak było! - twierdziła stanowczo siostra. Żadna nie chciała przyznać się do pomyłki i kłótnia trwała nadal. W chwilę potem przy dziewczynkach pojawił się nagle młodszy brat sąsiadki. Niewiele myśląc podniósł z ziemii grudkę zaschniętego błota i rzucił nią w koleżankę swej siostry. Dziewczynki kłóciły się nadal, ale podniesiona na duchu przybyciem brata sąsiadka wyraźnie zaostrzyła ton. Ponownie zapytała głośno i zaczepnie:

– No i co, nadal twierdzisz, że była skucha?!

Ze swego ukrycia chłopiec widział jej twarz w otworze bramy.

– Pewnie, że skusiłaś - odpowiedziała siostra, ale jakby ciszej i cofnęła się o krok. W jej stronę znowu poleciała grudka błota. I jeszcze jedna. Za każdym razem, gdy mały brat sąsiadki rzucał w nią błotem, siostra cofała się, a jej głos brzmiał coraz ciszej i mniej pewnie. Natomiast jej koleżankę słychać było coraz lepiej, a w jej głosie dźwięczała nuta triumfu. Chłopiec sam nie wiedział, jak to się stało, że nagle znalazł się za bramą i zbliżył do kłócących się dziewczynek. Widząc go młodszy brat sąsiadki nie tylko natychmiast przestał rzucać w siostrę chłopca błotem, ale postawszy chwilę czmychnął dokądś. Dziewczynka z sąsiedztwa zamarła. Przestała się zbliżać do siostry, ta zaś przestała się cofać. Przez moment cała trójka stała w milczeniu. Czując, że teraz z kolei ona panuje nad sytuacją, dzięki przybyciu brata, siostra odzyskała odwagę i zaczęła zaczepnie powtarzać:

– Skusiłaś, skusiłaś!

Na te słowa sąsiadka zdobyła się, co prawda na cichutki protest:

– Nie skusiłam! - ale teraz ona zaczęła krok po kroku ustępować poła.

Chłopiec patrzył na zadowoloną twarz swej siostry i ponownie ogarnęło go uczucie niechęci. W jego oczach podniecenie sprzeczką widoczne na jej twarzy czyniło ją jeszcze brzydszą niż zwykle i znów w myślach uparcie powtarzał: „Tak, miałem rację, ona wcale nie przypomina mamy.” Spojrzał obojętnie na dziewczynki i odszedł z miejsca zdarzenia. Nie uszedł daleko, gdy znów usłyszał, jak się kłócą, ale tym razem doszedł już tylko do wniosku, że lepiej by było, gdyby to śliczna sąsiadka miała rację i wygrała spór. Nie myśląc więcej o tym skierował się do zaułka, w którym stał osiołek, jedzący przyniesione resztki jedzenia.

Gdy chłopiec skończył czternaście lat, poznał dziewczynę o wiele ładniejszą od dziewczynki z sąsiedniego domu. Oczy dziewczyny były głębokie i przejrzyste, jej policzki świeże i zdrowe, a włosy, z których unosił się intensywny zapach, miały dziwny, ciemnoczerwony połysk. Gdy przebywali razem, chłopiec czuł, jakby jego dusza pogrążała się w zapachu jej włosów, w jej oczach, w jej policzkach. Drżał cały i jedyne, czego pragnął, to móc na nią patrzeć bez końca. Dziewczynie natomiast brakowało czegoś w ich spotkaniach. Uważała, że skoro chłopiec tylko na nią patrzy, to nie kocha jej naprawdę.

Pewnego dnia wybrali się razem na wzgórze Moran i usiedli w jednej z kotlinek. Za ich plecami, w dole, rzeka Tedong toczyła leniwie swe wody. Nad nimi zaś po bladofiołkowym niebie płynęły lśniące śnieżną bielą obłoczki. Chłopiec nie odrywał wzroku od twarzy swej towarzyszki. W jej przejrzystych oczach odbijało się bladofiołkowe niebo i płynęły w nich białe obłoki. Rozczarowana tym, że chłopiec tylko na nią patrzy, dziewczyna poczuła, że dłużej już tego nie zniesie. „To bez sensu, ciągle się tylko gapi i gapi”, pomyślała i ogarnęło ją uczucie niedosytu. Nagle przyciągnęła go do siebie i przycisnęła swoje usta do jego warg, składając na nich niezgrabny pocałunek. Zaskoczony chłopiec starał się przybrać obojętny wyraz twarzy, a nawet próbował uniknąć pocałunku. Kiedy to jednak nastąpiło, odsunął się od niej i szybko wstał. Popatrzył na jej zarumienioną z emocji, a może i wstydu twarz i gwałtownie odetchnął. Już wcale nie wydawała mu się ładna. Wręcz przeciwnie: „Jakie ma bezwstydne spojrzenie!”, pomyślał. Jak błyskawica przeleciała mu przez głowę myśl, że także i ona w niczym nie przypomina jego matki.

