Читать книгу Twierdza - Igor Janke - Страница 4

Оглавление

Job twoju mat’ s takom prazdnikom!


Pierwszy uciekł konsul generalny NRD. Sowiecki generał dzielnie wytrzymał atak gazowy. Został najdłużej na trybunie razem z I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Tadeuszem Porębskim. Długo stała też wicewojewoda wrocławska Danuta Wielebińska, której pod oczami rozmazał się tusz i wyglądała koszmarnie. Miała czarną twarz. Obok niej stał sowiecki generał. Kiedy wybuchł ogień, musieli uciekać. Zbiegając ze schodów, Porębski przypominał generałowi: „Towarzyszu generale, jedziemy na prazdnik”. Prazdnik to tradycyjne suto zakrapiane przyjęcie dla aparatu partii komunistycznej, organizowane zaraz po pochodzie pierwszomajowym. Generał odpowiedział tylko: „A job twoju mat’ s takom prazdnikom!”. I odjechał.

W 1983 roku Solidarność Walcząca, rozochocona udanymi demonstracjami z czerwca i sierpnia 1982 roku, przygotowała się specjalnie do manifestacji na 1 maja. Postanowiono powtórzyć wariant z 1968 roku, kiedy opozycyjna demonstracja, złożona wówczas głównie ze studentów, weszła w oficjalny pochód. Trybuna honorowa dla komunistycznych oficjeli stała w tym samym miejscu, co piętnaście lat wcześniej – na placu PKWN (obecnie Legionów). Tak jak i wtedy stali tam sowieccy generałowie.

W zajezdni autobusowej MPK przy ulicy Grabiszyńskiej z podziemiem współpracowała większość załogi. To oni tworzyli trzon ponad pięćdziesięcioosobowej grupy, która weszła do oficjalnego pochodu na ulicy Świdnickiej. Wmieszali się między delegacje zakładów pracy i oficjalnych związków zawodowych. ZOMO było zdezorientowane. Myślało, że to kolejny zakład pracy. Maszerowali normalnie, jak gdyby nigdy nic. Kiedy już przestano zwracać na nich uwagę, w jednej chwili rozwinęli transparenty Solidarności. Milicja nie miała jak ich zaatakować. Byli między innymi delegacjami. Kiedy zbliżyli się do trybuny honorowej, ZOMO, które wcześniej ustawiło się za trybuną, popełniło fatalny błąd – stamtąd zaczęło strzelać i rzucać w demonstrujących petardami gazowymi. Grupy Wykonawcze SW były na to przygotowane. Z zakładów Hutmen młodzi chłopcy dostali rękawice hutnicze, które wytrzymywały bardzo wysokie temperatury. Podbiegali do dymiących ładunków i odrzucali je w stronę trybuny. Tam zaczęło się pandemonium. Oficjele zostali zaatakowani gazem, a ponieważ trybuna była oklejona łatwopalnymi materiałami, szybko zaczęła płonąć.

Andrzej Sybis z grupy MPK z Grabiszyńskiej, który walczył pod trybuną, zapamiętał jeszcze wielką wojskową czapę, spadającą z głowy wściekłego, załzawionego od gazu, sowieckiego generała. Ten widok wywołał entuzjazm wśród demonstrujących. ZOMO nie było w stanie ich zatrzymać. Część ludzi z oficjalnego pochodu dołączyła do demonstracji opozycjonistów. Walki rozlały się na wiele dzielnic miasta. Trzeba było ściągać komandosów z innych części kraju. Utworzono most lotniczy z Krakowem. Samoloty transportowe przelatywały nisko nad ulicami kipiącymi od rozruchów. Dowożone nimi posiłki wprost z lotniska wojskowego Strachowice spieszyły na pomoc oddziałom ZOMO niedającym rady opanować sytuacji. Budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR otoczył specjalny kordon.

Tam doszło do tragikomicznej sceny. Około dwustu działaczy partyjnych chciało się schować w budynku KW. Machali legitymacjami partyjnymi, aby ich przepuścić. Ale chaos był ogromny i zomowcy byli przekonani, że to opozycja atakuje Komitet. I spuścili działaczom partyjnym ostre manto pałami. Wielu zostało bardzo mocno pobitych. Przepraszał ich potem publicznie – wcześniej zagazowany – pierwszy sekretarz Porębski.

