Читать книгу Twierdza - Igor Janke - Страница 6
ОглавлениеKornel i Władek.
Rozejście
Mężczyznę śpiącego tej nocy w jednym z pomieszczeń Politechniki Wrocławskiej obudził potworny hałas. Krzyki, łomot, trzask rozwalanych mebli, uderzenia pałami o tarcze. Wyjrzał za drzwi i zrozumiał: na teren uczelni wtargnęło ZOMO. Była noc z 15 na 16 grudnia 1981 roku. Uzbrojeni milicjanci wyli i biegali jak szaleńcy. Zachowywali się tak, jakby byli pod wpływem mocnych narkotyków. Mężczyzna schował się szybko z powrotem. Po chwili jeden z zomowców wyłamał drzwi i wpadł do pokoju, w którym się schował ale go nie zauważył, bo leżał schowany pod wielkim laserem. Milicjant wybiegł. Przez dziurkę od klucza mężczyzna obserwował, jak zomowcy ganiają po korytarzu studentów. Gdy nikogo już nie było, wyszedł. Stał boso, ze śpiworem w rękach. Przez okno zobaczył, że na dworze zomowcy robią studentom „ścieżkę zdrowia”. Pałami okładali przebiegających między nimi młodych ludzi. Wszedł z powrotem do pokoju, w którym spał, i położył się na swoim legowisku. „Tu mnie nie znajdą” – pomyślał. Był potwornie zmęczony. Natychmiast zasnął.
Michał Gabryel przez poprzednie dwa dni niemal bez przerwy biegał po mieście, nawiązując kontakty z działaczami podziemia. Organizował kryjówki dla Władysława Frasyniuka, Barbary Labudy, kontaktował się z Kornelem Morawieckim. Praktycznie nie spał. 15 grudnia około godziny 22.00 dotarł na Politechnikę, gdzie trwał strajk okupacyjny. Strajkiem zarządzał jego kolega Adam Heimrath z NZS-u. Wszędzie był olbrzymi harmider, a on słaniał się na nogach. Poprosił Heimratha, żeby pokazał mu jakieś spokojne miejsce, gdzie mógłby się przespać. Adam zaprowadził go do pomieszczenia, w którym znajdował się olbrzymi laser. Nie było tam nawet skrawka wolnego miejsca, ale można było się wczołgać pod to urządzenie i Gabryel tak właśnie zrobił. Miał śpiwór i karimatę. Położył się i natychmiast zasnął jak kamień. Heimrath zamknął drzwi od zewnątrz i zostawił Michałowi klucz.
Po ataku ZOMO na budynek politechniki, kiedy sytuacja trochę się uspokoiła, Gabryela zaczęli szukać koledzy. Dostali informację, że milicja go nie zwinęła, ale nigdzie nie mogli go znaleźć. Adam Heimrath postanowił sprawdzić jeszcze salę, w której poprzedniego dnia położył go spać. Kiedy wpadł tam z kilkoma chłopakami, zobaczyli nieruchome, zawinięte w śpiwór ciało. Wyglądało to jednoznacznie. Spojrzeli po sobie przerażeni. „Skurwysyny zabiły Michała” – przemknęło im przez myśl. Stali w ciszy, gdy nagle usłyszeli... chrapanie. Któryś z nich nie wytrzymał i kopnął z wściekłością śpiącego Gabryela. Trafił precyzyjnie w nerkę. Michał zbudził się, równie przerażony, jak oni byli przed chwilą. Pierwsza myśl – ZOMO! Spojrzał w górę, ale zamiast draba w hełmie i z pałką zobaczył swojego przyjaciela Adama Heimratha z kumplami. „Szukaliśmy cię od godziny!” – usłyszał. Na ich twarzach malowała się radość pomieszana z wściekłością. „Spał gnojek! ZOMO nas masakrowało, a on kurwa spał!”
Kiedy Gabryel już się wyspał, wrócił do bieganiny i konspirowania. Miał kontakt i z Frasyniukiem, i z Morawieckim. Razem ze swoją żoną Katarzyną zorganizowali kilka lokali. W jednym z nich umieszczono Władysława Frasyniuka, którego do nowego lokum przeprowadziła Katarzyna Gabryel. Barbarę Labudę ukryto w innym mieszkaniu. Gabryel od razu wprowadził ostre zasady: filtrowanie, sprawdzanie, pilnowanie, pełna konspiracja. „Zaczęliśmy zakładać siatkę kontaktów, wprowadzać twarde reguły i zajmować się profesjonalnie tą konspiracją. Braliśmy wzory z AK i mieliśmy też swoje doświadczenia. Zakładaliśmy, że musimy być świetnie zorganizowani, żeby nie dać się złapać” – mówi.
