Читать книгу Królowa Gizella - Helena Mniszek - Страница 7
ОглавлениеProfesor Homwerin, stary znawca literatury łacińskiej, położył książkę na kolanach, do góry grzbietem, zdjął okulary i zapatrzył się w okno. Po chwili namysłu rzekł, na dając wyrazem twarzy wielkie znaczenie swym słowom:
— Rzecz jest jeszcze sporna, bo nierozstrzygnięta, czy w tysiąc dwieście z górą lat potem Alighieri nie kształtował swego pomysłu na „Achilleidzie” Stacjusza neapolitańskiego.
Gizella zakołysała się w trzcinowym fotelu.
— Ach, profesorze, — zawołała niecierpliwie, — zostawmy te dociekania na następną lekcję!
Homwerin obrócił na nią wzrok namaszczony i odparł z gorliwością.
— Komentatorowie florentyńskiego Mistrza pomijają milczeniem ten fakt. Ja jednak utrzymuję, że...
— Ale, ale, — przerwała mu księżniczka, płonąc na licach, — czy zauważyłeś, profesorze, że cesarz Ottokar I Ururg jest zupełnie podobny do poprzednika florentyńskiego Mistrza — Juljusza Cezara?
Uczony podniósł brwi ze zdumienia i skrzywił usta.
—. Księżniczko, co za niegrzeczność z twojej strony.
Gizella przysunęła się do niego, złożywszy ręce błagalnie:
— Wybacz, drogi profesorze, ale dziś pragnęłabym skończyć tę lekcję.
— Więc może wprost przejdziemy do pieśni dziewiątej?
— Ach, nie, nie! Tyle mi wrażeń przyniósł dzisiejszy poranek, że...
Zawahała się, opuszczając źrenice.
Profesor wziął znowu książkę do ręki i rzekł:
— Ciekawym bardzo... powiedz, dziecko... Słucham cię — dodał przyjaźnie.
— No, nasuwają mi się różne analogje historyczne — wyznała, spłoniona, jak róża.
— Hę? W rodzaju poprzedniej?... — zapytał, nie patrząc na nią.
— Bo profesor nie zna jeszcze cesarza Sustji, który jest tak wielkim i sławnym, jak niejedna najsławniejsza — postać, zapisana w historji!
— Przecie to jeszcze młodzian dwudziestokilko letni, noszący tytuł cesarza od lat czterech zaledwie.
— Tak, profesorze, ale on nie nosi tytułu, lecz jest wielkim cesarzem naprawdę. Jak Aleksander Macedoński!
Homwerin zaśmiał się.
— No, no! Skądże to księżniczce przyszło dzisiaj do głowy? A czy księżniczka zna cesarza Ottokara? Nie słyszałem o tem.
— Znałam go dotychczas z portretów i z opowiadania, lecz dzisiaj... poznałam osobiście.
— Tak?... kiedyż to się stało?
— Spotkaliśmy — się przypadkiem, z rana na białych schodach, przy zejściu do parku...
I uniesiona wspomnieniem niedawnej chwili zaczęła opowiadać z takim zachwytem i szczerym, serdecznym zapałem, jakgdyby spotkanie jej z Ottokarem było niezwykle cudną fantazją poetycką, w której cesarz Sustji stał się wyśnionym królewiczem z jakiejś krainy nieziemskiej, ona zaś zwykłą, małą dziewczynką, przeistoczoną nagłe w zaczarowaną królewnę. Profesor rozszerzył oczy zaciekawione i poruszał ze zdziwienia głową, szepcąc co chwila:
— Czy to możliwe?... Czy to możliwe?...
Gdy skończyła, machnął ręką pobłażliwie i rzekł z uśmiechem:
— At! zażartowałaś sobie, księżniczko, ze mnie... Taka barwna bajeczka, i ciekawa. Jak zwykle umiesz fantazjować.
Gizella spojrzała z wymownym żalem, spoważniała i zasępiła się. Więc jej serdeczne wspomnienie i wyznanie najtajniejszych może uczuć wygląda tylko na bajkę, na zmyśloną dowolnie opowieść?...
— Może już czytajmy — szepnęła bezdźwięcznie.
