Читать книгу Miłość w czasach zagłady - Hanni Münzer - Страница 8
1
ОглавлениеSeattle, Waszyngton, USA, maj 2012 roku
– Jesteś pewna, że dobrze robisz? – spytała Olivia po raz setny w ciągu ostatniej godziny, choć przez ten czas ton oburzenia w jej głosie nieco przygasł.
Felicity, która nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać w kółko na to samo pytanie, w skupieniu zapełniała swym dobytkiem monstrualną walizę, którą dostała w prezencie od swojej tyleż oderwanej od rzeczywistości, co niepraktycznej matki.
Olivia leżała na brzuchu i chrupiąc jabłko, z ponurą miną przyglądała się wysiłkom gospodyni.
Felicity domyślała się, że przyjaciółka nie odpuści tak łatwo. I nie myliła się.
– Naprawdę nie mogę pojąć, że mi to robisz. I to jeszcze w tajemnicy, za moimi plecami! Co ci w ogóle strzeliło do głowy?
A więc o to tak naprawdę chodzi!, pomyślała Felicity, z trudem powstrzymując uśmiech. Olivię denerwowało nie to, co robi jej najbliższa przyjaciółka, lecz fakt, że Felicity zdołała utrzymać to w tajemnicy przed nią, swoją powiernicą, a przy okazji najbardziej wścibską osobą na tej planecie.
Gospodyni konsekwentnie zignorowała również ten wyrzut.
– Gotowe! – zawołała i zamaszyście zamknęła walizkę. Odgłos zatrzaskiwanego wieka miał w sobie coś definitywnego. Koniec dyskusji!
Niestety, nie dla Olivii, która postanowiła sięgnąć po ostateczny argument.
– Czy chociaż przez chwilę pomyślałaś o Richardzie?
Felicity odwróciła się gwałtownie. Tym razem Olivia trafiła w jej czuły punkt. Richard! Solidny, zdolny, ze wspaniałymi perspektywami, a do tego jeszcze szalenie przystojny. Brat Olivii był starszy od Felicity o dziesięć lat i zdążył już sobie wyrobić świetną opinię w środowisku chirurgów, podczas gdy na dyplomach dwóch świeżo upieczonych lekarek – jego siostry i jej najbliższej przyjaciółki – jeszcze nie zdążył wyschnąć atrament. Cała żeńska część personelu Seattle Children’s Hospital leżała u jego stóp, podczas gdy ona, Felicity, ma zamiar go zostawić i pozwolić, by rozdzielił ich cały kontynent.
– On cię naprawdę kocha, wiesz? – W głosie Olivii pobrzmiewała teraz niespodziewanie łagodna nuta.
– Wiem.
Sam jej to wyznał. Wczoraj, kiedy się z nim żegnała. Nie chciał, by wyjeżdżała. Robił wszystko, żeby nakłonić ją do pozostania, nawet się jej oświadczył. Nie mogła i nie chciała myśleć teraz o smutku malującym się na jego twarzy i o rozczarowaniu w oczach, kiedy odrzuciła oświadczyny. Rozstanie niemal rozdarło jej serce. Miała wrażenie, że od wczoraj w jej piersi bije jakaś bezkształtna bryła. Sama nie rozumiała tego, co robi, ale po prostu nie mogła inaczej.
Zresztą tak było zawsze. Wewnętrzne rozedrganie wciąż kazało jej gnać przed siebie. W końcu zaczęła wątpić, czy to się kiedykolwiek zmieni. Miała nadzieję, że uda jej się wyzwolić z tego wewnętrznego przymusu, kiedy osiągnie swój wielki cel i zostanie lekarką. Im bliżej jednak była końca studiów, tym silniej dochodziła w niej do głosu potrzeba obrania nowej drogi, wyrwania się z uregulowanego życia.
