Читать книгу Magia zabija - Ilona Andrews - Страница 8

Rozdział 2

Оглавление

Lufy zagrzmiały.

Pierwszy pocisk przebił pierś wampira, przedarł się przez wysuszone mięśnie i trafił w ramię Ghastekowego czeladnika. Siła uderzenia okręciła mężczyzną, a jednostajny strumień serii z karabinu maszynowego, który przedziurawił wampira, przeszył kręgosłup czeladnika, przecinając go niemal na pół. Trysnęła krew.

Kobiety padły na ziemię.

Kule odłupywały z chodnika odpryski betonu. Kilkanaście centymetrów na prawo, a głowa Ghasteka rozbryznęłaby się niczym arbuz pod toporem. Zanurkowałam pod linią ognia, złapałam Ghasteka za nogę i powlekłam w stronę biura.

Kobiety poczołgały się za mną.

Szarpany pociskami wampir przyskoczył do leżącego czeladnika i zaczął rozszarpywać mu grzbiet, wyrzucając w powietrze strzępy ciała.

Wciągnęłam Ghasteka do budynku i zostawiłam pod ścianą. Za mną rozległ się krzyk kobiety. Przeskoczyłam wczołgującą się przez próg brunetkę. Na ulicy leżała rozpłaszczona ruda dziewczyna. Z oczyma wielkimi z przerażenia ściskała się za udo, a na śniegu pod nią czerwieniła się coraz większa plama krwi. Postrzał w nogę.

Znajdowała się dość daleko, a ja musiałam dostać się do niej, zanim dopadnie ją wampir albo zarobi kolejną kulkę od glin.

Przypadłam do ziemi i podpełzłam do rudej. Chwyciwszy za rękę, pociągnęłam dziewczynę ze wszystkich sił. Krzyknęła, ale przesunęła się odrobinę po pooranym i pokrytym topniejącym śniegiem asfalcie. Cofnęłam się i znów pociągnęłam. Kolejny krzyk i kolejny kawałek bliżej moich drzwi.

Wdech, pociągnięcie, przesunięcie.

Wdech, pociągnięcie, przesunięcie.

Drzwi.

Wepchnęłam rudą do środka, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam zasuwę. Drzwi były porządne, stalowe, z grubą sztabą. Powinny wytrzymać. Musiały.

Na podłodze wykwitła natychmiast kałuża krwi. Uklękłam przy rannej i rozerwałam nogawkę jej spodni. Spomiędzy poszarpanych mięśni tryskała krew. Rana była rozległa i głęboka. Pod czerwienią bieliły się odłamki kości. Uszkodzona tętnica udowa, uszkodzona żyła odpiszczelowa, wszystko uszkodzone.

Cholera.

Trzeba zatamować krwotok.

– Hej, ty! Przyciśnij tu!

Brunetka gapiła się na mnie szklanym, bezrozumnym wzrokiem. Liczyła się każda sekunda.

Złapałam rudą za rękę i przycisnęłam jej dłoń do tętnicy.

– Trzymaj, inaczej się wykrwawisz.

Jęknęła, ale posłuchała.

Pobiegłam do magazynku z medykamentami.

Opaski uciskowe stanowiły ostatnią deskę ratunku. Miałam wyjątkowo porządne, takie, jakich używają w wojsku, ale nawet najlepszej nie można założyć na zbyt długo bez ryzyka uszkodzenia nerwu, utraty kończyny, a nawet śmierci. A kiedy już się ją zacisnęło, można było zdjąć dopiero w szpitalu, inaczej upływ krwi następował błyskawicznie.

Potrzebowaliśmy karetki, ale telefon nic by nie dał. W wypadku ucieczki wampira procedury zakładały odcięcie całego zagrożonego rejonu, więc ambulans nie przyjedzie, zanim policja nie upewni się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

Zostałam więc sama z opaską i wykrwawiającą się dziewczyną.

Uklękłam przy niej i wyjęłam opaskę z opakowania.

– Nie! – zaprotestowała, usiłując odepchnąć moją rękę. – Stracę nogę!

– Niedługo stracisz życie.

– Nie, nie jest tak źle. Prawie nie boli!

Usadziłam ją prosto, żeby mogła spojrzeć na swoje udo.

– O Boże...

– Jak ci na imię?

Załkała.

– Jak ci na imię?

– Emily.

– Emily, i tak już niemal ją straciłaś. Jeśli założę teraz opaskę, masz szansę przeżyć, jeśli nie, w ciągu kilku minut wykrwawisz się na śmierć.

Wczepiła się we mnie i zaczęła łkać mi w ramię.

– Będę kaleką.

– Ale żywą. A przy zastosowaniu magii szanse na uratowanie nogi są całkiem spore. Wiesz, że magomedycy leczą różne rany. Ale musimy utrzymać cię przy życiu do następnego wyżu magii, rozumiesz?

Nie przestawała płakać. Po policzkach spływały jej wielkie łzy.

– Emily, rozumiesz, co mówię?

– Tak.

– W porządku.