Słowa te i zmieniony wyraz jej twarzyczki sprawiły, że profesor odgadł ją i wzruszył się do głębi. Ujął czule jej rękę i rzekł, patrząc w jej oczy ze szczerą otwartością:
— Nie, księżniczko, już dziś zaniechajmy lektury. Naprawdę, tak będzie lepiej.
Gizellę oblał radosny rumieniec.
— Ach, jaki profesor dobry, jedyny! — zawołała, klasnąwszy w ręce. — Będę dziś sama, sama, pojadę zaraz konno, będę prosiła... nie nie!... nie powiem nic więcej profesorowi!
Pożegnała starego uczonego przyjaciela i wybiegła z pokoju lekka i żwawa, jak motyl.
W kilka chwil potem profesor Homwerin, wychodząc ze swego gabinetu, spotkał hrabinę Martę, wpływową damę dworu i opiekunkę Gdzelli. Była niezwykle podnieconą, na twarzy miała wypieki, oczy jej błyszczały niespokojnie. Dowiedziawszy się, że Gizella skończyła lekcję tak wcześnie i zamierza zaraz wyjechać konno, hrabina zawołała:
— Coś strasznego co się dzieje! Czy profesor wie, że księżniczka Gizella, to dziecko jeszcze, była obecną na dworskiem śniadaniu w obecności wszystkich i — cesarza?
— Owszem, słyszałem o tem. Więc to fakt?
— Ależ tak!... na miłość Boską, co sądzisz o tem, profesorze?
— Hm... spotkanie księżniczki z cesarzem było przypadkowe. Ale wywarło na niej takie wrażenie, że nie śmiem nawet wątpić, czy nie obudziło w naszej małej Zili... serca kobiety.
— A właśnie, o to chodzi!
— A cesarz Ottokar oświadczył się już o rękę księżniczki Cecylji?
Hrabina Marta rozłożyła bezradnie ręce.
— E, he, he! — zaśmiał się stary łacinnik. — Palmę pierwszeństwo zdobywa Gizella. Bądź pewna, hrabino, nie wątpię o tem ani chwili.
— Ach, drogi profesorze, w głowie mi się wszystko gmatwa, nie wiem, co myśleć, co robić, co radzić i komu. Księżna strapiona tem nieszczęsnem śniadaniem. Cecylja zamknęła się w swojej komnacie i z nikim nie chce zamienić ani słowa, dwór cały chodzi, jak podminowany, podają sobie z ust do ust jakieś niesprawdzone, niedorzeczne domysły, jeden tylko książę toczy z cesarzem już od dłuższego czasu poufną dyskusję, a ja o niczem nie wiem, no, bo nawet księżna nic nie wie! Gdyby choć było wiadomem, że, jak powiedziałeś, profesorze, Gizella... ale nie! to niemożliwe! takie dziecko... zresztą nie pozwalają na to odwieczne zwyczaje i reguły...
— Mości pani hrabino — rzekł profesor poważnie — życie nasze nie układa się według reguł. A jak było możliwem spotkanie cesarza z naszą drogą Zili, tak i możliwe być mogą wszelkie inne niespodzianki. Żegnam hrabinę — skłonił się z tryumfującym uśmiechem i zeszedł do parku.
A w pałacu książęcym istotnie działo się coś niezwykłego. Od ścian, zamykających prywatny gabinet księcia Maksymila, szły zaledwie uchwytne echa głębokich tajemnic i, przenikając do każdej komnaty, do przedsionków i marmurowych korytarzy, poruszały każdego, ktokolwiek był świadom zamiarów cesarskich i tego, co zaszło podczas śniadania. Kamerdynerzy, paziowie biegali po całym pałacu z oznajmieniem, że ułożony z góry porządek dnia nie może być zachowany, ponieważ tajna narada cesarza Ottokara z księciem Maksymilem nie dobiegła jeszcze końca.Prezentacja dostojników arwijskich i defilada wojskowa zostały odłożone, niewiadomo na którą godzinę. Pora drugiego śniadania również minęła.
— Cesarz zgłosił jakąś trudną do przyjęcia prośbę i od uwzględnienia tej prośby uzależnił nawet dalszy swój pobyt w Passetoff...
