Читать книгу Królowa Gizella - Helena Mniszek - Страница 6
ОглавлениеMłody władca Sustji, Rekwedów i licznych ziem lenniczych, cesarz Ottokar I, z dynastji Ururgów, zbudził się, jak zwykle o wschodzie słońca, rozejrzał się po błękitnej sypialni i wnet uświadomił sobie, że jest w prastarem Passetoff, w zamiarze oświadczenia się o rękę księżniczki Cecylji, starszej córki księcia Makcsymila. Przypomnienie to nasunęło mu w półsennem jeszcze rozmarzeniu taneczny korowód myśli, z których myśl o księżniczce jaśniała zaledwie nikłym refleksem i niełatwo była uchwytną. Wsparł głowę na dłoni i pod przymkniętemi powiekami zaczął doszukiwać się obrazu Cecylji. W pewnej chwili wyłoniła się przed nim jej postać dorodna, opromieniona przebłyskiem uśmiechu, przegięta wdzięcznie w głębokim dworskim ukłonie — tak, jak ją ujrzał wczoraj w pałacu podczas uroczystości powitalnej. Lecz wydało mu się, że widzi tylko jedną z tylu znajomych, przedstawionych mu nieraz cór dostojników, i że nie może wobec niej zapłonąć tym żarem zachwytu, jaki wszakże powinienby stać się wymowną treścią jego zamiaru i serca. Wszak tęsknota kochania zbudziła się w nim od czasu, gdy odwieczna tradycja rodów panujących nałożyła na rozkwitły niedawno poranek jego życia obowiązek zawarcia ślubów małżeńskich. I wyobrażał sobie, że uczucie miłości winno być zarazem uczuciem niewysłowionej rozkoszy i źródłem porywów radosnych. Przybył do Passetoff z zaręczynowym pierścieniem Ururgów, bo musiał uszanować wolę matki. Oddawna przeznaczała mu ona księżniczkę Cecylję za żonę. Lecz wczorajsze widzenie księżniczki minęło jakoś bez szczególnego wrażenia, dziś natomiast nie może zdać sobie sprawy, dlaczego mianowicie Cecylja ma u boku jego uświetnić tron sustjański?
Ottokar zmarszczył brwi i zapatrzył się bezwiednie w złocistą pręgę słońca na dywanie.
Wszystko się składa na to, że trzeba będzie tylko panować nad sobą, aby ceremonja oświadczenia się o rękę Cecylji i uroczystość zaręczyn z nią nie wypadły zbyt sztywnie. Bo prezentacja dostojników dworu arwijskiego, wielka defilada wojskowa, obiad i w końcu poprzedzający zaręczyny przyjazd księżnej matki z Idania — to rzeczy zgoła obojętne. Zamieni z księżniczką Cecylją kilka słów i uśmiechów niewymuszonych, okaże nawet zainteresowanie się nią, byleby ten moment, ten najważniejszy moment, wyjawienia uczuć, otworzenia serca swego, nie nastąpił zbyt rychło! A jednak...
Na twarzy młodego cesarza wyraziła się chłopięca niemal bezradność.
— A jednak — westchnął — chwila ta musi nastąpić i to dzisiaj, dzisiaj, może niedługo...
I znowu zaczął przywoływać przed oczy obraz księżniczki Cecylji, starając się dopatrzeć w jej pięknej zresztą twarzy tego żywego uroku, który mógłby zapalić pomiędzy nimi ognisko świętej rozkoszy i porwać ich ręce w obopólnem wyznaniu gorących swych pragnień. Uczuł jednak w sobie dość chłodną obojętność nieporuszoną nawet słabym uśmiechem i ani jednem drgnieniem serca.
— Et — machnął ręką, podrywając się na poduszkach — niema się nad czem zastanawiać! I to głupstwo i tamto głupstwo i wszystko razem wzięte głupstwo! Betlej! — krzyknął, klasnąwszy w dłonie i siadł na krawędzi łoża.
Stary cesarski sługa nadbiegł z antykamery, stanął wyprostowany.
— Wasza cesarska mość życzy sobie?
— Ubierać się chcę, prędko!
Betlej rozłożył ręce.
— Wasza cesarska mość, zaledwo słońce wzeszło...
Tylko jeden Betlej będący na wyjątkowych prawach u cesarza, pozwalał sobie na takie uwagi, uwłaczające surowej etykiecie idańskiej.
