Читать книгу Miłość w czasach zagłady - Hanni Münzer - Страница 9

2

Оглавление

Rzym, Włochy

Trzynaście godzin później koła samolotu dotknęły płyty rzymskiego lotniska Fiumicino.

Było późne przedpołudnie i Włochy pokazały się ze swojej najlepszej strony: ziemia była skąpana w słonecznym blasku, a lazurowe niebo wyglądało jak na pocztówce.

Felicity, która zabrała ze sobą jedynie bagaż podręczny, wyszła z hali bagażowej jako jedna z pierwszych. Airbus był wypełniony do ostatniego miejsca, toteż w hali przylotów za barierkami czekał na pasażerów wielki tłum witających. Felicity przyglądała się twarzom mężczyzn. Niestety, większość przystojniaków wydała jej się zbyt młoda, żaden też nie nosił habitu. Przypomniała sobie, że brat Richarda rzadko pokazuje się w stroju zakonnym. Więc może jezuici w Rzymie w ogóle nie noszą habitów? Powinna była o to zapytać.

Na moment ożywiła się na widok wyjątkowo przystojnego młodzieńca, który przeciskał się przez tłum w jej kierunku, lecz po chwili zauważyła, że mężczyzna trzyma za rączki dwójkę dzieci. Zaraz za nim przepychał się niski, krągławy człowieczek w krzykliwie kolorowym ubraniu. Widząc jego zielone szorty i różową koszulę, Felicity mimowolnie pomyślała o ostatnim halloweenowym kostiumie Richarda. Przebrał się wtedy za arbuza.

Przestań wreszcie bez przerwy myśleć o Richardzie!, upomniała się w duchu zniecierpliwiona.

Sięgnęła po karteczkę z numerem telefonu, którą dostała od niego na lotnisku w Seattle. Postanowiła, że poczeka jeszcze chwilę, a potem zadzwoni do ojca von Stettena. Pewnie go coś zatrzymało. Wtedy jednak zauważyła, że człowiek arbuz wyraźnie usiłuje zwrócić jej uwagę. Wyjął chusteczkę, otarł nią czoło i zamachał w jej stronę. Felicity obejrzała się, by się upewnić, że mężczyźnie na pewno chodzi o nią. Nieznajomy znowu zamachał. Tak, bez wątpienia machał do niej! Felicity podeszła do niego.

– Signora Felicity Benedict? – spytał mężczyzna trochę niepewną angielszczyzną.

Felicity przez chwilę gapiła się na jego czerwoną twarz. Niezły gagatek z tego Richarda, pomyślała. Najprzystojniejszy facet w hali przylotów!

– Yyy… Owszem – wydukała wreszcie. – Ojciec von Stetten?

– Niestety nie, signora. Ojciec von Stetten został dziś rano wezwany w pilnej sprawie do biskupa Bambergu. Poprosił, bym go zastąpił. Jestem ojciec Simone Olivieri. Witamy w Rzymie, signora Benedict – powiedział, wyciągając rękę.

Felicity nieco skonfundowana uścisnęła jego spoconą prawicę.

– Bardzo dziękuję, ale skąd ojciec wiedział, że to ja?

– No cóż, ojciec Lukas powiedział, że narzeczony opisał panią dość jednoznacznie: mam się rozglądać za najpiękniejszą kobietą na całym lotnisku. Jak pani widzi, to żadne czary. – Ojciec Simone uśmiechnął się filuternie.

Felicity odwzajemniła uśmiech. Spodobał się jej ten tęgi ojczulek.

– To bardzo miłe z ojca strony, że zechciał po mnie wyjść.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Czy to cały pani bagaż? – Popatrzył zdumiony na małą walizeczkę na kółkach. Widocznie nigdy jeszcze nie widział kobiety podróżującej z tak niewielkim kuferkiem. Felicity z kolei nie mogła wiedzieć, że ojczulek ma pięć sióstr, które przyjeżdżając w odwiedziny do Rzymu, targają ze sobą takie walizy, jakby na stałe przenosiły się do włoskiej stolicy.

– Tak. Mam nadzieję, że szybko odnajdę matkę. Gdybym musiała zabawić tu dłużej, zawsze mogę dokupić potrzebne rzeczy.