A przecież niczego nie pragnęła bardziej, niż zatrzymać się, znaleźć sobie jakieś stałe miejsce w życiu. Tymczasem wciąż działała wbrew tej tęsknocie, pędzona wewnętrznym niepokojem, który zdawał się wypływać wprost z jej duszy. Wyglądało to tak, jakby pragnęła jednego życia, ale musiała prowadzić inne, w wiecznym konflikcie z samą sobą. Próbowała to wyjaśnić Richardowi, ale jak wytłumaczyć coś, czego się samemu do końca nie rozumie? Nie potrafiła ubrać swych uczuć w słowa i Richard w końcu wyszedł niepocieszony.
Nagle, nie wiadomo skąd, przemknęło jej przez głowę sentymentalne zdanie: Nigdy nie wejdę do krainy miłości. Słowa te pozostawiły w jej sercu poczucie zagubienia, a w ustach posmak strachu.
– Słucham? – Olivia wlepiała w przyjaciółkę zdumione spojrzenie.
Felicity zdała sobie sprawę, że najwyraźniej wypowiedziała te słowa na głos. I wtedy przypomniała sobie, gdzie, a właściwie z czyich ust je usłyszała. Wiele lat temu wypowiedziała je do niej babcia, na krótko przed tym, jak zachorowała na alzheimera. Dziwne, że to zdanie przyszło jej do głowy właśnie teraz. Chociaż z drugiej strony to całkiem zrozumiałe: babcia zmarła sześć dni temu, w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat, a jej śmierć była wybawieniem nie tylko dla niej samej, ale też dla całej rodziny.
To ze względu na pogrzeb Felicity przełożyła wylot do Kabulu, gdzie miała rozpocząć pracę w organizacji Lekarze bez Granic.
Zadzwoniła komórka Felicity. To na pewno mama, pomyślała. W zasadzie dawno już powinna tu być, skoro uparła się, że osobiście odwiezie córkę na lotnisko.
Felicity westchnęła ciężko. Już teraz przechodziły ją ciarki na myśl o niemal godzinnej podróży, którą matka z pewnością wykorzysta, by po raz kolejny wybić jej z głowy ten szalony pomysł. „Boże drogi, czemu akurat Afganistan? Chyba oszalałaś, Felicity, naprawdę. Czy po to tyle lat studiowałaś, żeby na koniec chodzić z welonem na twarzy w jakimś zapyziałym kraju na końcu świata? Jak możesz? Nie mówiąc już o tym, że ci talibowie bez przerwy wysadzają się w powietrze. Coś okropnego!”
Dzwonił jednak ojciec, a nie matka. Od wylewu, który przeszedł w zeszłym roku, poruszał się na wózku inwalidzkim. Na szczęście dochodził już powoli do siebie i wszystko wskazywało na to, że nie będzie skazany na wózek do końca życia.
– Cześć, kotku – usłyszała w słuchawce głos ojca. – Słuchaj, czy mama jest u ciebie?
– Cześć, tato. Nie, jeszcze nie dojechała. Prawdę mówiąc, to właśnie miałam do was dzwonić, by spytać, gdzie ona się tak długo podziewa. Kiedy wyjechała?
– No właśnie to jest najdziwniejsze, bo wygląda na to, że w ogóle nie wróciła na noc do domu. Nigdy w życiu coś takiego jej się nie zdarzyło. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że jest u ciebie.
– Co takiego? Mama nie wróciła na noc do domu? – Felicity nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Matka miała swoje wady, ale była uosobieniem solidności i nie było mowy, żeby zostawiła ojca samego na noc, zwłaszcza po wylewie.
– Może dzwoniła, a ty nie słyszałeś?
– Nie, odsłuchałem automatyczną sekretarkę. Nikt nie dzwonił, nikt nie zostawił wiadomości. A komórkę ma wyłączoną. Gdzie ona może się podziewać?
– Nie wiesz, dokąd się wczoraj wybierała? Może na posiedzenie komitetu? Mają tam chyba jakiś telefon?