Odwrócił się do niej plecami i stał przez chwilę bez ruchu. Czując chłód i obojętność w jego zachowaniu, zdezorientowana dziewczyna próbowała naprawić sytuację, zbliżając się do niego i ponownie próbując go objąć, ale on bezceremonialnie odsunął jej ręce i ruszył w dół ledwo widoczną wśród zarośli ścieżką.

Działo się to pierwszej jesiennej nocy, gdy niebo było rozjarzone gwiazdami. Patrząc na nie miał to samo przekonanie, co niegdyś - że są dla nieba tym, czym rosa dla ziemi. Nagle przebiegło mu przez myśl, że być może w którejś z tych gwiazd ukryta jest dusza jego matki i z natężeniem zaczął wypatrywać wśród tysięcy gwiazd tej jednej - gwiazdy jego matki. Jednak w tym samym momencie jego skupienie zostało przerwane przez donośne głosy dochodzące z wnętrza domu. Podniesiony głos ojca, wyraźnie nie przebierającego w słowach, podziałał na chłopca jak zimny prysznic i sprowadził go natychmiast na ziemię. Mimo starań nie udało mu się odnaleźć swego nastroju sprzed kilku zaledwie chwil i siłą rzeczy zaczął przysłuchiwać się temu, co działo się w domu. Jednocześne czuł jednak żal, że tak brutalnie przerwano mu poszukiwanie na niebie gwiazdy jego matki.

Słyszał tylko donośny głos ojca, więc zbliżył się do ściany domu, aby się zorientować, o co jest ta awantura. Ojciec krzyczał: „Nie pozwolę drugi raz na to! Jeśli to się powtórzy, zabiję ciebie i jego też! Ledwie od ziemi odrosłaś, a już przynosisz wstyd swemu ojcu! Chcesz, żeby wszyscy wytykali mnie palcami!”

Byle drobiazg nie był w stanie wprawić ojca w złość, musiało, więc stać się coś niezwykłego, skoro tak się pieklił. Do uszu chłopca doleciał ostrożny głos macochy:

– Może nic się nie stało. W każdym razie musimy się dowiedzieć, kto to jest i z jakiej rodziny pochodzi.

Ale ojciec wyraźnie jej nie słuchał i głosem pełnym złości powtarzał tylko:

– Po co, to przecież nie ma żadnego znaczenia!

W tej chwili cichutko i nieśmiało odezwała się siostra:

– To tylko starszy brat mojej koleżanki z klasy…

– W takim razie przestaniesz chodzić do szkoły! - wrzasnął ojciec. Przytulony do ściany domu chłopiec poczuł, że na te słowa dreszcz przebiega mu po plecach - czyżby ojciec naprawdę zamierzał zabronić siostrze chodzenia do szkoły? Nagle przypomniał sobie scenę, którą widział pewnego dnia, a do której nie przywiązywał do tej pory żadnej wagi: siostra stojąca w zaułku, przy którym mieszkała stara wdowa, a obok niej smukły młodzieniec o owalnej twarzy; Siostra wytłumaczyła mu potem, że to starszy brat jej koleżanki z klasy, którego w jakiejś sprawie przysłano do nich w charakterze posłańca. Udawał wtedy, że bierze jej słowa za dobrą monetę, ale naprawdę nie mógł się nadziwić, że jakiś chłopak mógł zainteresować się jego brzydką siostrą. Bez wątpienia widział też kilkakrotnie, jak spotykali się także w domu.

