Читать книгу Królowa Gizella - Helena Mniszek - Страница 5

Оглавление

Po nocy księżycowej przemiana w wyżach nastąpiła gwałtowna. Oto w przesłodką ciszę poranku wdarł się, jak zbójnik, znienacka zły wicher północny i jął wywlekać na niebo czeredę chmur obwisłych, czarnych, rozrywając je na strzępy i obijając o szczyty gór z dzikim szatańskim chichotem.

Książę i Gizella wracali pośpiesznie do swych namiotów w puszczy, a mimo, że opuścili oberżę o świcie, mieli jeszcze przed sobą duży kawał drogi. Hełm Srebrny zaledwie majaczył przed ich oczami, bory zaś wyglądały, jak kępy wikliny, rozrzucone niedbale po wzgórzach. Zresztą mgła szara ruchoma przesłaniała wszystko w oddali, a kształt każdy to wyłaniał się potwornie z wilgotnego tumanu, to malał i znikał w nim bezpowrotnie, jak senne widziadło. Czasami z za szczytów trysnęły potoki złotego światła, lecz zaledwie zajaśniały na zrębach, gdy znowu opadała pomroka sinych chmur, rozciągając po górach, po dolinach, hen! po świecie całym ponure pasma cieni.

W tem ze stromej skały pod nogi księżniczki osunęło się z łoskotem kilka drobnych kamieni. Gdy książę i Gizella spojrzeli w górę, na wirchu mignęła postać ludzka i, jak widmo spłoszone przepadła za zrębem.

— Tam ktoś jest nad nami — szepnęła księżniczka — czyżby dążył naszym śladem?...

— Ach, nie, dziecko. Zresztą idźmy prędzej i nie spoglądajmy na nic, bo deszcz ulewny wyrządzi nam krzywdę. Jesteś tak lekko ubrana, Zilli!

— Nie lękaj się o mnie, ojczulku — zawołała księżniczka, potrząsnąwszy główką — wszak posiadam według słów Małgorzaty, płaszcz włosów, gdy zechcę, okryję nim nas obojga. A przytem nie przyszło ci zapewne na myśl, że jestem już dorosła i że umiem sobie radzić podczas takich wycieczek!

Książę, ubawiony jej słowami, spojrzał na nią z wymownym uśmiechem. Szli tak długo, zbłąkani myślami wśród wirchów, gdy nagle w pobliżu rozległa się czyjaś rozmowa, głos dobrze znajomy dało się łatwo rozpoznać.

— Czyżby tam był Gedeon? — zapytał książę, nasłuchując uważnie.

Gizella pobiegła naprzód i wnet zawołała donośnie:

— Ależ tak, tak!... Gedeonie, Gedeonie, jesteśmy tutaj!

Na przeciwległem wzgórzu istotnie ukazała się barczysta postać leśniczego, uzbrojona w samostrzał i długi kij sękaty. Na widok księcia i księżniczki stary sługa zsunął się całym swym ciężarem na przełęcz i w jednej chwili stanął przed nimi z odsłoniętą głową.

— Witam cię, Gedeonie — rzekł książę wesoło. — Z kimże to w tem pustkowiu prowadziłeś talk ożywioną rozmowę?

— A czy ja wiem, miłościwy panie? Gdym wdrapał się na te wyże, aby wypatrzeć was zdaleka, choć po prawdzie trudno było przez mgłę, zaskoczył mnie znienacka jakiś młodzieniaszek góralski, a że biegł z przeciwnej strony, więc go zapytałem, czy nie widział kogo na drodze. A on mi powiada, że owszem i wskazał te wąwozy. Już chciałem biec uradowany, ale on mi zagrodził drogę i prosi, żebym i ja go objaśnił, co to są za państwo, co to rozbili swoje szatry w puszczy leśnej, pod Srebrnym Hełmem, bo tam, powiada, jest panieneczka, że aż dziw bierze... śliczna. Tom ja się zdziwił, skąd on o tem wie, i pomyślałem sobie, czy nie jest on czasem tym odludkiem, co to wzdycha w borze i kwiatki puszcza na strumienie... Ale wnet usłyszałem wołanie księżniczki i porzuciłem go.

— Wiesz, ojczulku — szepnęła Gizella — to jakby był Patryk, którego widzieliśmy w oberży, bo wszak mówił gospodarz, że biega on w góry pod Srebrny Hełm, nad jezioro...

— Istotnie i ja mam takie wrażenie — powiedział książę — ale dajmy mu pokój. Gdzież jest Dawid, Małgorzata? — zwrócił się do leśniczego.

— Rozbiegli się w różne strony na poszukiwania... Bo... dobrze, że wracacie miłościwy panie...

Gedeon miał tajemniczą i zafrasowaną minę.

Książę zmarszczył brwi i zapytał surowo:

— Co się stało? Ktoś przybył z Passetoff? Mów!