Martha Benedict była znana w okolicy z tego, że działa w licznych towarzystwach dobroczynnych, a treścią jej życia jest troska o innych. Tylko nie o własną rodzinę, przemknęło Felicity przez głowę, lecz natychmiast się zganiła. Przestań, nie bądź niesprawiedliwa. W ostatnich latach znacznie się pod tym względem poprawiła.
– Nie, nie zjawiła się na zebraniu. Ale wczoraj w południe zadzwonili do niej z domu opieki. Prosili, żeby przyjechała zabrać rzeczy babci. Podobno pokój jest pilnie potrzebny dla następnej pacjentki.
– Dzwoniłeś już tam?
– Oczywiście. Powiedzieli, że była po południu, ale spędziła w pokoju babci niecałe pół godziny i zaraz wyszła. Jeden z pielęgniarzy twierdzi, że widział, jak w pośpiechu wybiegła, ściskając pod pachą jakieś pudełko.
– Wybiegła? Mama? Nie, nie, to do niej raczej niepodobne.
– To prawda. Ale najdziwniejsze, że nie zadzwoniła do domu. Myślisz, że coś jej się stało? Może miała wypadek?
Felicity słyszała lęk w głosie ojca.
– Nie, o tym już dawno byśmy wiedzieli. Wiesz co, tato? Zaraz do ciebie przyjadę. Na początek obdzwonimy ludzi z tych wszystkich komitetów, do których mama należy. Na pewno jest jakieś wytłumaczenie. Może znowu wpadła w ten swój pokutny amok i zapomniała o bożym świecie?
Albo to jej najnowszy pomysł, żeby uniemożliwić mi wyjazd do Kabulu…
– Ale co z twoim lotem? – przypomniał sobie ojciec.
– Nie martw się, to żaden problem, mogę go jeszcze przełożyć. Pracę zaczynam dopiero za tydzień. Będę u ciebie za pół godziny, a ty przez ten czas spróbuj się dodzwonić do mamy. No to pa, do zobaczenia.
– Twoja matka zaginęła? – spytała z niedowierzaniem Olivia.
– Na to wygląda. I to już wczoraj po południu. W każdym razie od tamtej pory nie pokazała się u ojca. Od czasu jego wylewu śpią w oddzielnych pokojach. Te wszystkie lekarstwa, które tata musi zażywać, powodują znużenie i bardzo często kładzie się wcześniej spać. Dlatego dopiero dzisiaj rano zauważył jej nieobecność.
Olivia zeskoczyła z łóżka i wyrzuciła do śmieci ledwie co nadgryzione jabłko.
– Chodź, zawiozę cię. Sama jestem ciekawa, co się dzieje z twoją matką – zakomenderowała, a potem, już w drodze, dodała w zamyśleniu: – Wspomniałaś coś o pokutnym amoku. Myślisz, że znowu się zaczęło? Zdaje się, że już dawno nie miała tego religijnego napadu, prawda? – Olivia znała Felicity od przedszkola, stąd doskonale wiedziała o fazach wybujałej pobożności nawiedzających Marthę Benedict. Felicity zastanowiła się przez chwilę. Tak, to prawda. Już chyba jakieś osiem lat minęło od czasu, jak była siostra zakonna Martha Benedict po raz ostatni zamknęła się na kilka dni, by błagać Boga o wybaczenie. Wcześniej zdarzało się to regularnie mniej więcej co pół roku. Dopiero teraz Felicity uświadomiła sobie, że w ostatnich latach niemal fanatyczna ongiś pobożność matki z roku na rok słabła. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Te pozytywne zmiany zaczęły się u Marthy dokładnie wtedy, gdy jej matka – a babcia Felicity – z powodu postępującej choroby Alzheimera musiała pójść do domu opieki. Felicity podzieliła się tym spostrzeżeniem z Olivią i dodała:
– Niewykluczone, że śmierć babci, spowodowała u niej nawrót dawnych nawyków. Mam jednak nadzieję, że to nie to. Dla ojca miałoby to fatalne skutki, bo tylko otworzyłoby stare rany. Znów by się zadręczał, że zmarnował mamie życie.