Z wnętrza dobiegł tymczasem niski, mocny głos macochy:

– A ty przestań wreszcie bawić się zapałkami! - skierowany tym razem do ich przyrodniego brata, chodzącego już do przedszkola. Macocha ostatnio zmieniła się - nie była już ani tak oschła, ani sroga jak przedtem i chłopiec musiał przyznać, że traktuje tak samo zarówno pasierbów, jak i własne dziecko. Było mu teraz przykro, że macocha martwi się z powodu tego, co zrobiła siostra. Bardziej mu było żal macochy niż ojca. Tym bardziej, że usłyszał jej następne słowa, skierowane do niego łagodnym głosem:

– Ja też czuję się winna za to, co się stało. Gdyby ich zmarła matka stanęła w tym momencie przede mną, nie śmiałabym spojrzeć jej w oczy. Chodźmy teraz do mego pokoju.

Skoro macocha mówiła coś takiego, skoro zdecydowała się wymienić imię ich zmarłej matki, o której nigdy nie wspominała, to naprawdę siostra musiała zrobić coś okropnego. Coś, czego mama by jej nie wybaczyła. Chłopiec poczuł, jak ciarki chodzą mu po plecach, a pięści same się zaciskają. Jednocześnie zza ściany doszedł go przejmujący szloch siostry.

– Jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, przysięgam, że zwiążę cię twoją własną spódnicą i wrzucę do rzeki - powiedział wreszcie ojciec, spokojniejszym już, lecz nadal ostrym głosem. Chłopiec znowu poczuł, jak powiew nocnego wiatru wywołał w nim dreszcze.

Noc była chłodna. Macosze udało się jakoś ubłagać ojca, aby pozwolił córce nadal chodzić do szkoły.

Chłopiec nieoczekiwanie zaproponował siostrze, aby razem poszli na spacer. Początkowo nie miała ochoty, ale gdy spojrzała w jego oczy, stwierdziła, że mówi poważnie, więc bez zbędnych słów podniosła się i poszła za nim.

Na niebie lśnił rożek księżyca i gromady gwiazd. Chłopiec uśmiechał się w ciemnościach na myśl, jaką siostra zrobi minę, gdy zorientuje się w jego planach. Siostra szła za nim, nie pytając o nic. Chłopiec skręcił w ścieżkę prowadzącą na stromą skarpę nad rzeką. Za każdym powiewem przenikliwego wiatru wydawało się mu, że gwiazdy mrugają porozumiewawczo.

Im wyżej wspinali się na skarpę, tym robiło się chłodniej. Dziewczynie wydawało się od początku podejrzane, że brat tak nagle zapałał chęcią wspólnego spaceru - nigdy wcześniej bowiem mu się to nie zdarzało, ale teraz, idąc za nim posłusznie, czuła się dziwnie nieswojo. Starając się nadać swemu głosowi wesołe brzmienie zapytała:

– Nie jest ci zimno?

W odpowiedzi chłopiec tylko przecząco pokręcił głową, choć wiedział, że w panujących ciemnościach nie mogła zobaczyć tego gestu. Jednak dalej szedł w milczeniu. Nagle usłyszał, jak mówi ni to do niego, ni to do siebie:

– Gdybym była sama, tobym się zabiła. Nie miałabym po co żyć… Naprawdę zrobiłabym to… Gdyby jedno z nas umarło, drugie byłoby bardzo biedne i lepiej by mu było też umrzeć… Tak…

Z powodu wiatru nie był w stanie odróżnić, czy to ona płacze, czy wiatr zawodzi jękliwie w koronach drzew. Przez chwilę chłopiec poczuł ulgę, że nie doniósł ojcu o sercowych kłopotach siostry i jej spotkaniach z młodym człowiekiem. Odwrócił się nawet i stanął, aby wyjaśnić jej, że nie od niego dowiedzieli się o wszystkim, ale w momencie, gdy już prawie wyciągał do niej ręce, by ją objąć, poczuł, że nadeszła najlepsza chwila, żeby wprowadzić w życie jego plan. Siostra zatrzymała się, czekając, co zrobi. Ze złośliwą radością chłopiec krzyknął:

– Ściągaj spódnicę!

Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby nie dotarł do niej sens jego słów, jednak po chwili, nadal zaskoczona, w ciemnościach zaczęła powoli zdejmować spokojnie bluzkę, a potem spódnicę.

Chłopiec wziął spódnicę i rozłożył na ziemi.