— Prędko! — powtórzył Ottokar i pobiegł żwawo do łazienki, skoczył do marmurowego basenu z zimną wodą, orzeźwił głowę prysznicem i zaczął ubierać się tak szybko, że sługa nie mógł nadążyć podawać ubrania.
— Betku, Betku — wołał młody władca co chwila — nie marudź, bo ruszasz się, jakby ci jeszcze dziesięć lat przybyło.
— Zbyteczny ten pośpiech, wasza cesarska mość — tłumaczył zakłopotany Betlej — dwór jeszcze śpi, mówił mi kamerdyner jego królewskiej wysokości, księcia Maksymila, że księstwo sypiają dłużej, jeno...
— Co jeno? Szczotkę do wąsów, wodę pachnącą, tę czy tamtą, wszystko jedno!
— Służę waszej cesarskiej mości... a właśnie chciałem powiedzieć, że tylko młodsza księżniczka Gizella, której jeszcze nie widzieliśmy tutaj, bo jest za młoda, wstaje o świcie, biega po parku, często wyjeżdża konno, potem dopiero zasiada do nauki. Ma być ogromnie piękna... i rzuca urok na wszystkich. A włosy ma tak długie, jak rzadko spotkać na świecie... i...
Ottokar odwrócił się do niego pytająco, z lekkim marsem.
— Czy ja cię proszę o te wiadomości?
Betlej opuścił powieki, ale nie stropił się.
— Wasza cesarska mość może nie zauważyć zbyt wielu rzeczy. A tu są inne, o, zupełnie inne obyczaje, niż u nas w Idaniu. Naprzykład ten sam kamerdyner powiedział w tajemnicy, że dostojna rodzina Wittelsghetów, więc i król Luisel II i jego królewska wysokość, książę Maksymil, mają w tutejszych górach arwijskich szczyt, co się nazywa Hełm Srebrny i czczą go jak jakiego ducha, bo powiadają, że on wszystkie ich losy zawsze wywróżył... Pomyślałem ja sobie, co tam taki duch, co jest tylko górą! Żeby u nas w Idaniu na zamku zobaczyli... szary cień...
— O tem milcz! — rzucił Ottokar gniewnie. — Nie przypominaj mi złych wróżb, kiedy dzień dzisiejszy chciałbym mieć naprawdę pogodny.
— Wybacz, najmiłościwszy panie — szepnął Betlej — pochylając ze skruchą czoło.
— No, no! — stary gaduło, pogroził mu cesarz z uśmiechem i rozchmurzył się znowu.
Po chwili był już ubrany, stanął w krysztale zwierciadła. Na tle przepychu błękitnej sypialni odbiła się jego wysoka, wspaniała postać o twarzy pięknej, lekko prześwitującej rumieńcem i oczach ciemnych, orzechowych, nad którem i łączyły się brwi gęste, nieco szorstkie. Spojrzał na siebie badawczo, trochę zalotnie i wybiegł szybko z komnaty, rzuciwszy tylko staremu:
— Znajdziesz mnie w parku, jeżeli nie wrócę przed śniadaniem.
Minął szereg przeznaczonych dla siebie pokoji, jakiś krużganek pełen słońca i kwiecia, natknął się w przejściu na miejscowego zesztywniałego przed nim, z oczami osłupionemi lokaja i wpadł do strojnego przedsionka, zatrzymując się w drzwiach oszklonych, szeroko rozwartych. Uderzyły go wilgotne zapachy letniego poranku, zalśniło mu w oczach przymglone światło złociste, zagrał, jakby w nim, radosny szczebiot ptasi. Dziwnie podniecony wyszedł na marmurowy taras. Była to właściwie odkryta galerja, łącząca dwa białe, połyskujące skrzydła schodów marmurowych, z których każda w szerokiem rozchyleniu od siebie wiodła na górne piętra. Z galerji schodziło się wprost do parku. Ottokar przystanął i zawisł oczami na tych dwuch białych ramionach stopni, pnących się w górę w dwie przeciwne sobie strony. Poręcze schodów osypane były rzęsiście pękami krwawych róż, zdawało się, że nieskalana biel marmuru zakwitła nagle purpurą i rośnie wzwyż szkarłatnemu gronami, by zaraz z przeciwnej strony osunąć się w dół różaną kaskadą. Usta cesarza poruszył uśmiech bezwolny. Po takich stopniach spływają chóry anielskie, jest w nich zaczarowana jakaś muzyka tajemna, jakaś pieśń wzniosła dziewicza, porywają one i słuch i wzrok i duszę całą, jakgdyby ten poranek słoneczny, te świergoty ptaszęce, ten zapach upojny i te róże gorejące na kamiennych poręczach były baśnią cudowną. W piersiach Ottokara rozlała się przedziwna słodycz. Nagle usłyszał poza sobą, na przeciwnem skrzydle schodów, szmer lekki, zaledwie uchwytny, jaki sprawiłaby więź kwiatów, rozrzucona po gładkim marmurze. Odwrócił się i — zastygł w zachwycie.