– Wiesz, tak właściwie, to twoja matka zmarnowała życie wam. Wybacz, mówię szczerze. – Olivia nigdy nie przebierała w słowach. – Zawsze podziwiałam ciebie i twojego tatę, że wytrzymujecie te jej dziwactwa. Ciągle mam jeszcze w uszach to jej bezustanne mea culpa, mea maxima culpa. Przecież ona jest co najmniej dwa razy pobożniejsza niż Fred. Tyle że on jednak jest jezuitą.
Felicity skrzywiła się. Nie pierwszy raz Olivia podejmowała ten temat. To prawda, że jej ojciec bezgranicznie kochał swą zwariowaną żonę i wybaczał jej wszelkie dziwactwa i fanaberie. Był od niej o piętnaście lat starszy i gdy się pobrali, oboje mieli już swoje lata. Felicity pozostała ich jedynym dzieckiem. Matka była już po czterdziestce, gdy zaszła w ciążę. Poród był bardzo ciężki i obie cudem przeżyły, a Felicity jeszcze przez kilka miesięcy leżała w szpitalu, gdzie była sztucznie odżywiana. Martha Benedict i w tym fakcie upatrywała kary boskiej za to, że wystąpiła z zakonu sióstr franciszkanek, by wyjść za ojca Felicity. Nic zatem dziwnego, że Felicity dałaby wiele, by zniknięcie jej matki miało inną przyczynę niż nawrót pokutnej manii.
Leciwy peugeot Olivii skręcił w Richmond Beach Drive i zatrzymał się przed ceglanym domem rodziców Felicity. Ojciec stał w otwartych drzwiach. Opierał się o framugę, ciężko wspierając się na dwóch kulach. Nie miał marynarki, chociaż od strony wybrzeża dął chłodny wiatr, targając jego siwe włosy. Dom leżał przy samym Puget Sound, oddzielony od Pacyfiku jedynie wąskim pasem lądu. Felicity miała ochotę zwrócić ojcu uwagę, że się przeziębi, lecz widząc jego zatroskaną twarz, powstrzymała się od prawienia morałów i pomogła mu wrócić do domu.
W salonie schorowany gospodarz ze smutkiem obwieścił córce i jej przyjaciółce nowiny, a właściwie ich brak: Martha wciąż się nie odezwała, jej komórka nadal jest wyłączona, a telefony do członków rozmaitych komitetów, w których działała, nie wyjaśniły jej nagłego zniknięcia. Felicity, wiedząc, że jej ojciec nie ma komórki, raz jeszcze sprawdziła automatyczną sekretarkę, ale nie znalazła na niej żadnej wiadomości. Raz jeszcze zadzwoniła zatem do domu opieki Woodhill, lecz otrzymała taką samą informację, jak ojciec. Jej matka była tam najwyżej pół godziny, a potem wyszła, nawet się nie żegnając.
– Ten pielęgniarz, który widział moją matkę… Czy mogłabym zamienić z nim dwa słowa? Może jednak coś mu powiedziała?
– Żałuję – odparła opryskliwie wicedyrektorka placówki – ale pan Gonzalez nie może podejść do aparatu. Wiem jednak dokładnie, że zauważył pani matkę tylko dlatego, że omal go nie przewróciła. Wpadła na niego z takim impetem, że aż upuścił tacę. Przy okazji przypominam o konieczności opróżnienia pokoju pani babki. Jeśli nie uczynią tego państwo do jutrzejszego południa, będziemy zmuszeni naliczyć opłatę za kolejny miesiąc.
Felicity przewróciła oczami, ale starała się mówić spokojnym tonem.
– Dobrze, zajmę się tym – zakończyła i w zamyśleniu odłożyła słuchawkę.
– I co teraz? Przecież nie mogła się zapaść pod ziemię. A jeśli coś jej się stało? – spytał z zafrasowaniem ojciec, którego czoło pokrywało się coraz głębszymi bruzdami. Felicity ujęła jego dłoń i mocno ją uścisnęła.