– Kładź się tu! - krzyknął, naśladując srogi ton ojca.

Bez słowa sprzeciwu zrobiła, co jej kazał. Gdy już prawie związał ją spódnicą i szykował się do zepchnięcia jej w nurt rzeki, zdał sobie nagle sprawę, że jej uległość i posłuszeństwo czynią ją podobną do ich matki. „Mama też by tak postąpiła”, pomyślał i wywołało to w nim falę buntu. „Nie mogę przecież pozwolić, żeby teraz stała się podobna do mamy”. Nie mógł znieść jej potulnej rezygnacji, będącej wyrazem jej uczuć wobec niego. Puścił ją i zostawiając ledwo żywą nad brzegiem rzeki, odszedł szybkim krokiem.

Niedługo potem siostra bez wahania zaręczyła się z chłopcem podobnym do brata jej koleżanki - najmłodszym synem przedsiębiorcy z Phjongjangu - tak samo smukłym i o owalnej twarzy. Wkrótce nadszedł dzień ślubu. Zanim siostra wsiadła do lektyki panny młodej, złapała za ręce macochę i długo nie chciała puścić, gorąco i smutno płacząc.

Kryjąc się w swoim zaułku chłopiec odetchnął z ulgą. Jeszcze raz siostra odwróciła głowę i mokrymi od łez oczami popatrzyła na stojące w pewnym oddaleniu stare wdowy z wioski. Myśląc, że to jego szuka oczami w tłumie, chłopiec schował się i po raz kolejny odetchnął głęboko.

Pewnego dnia, niedługo potem, o wczesnym zmierzchu, przyniesiono mu wiadomość, że jego siostra nie żyje. Przez chwilę jej twarz zamajaczyła mu przed oczami, ale szybko rozpłynęła się w nicości i nie chciała się pojawić nigdy więcej. Nie czuł smutku. Lecz nagle uzmysłowił sobie, że wyraźnie widzi twarz szmacianej laleczki, tej, którą kiedyś dawno zrobiła dla niego siostra, a którą on zakopał w zaułku. Pobiegł tam i wyjąwszy z kieszeni scyzoryk, zaczął ryć ziemię w miejscu, gdzie - jak pamiętał - zakopał maskotkę. Nie było jej tam. Przekopał wszystkie sąsiednie miejsca, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. „Może już całkiem zgniła i nie mogę odróżnić jej od ziemi?”, pomyślał spłoszony. Gdy z pustymi rękami wychodził z zaułka, zobaczył stojącego tam jak zwykle osiołka, zaprzężonego do wózka. I tak jak poprzednio - kilka lat temu - podszedł do niego. Nie kopnął go jednak, tak jak wtedy. Nie musiał także najpierw wsiąść do wózka, aby dosięgnąć grzbietu osiołka. Bez trudu wskoczył na jego grzbiet, a osioł natychmiast zaczął wierzgać, próbując zrzucić ciężar. Siedząc na grzbiecie osła chłopiec krzyczał, jakby zwracając się do biednego zwierzęcia:

– Dlaczego moja siostra umarła?! Dlaczego?!

Im bardziej osioł wierzgał, tym głośniej chłopiec wykrzykiwał swoje: „Dlaczego?!” I nagle wydało mu się, że zza pleców słyszy przerażony głos siostry: „Co ty wyprawiasz?! Złaź!” Puścił szyję osła i spadł na ziemię. Jednak tym razem nie skręcił nogi. A mimo to poczuł w oczach łzy. I przez łzy spojrzał w ciemniejące niebo, na którym wschodziły gwiazdy. Wydało mu się, że jedna z nich wpadła prosto do jego prawego oka i nagle poczuł, że to musi być gwiazda jego mamy. Jednocześnie zaś w lewym oku poczuł inną gwiazdę - czyżby gwiazdę jego zmarłej siostry? Nawet w tej chwili myślał, że gwiazda siostry nie może być piękniejsza niż gwiazda mamy, wobec czego zaczął gwałtownie potrząsać głową, starając się wyrzucić z lewego oka migocącą w nim gwiazdę, a potem zamknął załzawione oczy.

Przełożyła

Joanna Rurarz

3 książki - Barwy miłości / Komungo / Filiżanka kawy - Literatura KOREAŃSKA

Подняться наверх