Gabryel z komunistami walczył nie od dziś. Jego kłopoty z władzą ludową rozpoczęły się już w liceum. W 1963 roku, tuż przed maturą, jeden z nauczycieli chciał go wyrzucić ze szkoły – za poglądy. Zgłosił się wówczas na olimpiadę z fizyki i zdobył pierwsze miejsce w województwie. Napisał potem do ministra z żądaniem usunięcia ze szkoły nauczyciela, który chciał go wyrzucić. „Jak można pozbywać się takiego ucznia?” – pisał. W 1968 roku został członkiem komitetu strajkowego w filii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Katowicach. W czasie inwazji na Czechosłowację malował napisy protestacyjne na drodze prowadzącej do Morskiego Oka. Działał w Klubie Wysokogórskim. W latach siedemdziesiątych poznał działaczy KOR-u i SKS-u: Adama Lipińskiego, Bronisława Wildsteina, Jana Lityńskiego, Aleksandra Gleichgewichta, Krzysztofa Grzelczyka. Wtedy też poznał Kornela Morawieckiego i zaprzyjaźnił się z nim. „W grudniu 1981 stosunek do komuny miałem ugruntowany i praktyczny. Znałem mechanizmy łamania ludzi, wiedziałem, jak trzeba działać” – mówi.
Od początku widział wyraźnie różnice między Morawieckim i jego otoczeniem a Frasyniukiem: „Władek chciał być faktycznym szefem. Z naszej strony nie było sprzeciwu, ale on się nie znał na działaniu w podziemiu. Myśmy do Władka podchodzili z sympatią, z szacunkiem, wiedzieliśmy, że musimy go chronić. Był wielkim wodzem i idolem Dolnego Śląska. I chciał zarządzać dalej. Ale różniliśmy się w ocenie sytuacji. Myśmy byli za ostrymi demonstracjami. On się opierał na stanowisku Kościoła, a arcybiskup Gulbinowicz się bał i był przeciwny ostrym działaniom. Myśmy rozumieli stanowisko Kościoła – ta instytucja chce przetrwać, a my chcieliśmy walczyć i obalać komunizm. Kościół miał swoje interesy, a my swoje. Powstawał rozdźwięk”.
Gabryel twierdzi, że w działaniu KOR-u i ludzi, którzy w przyszłości mieli powołać do życia Solidarność Walczącą, były spore różnice: „Jak ja znajduję mieszkanie i narażam ludzi, którzy je dają, to nie pozwolę na to, by ktoś w idiotyczny sposób dał się złapać. Jeśli ja daję mieszkanie, to nie chcę żadnego ryzyka. Spotkania muszą być bardzo dobrze przygotowane. A KOR-owska opozycja nie zważała na to. Oni dawali się złapać i z tego robili akcję marketingową”. KOR z założenia działał jako organizacja niemal jawna, a jej działacze liczyli się z tym, że będą często siedzieć w więzieniach. I tak się działo. Chcieli działać pokojowymi metodami i unikali przemocy. SW od początku uważała, że należy walczyć ostro i pozostawać w konspiracji. Gabryel nie ukrywa, że ich sposób myślenia i działania był bardzo prosty i pragmatyczny. „Ja się bałem, że mnie zamkną, a miałem już żonę, dziecko, pracę, chałupę. Młodsi łatwiej ryzykują. Myśmy podchodzili do tego profesjonalnie. Nie chciałem dać się złapać tylko po to, żeby o mnie mówili w Wolnej Europie. Nie chciałem wisieć jako ofiara bolszewizmu. Chciałem, żeby bolszewik wisiał jako moja ofiara”.
Różnice między Frasyniukiem a Morawieckim dotyczyły głównie strategii i taktyki postępowania z komunistami. Kornel i jego koledzy uważali, że należy przygotowywać się do twardej walki i przez manifestacje trzeba mobilizować do niej społeczeństwo. Frasyniuk twierdził, że powinno się powoli zbierać siły, nie narażać się i przygotowywać się na strajk generalny, który nastąpi wtedy, gdy wszyscy będą na to gotowi. Morawiecki przywiązywał znacznie większą wagę do konspiracji. Uważał, że należy tworzyć sprawne struktury, gotowe do przeprowadzania różnych akcji.