– Obdzwonię teraz izby przyjęć w okolicznych szpitalach, wtedy będziemy mieli pewność, okej, tato?
– To mogę zrobić za ciebie, Felicity. Ty może lepiej zadzwoń do operatora. Oni na pewno będą wiedzieli, gdzie ostatnio logował się telefon twojej matki – zaproponowała Olivia i nie czekając na odpowiedź, od razu wzięła się do roboty.
Na szczęście poszukiwania w miejscowych szpitalach nie przyniosły rezultatów: do żadnego z nich nie przywieziono osoby o nazwisku Martha Benedict.
Pierwszych wskazówek dostarczył dopiero telefon do operatora sieci komórkowej.
Kiedy po żmudnej procedurze Felicity zdołała w końcu uwiarygodnić swoją tożsamość, ze zdumieniem usłyszała, że komórka jej matki ostatni raz logowała się poprzedniego dnia na lotnisku Tacoma w Seattle.
– Co mama robiła na lotnisku? – westchnęła Felicity, spoglądając to na Olivię, to na ojca.
– Może coś jej się pomyliło i myślała, że wylatujesz wczoraj? – zastanowił się ojciec, po czym pokręcił głową, sam nie bardzo wierząc w taką możliwość.
– Mama? Trudno mi sobie wyobrazić, żeby się tak pomyliła. Poza tym to nie ma sensu. Przecież miała po mnie przyjechać i odwieźć mnie na lotnisko.
– A może coś jej nagle wypadło i musiała gdzieś pilnie polecieć? – rzuciła Olivia.
– Przecież miała przy sobie tylko torebkę. Kto wybiera się w podróż bez bagażu? – zaoponował ojciec jej przyjaciółki.
– Oj, zdziwiłbyś się, wujku. – Olivia od niepamiętnych czasów zwracała się w ten sposób do ojca Felicity. – Ale wiecie co? Mam jeszcze jeden pomysł: a gdyby tak sprawdzić płatności kartą? Follow the money!
– Że co? Nie rozumiem. Co to znaczy? – ojciec Felicity spojrzał na nią zdumiony.
– To znaczy, że Olivia ogląda za dużo kryminałów – uśmiechnęła się Felicity. – Ale w sumie to jest jakaś myśl. Nie zaszkodzi spróbować. Zaraz zadzwonię do banku. Może mama rzeczywiście użyła ostatnio karty.
I znowu nastąpiła uciążliwa procedura potwierdzania tożsamości, ale ponieważ zapobiegliwa Martha na wszelki wypadek podała mężowi hasło dostępu, w końcu Felicity otrzymała odpowiednie informacje.
– Wczoraj późnym popołudniem mama wykupiła lot na rzymskie lotnisko Fiumicino – obwieściła, odłożywszy słuchawkę.
– No proszę. Nie wiedziałam, że twoja matka zna kogoś we Włoszech – zdziwiła się Olivia.
– Bo nie zna – odparli równocześnie Felicity i jej ojciec, po czym spojrzeli na siebie zdumieni.
– Czyżby więc jednak powrót pokutnej manii?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– No wiesz: Rzym, papież, stolica Kościoła katolickiego. Nic ci to nie mówi? Mea culpa? Czy twoja matka nie miała kiedyś zamiaru prosić o rozgrzeszenie u najwyższej ziemskiej instancji?
– Boże jedyny! – znowu wyrwało się równocześnie z ust Felicity i jej ojca.
– Amen – dokończyła oschle Olivia.
Następnego dnia w samo południe Felicity znalazła się w hali odlotów lotniska Tacoma w Seattle. Zamiast biletu do Kabulu trzymała w ręku bilet do Rzymu.
Wiedziała już, że matka nie wpadła w kolejny amok ekspiacji. Nie, Martha Benedict wyruszyła w podróż w przeszłość swojej zmarłej matki.
