Читать книгу Żyj i pozwól żyć - Hendrik Groen - Страница 9

5

Оглавление

Jeśli o mnie chodzi, to najbardziej bym chciał, żeby moja pięćdziesiątka minęła niezauważenie, ale Afra upierała się, że muszę hucznie obejść tę uroczystą okazję.

– Nie można pozwolić, żeby taki dzień przeszedł zwyczajnie – tłumaczyła.

– A dlaczego?

– A dlatego!

– No, na taki niezbity argument rzeczywiście nie mam odpowiedzi.

– Co, znowu najszczęśliwszy byłbyś w domu? Nic ci się nie stanie, jak chociaż raz pomyślisz o innych. Oni bardzo by chcieli, żebyś przynajmniej w urodziny pogrzał się w słoneczku ich zainteresowania.

Zastanawiałem się, czy nie przyznać się, że już od lat najchętniej unikam słońca, a jeśli już nie da się inaczej, to smaruję się kremem z filtrem 50. Tyle że on niestety nie chroni przed ludźmi.

Tylko że Afra powiedziałaby wtedy: „Ale zabawne!”.

Cóż, kiedyś może i było zabawnie. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz się z niej śmiałem. Może wtedy, kiedy wpadła ze składanym krzesłem do dmuchanego basenu. To był jej najlepszy dowcip i śmiałem się do rozpuku. A ona najchętniej z miejsca utopiłaby mnie w tym dziecięcym baseniku.

Nie, jeśli idzie o rodzaj poczucia humoru, na pewno nie jesteśmy dobrani. Aż dziwne właściwie, że przez pierwsze parę lat naszego związku zupełnie nie zwróciłem na to uwagi. Nieuwaga przy poznaniu rujnuje niejeden związek.

*

Jeśli idzie o świętowanie moich urodzin: mniej lub bardziej się już z tym pogodziłem. W przyszłym tygodniu urządzamy ogrodowe party. A raczej Afra je urządza.

Jako pierwszych zaprosiła sąsiadów. Nie dlatego, żeby byli tacy fajni, ale dlatego, żeby zdusić w zarodku wszelkie ewentualne skargi o zakłócanie spokoju. Potem przyszła kolej na jej kumpelki z jogi, jej rodzinę, jej znajomych od pieszych wędrówek, dwóch kolegów z pracy, a do tego paru moich znajomych. Joosta, Stijna i Woutera „przegapiła”, bo nie bardzo jej leżą. Sam ich zaprosiłem po golfie.

W miarę jak zbliża się ten dzień, coraz bardziej i bardziej jestem na nie.

– Jak już impreza się zacznie, spodoba ci się – uspokajał mnie Joost. – A zanim zdąży cię znudzić, skończy się.

6

W korku do Breukelen mam mnóstwo czasu, żeby się zadręczać. W ostatnim czasie robię to z coraz większym zaangażowaniem. Od czasu, kiedy Joost stwierdził, że jestem za leniwy albo za tchórzliwy – lub jedno i drugie – na bogate i emocjonujące życie, tylko z trudem udaje mi się uwolnić od tej myśli. Rzeczywiście niewiele wyszło z planów, które miałem jako dwudziestolatek. Mało co zobaczyłem ze świata, nie przeżyłem żadnych szaleńczych przygód ani nie otoczyłem się wieloma zabawnymi i ciekawymi ludźmi.

Kiedy przyszedł czas na rozpoczęcie emocjonującego życia, zakochałem się w Afrze. I to po uszy. To troszkę pokrzyżowało mi plany.

Powiedziała, że uwielbia podróżować. Na pierwsze wspólne wakacje wybraliśmy się do Egiptu. Z dziesięciu spędzonych tam dni pięć Afra przesiedziała w toalecie. Rok później polecieliśmy do Meksyku i drugiego dnia zwędzili jej torebkę na targu. Prawie tydzień czekaliśmy na zastępczy paszport. To skutecznie zabiło jej miłość do obcych krajów.

– Po co jeździć gdzieś daleko, skoro tu blisko jest tyle pięknych miejsc, których nie widziałeś? – powtarzała potem i brzmiało to jak zaklęcie przeciwko przygodom. A mówiąc „blisko”, miała na myśli kraje Beneluksu i ewentualnie Niemcy. Francja niby też jest ładna, ale ten ich język…

I tak od lat robię we wrześniu wędrówki piesze po Drenthe, Luksemburgu albo po Szwarcwaldzie.

– Lepiej poza sezonem, bo jest troszkę taniej i spokojniej.

W zasadzie chciałbym pojechać do Patagonii i Laponii, do Japonii i Chin. Na samą myśl o jedzeniu czegoś pałeczkami Afra dostaje uderzeń gorąca.

*

Korek jest dłuższy niż normalnie. Stoję już od kwadransa za samochodem dostawczym firmy Volendammer Vishandel. RYBY! BO TAKIE SĄ SMACZNE!, krzyczy napis na tylnych drzwiach. Prawdziwych poetów muszą mieć w tej firmie.