Ze stopni zbiegała smukła postać dziewczęca w białej sukni, owiana ciemno-złotą kaskadą włosów królewskich, obok niej biegły dwa białe charty, poddając gładkie, lśniące swe karki pieściwemu dotykowi jej rączek. Ujrzawszy młodzieńca, dziewczyna zatrzymała się. Rozchyliła drobne usteczka w okrzyku zdumienia, ramiona jej uniosły się, jak skrzydła do odlotu, a ogromne jej oczy pod klasycznemi lukami ciemnych brwi ocienione czarną zasłoną jedwabnych rzęs, zawisły na oczach Ottokara, jak dwie gwiazdy, nalane szafirem i fjoletem. Stanęli naprzeciw siebie, on pośrodku galerji, zaklęty w bezsłownym wyrazie podziwu, ona, w połowie schodów powstrzymana jak duch anielski, zjawiony w sennem rozmarzeniu. Ottokar powoli uniósł kapelusz i skłonił czoło. Jednocześnie biała dziewczyna wyciągnęła do niego z porywczością dziecka lilje swych rąk i zawołała serdecznie, głosem srebrzystym:
— Niech cię Bóg błogosławi, cesarzu!
Ottokar poskoczył ku niej i chwycił jej ręce w radosnym jakimś zapale.
— Niech nas błogosławi razem, najcudniejsza! — odpowiedział z mocą. — Ale kim jesteś? Jutrzenką, boginią róż, czy żywą istotą?...
Twarzyczka dziewczyny zapłonęła odblaskiem szkarłatnym, lecz usteczka jej zadrżały zdziwieniem.
— Jutrzenką? — powtórzyła z uśmiechem. — Dlaczego?.... Na imię mi Gizella.
— Gizella? A więc jesteś księżniczką Gizellą?
— Tak, tylko Gizellą.
— Ach, witam cię, księżniczko! Spłynęłaś ku mnie z tych schodów, z pośród tych wiszarów różanych, jak bogini poranku i kwiatów, olśniłaś mnie swem pięknem nieziemsikiem. Dlaczego dopiero dzisiaj cię widzę? Dlaczego nie znałem cię pierwej?
Drobniutkie dłonie Gizelli zatrzymał w swych władczych rękach i patrzał na nią oczami, pełnemi zachwytu.
Gizella poruszyła główką wesoło, a w uśmiechu jej błysnęły olśniewające perły zębów.
— Mnie jeszcze nie wolno ukazywać się publicznie w pałacu, uważają mnie wszyscy za dziecko i strzegą na każdym kroku. Ale czy oczy moje zgrzeszyłyby, chcąc patrzeć, i usta, chcąc uśmiechać się do ludzi, do świata? Prawda, jak mało w tem zrozumienia?
— Księżniczko — zadrgał wzruszony głos Ottokara — jesteś tak cudna królewską urodą, że świat cały powinien być lennikiem twoim, a gwiazdy i słońce koroną twą! Patrzę na ciebie poraz pierwszy w swem życiu i błogosławię tę chwilę, w której zjawienie się twoje upoiło mnie rozkoszną słodyczą. Niech więc dzień dzisiejszy będzie naszem wspólnem świętem, w tym dniu niech mi nikt nie skąpi twojego widoku, — ukazywać się będziemy wobec wszystkich razem!
Gizella słuchała z oczami opuszczonemi różowa ze wzruszenia, oczarowana słowami pięknego cesarza. Odrzekła z prostotą:
— Ależ gniewanoby się na mnie okropnie! Jeżeli spotkałam waszą cesarską mość, to tylko zrządził przypadek, bo, biegnąc jak zwykle do parku, nie sądziłam, że tak rano wstaniesz, cesarzu. Chociaż...
— Mów, mów, księżniczko! — zawołał Ottokar, porywając jej dłonie ku sobie.
