Читать книгу Twierdza - Igor Janke - Страница 7

Оглавление

Dzieci z farbami


„Jest bomba. Przygotuj większą ilość prochu. To sowiecka mina. Przyjeżdżam 14 lutego. WIZ” – taką wiadomość przesłał w stanie wojennym dwunastoletni chłopak do swojego kolegi w innym mieście. Zbierali broń, by walczyć z komuną. Wielu chłopców w ich wieku marzyło już wtedy o walce, także zbrojnej, o niepodległą Ojczyznę. Zakochani w opowieściach o Armii Krajowej, Powstaniu Warszawskim, książkach Henryka Sienkiewicza czy przygodach szlachetnego wodza Apaczów Winnetou, widzieli na ulicach czołgi i uzbrojonych zomowców dławiących wolność. Bunt rodził się w nich w błyskawicznym tempie. Jedni zaczynali ozdabiać antykomunistycznymi hasłami ławki w szkole, drudzy malowali mury, planowali akcje zbrojne albo zrywali czerwone flagi na ulicach. Wielu działaczy Solidarności Walczącej, którzy w połowie lat osiemdziesiątych organizowali demonstracje, drukowali i kolportowali podziemną prasę czy malowali hasła na murach, trafiło do opozycji niemalże jako dzieci.

Jarosław Krotliński: „W 1982 roku przeczytałem gdzieś, że celem Solidarności Walczącej jest pełna niepodległość, wyprowadzenie Rosjan i wolne wybory. Miałem wtedy czternaście lat. Marzyłem o tym samym. Poza tym była to jedyna duża organizacja, która dopuszczała czynne formy oporu, czyli, jak rozumiałem, strzelanie do komunistów. Uważałem wtedy, że bez tego się nie obejdzie”.

Mariusz Mieszkalski: „16 grudnia 1981 roku byłem u kolegi, kiedy podali informację o kopalni Wujek. Miałem piętnaście lat. Rodzice kolegi byli internowani. Poszliśmy malować mury. ZNTK (Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego) były pacyfikowane, stała kolumna czołgów, widziałem to z bliska. Malowaliśmy «sierp i młot równa się swastyka», zobaczył nas patrol. Krzyknęli: «Stój, bo strzelam!». Uciekliśmy. Już byłem w opozycji”.

Maciek Graf (rówieśnik Mariusza Mieszkalskiego): „Od 13 grudnia codziennie wychodziliśmy na malowanie w miasto. Jednego dnia zrobiliśmy kotwicę na budynku partii, a tam obok stała masa żołnierzy. Nie zauważyli nas. Byliśmy w ósmej klasie, mieliśmy po czternaście–piętnaście lat. W mojej szkole, w 8A, B i C wszyscy byli antykomunistami. Życie wtedy skupiało się na podwórkach. Graliśmy w piłkę. Jak przejeżdżała milicja, robiliśmy przerwę. Wszyscy gwizdali i krzyczeli: «Gestapo, gestapo!»”. Maciek zaczął bardzo wcześnie drukować. Skupił wokół siebie kilka osób bardzo aktywnych w podziemiu.

Jarek Krotliński po wyprowadzce z Wrocławia w 1979 roku przez kilka lat mieszkał w trzydziestotysięcznym Kłodzku. 13 grudnia 1981 roku też był w ósmej klasie. Rano wybiegł z domu i namalował przy wejściu do miejscowej Komendy Milicji Obywatelskiej kotwicę Polski Walczącej. Było to jego pierwsze antykomunistyczne „dzieło”. Godzinę później szedł z rodzicami do kościoła na mszę. Gdy przechodzili obok komendy, jego ojciec zauważył niezamalowaną kotwicę na słupie. „Niezła brawura” – mruknął z uznaniem pod adresem nieznanego bojownika. Jarek milczał. Nie przyznał się, ale w środku aż pękał z dumy. Dopiero dwa lata później, kiedy rodzice przypadkowo znaleźli u niego w pokoju przygotowaną do rozrzucenia dużą partię przywiezionych z Wrocławia ulotek, dowiedział się, że jego tata w 1946 roku założył antykomunistyczną organizację młodzieżową. Po trzech latach działalności został aresztowany, na kilka tygodni przed maturą. Funkcjonariusze UB znaleźli przygotowane do rozrzucenia ulotki i broń. Po ciężkim kilkumiesięcznym śledztwie, w którym wykazał się bohaterstwem, nie wydając żadnego z kolegów, został skazany na siedem lat więzienia. Siedział m.in. we Wronkach, Rawiczu i w obozie w Jaworznie.

Kłodzko, choć niewielkie, miało bojowego ducha. W stanie wojennym odbywały się tu nawet demonstracje, a 31 sierpnia 1982 roku doszło do ulicznych walk z milicją. W pierwszych miesiącach stanu wojennego Jarek nie miał jeszcze kontaktu z podziemiem. Drukował ulotki na własną rękę. Miał popularną zabawkę „Mały drukarz” – pudło z plastikowymi ramkami, w które można było wsuwać literki i drukować. Sporo dzieci miało wówczas tę zabawkę i, jak się okazało, po 13 grudnia wielu młodych opozycjonistów korzystało z niej do drukowania swoich pierwszych ulotek. Niespełna czternastoletni Krotliński też zaczął pisać, drukować, rozrzucać i nalepiać ulotki z hasłami: „Solidarność żyje”, „Solidarność walczy”, „Solidarność zwycięży”. Pieczątki z antykomunistycznymi symbolami robiło się też z ziemniaka albo kawałka linoleum.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 1981 roku przy wejściu do klatki schodowej w swoim bloku zobaczył przyklejoną prawdziwą, wydrukowaną w podziemnej drukarni gazetkę. Było to „Z Dnia na Dzień”, wydawane przez Kornela Morawieckiego. „To było wielkie przeżycie, zobaczyłem, że jest prawdziwe podziemie” – wspomina Krotliński.

Dwa miesiące później wyrył na ścianie w szkole napis KPN ze znakiem Polski Walczącej. Ktoś doniósł wychowawczyni, a ta zawiadomiła kuratorium. Został zawieszony w obowiązkach ucznia. Pierwszy raz. Potem drugi i kolejne. Wygrał olimpiady polonistyczną i matematyczną, i niezręcznie byłoby wyrzucać ze szkoły takiego ucznia, więc co jakiś czas go zawieszano, wzywano rodziców, a potem odwieszano. Jego tata, niegdyś więziony przez komunistów – o czym nikt nie wiedział – wykłócał się z władzami szkoły. Cała klasa czekała na przerwie pod gabinetem dyrektorki, w którym miał zapaść „wyrok”. Dyrektorka oświadczyła stanowczo panu Krotlińskiemu:

– Jarek przynosi antysocjalistyczne poglądy z domu do szkoły, a my sobie tego nie życzymy!

Na co tata Jarka, mecenas, spokojnie spojrzał jej w oczy i ze śmiertelnie poważną miną oznajmił:

– To ja mam do państwa ogromne pretensje! Bo my z żoną w domu usiłujemy wychować syna w miłości do socjalistycznej ojczyzny, a potem on idzie do szkoły i państwo psujecie nam całą robotę! Przychodzi ze szkoły i wygłasza w domu antysocjalistyczne poglądy! A teraz chcecie wyrzucić ze szkoły najlepszego ucznia? Jest obowiązek szkolny, przyjmą go gdzie indziej. Jedyny efekt będzie taki, że zrobicie z niego męczennika. To chcecie osiągnąć?

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Twierdza

Подняться наверх