7

Ostatnio coraz częściej dostaję na maila niechciane reklamy urządzeń do wjeżdżania wózkami inwalidzkimi po schodach, elektrycznych wózków i wkładek na nietrzymanie moczu. Gdzieś tam jakiś specjalnie zaprogramowany komputer wywnioskował na podstawie odwiedzanych przeze mnie stron internetowych, że mój rozkład jest już nieźle zaawansowany. Oczywiście regularnie pojawiają się też oferty ubezpieczeń na wypadek pogrzebu. „Oni” najwyraźniej nie wiedzą, że Afra ubezpieczyła się już od wszystkiego, od czego można się ubezpieczyć. Na przykład na wakacje w Drenthe i okolicach mamy już stałe ubezpieczenie podróżne. Na wypadek gdyby miał się na nas zawalić któryś z tamtejszych dolmenów.

Jedna z przyjaciółek Afry zgłosiła w zeszłym roku kradzież komórki na kempingu, ale nie dostała odszkodowania, ponieważ zdaniem ubezpieczyciela powinna mieć w namiocie trekkingowym sejf do chowania telefonu. Wtedy Afra zaczęła się zastanawiać, czy nie odstąpić od ubezpieczenia, uznała jednak, że zbyt dużo czyha wszędzie niebezpieczeństw.

– Mianowicie? – spytałem.

– A ty znowu z tymi swoimi naukowymi dociekaniami. Nie, nie, Arthur, tak się składa, że akurat nie mam pod ręką całego szeregu przykładów na możliwe nieszczęścia.

– Nie musi być cały szereg. Jeden mi wystarczy.

– Tak? To co byś powiedział na zamach?

Kiwnąłem głową, jakbym uznał to za dobry przykład, i nawet jej nie powiedziałem, że ubezpieczenia turystyczne nie obejmują zamachów terrorystycznych. Moim zdaniem żadne ubezpieczenia ich nie obejmują, podobnie jak ataków atomowych.

8

Byłem wczoraj na kremacji ojca jednego z sąsiadów. Za tydzień skończyłby dziewięćdziesiąt lat. Zrobiłem to z uprzejmości. Poszedłem dla sąsiada, nie dla zmarłego. Jego prawie nie znałem. Tylko parę razy widziałem go, jak siedzi pod parasolem w ogrodzie, trzymając książkę w trzęsących się od parkinsona rękach. Uważałem, że to wspaniale, że potrafi śledzić roztańczone litery, ale potem usłyszałem, że już od lat siedzi z tą samą książką.

Kiedy człowiek nie czuje smutku, zupełnie inaczej siedzi mu się w sali pożegnań. Zawsze mnie to zdumiewa. Ten ciepły nastrój, jaki potrafią stworzyć w krematoriach, gościnna, luźna atmosfera i przyjemny wystrój. Człowiek czuje się niemal jak w domu.

Nie, no, żartuję. Człowiek od razu chciałby się znaleźć na radosnym afrykańskim pogrzebie z muzyką, śpiewem i tańcami. Może nawet patetyczne zawodzenie Arabów jest lepsze niż lodowaty chłód, z jakim standardowe holenderskie krematorium wita swoich martwych i żywych gości.

To już lepiej wybrać się na cmentarz, przynajmniej kiedy świeci słońce.

Było czterdzieści siedem osób, które zdecydowały się oddać ostatni hołd zmarłemu. Albo może uważały, że nie wypada im nie przyjść. To liczba znacznie poniżej średniej. Bo ja zawsze liczę, ile osób przychodzi na pogrzeb. Rekord wyniósł dwieście pięćdziesiąt pięć. Ciekawe, ile przyjdzie na mój? Mam nadzieję, że o wiele więcej niż czterdzieści siedem.

W sali rozbrzmiewały dźwięki Time to Say Goodbye w wykonaniu Andrei Bocellego i Sarah Brightman. Numer jeden na holenderskiej liście pogrzebowych przebojów.

Są na niej jeszcze Paul de Leeuw, Marco Borsato i Claudia de Breij. Claudia de Breij jest tu reprezentowana piosenką Czy mogę do ciebie zajrzeć? Co jest w zasadzie dziwne, bo przecież to „do ciebie” odnosi się chyba do tego, który leży w trumnie… tak mi się przynajmniej wydaje. Vera Lynn i Mieke Telkamp wypadli z Top 10. Właściwie szkoda. Może wpiszę ich na moją własną listę, na zasadzie niespodzianki. Albo jeszcze lepiej – niech to będzie piosenka biesiadna W korytarzu stoi koń André van Duina.

„Proszę Państwa, oto ostatni żarcik, wybrany dla was przez samego zmarłego”.

Jeśli przychodzi czas czyjejś kremacji czy pogrzebu, Afra dostaje najczęściej migreny. To żaden problem, bo ja i tak wolę chodzić sam. W przeciwnym razie musiałbym, zwłaszcza na cmentarzu, spory kawał drogi trzymać ją pod rękę, żeby udawać wsparcie i zatroskanie.

Żyj i pozwól żyć

Подняться наверх