— Ano tak, dziś razem z tym wichrem. Przybył hrabia Leopold i paru dworzan konno i czekają na rychły wasz powrót, miłościwy panie.

Na twarzy księcia odmalowało się zaledwie dostrzegalne niezadowolenie.

— Wolałbym — rzekł kwaśno — aby hrabia Leopold poczekał na nas w Passetoff... Ale skoro tu przybył... prowadź nas, Gedeonie.

Leśniczy wysunął się naprzód, wybierając łatwiejszą drogę. Wkrótce otoczył ich bór i znaleźli się wśród namiotów.

Na głęboki ukłon hrabiego Leopolda książę Maksymil odpowiedział przyjaznem skinieniem głowy.

— Cóż cię, hrabio, sprowadza do nas? — zapytał, wyciągając do niego rękę.

Hrabia Leopold wyprostował się uroczyście.

— Przepraszam najmocniej — przemówił — że niespodziewanem zjawieniem się tutaj zakłóciłem błogą sielankę tej puszczy. Lecz wasza królewska wysokość wybaczy, gdyż przybywam w niezmiernie doniosłem posłannictwie, przywożąc ze sobą wręczony mi przez jej królewską wysokość, miłościwą księżnę panią, list poufny, tyczący się przyjazdu do Passetoff cesarza Sustji Ottokara I. Książę Phalwi, dostojnik dworu cesarskiego, przywiózł tę wiadomość wprost z Idania.

Wyjął z torby podróżnej opieczętowaną kopertę i wręczył ją Maksymilowi.

Książę skinął lekko głową, a gdy hrabia oddalił się, rozerwał pieczęcie i zaczął czytać. Pismo księżnej Łucji Teresy było krótkie:

„Drogi Maksymilu! Wracaj niezwłocznie. Przyjechał z Idania książę Phalwi z oznajmieniem, że przybywa do Passetoff cesarz Ottokar. Dwór Luisela w Nomechji zawiadomiony, lecz król, jak wiesz, jest nieobecny w Arwji. Zresztą wizyta ma się odbyć w charakterze czysto osobistym. Cesarz wyłącznie odwiedzi nasz dwór w zamiarach oświadczenia się o rękę naszej Cecylji. Tak przedstawia sprawę list matki cesarza, księżnej Annuncjaty Zofji. Niespodziewany los czeka Cecylję. Wracaj prędko trzeba poczynić przygotowania, gdyż przyjazd cesarski ma nastąpić wkrótce”.

Twarz księcia przybrała wyraz miłego zdziwienia. Ukrył list w zanadrzu i hamując głębokie wzruszenie, zwrócił się do hrabiego Leopolda:

— Powiedz, hrabio, wysłannikowi cesarskiemu, że wracam do Passetoff jutro rano, jeżeli jest upoważniony niech się zatrzyma. Więcej narazie nie mam nic do zakomunikowania, gdyż dzisiaj czuję się niezmiernie znużonym.

Hrabia skłonił się, ucałował podaną mu wdzięcznie rękę księżniczki, poczem dosiadł szybko konia i odjechał ze swym orszakiem.

Gizella przypadła do ojca.

— Słyszałam, ojczulku, że mówiłeś o powrocie do Passetoff. Już?...

— Tak — potwierdził książę z jakąś namaszczoną powagą. Wzywają mnie do Passetoff bardzo ważne sprawy. Musimy pobyt nasz w górach znacznie skrócić.

— Czy to możliwe? — zadrgał żałośnie głos Gizelli.

— Tak, tak, dziecino. Tym razem, niestety, zbyt wcześnie pożegnamy nasze bory i szczyty i tę swobodę, która napawa nas taką rozkoszą...

Gizella podniosła na niego oczy tak pełne bezdennego smutku i żalu, jak gdyby myśl o powrocie do Passetoff łamała w tej chwili tęczę jej duszy. Szepnęła wśród łez:

— Więc znowu to samo, ca zawsze, co zawsze...

I odeszła do swego namiotu ze zrywającym się w jej piersiach łkaniem.

Książę pozostał czas jakiś zamyślony, poczem jakby przypomniał sobie coś nagle, zawołał Gedeona i rzekł mu sucho:

— Jutro wracamy o świcie. Niech będzie wszystko przygotowane do drogi.

Sługa rozszerzył oczy zdziwione, pytające, lecz książę odwrócił się szybko od niego i zniknął w namiocie. Gedeon stanął jak skamieniały.

— Już to ja odrazu wiedział, że ten przyjazd hrabiego Leopolda nic dobrego nie wróży — myślał Gedeon. — Wiatr huczy na wirchach, to i złe duchy mają przystęp do ludzi.