— Jakież zajął stanowisko książę Maksymil?
— Bądź co bądź wyraz twarzy księżniczki Cecylji podczas śniadania był bardzo wymowny...
A oto wieść nowa:
— Jej królewska wysokość księżna Łucja Teresa proszona do gabinetu...
W pałacu uczyniła się cisza uroczysta, ale już po chwili nowe echa, niewiadomo skąd powstałe, jęły snuć się koło gabinetu książęcego i intrygować dworzan.
— Dyskusja pomiędzy księciem Maksymilem, księżną panią a cesarzem Sustji zaostrza się coraz bardziej... Jakiż powód tego starcia?...
— To niesłychane! Coś się stało, nieprzewidzianego, ale co?!... Wszak cesarz przybył z zamiarem oświadczenia się o rękę księżniczki Ceeylji i zdawało się, że przeszkód żadnych nie spotka... przeciwnie, rzecz ułożona.
— Tak, lecz spotkanie cesarza z księżniczką Gizellą.
— Gdzież jest Zili?
— Dosiadła Ibisa i wymknęła się z Passetoff sama jedna, zapewne w kierunku Srebrnego Hełmu, jak zwykle...
— Ach, jaka była cudna, jaka promienna ta nasza droga, biała Zili... na tem dziwnem śniadaniu...
Nieprawdopodobne, niewypowiedziane przypuszczenia obiegały wszystkie komnaty i zakamarki, a słodkie imię młodziutkiej księżniczki zawisło niejako w atmosferze pałacu, jak symbol nowych objawień, jak znak, za którego pomocą rozwiązuje się najzawilsze zagadki.
— Czyżby naprawdę Zili?
Zdawało się, że pałac zapadł w zadumę, a nad całem Passetoff roztoczyła się błękitna mgła mroku, że lada moment wystrzeli świetny promień słońca — zwiastun mającego nastąpić cudu. Było długie milczenie, pełne radosnego niepokoju i oczekiwania.
W tem drzwi gabinetu rozchyliły się, z za ciężkiej w głębi kotary zadźwięczał wesoły głos cesarza Sustji, i po chwili ukazała się księżna Łucja Teresa. Była zmieniona, lecz na dostojnem obliczu jej malowało się uduchowienie, niedawno surowe usta rozjaśniał uśmiech pogodny, uśmiech, w którym jest duma i szczęście serca matczynego. Majestatycznym krokiem przeszła do swych pokoi i zaraz wezwała hrabinę Martę.
Dama dworu wbiegła z oczami pełnemi pytań. Księżna rzekła krótko:
— Jego cesarska mość cesarz Ottokar oświadczył się o rękę Gizelli.
W oczach hrabiny Marty wyraziło się najwyższe zdumienie. Wiadomość ta podcięła jej nogi. Oparła się rękami o poręcz fotela. Nie umiała narazie ani odpowiedzieć, ani odejść. Szepnęła z trudem:
— Wasza królewska wysokość... wszak to dziecko...?
— Ha! stało się. Księżniczka Gizella będzie obecna na dzisiejszych wieczornych uroczystościach. Proszę zająć się tem niezwłocznie. Pragnęłabym widzieć się z księżniczką. Proś ją do mnie hrabino, natychmiast.
— Spełnię życzenie waszej wysokości — zawołała hrabina i wyszła pośpiesznie, dziwnie roztargniona.
Księżna Annuncjata Zofja i książę Sebastjan Ururg, stryj cesarski, przybyli do Passetoff o oznaczonej porze.
Po ceremonji powitania, na krótko przed obiadem galowym, cesarz podążył do apartamentów swej matki i zażądał widzenia się z nią sam na sam, przez jedną z dam dworu.