— ...Byłam bardzo ciekawa ujrzeć cię i usłyszeć głos twój... — szepnęła z uśmiechem — bo portrety twe są piękne, ale... takie zimne...
Ciemno-orzechowe oczy cesarza zapłonęły gorącem uwielbieniem.
— Mówisz, a mnie się zdaje, że pieśń słyszę najczarowniejszą... Nie stójmy tu! Patrz, te dwa białe charty, jak dwaj przewodnicy, prowadzić nas chcą do parku — idźmy za nimi.
Gizella skłoniła główkę i — oboje, trzymając się, jak dzieci za ręce, zbiegli szybko ze schodów, opromienieni słońcem poranku i zakwitłem w ich duszach szczęściem, tak bliscy sobie, jakgdyby nagle w rozkosznym zaplocie dłoni złączyli swe serca. Znaleźli się w pachnących szpalerach, okrążyli fontannę, bijącą srebrzystym rozpyłem, minęli szeroką aleję i weszli pod arkady cienistych drzew. Charty biegły przed nimi, oglądając się co chwila radośnie to na Gizellę, to na cesarza. W parku była pustka i cisza, tylko w gąszczach listowia rozbrzmiewały chóry ptaszęce, tylko złociste jaśnienia słońca igrały na trawach i piasku, jak figlarne chochliki, tylko melodja słów Ottokara wypełniała Gizelli świat cały...
— Słyszałem wiele o pałacach i w spaniałych ogrodach w Passetoff — mówił cesarz. — Opowiadano mi, że góry arwijskie i pnące się aż do ich szczytów puszcze dziewicze przesiąknięte są czarem niesłychanym, jakgdyby tworzyła się w nich legenda wieków. Ale doprawdy tajnem mi było, że kiedy znajdę się w tej cudownej kramie, losy moje ulegną tak nieoczekiwanej zmianie... Jeszcze przed chwilą spoglądałem na wszystko obojętnie, cokolwiek miało się stać. Witając dzień dzisiejszy, daleki byłem od uczucia pogody, które wszak często jest poczuciem skrzydeł u ramion, — nieprawdaż? Lecz oto nagle doznałem dziwnego przeistoczenia. Spłynęłaś ku mnie jak bóstwo promienne...
— Bóstwo?
— Ty, księżniczko, przejasna!...
— Ależ... cesarzu!...
— Więc bogini słoneczna, której zjawienie się upoiło mnie rozkoszą zachwytu! Bo innego imienia znaleźć nie mogę...
— Ach — uśmiechnęła się zmieszana — czy wolno mi tego słuchać?
— A czy wolno ukrytemu tu ptactwu śpiewać na cześć twoją, księżniczko, takie hymny pochwalne? A czy wolno jutrzence krasić twoje lica, kwiatom garnąć się do stóp twoich, sercu — przemawiać?
Umilkł, jakgdyby mu głos załamało nadmierne wzruszenie, jakgdyby czekał jej odpowiedzi. A ona spuściła powieki, zmieszana w łunach gorącego rumieńca, oblana żarem słów jego, czy jasnością budzącego się w niej bezwiednie uczucia. Snem wydało się jej to przedziwne spotkanie Ottokara i ta rozmową z nim, przecie nawet nigdy o tem nie marzyła, rozmowa pochłaniająca ją upojnym czarem zachwytu i wyznań. Cóż miała odrzec pięknemu cesarzowi — czy pytał? — nie wiedziała, błąkał się w niej jedyny płomyk świadomości, że aleje parku wyglądają jak ścieżki niebiańskie, wiodące w krainę szczęścia.
Przechodzili koło grupy krzewów. Ottokar nachylił ku sobie wielką gałęź rozkwitłą, zerwał jednem szarpnięciem długą, wiotką pnączę, osypaną mnóstwem drobnych białoróżowych kieliszków i stanąwszy znienacka przed zdumioną Gizellą, otoczył jej czoło koroną kwiecistą.
— Cesarzu, co czynisz, co czynisz? Czym godna takiego uwieńczenia?...
— Godna jesteś, księżniczko, wziąć władztwo ziem sustjańskich, a mnie uczynić swym paziem oddanym. Lecz dzisiaj niech tylko taki rusałczany wianuszek ozdabia twe skronie... Ach, jaka cudna! Cudną jesteś, księżniczko, Gizello biała! Królewski majestat masz w sobie, a włosy twoje mają tyle płynnego bronzu i złota, że uwieńczyć sobą mogłyby wszystkie trony i kraje!