Morawiecki był również zdania, że w ramach zepchniętego do podziemia związku należy stworzyć silne, centralne władze, zdolne do koordynowania walki w całym kraju. Frasyniuk początkowo nie był temu przeciwny, ale pod wpływem Zbigniewa Bujaka zmienił zdanie. Morawiecki zamierzał przeć do konfrontacji z władzą. Frasyniuk uważał, że nie należy narażać ludzi. Te różnice zdań ujawniały się od początku, choć w pierwszych tygodniach stanu wojennego zaufanie między oboma działaczami było bardzo duże. Z czasem narastały nieporozumienia, a potem nieufność.
Do redakcji „Z Dnia na Dzień”, którą kierował Romuald Lazarowicz, Frasyniuk wysłał dwóch swoich ludzi. Mieli trzymać kontrolę nad przekazem pisma, które formalnie podlegało RKS-owi. Redaktorzy gazety przyjęli to bardzo źle. Przez kilka dni ukrywali się w domu wraz z ludźmi Frasyniuka. Relacje między nimi nie były rewelacyjne.
Frasyniuk przesyłał za pośrednictwem Morawieckiego listy do Zbigniewa Bujaka do Warszawy, bowiem Kornel szybko stworzył nie tylko sieć drukarni, ale też sprawnie działającą siatkę kurierską. Problem był w tym, że listy Frasyniuka docierały czasem do Bujaka z komentarzami dopisywanymi przez Kornela. Frasyniuk się wściekł, kiedy się o tym dowiedział. Morawiecki tłumaczył się, że nie miał wyjścia: „W tych listach były opinie, z którymi się nie zgadzałem; były też nieprawdziwe informacje dotyczące mnie, które musiałem prostować”. Tak narastała nieufność między środowiskiem skupionym wokół lidera dolnośląskiej Solidarności a coraz sprawniej działającymi w podziemiu ludźmi Kornela Morawieckiego.
Kiedyś Dutkiewicz zorganizował spotkanie Morawieckiego i Frasyniuka. Miał przejąć Kornela na ulicy, ale go nie poznał, bo ten wyglądał zupełnie inaczej. Zawsze chodził ubrany luźno i był zarośnięty. Teraz – idealnie ogolony, w eleganckim garniturze, białej koszuli i krawacie. Był znakomicie ucharakteryzowany. Ale spotkanie nie doprowadziło do zbliżenia poglądów obu działaczy. Różnice się pogłębiały.
Frasyniuk był młody i ambitny, miał dwadzieścia sześć lat. Czterdziestoletni Morawiecki był spokojniejszy, ale bardziej zdeterminowany. Frasyniuk był robotnikiem, Morawiecki – doktorem fizyki otoczonym ludźmi równie lub lepiej od niego wykształconymi. Między liderami rosła nieufność i różnice w ocenie sytuacji i pomysłach na działanie. Rosnąca szybko grupa Kornela Morawieckiego budowała dobrze zakonspirowaną podziemną strukturę i z irytacją patrzyła na Frasyniuka lekceważącego – ich zdaniem – zasady konspiracji. Frasyniuk tymczasem uważał, że musi spotykać się z pracownikami zakładów pracy, kazał się prowadzić do zakładów, w których wybuchły strajki w pierwszych dniach stanu wojennego, a potem na spotkania z działającymi w ukryciu komisjami zakładowymi. Twierdził również, że informacje przekazywane Morawieckiemu szybko wyciekają na zewnątrz. Mimo tych rodzących się napięć środowisko Morawieckiego wspierało we wszystkim struktury RKS-u i samego Frasyniuka.
Jedno z ostatnich spotkań Kornela Morawieckiego i Władysława Frasyniuka odbyło się w willi na Biskupinie. Uczestniczyła w nim większa grupa działaczy podziemia. Już wcześniej spierano się o to, czy warto organizować demonstracje 1 i 3 maja. Frasyniuk był wtedy przeciwny demonstracjom. Wrocław był wówczas jednym z niewielu miast w Polsce, w których w tych dniach było spokojnie.
Teraz Morawiecki zaproponował, żeby 13 czerwca zorganizować wielką demonstrację. Frasyniuk znowu zgłosił sprzeciw. Uważał to przedsięwzięcie za zbyt ryzykowne, mówił o „pchaniu ludzi przed karabiny”. Spór był ostry i pełen emocji. Grupa Morawieckiego w pewnym momencie wyszła i dokończyła zebranie w węższym gronie. Mówiono już wprost o tym, że trzeba działać osobno.