Księżna weszła do salonu trochę zdziwiona nagłością wezwania. Sztywna w ruchach a posągowa w postawie, ubrana już w dworski strój obiadowy, skłoniła się przed synem majestatycznie, z zachowaniem wszystkich szczegółów, obowiązujących wobec monarchy. Cesarz oddał jej ukłon trochę niecierpliwie, nerwowo. Postąpił krok bliżej, czując dławiące go wzruszenie niepohamowane, silne. Wskazał księżnej fotel ruchem gwałtownym, choć pełnym uprzejmości. Księżna rzuciła przelotnie wzrokiem w stojące naprzeciw lustro, poprawiła nieznacznie pałające we włosach brylanty i usiadła z namaszczoną powagą w twarzy. Po widocznem wzruszeniu syna domyśliła się łatwo, jaki będzie temat rozmowy. Przemówiła pierwsza:
— Przeczuwam, że projekt mój, z którym związana jest ściśle bytność waszej cesarskiej mości w Passetoff, uwieńczony już został skutkiem pomyślnym?
Ottokar wzruszył lekko ramionami, jakgdyby zraziła go oschłość słów matki, zagłębił się w fotelu i odrzekł z pewnym dąsem:
— Chwila obecna jest tak ważna i droga dla mnie, że te oficjalne tytuły mogą tylko zmrozić serdeczną życzliwość naszą... Pragnę ci właśnie, matko, oznajmić, że... dzień dzisiejszy jest najpiękniejszym dniem w mojem życiu i mogę uważać się naprawdę za wybrańca losu.
— Tak mniemam — przerwała księżna wyniośle. — Gdyś oddziedziczył tron Sustji po abdykacji bezdzietnego stryja, cesarza Rogiera ósmego, już się spełnił nad tobą szczególny znak opatrzności Bożej.
— Ach, tron! — machnął ręką Ottokar, nie patrząc na matkę. Wiadomo przecie, że w owym czasie korona sustjańska posiadała zbyt wiele cierni. — Dziś wprawdzie jestem zadowolony, lecz istotne szczęście, ten dar Opatrzności, znalazłem dopiero teraz — i niespodziewanie gdzieindziej.
— Rozumiem, Ottokarze, rozumiem cię zupełnie i mogę być dumna, że mój wybór był tak trafny i tak pomyślny dla ciebie. Jednakże dzisiejszy wygląd księżniczki Cecylji zastanowił mnie bardzo i nawet zaniepokoił. Pomyślałam na chwilę, czyżby ona nie podzielała twojej serdecznej radości?
Cesarz uśmiechnął się tajemniczo, zmrużył oczy, badając wyraz twarzy matki, poczem nagle ruchem zdecydowanym sięgnął do stolika po leżące na niem płaskie pudełko safianowe, przyniesione przez siebie i wręczył je księżnej. Rzekł uroczyście z ognikami w oczach:
— Dla Gizelli.
— Cóż to jest, Ottokarze? Dla kogo? Co to znaczy?
— Niech ci, matko, cudne imię młodszej księżniczki arwijskiej, wystarczy za odpowiedź.
Księżna drżącemi rękami otworzyła pudełko, spojrzała przez w złoto oprawne szkła i naraz zmarszczyła brwi, ciskając w oczy cesarza dwie błyskawice groźnego wzroku.
— Narzeczeńska bransoleta Ururgów?... Co to jest?... Nic nie rozumiem.
— Czyż nie wiedziałaś, matko, że bransoletę Ururgów zabieram do Arwji?
— Dla Cecylji!
— Otóż przeznaczenie moje chciało i zrządziło inaczej. Tą bransoletę zechciej, mamo, zapiąć na rączce młodszej córki księcia Maksymila, Gizelli.
Księżna zerwała się z miejsca, zapłonąwszy na twarzy ognistą łuną wzburzenia.
— Wasza cesarska mość, żartujesz sobie ze mnie! Lecz to doprawdy nie jest chwila na żarty z twej strony...
Cesarz wstał również.
— Chwila jest bardzo poważna, matko, a postanowienie moje nieodwołalne. Oznajmiam, iż tylko Gizella będzie moją żoną.
— Ależ, Ottokarze, wszak Gizella — to dziecko! Skąd ci przyszedł do głowy taki zamiar. Młodsze księżniczki arwijskie nie bywają jeszcze w świecie. Jak ją poznałeś?... Co to znaczy?