Wsunęłam pas pod jej nogę, przełożyłam przez sprzączkę i zaciągnęłam. Zaciskałam, dopóki krwotok nie ustał. Parę minut później strzelanina ucichła. Ghastek był nadal nieprzytomny. Miał równe tętno i oddech. Emily leżała bez ruchu, pojękując z bólu, a jej towarzyszka obejmowała się, kiwając w przód i w tył.

– Strzelają do nas, strzelają do nas – mamrotała nieustannie.

No po prostu bomba.

Cały Ród. Większość członków obserwowała akcje oczami wampira, siedząc sobie tymczasem w wygodnym, bezpiecznym pokoju w Kasynie, sącząc kawkę i racząc się słodkimi przekąskami. Postrzał sterowanego na odległość wampira a dostanie kulki osobiście to dwie różne sprawy.

Rozległo się łomotanie do drzwi.

– Wydział Kontroli Zjawisk Paranormalnych, otwierać – szczeknął mężczyzna.

Brunetka struchlała.

– Nie otwierajmy – wyszemrała przerażona.

– Spokojnie, panuję nad wszystkim. – Tak jakby.

Odsunęłam klapkę, odsłaniając wąski wizjer. Cień za drzwiami zniknął – policjant przytulił się do muru po lewej, żebym nie mogła do niego strzelić przez judasza.

– Pozbyliście się wampira?

– Tak, otwieraj.

– Po co?

Milczenie. Po chwili:

– Otwieraj. Te. Drzwi.

– Nie. – Rozochoceni strzelaniną policjanci mieli nadwrażliwe spusty. Trudno było przewidzieć ich zachowanie, gdyby tu weszli.

– Jak to nie?

Mężczyzna wydawał się całkiem zbity z tropu.

– A po co mam otworzyć?

– Żebyśmy mogli zatrzymać sukinsyna, który wypuścił na miasto wampira samopas.

Świetnie.

– Właśnie zabiliście jednego z członków Rodu, drugiego raniliście, a teraz chcecie, żebym wydała wam pozostałych świadków? Nie znam was na tyle, by to zrobić.

Funkcjonariusze PWKZP trzymali się zazwyczaj prawej ścieżki, jednak istniały rzeczy, których się nie robiło – nie wydawało się zabójcy gliniarza jego partnerowi i nie oddawało się nekromanty w ręce Jednostki Szybkiego Reagowania. Oddziały te rekrutowały się z ochotników, a w tym wypadku pełnia władz umysłowych była wymogiem opcjonalnym. Gdybym oddała im Ghasteka i jego ludzi, mogło zdarzyć się i tak, że żadne z nich nie dotrze żywe do szpitala. Oficjalnie określono by to „śmiercią w wyniku odniesionych ran”.

Usłyszałam rozzłoszczone fuknięcie.

– A co powiesz na to: albo otworzysz te drzwi, albo sami je wyważymy.

– Musielibyście mieć nakaz.

– Nie potrzebuję nakazu, jeśli podejrzewam, że znajdujesz się w bezpośrednim niebezpieczeństwie. No, sam powiedz, Charlie, nie uważasz, że grozi jej niebezpieczeństwo?

– Oczywiście, i to jakie – przytaknął Charlie.

– I naszym obowiązkiem, jako stróżów prawa, jest uratowanie jej od rzeczonego niebezpieczeństwa, prawda?

– Popełnilibyśmy przestępstwo, nie robiąc tego.

Jeden trup, jeden ledwo żywy zalewający mi podłogę krwią. Idealny moment na żarty.

– Słyszałaś Charliego. Otwieraj albo zrobimy to za ciebie!

Odsunęłam się trochę od wizjera. W razie czego dałabym im radę, ale równocześnie mogłabym pożegnać się z nadziejami na jakąkolwiek współpracę z PWKZP w przyszłości.

– Dość! – zza drzwi dobiegł mnie znajomy kobiecy głos. Nie może być!

– Proszę się odsunąć, proszę pani – warknął gliniarz. – Przeszkadza pani w pracy policji.

– Jestem rycerzem Zakonu. Nazywam się Andrea Nash. To moja legitymacja.

Andrea była moją najlepszą przyjaciółką. Nie widziałam jej od dwóch miesięcy, od czasu, kiedy moja ciotka rozniosła pół Atlanty. Po ostatecznej potyczce z Errą Andrea zniknęła. Jakieś dwa tygodnie później otrzymałam taki oto list: Kate, przepraszam za wszystko. Potrzebuję czasu, nie szukaj mnie, proszę. Nie martw się o Grendela, zaopiekuję się nim dobrze. Dziękuję, że jesteś moją przyjaciółką. Pięć minut później gnałam do miasta, żeby jej szukać, a Jego Utyskliwość Władca Bestii deptał mi po piętach. Nie znaleźliśmy niczego. Ani śladu Andrei czy mojego pudla bojowego, który po tym, jak ciotka obróciła w perzynę pół miasta, skończył w samochodzie mojej przyjaciółki.

Potem nie przestałam zadręczać Jima, szefa ochrony Gromady i zarazem kumpla z Gildii Najemników, dopóki nie kazał jednej ze swoich ekip przeczesać miasta. Jego ludzie wrócili z pustymi rękoma – Andrea zapadła się pod ziemię.