Ta demonstracja była wielkim sukcesem Solidarności Walczącej. Widok płonącej trybuny ze stojącymi na niej sowieckimi generałami na długo pozostał w pamięci uczestników, a zdjęcia płonącej trybuny z działaczami komunistycznymi do dziś jest symbolem polskiej rewolty lat osiemdziesiątych.

Solidarność Walcząca była najbardziej bojową, najlepiej zakonspirowaną, najsprawniejszą i sprawiającą najwięcej kłopotu komunistycznej władzy organizacją opozycyjną.

Grupa naukowców związanych głównie z Politechniką Wrocławską stworzyła najbardziej niezwykłą organizację opozycyjną w PRL. Środowisko to miało jasny cel polityczny – obalenie komunizmu i doprowadzenie do odzyskania niepodległości przez Polskę i inne zniewolone narody bloku komunistycznego. Kornel Morawiecki, działacz dolnośląskiej Solidarności, skupił wokół siebie grupę ludzi, którzy poświęcili wszystko dla walki o spełnienie tego marzenia.

Odwoływali się do podziemnej legendy Armii Krajowej. Wielu z nich było dziećmi żołnierzy AK i innych formacji niepodległościowych walczących o wolną Polskę także po 1945 roku, wnukami legionistów Piłsudskiego, prawnukami dziewiętnastowiecznych powstańców. Po 13 grudnia 1981 roku chcieli iść w ślady swoich przodków.

Siedem–osiem lat to więcej, niż trwała II wojna światowa. Tyle lat wyrwali sobie z życia. Jedni – ci najmłodsi – zrezygnowali z nauki, imprez, dyskotek, spotkań, meczów piłkarskich, miłości, radości życia. Drudzy – ci nieco starsi – z kariery zawodowej, naukowej, wakacji i życia rodzinnego. Ceną za walkę o wolną Ojczyznę były nieukończone studia, nienapisane doktoraty i habilitacje oraz rozpadające się rodziny. Tysiące godzin spędzonych w zaduchu farby drukarskiej, oczekiwaniu w śluzach i punktach kontaktowych. Nocne wędrówki po strychach i piwnicach. Strach przed biciem, przed tym, czy człowieka nie złamią, czy nie wycisną z niego nazwisk kolegów i adresów konspiracyjnych lokali. Ceną płaconą przez tych, którzy mieli mniej szczęścia, były poobijane plecy, połamane palce, miesiące spędzane w więzieniach, zawały serca i rozstrój nerwowy. Ceną było przerażenie dzieci budzonych wrzaskami esbeków wyłamujących drzwi do mieszkań ich rodziców. Byli też gotowi zapłacić najwyższą cenę. Byli gotowi na śmierć.

Nagrodą było poczucie, że służą dobrej sprawie. Że ze spokojem mogą spojrzeć na siebie w lustrze, że wytrzymali, że nie sypnęli. Że dołożyli swoją cegiełkę do obalenia muru. Nagrodą były spotkania ze wspaniałymi ludźmi mającymi wielką wizję i wielkie marzenie o wolności. Silne, trwałe przyjaźnie, poczucie braterstwa i wspólnoty. Nagrodą była wdzięczność i podziw ludzi spoglądających z uznaniem na rozrzucających ulotki czy rozwożących bibułę w plecakach.

Niewielu zdaje sobie jednak sprawę, jak ciężkie bywały te plecaki. Jak wielka była niepewność, jak wyczerpujący był ciągły stres. Jak się czuje człowiek jadący sto pięćdziesiąty raz pociągiem z Wrocławia do Gdańska z ciężkimi torbami, który nie może sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Niewielu wie, jak to jest siedzieć bite sześć tygodni w zamkniętym domu, w powietrzu przepełnionym smrodem farby i bez końca wykonywać wciąż tę samą czynność – podnosić wałek od powielacza. I tak przez kolejne tygodnie i miesiące, z kilkudniowymi przerwami. Trudno wyobrazić sobie, co czuje siedemnastoletni chłopak, który widzi na biurku odbezpieczony pistolet i słyszy wrzask oficera: „Mów, skurwysynu, bo za chwilę odstrzelę ci twój pierdolony łeb!”. Albo kiedy w podwrocławskim lesie dostaje do ręki łopatę i słyszy rozkaz, że ma wykopać sobie grób. Kto wie, ile siły i hartu ducha trzeba mieć, by przetrwać i uwierzyć, że to tylko groźba? Zwłaszcza kiedy wcześniej słyszało się o skatowanych znajomych, o zabitych górnikach, o ludziach, którzy zginęli w „tajemniczych okolicznościach”.