— Dziś rano przypadkiem spotkałem Gizellę w parku i pokochałem ją od pierwszej chwili, spędzonej z nią. Jest uosobieniem piękna, oczarowała mnie. Tylko jej białych skroni godna jest korona sustjańska!
— Niedorosłego dzieciaka!... Oszalałeś, Ottokarze!
Cesarz zesztywniał.
— Zważaj na zbyt pohopne słowa, księżno... za drzwiami stoją kamerdynerzy.
Księżna spostrzegła, że istotnie posunęła się za daleko. Skłoniła głowę zmieszana.
— Wasza cesarska mość mi wybaczy...
Ottokar podszedł do niej i miękko, łagodnie ujął ją za rękę. Przemówił zciszonym głosem serdecznie:
— Mamo, rozpogódź oblicze, bo doprawdy niema w tem nic tragicznego. Rozumiem, nie znasz Gizelli i dlatego oburzasz się, że ją wybrałem zamiast Cecylję, jak sobie życzyłaś. Lecz miłość moja nieprzymuszona powinna być w takich razach decydującym czynnikiem, jeżeli młodość i małżeństwo moje ma być opromienione najwyższem szczęściem. Powinnaś raczej, mamo, być wdzięczna losowi mojemu, że pozwolił mi spotkać Gizellę przed oświadczeniem się o rękę Cecylji, która wtedy naraziłaby się na niezasłużone przykrości, gdyż bezwzględnie po poznaniu Gizelli, nawet spóźnionem, nie liczyłbym się z żadnymi skrupułami. Czarem swym oraz prostotą dziecięcą Gizella zwycięża najoporniejsze serca. Poznasz ją dziś jeszcze na obiedzie.
— Jak to, więc to już oficjalnie spełnione?
— Oświadczyłem się księstwu natychmiast po poznaniu Gizelli, bo, biorąc rzecz ściśle, czasu wiele nie miałem na odkładanie. Po przejściu bardzo drażliwej sceny z księciem Maksymilem, a potem z księżną, przemogłem upór ich obojga i uzyskałem to, że żądaniom moim — aby Gizella była moją żoną — stało — się zadość. Zaręczyny jutro wieczorem. Pragnąłem cię, mamo, uprzedzić o tem, pamiętając zawsze, że przedewszystkiem jestem synem twoim, a później dopiero cesarzem Sustji... Dlaczego milczysz, matko?
Księżna patrzała na syna w osłupieniu. Wzrok jej uparty, a bez żadnego wyrazu, zniecierpliwił cesarza. Rzekł twardo:
— Wszystko to, co się stało, stało się nieodwołalnie. A teraz, proszę cię, księżno, wezwij swój orszak i przejdź do sali różanej, gdzie ci będzie przedstawiona przyszła cesarzowa Sustji. Moi panowie już mnie oczekują.
Księżna podniosła rękę do czoła i wymówiła głosem niemal rozpaczliwym:
— Jakiż to straszny, niepowetowany cios, wyrządzony Cecylji...
— Tylko swego rodzaju rozczarowanie — poprawił cesarz — ale stokroć lepsze to, niż długie lata złamanego życia.
Prędko ucałował rękę księżnej, skłonił się głęboko i wyszedł z salonu.
Poprzedzany przez paziów i lokajów, w otoczeniu świetnego orszaku panów Sustji, ujrzał cesarz z daleka, w galeji, idącego księcia Masymila. Książę szedł sam, pogrążony w zadumie i za lada szelestem przyspieszał kroku, jakby się lękał, że go kto zatrzyma. Ottokar powiódł za nim oczami i pomyślał:
— Jakże podobnym byłby do niego w tej chwili młodociany król Arwji, Luisel, niepoprawny romantyk rodziny Wittelsgethów...