Przez resztę dnia książę nie rozmawiał prawie z nikim i dziwnie był roztargniony. Chodził samotnie w pochłaniającem go zamyśleniu i co chwila spoglądał na srebrzący się z za drzew Hełm Srebrny, zawisając na jego szczycie pytającem i oczami. Wobec służby Gizella otrząsnęła się pozornie ze smutku i zanim puszczę przeniknęły cienie nadchodzącego wieczoru, odbyła z Małgorzatą wycieczkę w głąb lasu, do pobliskiej ulubionej kaskady w górach.

Wreszcie zapadła noc, a obozowisko książęce ułożyło się do spoczynku przed mającą nastąpić o świcie podróżą. Uczyniła się jakaś nieznośna cisza, słychać było tylko idący górą gwałtowny szum wichru i głuche szelesty rozchwianych gałęzi.

Jeden Gedeon nie poszedł do swego namiotu. Siadł skulony przy ognisku, wymruczał pod nosem kilka pacierzy i zaczął drzemać. W tem uczuł, że dotknął ktoś jego ramienia. Obejrzał się bystro i skoczył zdumiony. Stał przed nim w łunie ogniska ten sam młody góral, którego zostawił nad urwiskiem.

— Czego tu chcecie? — zapytał leśniczy groźnie, prostując się w postawie obronnej.

Nieznajomy położył palec na ustach i rzekł półszeptem, wskazując oczami namiot Gizelli.

— Nie grzmijcie tak, panie, bo ze snu zerwiecie moją śliczną panieneczkę.

— Coś powiedział? Co? — nasrożył się Gedeon zgorszony tem odezwaniem się o księżniczce. — A ty kto taki jesteś?

— Góral zwykły, z Rekwedów, Patryk się zwę.

— Mów, pocoś tu przyszedł?

Góral skłonił się nisko kapeluszem i rzekł pokornie:

— Służby chcem u was.

— U nas służby?! — zawołał Gedeon, jakby nie dowierzał własnemu słuchowi.

— Czemu dziwicie się, panie? — odparł góral z powagą. — Przecie i wy jesteście służką.

Leśniczy wybuchnął długim, niepowstrzymanym śmiechem.

— Człowieku — przemówił wreszcie, patrząc na uciesznie uroczystą twarz Patryka — złą drogę obrałeś, jeżeli naprawdę masz chęci służyć u nas. Mój pan pochodzi z daleka, z północnej Arwji, służbę ma swoją, nieznajomego Rekweda nie weźmie. A ty pewno myślisz, że mój pan to jaki bogacz? Idź, idź w dalszą drogę i nie szukaj u nas oparcia, powiadam ci, jak twój ojciec.

Patryk wyprostował się hardo, poczekał chwilę, aż stary skończy niezrozumiałą dla niego odprawę i rzekł wyniośle, zapalając się w oczach:

— A co wy myślicie, że ja przyszedł po wasze bogactwo? Mnie ta jest bez różnicy, czy pan mój będzie cesarzem, czy gazdą, czy zbójnikiem góralskim. Ja chcem służyć u niego i iść za wami wszędzie, bo taki mi los i tak ja sobie wymiarkował. Ale nie! kłopotu wy ze mną nie mielibyście nigdy, bo ja wszystko potrafię, a jak czego zabraknie, to i na zbój pójdę. Wierzcie mi, na Jezusinka się zaklinam! Oho! — zawołał nagle w gorącem uniesieniu — ja by bialuśkiej panieneczce nie taką chatkę zbudował, jak ta szatra! Jeno z bierwionek gładziuśkich a cisowych, jeno wysoką z ganeczkiem u góry do słonka i obsiałbym ją kwiatkami dokoła, niechby pachniały i krasiły się panieneczce co rano... Ja by grał jej, śpiewał, tańczył, opowiadał baśnie wymyślne, coby tylko rozkazała... Weźcie mnie na służbę, spróbójcie jeno, a to nie żyć mnie już bez tej lelijki najśliczniejszej!

Wyznanie to oszołomiło zdumionego Gedeona. Już chciał powiedzieć, że panienka ma cudowniejsze pokoje w Passetoff, w pałacu książęcym, ale zastanowił się w porę, boć przecie trzeba było pozbyć się tego dziwaka, który jakby naprawdę był tym leśnym odludkiem.

— Tak — przyznał po udanym namyśle — dobre to, co powiadasz, jednakże musimy z panem moim pierwej rozważyć, a na rozwagę potrzeba czasu.

— Poczekam dzień albo dwa, byleby nie nadaremno — zauważył góral.

— Tego ci nie powiem, bo nie odemnie zależy. Porozmawiam z panem, a ty idź w swoją stronę i nie zjawiaj się tutaj, dopóki ci nie dam znać.

— To gdzie mi dacie znać?

— Ha, byłe gdzie! Na trzeci dzień będę ryby łowił w jeziorze, tam się spotkamy raniutko.