Najwyraźniej jednak żyła. Obiecałam sobie, że jeśli uda mi się wyjść cało z tego zamieszania, dam jej porządną fangę w nos.

Gliniarz uderzył w inny ton. Z rycerzami Zakonu nie było żartów.

– To miło, panno Nash. Proszę jednak się odsunąć, inaczej panią aresztuję. Będzie pani mogła zadzwonić do Zakonu z komisariatu, a oni wpłacą kaucję.

– Spójrzcie na belkę nad drzwiami. Widzicie wyrytą łapę?

– I co?

– Ta nieruchomość należy do Gromady. Jeśli wyważycie drzwi, będziecie musieli stawić się przed sądem i wyjaśnić, z jakiego powodu wdarliście się na prywatny teren bez nakazu, zatrzymaliście gości Gromady oraz spowodowaliście zniszczenia mienia Gromady.

– Nie ma sprawy – burknął policjant.

– Tak? Śmiem wątpić, bo osobiście zeznam, że nie mieliście uzasadnionego powodu, żeby wejść siłą do rzeczonego budynku. No, chyba że zamierzacie mnie zabić, a w tym wypadku radzę się pomodlić, bo wpakuję kulkę każdemu jednemu z waszej ekipy, zanim któryś zdąży pomyśleć o wystrzeleniu.

– Ja bym jej uwierzyła – powiedziałam zza drzwi. – Widziałam, jak strzela. Uważam, że była skromna.

– A pani po czyjej jest stronie? – zaperzył się gliniarz.

– Po stronie służących i chroniących – odpaliła Andrea. – Wasz oddział otworzył ogień i zabił właśnie cywila.

– To było uzasadnione użycie broni – bronił się policjant. – I nie zamierzam z panią o tym dyskutować.

W głosie Andrei zadźwięczały stalowe nuty.

– Jeden człowiek już nie żyje, a sądząc po śladach krwi, ktoś w tym budynku jest ciężko ranny. Albo wczołgał się tu, albo został wciągnięty i prawdopodobnie teraz słabnie z upływu krwi. Macie dwie opcje. Albo wezwiecie karetkę, albo pozwolicie umrzeć następnemu cywilowi, włamiecie się do nieruchomości Gromady, użyjecie siły wobec małżonki Władcy Bestii i zastrzelicie rycerza Zakonu. Wasz wybór, ale jeśli jakimś cudem któryś z was wyjdzie z tego żywy, gwarantuję, że za dwadzieścia lat, stary i schorowany, wspomni tę chwilę i pożałuje, że nie poświęcił dwóch sekund na zastanowienie, bo to jest właśnie ten moment, od którego wszystko potoczyło się źle.

A niech mnie.

– Przemyślcie to sobie.

Zapadło milczenie. Najwyraźniej rozważali sprawę.

– Hej, miałam okazję z wami współpracować – zawołałam. – Zadzwońcie do detektywa Michaela Greya. Poświadczy za mnie. Jeśli wezwiecie ratowników, otworzę. Żadnego zamieszania, żadnych zniszczeń, wszyscy będą zadowoleni i nikt nie będzie ciągany po sądach. Karetki potrzebujemy natychmiast. Mam tu dziewczynę z opaską uciskową na nodze i jeśli się nie pospieszycie, umrze.

– Zrobimy tak – odezwał się gliniarz. – Otworzysz, zabierzemy ranną, a potem skontaktujemy się z Greyem.

Jasne, bo ja urodziłam się wczoraj.

– Pewnie, jak tylko otworzę drzwi, wpadniecie tutaj. Zaczekam na karetkę.

– Niech ci będzie. Zadzwonię, ale igrasz z życiem cywila. Jeśli umrze, to będzie twoja wina i osobiście pociągnę cię za to do odpowiedzialności.

Zasunęłam klapkę i wróciłam do kobiet. Brunetka spoglądała na mnie wielkimi, pełnymi zgrozy oczyma.

– Wydasz nas im?

– Jeśli będę musiała wybierać pomiędzy twoją wolnością a życiem twojej towarzyszki, to tak. Na razie czekamy. Po tamtej stronie znajduje się moja przyjaciółka, nie pozwoli im zrobić nic głupiego. – Popatrzyłam na nią uważnie. – Dlaczego, kiedy Ghastek zemdlał, nie przejęłaś kontroli nad wampirem?

– Próbowałam. Nie było czego przejmować.

– Jak to: nie było czego przejmować? – Umysł wampira nie znikał ot tak sobie.

Brunetka potrząsnęła głową.

– Nie było go tam.

– To prawda – poparła ją Emily. – Ja też próbowałam i nic. Zupełnie jakbym nie mogła nawigować. – Zadrżała. – Zimno mi.

Poszłam do magazynku, zabrałam zapasowy płaszcz i okryłam nim rudą.

Usta Emily przybrały błękitny odcień.

– Czy ja umrę?

– Zrobię wszystko, żeby tak się nie stało.

Magia zabija

Подняться наверх