I książę również dojrzał cesarza, lokaje nieśli przed nim palące się świeczniki. Ale książę nie zatrzymał się umyślnie, udał, że nie widzi orszaku cesarza, chciał być jeszcze u najdroższej Zili, zanim ona ukaże się pierwszy raz publicznie po to, wszak tylko po to, aby w następstwie zawrzeć ślub wieczysty z kimś zgoła obcym. Księcia dręczyło uczucie prawie rozpaczliwego bólu. Nie potrafił panować nad sobą, a myśl, że mu wkrótce zabraknie widoku Gizelli, była dla niego nie do zniesienia. Nie mógł sobie darować, że okazał tyle słabości wobec młodego Ottokara, który tak nagle zmienił poprzedni swój zamiar, i niechęć wielką czuł do cesarza za narażenie Cecylji na przykrość zawodu. Znalazłszy się w korytarzu, wiodącym do pokojów Gizelli, zatrzymał się bezradnie, przyciskając ręką serce. Nie wiedział, co jej powie, lękał się słów własnych, by nie przyćmiły zbyt wcześnie promiennej radości i szczęścia tego dziecka. W reszcie uchylił drzwi.
Gizella biegała w swoim salonie, podniecona wiadomością, otrzymaną z ust matki, spragniona nowego widoku pięknego cesarza. Przykładała co chwila drobne dłonie do rozpalonej twarzyczki i biegała z miejsca na miejsca, niespokojna o nic i o wszystko, zniecierpliwiona zbyt powolnem posuwaniem się czasu. Ubrana w lekką jedwabną tkaninę białą, z nieznacznie odkrytemi ramionami i szyją, w ciemnem złocie włosów, spływających grubymi warkoczami aż do stóp, w uroku nadziemskiej piękności — była jak kwiat żywy, czarodziejski, któremu danem jest szczebiotać i śmiać się rozkosznie, jak śmieją się dzieci.
Hrabina Marta chodziła za Gizellą poważna i przejęta ważnością chwili, przyterm mówiła ciągle, jakgdyby chciała wyczerpać całą swą wiedzę o wielkokwiatowej, dworskiej umiejętności zachowania się, jakgdyby obawiała się o każdy dalszy krok księżniczki, wstępującej na nową drogę życia.
— Księżniczka nie słucha, ale nie wolno, stanowczo nie wolno, okazywać tyle roztargnienia, czy niefrasobliwości.
— Ależ, hrabino, ja zastanawiam się nad wszystkiem.
— O, nie, nie! Taka zbytnia swoboda gestów, ruchów...
— Więc proszę powiedzieć, co mi wolno?
— Trzeba być...
— Ach, wiem: ogromną lalką! — dokończyła Gizella ze śmiechem wesołym. Uściskała hrabinę, nieledwie okręciła się z nią dokoła i zawołała przekornie, stając pośrodku salonu:
— A ja będę sobą, będą sobą, bo lalka może mieć tylko taką minę.
Podniosła ramiona i głowę do góry, oczy rozszerzyła z naiwną ciekawością, skrzyżowała ręce, jak niewolnica, usteczka wykrzywiła zabawnie a wyglądała przytem tak wdzięcznie, że hrabina była rozbrojona. Gizella parsknęła śmiechem i nagle spoważniała.
— Niech pani będzie spokojna — rzekła uprzejmie ze zwykłą swoją słodyczą — na taką śmieszną pozę nie zdobędę się nigdy w towarzystwie, w którem się za chwilę znajdę; wszystko, co do mnie należy, wykonam po swojemu, a księżnej Annuncjacie skłonię się tak, że nic mi do zarzucenia nie będzie miała.
— Wierzę w to, księżniczko — odparła z godnością hrabina Marta.
— Ale, ale! — zawołała Gizella — chciałam zapytać, czy bardzo jest surowa i groźna matka Ottokara?
— Czyja? — zdumiała się hrabina.
— Ach, prawda, znowu zapomniałam — poprawiła się z żartobliwą przesadą Gizella. — A więc jej cesarska wysokość księżna Annuncjata Zofja...
— Księżniczko, księżniczko — upomniała ją zgorszona hrabina, lecz nie dokończyła, gdyż w tej chwili w rozchylonej kotarze stanął lokaj i oznajmił księcia Maksymila.
Książę wszedł krokiem ociężałym, zgnębiony wyraźnie i nieco pochylony. Hrabina Marta, złożywszy ukłon, usunęła się na bok. Książę nie zwrócił na nią uwagi, podszedł do córki i spojrzał w jej oczy wzrokiem bolesnym, przejmującym.
— Ojczulku, co tobie? Taki jesteś... smutny...