Po wizycie u ojca Felicity pojechała z Olivią do domu opieki Woodhill. Wewnętrzny głos mówił jej, że być może tam znajdzie jakąś podpowiedź.
Razem z Olivią gruntownie przeszukały pokój babki, lecz niczego nie znalazły. Myśli Felicity coraz natrętniej krążyły wokół tajemniczego pudełka, z którym ponoć jej matka w takim pośpiechu wybiegła z zakładu. Czyżby jego zawartość miała coś wspólnego z jej zniknięciem? Postanowiła zamienić kilka słów z pielęgniarzem.
To, co usłyszała od starego Meksykanina, bynajmniej jej nie uspokoiło. Pan Gonzalez stwierdził mianowicie, że Martha Benedict wyglądała, jakby gonił ją sam diabeł, a na następnie wyjął z kieszeni fartucha zmiętą kartkę.
– Proszę, pani babcia miała to w ręce, kiedy umarła. Chciałem to wczoraj dać pani matce, ale już nie było okazji.
Felicity wygładziła kartkę, która okazała się wyciętym z gazety zdjęciem. Widniała na nim sala sądowa oraz – prawdopodobnie – oskarżony. Prawdopodobnie, gdyż pod fotografią nie było żadnego podpisu. Wszelako osobą, która wzbudziła największe zainteresowanie Felicity, nie był wcale zasiadający na ławie oskarżonych mężczyzna, tylko jedna z kobiet widocznych w tle. To była jej babcia! Siedziała w pierwszym rzędzie wśród publiczności ze wzrokiem wbitym w oskarżonego. Felicity jeszcze nigdy nie widziała na czyjejś twarzy tak zapiekłej nienawiści. Biorąc pod uwagę ubiór mężczyzny i młody wiek babki, Felicity uznała, że wycinek pochodzi zapewne z lat sześćdziesiątych. Kim jest ten człowiek?, zastanawiała się. I dlaczego babcia patrzy na niego z taką nienawiścią? Felicity zerknęła na odwrotną stronę wycinka, lecz i tam nie znalazła żadnej wskazówki. Był tam chyba jakiś nekrolog, zapisany nieznanym jej alfabetem. Domyślała się, że to hebrajski. Lecz jeśli to prawda, to jakim cudem jej babka znalazła się na zdjęciu w izraelskiej gazecie?
Felicity wiedziała, że nie ma sensu iść na policję. Z pewnością usłyszałaby, że jej matka jest osobą dorosłą i może jeździć dokąd chce i kiedy chce. Toteż nie namyślając się wiele, postanowiła ruszyć śladem zaginionej i odnaleźć ją na własną rękę. Oczywiście martwiła się o matkę, ale z drugiej strony była też na nią wściekła, że ta, znikając bez słowa, zostawiła męża na łasce losu. Felicity wiedziała, że teraz ojciec nie zazna spokoju, dopóki nie dowie się, że jego żona jest cała i zdrowa. Na szczęście Olivia przyrzekła, że zajmie się nim pod jej nieobecność, a przesunięcie lotu do Kabulu o kilka dni nie stanowiło problemu.
– Felicity, zaczekaj!
Za plecami dziewczyny rozległ się znajomy głos. Felicity odwróciła się i zobaczyła, jak wielkimi krokami zbliża się do niej Richard.
– Cieszę się, że zdążyłem cię jeszcze złapać – powiedział jej niedoszły mąż, obejmując ją i całując namiętnie na powitanie, jakby zupełnie nie pamiętając wczorajszego zerwania. Potem wypuścił ją z objęć i obdarzył uśmiechem, który tak uwielbiała.
– Przepraszam cię, stare przyzwyczajenie.
W przeciwieństwie do Felicity Richard w najmniejszym stopniu nie wyglądał na zmieszanego pocałunkiem. Odpowiedziała na niego odruchowo, chociaż poprzedniego wieczora powzięła solenne postanowienie, że nie będzie mu robić żadnych nadziei! Chciała, by czuł się wolny i był gotów na nową miłość. Teraz jednak okazało się, że jej serce jest o wiele mniej konsekwentne niż rozum. Czemu się tu zjawił? Felicity nie czuła się dość silna, by powtarzać scenę z wczorajszego wieczoru.