W Solidarności Walczącej spotkali się różni ludzie: naukowcy, intelektualiści, robotnicy, młode dziewczyny i młodzi chłopcy, którzy nie zdążyli jeszcze zdać egzaminów na studia, ale zdążyli już rzucać kamieniami w zomowców, malować mury i pomagać kolegom, których powaliły działka wodne. Łączyło ich marzenie o wolności i pogarda dla tych, którzy tę wolność zabijali. Łączyła ich miłość do Polski, więź z powstańczą tradycją i bardzo silne poczucie obowiązku. Łączyły ich wspólne cechy charakteru. To byli twardzi ludzie. Piękni w swej odwadze. Niebywale sprytni, przebiegli i inteligentni. Nie miało znaczenia, czy przed 13 grudnia kończyli habilitację, czy spawali rusztowania na budowie. Spryt i bystrość myślenia łączyły ich wszystkich, niezależnie od liczby przeczytanych książek.

Na wspólnych naradach analizowali sytuację geopolityczną bloku sowieckiego, wpływ rozwoju nowych technologii na możliwość upadku systemu i rozmawiali o tym, jak zespawać kolce, które zatrzymają ciężarówki z zomowcami. Przygotowywali program reform społeczno-gospodarczych dla Polski i omawiali metodę rozrzucania ulotek z wyrzutni uruchamianej tlącym się papierosem. Dyskutowali o planie liczenia frekwencji na referendum organizowanym przez rząd i opracowywali technikę rzucania butelkami z benzyną podczas manifestacji. Planowali, jak wyszkolić kolejne dziesiątki działających w podziemiu drukarzy, jak znaleźć nowe lokum dla ukrywającego się legendarnego przywódcy i zastanawiali się, jak wyprodukować pistolet maszynowy. Rozmawiali o zasadach etycznych, o tym, jak wytrzymać bicie na przesłuchaniu, i o tym, jak śledzić, podsłuchiwać i zdobywać informacje o przeciwniku.

Kombinowali, jak wykraść tony papieru z komunistycznych fabryk, wydać kolejne pisma i przerzucić wagon Biblii na Ukrainę. Jak zdobyć od niemieckich lewaków z RAF-u[1] części do urządzenia umożliwiającego podsłuchiwanie SB, a od agentów CIA projekt konstrukcji pistoletu. Jak zorganizować zakonspirowane spotkanie kilkorga najbardziej poszukiwanych przez komunistyczny aparat władzy ludzi i jak uciec śledzącym ich siedmiu samochodom i trzydziestu tajniakom.

Dzięki tej niezwykłej determinacji, inteligencji i poświęceniu możliwe było stworzenie organizacji, która w latach osiemdziesiątych wydrukowała połowę podziemnych gazet wychodzących w Polsce, organizowała najbardziej spektakularne demonstracje, inwigilowała Służbę Bezpieczeństwa lepiej, niż SB inwigilowała ją samą. Organizacja ta przez sześć lat skutecznie ukrywała swego przywódcę, organizując mu jednocześnie setki spotkań z działaczami z całej Polski i z przedstawicielami rządów Francji, Republiki Federalnej Niemiec czy Stanów Zjednoczonych.

Wymagało to często wielkiej ekwilibrystyki organizacyjnej, precyzyjnych planów i brawurowych działań niczym z najlepszych filmów szpiegowskich. To wszystko było możliwe dzięki głębokiej wierze w cel przyświecający tym ludziom. Ten cel najlepiej wyrażała przysięga, którą składali członkowie Solidarności Walczącej:

„Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną, poświęcając swe siły, czas – a jeśli zajdzie potrzeba – swe życie dla zbudowania takiej Polski. Przysięgam walczyć o solidarność między ludźmi i narodami. Przysięgam rozwijać idee naszego Ruchu, nie zdradzić go i sumiennie spełniać powierzone mi w nim zadania”.

Wolna Polska przez wiele lat nie chciała ich w żaden sposób wynagrodzić. Nie spotkałem jednak ani jednej osoby, która by żałowała swojego uczestnictwa w tej organizacji. O tych ludziach jest ta opowieść.

[1] Rote Armee Fraktion (niem.) – Frakcja Czerwonej Armii. Skrajnie lewicowa niemiecka organizacja terrorystyczna powstała na początku lat 70. XX w.

Twierdza

Подняться наверх