– Dobrze, w takim razie pojedziemy najpierw do hotelu, żeby się pani zameldowała. Czy zastanawiała się już pani, od czego chce zacząć poszukiwania? – spytał zakonnik, gdy wyszli z hali na ciepłe majowe słońce.

– Myślałam, żeby zacząć od wizyty na komisariacie policji. Może uda się zorganizować poszukiwania w rzymskich hotelach. Moja matka przyleciała tutaj wczoraj około południa, więc musiała gdzieś spędzić noc.

– No dobrze. Jak się nazywa pani hotel?

– „Visconti” – Felicity chciała wyjąć potwierdzenie rezerwacji, by sprawdzić adres, lecz ojciec Simone żywiołowo zamachał rękami:

– Nie, nie, nie trzeba. Znam to miejsce, leży w Centro Storico, w pobliżu Piazza del Popolo.

Po wizycie w recepcji i dopełnieniu wszelkich formalności związanych z zameldowaniem ojciec Simone zawiózł Felicity na Piazza Trinita dei Pellegrini, na najbliższy posterunek policji.

Policjant okazał się sympatyczny i bardzo wyrozumiały, odrzekł jednak, że nie widzi możliwości sprawdzenia wszystkich rzymskich hoteli.

– Bardzo mi przykro, signora – tłumaczył jego słowa ojciec Simone – ale pani matka nie została formalnie uznana za zaginioną. Nie mamy takiego zgłoszenia, sama pani zresztą powiedziała, że nie ma powodu przypuszczać, że doszło do przestępstwa. Proszę po prostu poczekać, aż pani mama sama się odezwie. Mogę tylko doradzić, by zgłosiła się pani do ambasady amerykańskiej przy Via Veneto. Arrivederci, signora.

– Tego właśnie się spodziewałem – westchnął ojciec Simone, przecierając chusteczką czoło. – Rzymscy urzędnicy. Zrobią wszystko, byle tylko nie wziąć na siebie odpowiedzialności i zrzucić obowiązki na innych. Na to nie poradzi nawet Forza Italia.

– I co teraz? – Felicity stała niezdecydowana na schodach komisariatu.

– Na razie może coś zjedzmy. Przy okazji omówimy dalsze działania. Mam pewien pomysł, ale najpierw chodźmy do „Trattoria da Gino”, to dwa kroki stąd.

Felicity nie była specjalnie głodna, ale ojciec Simone z takim zapałem mówił o jedzeniu, że nie miała serca odmówić. Właściciel lokalu, Gino, powitał zakonnika jak starego przyjaciela i wprost nie posiadał się z radości, gdy ten przedstawił mu bella signorina, a kiedy zacni goście usiedli, regularnie co pięć minut zjawiał się przy ich stoliku, by spytać Felicity, czy jej smakuje.

Felicity starała się skubnąć przynajmniej odrobinę z każdego dania i ledwie umoczyła usta w kieliszku, podczas gdy ojciec Simone z wilczym apetytem pochłaniał wszystko, co znalazło się na ich stole, obficie podlewając potrawy czerwonym winem. Felicity czuła, że zbliża się atak migreny, a czerwone wino w południe z pewnością tylko pogorszyłoby sprawę.

Już przy pasta e fagioli, którą podano per primo, Felicity nie zdołała powściągnąć ciekawości i zapytała ojca Simone, o jakim to pomyśle wspominał. Ten, niezgrabnie zatykając sobie serwetkę za koszulę, spojrzał na swoją towarzyszkę i rzekł:

– Ojciec von Stetten wspomniał, że pani matka jest bardzo pobożna i dużo czasu spędza na modlitwie. Zakładając, że w tym celu udaje się do kościoła, pomyślałem tak: jeśli ma pani ze sobą zdjęcie mamy, mogę je powielić i rozdać moim braciom w okolicznych parafiach, żeby się za nią rozglądali.

– Genialne! Oczywiście, że mam zdjęcie.

– Znakomicie! A teraz proszę skosztować. Gino robi najlepszą pasta e fagioli w całym Rzymie. I proszę się o nic nie martwić, signorina Benedict. Znajdziemy pani matkę.

Miłość w czasach zagłady

Подняться наверх