— Ale przyjmiecie mnie do służby?

— Może jak pan zezwoli będziemy ci radzi, czy ja wiem...

— Pamiętajcie! Bo jak nie, to... — nie dokończył, wzrok mu tylko błysnął złowrogo, otworzył usta, jakby utkwiły mu w piersi ostrza niewypowiedzianych wyrazów, popatrzał chwilę na obozowisko i raptownie skoczył w zarośla, znikając wśród ciemności, jak cień.

Gedeon uczuł taką ulgę, że aż westchnął głęboko. Powiódł za nim oczami w głąb lasu, założył przed siebie ręce z politowaniem i mruczał, kiwając głową:

— Ach, ty głupi, głupi, podobała ci się panienka, księżniczka królewskiego rodu. Lelijką ją nazywasz i ślepia ci się świecą. Tak, tak, masz dobre oczy... Ale poczekaj, znajdziesz ty u księcia pana służbę! Akurat jeszcze nam pomylonego brakowało na dworze książęcym...

Podszedł napowrót do ogniska i zapatrzony w jego płomienie, jął rozmyślać i rozmawiać ze sobą półgłosem, uśmie chając się pobłażliwie:

— Oto głupi chłop z tego Rekweda! Ale dziwować się mu i nie dziwować. Podniósł ślepia na księżniczkę i olsnął... Każdej ptaszce leśnej na słońce patrzeć wolno i miłować jego światłość. Pewnie, że księżniczka dla niego to słońce, jeno on o tem nie wie, że za wysoko świeci. Ho, ho! ptaszek do słonka nie dofrunie, choć mu i piosneczki wyśpiewuje... a ten jeleń górski zanadto chce się tu wedrzeć... Może i lepiej, że miłościwy pan nakazał jutro powrót do Passetoff...

Obracając się w kółku tych myśli, stary leśniczy nie zauważył, jak odchyliło się skrzydło namiotu i do ogniska podeszła Gizella.

— Wasza wysokość nie śpi? — otworzył zdumione oczy Gedeon.

Księżniczka poruszyła główką, aż spadły na jej ramiona dwa grube warkocze, i rzekła, siadając na głazie przy ognisku.

— Nie mogę. Wiesz, Gedeonie, że jutro już pożegnamy puszczę naszą?

— Wiem, księżniczko.

— Ach, kiedy my tu znowu powrócimy! Takie mam przeczucie, że... już nieprędko, może nigdy...

Leśniczy drgnął i spojrzał na Gizellę wzrokiem przestraszonym.

— Do zimy przecie jeszcze daleko, a i w zimie miłościwy pan nieraz wyrusza w góry. Nie, nie trzeba tak mówić, księżniczko!

— Tak — szepnęła Gizella z westchnieniem — ale niepokoją mnie dziwne przeczucia. Tak mi nie swojo.

Stary spojrzał na nią zdziwiony i po chwili rzekł uśmiechając się tajemniczo:

— Wasza wysokość powiedziała przedtem, że może nieprędko zawita do tej puszczy, jak to co roku prawie bywało. I mnie się tak samo jakoś zwiduje. Skąd, co, nie wiem, jeno tak, jakby nad księżniczką złoty krąg słońca się opuszczał i miał ją okryć całą swoim blaskiem, że już i nasze góry i bory arwijskie zaćmią się dla was, miłościwa panienko i... już tu więcej nie powrócicie...

— Co ty mówisz, Gedeonie? Co ci się majaczy?...

Gedeon powstał z kolan.

— Księżniczka wie, że nasz pan miłościwy lubi sobie nieraz wróżyć ze Srebrnego Hełmu, bo on prawdę zawsze powiada. Dziś raniutko, kiedy przyjechał hrabia Leopold, a ja wybiegł szukać miłościwych państwa, Srebrny Hełm był groźny, cały we mgłach, jak kurzawą owiany. Myślał ja sobie, że jakaś zła wieść będzie tu u nas, aż potem, jak miłościwy pan czytał list przywieziony z Passetoff, patrzę, a Srebrny Hełm odrzuca mgły, jakby rękami odrzucał runa siwej wełny, i wnet ujrzałem, że zajaśniał blaskiem złocistym, jak król w koronie... Oho! wiedział ją dobrze i widział, jak miłościwy książę patrzał na Hełm i coś myślał długo i ciągle chodził.

— Lecz, Gedeonie — przerwała mu żywo Gizella — cóż znaleźliście o mnie w tej wróżbie?

Stary pokiwał głową.

— O tobie, księżniczko, o tobie napewno, tak mówił Srebrny Hełm... On wszystko wie, wszystko przeczuje i nawet głosu swego udzieli, jak kto mocno wierzy w niego. Tak, tak, miłościwa panienko...

Gizella spuściła powieki i zamyśliła się głęboko.

Królowa Gizella

Подняться наверх