Perspektywa rozłamu stawała się coraz bardziej oczywista. Umówiono się na następne spotkania, by uzgodnić, jak działać dalej. Jedno z nich odbyło się w starej czteropiętrowej kamienicy, w mieszkaniu na trzecim piętrze. Hanna Łukowska-Karniej doprowadzała tam po kolei wszystkich uczestników. Trwało to wiele godzin. Obecni byli m.in.: Kornel Morawiecki, Tadeusz Bełz, Paweł Falicki, Maria Koziebrodzka, Cezary Nowacki, Jan Pawłowski i Zbigniew Oziewicz. Morawiecki opowiedział zebranym o konflikcie z Frasyniukiem, o różnicach w poglądach na metody walki. Zaproponował, by powołać zakonspirowaną organizację, której celem będzie nie walka o wolny związek zawodowy, lecz walka o niepodległość Polski.
Zbigniew Oziewicz, fizyk matematyczny, wówczas doktor, wspomina: „Wszystkim się to spodobało. Byłem pełen podziwu dla Kornela. To było duże przeżycie. Związek zawodowy to było proszenie u władz o płacę, o pracę, o mleko czy chleb. A tu chodziło o niepodległość! To było najważniejsze. Dla mnie to była kontynuacja Powstania Warszawskiego, Powstania Styczniowego, Listopadowego, Kościuszkowskiego, tego, co robił Piłsudski. Miałem poczucie, że uczestniczę w czymś bardzo ważnym”. Na tym spotkaniu Zbigniew Oziewicz zaproponował nazwę organizacji. „Jaką jesteśmy Solidarnością? Proszącą? Klęczącą? Na kolanach? Nie, jesteśmy organizacją walczącą o niepodległość. Jesteśmy Solidarnością Walczącą!” – wypalił. Nazwa początkowo wywoływała kontrowersje. M. in. Paweł Falicki uważał, że taka nazwa będzie się kojarzyć z terroryzmem. W końcu jednak wszyscy ją zaakceptowali.
Spotkanie w nieco innym składzie odbyło się w małym mieszkaniu w bloku. Tam, nie słysząc propozycji Oziewicza, na pomysł takiej samej nazwy wpadł Tadeusz Świerczewski. Jednym z uczestników był Andrzej Myc, doktorant i pracownik naukowy Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN we Wrocławiu. To wcale nie miało być zebranie założycielskie, ale takim się stało. Dyskusja była bardzo burzliwa i chaotyczna. Jedni chcieli zakończyć działalność, inni wrócić do współpracy z Frasyniukiem. Jeszcze inni – bardziej radykalni – przekonywali, że trzeba rozpocząć nękanie komuny. Konspiratorzy przerywali sobie nawzajem, przekrzykiwali się. Około drugiej, trzeciej w nocy się uspokoili i zaczęła się rzeczowa rozmowa. Było już wiadomo, że chcą działać osobno. „Cały czas była mowa, że my jesteśmy Solidarnością, ale oni też są Solidarnością. Ale jaką Solidarnością my jesteśmy? Chcemy walczyć o niepodległość, walczyć z komuną, walczyć... Słowo «walczyć» powracało co rusz” – wspomina Myc. Kiedy wychodzili nad ranem, wiedzieli już, że powstanie zupełnie nowa organizacja.
Choć w spotkaniu założycielskim Solidarności Walczącej uczestniczyli niemal sami ludzie posiadający tytuły naukowe, od początku założono, że formuła nowej organizacji powinna być otwarta. „Jeśli ktoś chce działać, to trzeba mu pomóc. Trzeba pozyskiwać nowe grupy – przekonywał Morawiecki. – To musi być szerokie porozumienie wszystkich, którzy chcą aktywnie walczyć z komuną”. Stąd pierwsza nazwa: Porozumienie „Solidarność Walcząca”. Formalnie organizacja powstała 1 lipca 1982 roku.
Wcześniej, 9 czerwca, pojawił się pierwszy numer pisma „Solidarność Walcząca” (reprodukcja pierwszego numeru na str. 113). Wzywano w nim do organizowania się, do czynnego oporu przeciw komunie i zapraszano na demonstrację, którą zaplanowano na 13 czerwca 1982 roku – pół roku po wprowadzeniu stanu wojennego. Na pierwszej stronie zamieszczono manifest:
Dlaczego walka?
Aby zwyciężyć.
Aby obronić najsłabszych, i tych,
którzy cierpią nędzę, głód i więzienie.
Aby nie dać się zniewolić.
Aby być wiernym tradycji Ojców i Dziadów:
„Za Waszą i naszą wolność”.
Aby pokazać światu,
iż złu i przemocy można i trzeba się przeciwstawić.
Aby nie zatracać się w biernym oporze,
lecz wspomagać go czynem.
Aby doprowadzić do sprawiedliwej społecznej ugody.
Aby dać świadectwo naszej godności.
Aby żyć.