— Wasza cesarska mość... proszę nie patrzeć tak na mnie... proszę nie mówić mi tak... ja nigdy jeszcze tego nie słyszałam... nigdy...
— Jestem pierwszym twym hołdownikiem, księżniczko! — zawołał Ottokar z radosnym ogniem w oczach i pełen zapału porwał jej ręce do ust.
Mgłą szkarłatna przesłoniła w oczach Gizelli park cały. I drzewa i kwiaty i słońce i szczebioty ptaszęce — wszystko zawirowało w jakimś tańcu szalonym, na rękach czuła, dotyk gorących warg cesarza. Zbudziła ją myśl, że przecie może to ktoś zobaczyć... W jednej chwili wyrwała dłonie z rąk Ottokara i oblana łuną zawstydzenia pobiegła szybko w głąb alei. Cesarz pośpieszył za nią. Przystanęła i rzekła, starając się opanować zmieszanie:
— Wasza cesarska mość... pragnęłabym bardzo usłyszeć jaką ciekawą opowieść o Sustji, o Rekwedach, podobno są one niezwykle pięknie i — wogóle... o wszystkiem!
Ottokar spojrzał na nią wzrokiem tak zachłannym, aż opuściła powieki, skłonił się i podawszy jej ramię łagodnym ruchem, po chwili zaczął opowiadać.
Zajęci rozmową, którą przedłużały nieskończone pytania Gizelli i niewyczerpane wyjaśnienia Ottokara, — nie zauważyli, że czas szybko przemijał, oraz, że nadeszła godzina śniadania w pałacu. Dopiero spostrzeżony na skręcie alei Betlej jakby obudził w nich świadomość rzeczywistości.
— Kto to jest? — zapytała Gizella, przyglądając się nieznajomej postaci.
— Mój kamerdyner przyboczny i zarazem zaufany przyjaciel — odrzekł cesarz — służył już za mojego dziadka... Rogiera.
Betlej, strojny w uroczystym ubiorze idańskiego dworaka, przystanął o kilka kroków w pozie służbowej, skłonił się sztywno i oznajmił, rzucając zdumionym wzrokiem na księżniczkę, że śniadanie zastawiono w małej oranżerji przy białej sali stołowej i że księstwo arwijscy oczekują przybycia jego cesarskiej mości.
Poczem znowu się skłonił i odszedł miarowym krokiem.
Gizella uśmiechnęła się smutno.
— Otóż skończyło się wszystko — szepnęła, opuszczając źrenice — ja teraz pobiegnę do hrabiny Marty, bo zapewne wygląda mnie niespokojna, a wasza cesarska mość...
— O, to niemożliwe! — zawołał Ottokar porywczo. — Przedewszystkiem dzisiaj,...jest naszym dniem wspólnym, więc i śniadanie spożyjemy razem.
— Ależ ukazanie się moje na dworze w tak niezwykłem towarzystwie będzie wysoce nagannem!
— Księżniczko Gizello, cudna biała księżniczko, proszę mi nie odmawiać, bardzo proszę, — rzekł miękko, ale z taką stanowczością, że była wobec niego bezsilną i poszła z nim, jakby porwana jego głosem i ufna w moc jego.
Półdziecięca duszyczka Gizelli nie rozumiała jeszcze pięknego cesarza, ale oczy jej gorzały już niezwykłą podnietą, serce zaś tłukło się radośnie, jak ptaszę, któremu nieoczekiwanie dano lot wolny do słońca.
W niespełna parę minut znaleźli się w pałacu i wstąpili do wyniosłego przedsionka, gdzie oczekiwali Ottokara Betlej i kamerdynerzy z Passetoff oraz paziowie dworscy. Chłopcy smukli i piękni, w szafirowych aksamitnych żupanikach skłonili się ceremonialnie cesarzowi Sustji, poczem, spojrzawszy ze zdziwieniem na młodziutką, księżniczkę, zamienili z sobą błyskawicznie wzrok porozumiewawczy i poszli naprzód w kierunku małej oranżerji. Przed drzwiami stanęli po ich bokach jak filary. Cesarz i Gizella weszli do szklannej sali, podobnej do gaju, pełnego przepychu roślin i kwiatów najwyszukańszych.