Na szczęście Richard szybko wybawił ją z zakłopotania, z miejsca wyjaśniając powód swej obecności na lotnisku:
– Wczoraj wieczorem Olivia wszystko mi opowiedziała. Wspomniała, że twoja matka przeżywa coś w rodzaju kryzysu wieku średniego i bez słowa poleciała do Rzymu. Muszę przyznać, że brzmi to dość dziwnie. Spontaniczność to ostatnia rzecz, o jaką posądzałbym Marthę Benedict. Podobno postanowiłaś polecieć za nią. To prawda?
Bogu niech będą dzięki, pomyślała Felicity z ulgą. A więc Richard zjawił się tutaj z powodu jej matki, a nie po to, żeby ją powstrzymać przed wylotem do Kabulu.
– Martwię się o nią. Sam wiesz, jaka potrafi być, gdy się uprze. Nigdy w życiu nie była w Europie, nie mówi po włosku, zna najwyżej kilka słów po łacinie i, o ile mi wiadomo, nie ma tam żadnych znajomych.
– I co zamierzasz? Jak chcesz ją odnaleźć? Rzym to ogromne miasto.
– Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia. Pewnie niewiele to da, ale na początek zwrócę się do włoskiej policji. Większe nadzieje pokładam w banku i instytucji, która wydała mamie kartę kredytową. Jak dotąd okazali się niezwykle uczynni i chętni do pomocy. Stąd wiem, że matka wypłaciła pieniądze na rzymskim lotnisku. To już jakiś ślad. Mam przynajmniej pewność, że tam dotarła. Dostanę wiadomość, jak tylko po raz kolejny użyje karty.
Wysłuchawszy wyjaśnień Felicity, Richard wcisnął jej w dłoń karteczkę.
– Proszę, to dla ciebie. Nazwisko i numer telefonu w Rzymie! Rozmawiałem wczoraj z bratem, a on dał mi namiar na zakonnika o nazwisku Lukas von Stetten. Fred studiował razem z nim przez cztery semestry w Monachium. Brat Lukas jest jezuitą i od kilku miesięcy mieszka w Rzymie. Zadzwoniłem do niego wczoraj wieczorem.
– Wczoraj wieczorem? To znaczy, że zerwałeś biedaka w środku nocy? – Felicity spojrzała na zegarek, jakby chciała się upewnić.
Twarz Richarda znowu rozjaśnił zniewalający uśmiech.
– Fred powiedział, że to żaden problem, bo kapłani są na bożej służbie przez całą dobę. No i wyobraź sobie, braciszek Lukas obiecał mi, że odbierze cię z lotniska i pomoże ci w poszukiwaniach.
– Dziękuję, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Zawstydzasz mnie, Richardzie. Jesteś taki kochany, a ja… – Nie dokończyła, bo w zasadzie wszystko zostało już powiedziane, a ona nie miała do dodania nic, co mogłoby przynieść im ulgę w tej trudnej sytuacji. Wspięła się tylko na palce i pocałowała Richarda w policzek: – Pozdrów ode mnie Freda.
Richard przytulił ją na moment, po czym odsunął się raptownie, jakby zawstydzony tym gestem.
– Powodzenia. Daj znać, jak tylko dotrzesz na miejsce, dobrze?
– Oczywiście.
Felicity ruszyła w kierunku stanowiska odpraw, lecz po chwili, wiedziona nagłą myślą, odwróciła się raz jeszcze w stronę Richarda.
– A właściwie… jak rozpoznam tego Lukasa von Stettena?
– Nic prostszego – rzucił Richard z szerokim uśmiechem. – Fred powiedział, że masz się rozglądać za najprzystojniejszym facetem w hali przylotów.