Gizella chciała się rzucić ojcu na szyję, lecz on ujął mocno obie jej ręce, pocałował ją serdecznie w czoło i szepnął tylko:
— Zili, moja, malutka...
Podniosła na niego oczy zatrwożone, pytające.
— Co się stało, ojczulku, najdroższy? Taki jesteś inny... i to dziś?...
— Nic, nic, dziecino moja słodka...
Puścił jej ręce, w głosie jego był żal i jakaś nuta rozpaczliwa, trząsł się cały, widocznie walczył wewnątrz z wybuchem, mającym rozerwać mu piersi.
Gizella zarzuciła mu ramiona na szyję i krzyknęła niemal:
— Ojczulku?!
Cała jej dusza jasna, kryształowa, cała jej miłość dziecięca dla tego dobrego ukochanego ojca była w tym jednym okrzyku trwogi i żałości.
Książę ujął jej głowę i popatrzył na nią głęboko, uważnie. I naraz przestraszył się. Szafirowe, gwiaździste oczy Gizelli są tak wymownie utajonymi na dnie serca znakami rozkwitłego dziś rankiem uczucia kobiety, że gdyby miały kiedykolwiek zasunąć się szarą mgłą rozczarowania — szłyby za nim nieskończone lata, jak dwa najstraszniejsze wyrzuty.
— Zili — powiedział z mocą — tak pragnę, aby pieśń twojej duszy była zawsze weselną.
Poczem lekko odsunął Gizellę, jakby otrzeźwiał nagle, i zwrócił się do hrabiny Marty ceremonjalnym, sztucznym tonem.
— Pani i hrabina będą towarzyszyły księżniczce do sali różanej a potem... do stołu.
Skinął głową i wyszedł prędko.
Gizella stała poważna, zamyślona ze wzrokiem, zwróconym przed siebie, w przestrzeń. Zawirowały w niej myśli, uczucia kręgiem szalonym. Ale jednocześnie wydało jej się, że widzi przed sobą Srebrny Hełm, zatopiony w słońcu, górujący szczytem swym nad mrowiskiem czarnych chmur... Oto mgły z niego opadły, odrzucił złą gromadę mgieł i na tle lazurowego nieba wyłonił się zwycięski, mocarny, jak radośnie świetlisty symbol nadziei...
— Księżniczko czas już, abyśmy poszły — rozległ się głos hrabiny Marty.
— Idziemy do różanej sali... księżniczko!
Gizella ocknęła się jakimś wewnętrznym gwałtownym wstrząsem, jakby zbudzona ze snu. Spojrzała na swą opiekunkę trochę spłoszonym wzrokiem i — poszła naprzód z uczuciem niepokoju, hamując w sobie i zawrotny bieg myśli i coraz szybszy łoskot serca, niewiadomo dlaczego powstały. Tak dużo jest pokoi, które mija i tyle zapalonych świeczników, które tęczowe rozsuwają smugi, że z trudem oczy mogą dojrzeć, gdzie jest ta sala różana i ten punkt świetlisty, pociągający ku sobie potęgę nieprzepartego uroku...
Otworzono przed nią drzwi szeroko. Weszła z damami do różanej sali i zatrzymała się zmieszana, olśniona potokiem świateł. Tyle strojnych osób stało dokoła. Znajomi, czy nieznajomi? Ktoś mówił słowami niezrozumiałemi i czy do niej?... Nieśmiało podniosła drżące powieki, obciążone długiemi czarnemu rzęsami — głębokie szafiry jej źrenic zamigotały przez chwilę promieniście, w nagłym porywie radości. Ujrzała pięknego cesarza. Witał swoją wieszczkę róż zachwyconym, przemiłym uśmiechem. Uśmiechnęła się jednocześnie do niego tak bardzo szczęśliwa. Ale w tym samym momencie, gdy przesunęła wzrok na inną stronę, nagle zmroziły ją, jak dwa sztylety z lodu, utkwione w niej badawczo surowe, zimne oczy matki cesarskiej, księżnej Annuncjaty Zofji.
Długie rzęsy Gizelli opadły ciężko na pobladłe policzki...