Nadmiernie spóźnione ukazanie się cesarza Sustji bez przybocznego orszaku panów, natomiast w towarzystwie rozpromienionej w uśmiechu Gizelli, poruszyło oboje księstwa i całe ich otoczenie niesłychanem zdumieniem. W oczach wszystkich wyraził się popłoch. Poważne źrenice księżnej Łucji Teresy spojrzały na córkę z surową naganą, książę Maksymil zadrżał mimowolnie, obecne damy honorowe księżnej, załamały ukradkiem dłonie. Lecz był to tylko jeden moment, gdyż Gizella z żywością dziecka oderwała się od boku cesarza, podbiegła do księżnej i, zarzucając jej ręce na szyję, zawołała usprawiedliwiająco:
— Mateczko najdroższa, zaraz powiem ci wszystko!
Zanim jednak wymówiła te słowa, Ottokar szybko zbliżył się do księstwa, powitał ich uroczyście i ozwał się z powagą, szczególnym brzmieniem głosu:
— Miałem szczęście spotkać jej wysokość, księżniczkę Gizellę w parku i pozwoliłem sobie uprosić ją do przyjścia na śniadanie wraz ze mną.
— Właściwie poznaliśmy się na łuku białych schodów i zeszliśmy razem do parku, — poprawiła wesoło Gizella.
— Było tak, jak mówisz, księżniczko, — przyznał wdzięcznym skinieniem głowy Ottokar i błysnął na Gizellę wzrokiem chłopięcym, rozbawionym.
Księżna Łucja Teresa z trudem ukryła malującą się na jej twarzy bezradność, zasiadła przy stole, uprzejmym ruchem ręki wskazując cesarzowi miejsce przy sobie. Gizellą zaopiekowały się damy dworu, lecz ona, jakby ją nic już teraz nie krępowało, usiadła przy ojcu, pochyliła się ku niemu, wyznając bezwiednie dość głośno:
— Niech już dziś będzie moje święto, ojczulku.
Książę odpowiedział jej jakimś roztargnionym, tkliwym uśmiechem i zajął się rozmową z cesarzem.
Księżniczka Cecylja, ubawiona w pierwszej chwili, wprowadzeniem młodziutkiej siostry na dworskie śniadanie, powitała radośnie przyszłego narzeczonego i chwytała gorliwie w bezsłownem uznaniu każdy dźwięk jego mowy. Lecz w miarę, jak w rozmowie ogólnej udział jej stawał się coraz bardziej nikłym i wyraźnie obojętnym, zaczęła odczuwać przykry zmierzch w sobie i rozpaczliwą niemal bezsilność swoją wobec czegoś, co się stawało, a czego nie mogła ani odgadnąć, ani nazwać. Przesunęła oczy badawcze po twarzyczce Gizelli, uchwyciła natchniony wewnętrzną szczęśliwością wyraz jej źrenic i na jedną krótką chwilę zawisła przenikliwym wzrokiem na oczach Ottokara. Cesarz Sustji był dla niej inny, niż dnia poprzedniego, niż marzyła o tem, taki obcy i surowy i pełen dziwnego majestatu, co odpychał. Wprawdzie odpowiedział jej uśmiechem, lecz uśmiech ten tknął ją niemile i zbudził w niej raczej niepokój. Chłodny powiew złego przeczucia zmroził w niej serce i zdmuchnął naraz wszystkie ogniki jej marzeń. Zaczęła walczyć z sobą, ażeby nie wydać się upokorzoną, z trudem łamała usta w uśmiechu uprzejmym i wyciągała przemocą jak z zakamarków jedyną myśl zbawczą, że przecie cesarz nie wyznał jej dotąd swoich zamiarów, więc nic się jeszcze nie stało. Krzyżujący się jednak niepostrzeżenie wzrok księstwa, obecnych dostojników i dam dworu, dawał aż nadto wymowne świadectwo ogólnemu zaniepokojeniu i jakby szukał wzajemnie odpowiedzi na dręczące zda się wszystkich pytanie: Co się tu dzieje? Była właściwie słoneczna pogoda, lecz oranżerję przesycała duszność przykra, nieznośna, jak przed nadejściem burzy, która idzie już niepowstrzymanie i wywołuje niepokojące drżenie atmosfery. Rozmowa urywała się co chwila, śniadanie szybko dobiegło końca, wreszcie — powstano od stołu.
Gizellę zabrały do jej pokoi damy dworu. Ottokar niespodziewanie poprosił księcia Maksymila o poufną audjencję.
W głuchem milczeniu rozeszli się wszyscy.