Читать книгу Podróżnik fotograficzny - Jacek Bonecki - Страница 7
Jaki zabrać obiektyw?
ОглавлениеWybór odpowiedniego do naszych potrzeb to istotna kwestia nie tylko w warunkach ekstremalnych, ale za każdym razem, gdy wyruszamy w podróż. Jest równie ważny, jak wybór aparatu. I choć problem ten nie dotyczy fotografujących smartfonami, wyposażonymi w niewymienne obiektywy szerokokątne, to w omawianych lustrzankach, bezlusterkowcach i kompaktach ma fundamentalne znaczenie.
W przypadku aparatów kompaktowych ciekawym rozwiązaniem są ultrazoomy pozwalające na nawet 50-krotne powiększenie. W aparatach z wymienną optyką można wprawdzie zamontować długi obiektyw (o ogniskowej 600 lub 700 mm i więcej), ale trzeba mieć na uwadze nie tylko jego rozmiary, również spory ciężar i równie sporą cenę. Jeśli zabierzemy go ze sobą w podróż, bardzo szybko okaże się niewygodny, a w następnej kolejności odstraszy wszystkich w promieniu stu kilometrów, począwszy od antylopy, a skończywszy na przedstawicielach lokalnej ludności. Prawdopodobnie przyciągnie także spojrzenia mętów spod ciemnej gwiazdy, którzy chętnie spieniężą go potem u znajomego pasera.
Dlatego mały, niepozorny aparat kompaktowy z wbudowanym ultrazoomem może okazać się rozwiązaniem optymalnym, mimo że niepozbawionym wad. Takie obiektywy na ogół są bardzo ciemne, a zatem nie sprawdzają się przy ograniczonym świetle. Wszystko ze względu na montowane w kompaktach małe matryce (mniejsze niż w lustrzankach czy bezlusterkowcach). Praca z nimi o zmierzchu, w nocy czy nawet w jesienną szarugę mija się z celem. Jeśli jednak mimo to decydujemy się na takie rozwiązanie, warto upewnić się, że aparat ma dobrą stabilizację obrazu i matrycy. Bez tego trudno będzie zrobić dobre, ostre zdjęcie w deszczowy dzień. Kiedy ręka się trzęsie, drgania trzeba kompensować krótkim czasem otwarcia migawki, a gdy robi się ciemno, słabe światło wymaga kompensacji poprzez podniesienie czułości. W takiej sytuacji rozwiązaniem bywa sprawna stabilizacja obrazu, która neutralizuje ujemne skutki drżenia i pozwala zrobić ostre zdjęcie również na długich czasach otwarcia migawki. Wtedy można pełnymi garściami czerpać z fotografowania tak długą optyką. Gdyby nie stabilizatory, na pewno nie zabierałbym w podróż aż tak daleko sięgającego zoomu.
W grupie aparatów kompaktowych na drugim biegunie znajdują się obiektywy dużo jaśniejsze, za to z niższą krotnością zoomu. Jak łatwo się domyślić, mają one zupełnie inne zastosowanie. Dzięki temu, że na matrycę pada przez nie znacznie więcej światła, doskonale nadają się do fotografowania wieczorem, nocą oraz we wszelkich sytuacjach, gdy mamy do czynienia z kiepskimi warunkami oświetleniowymi. Są szeroko wykorzystywane przy zdjęciach reporterskich czy street photo. Nie mają takich możliwości jak ultrazoom, bo przybliżają maksymalnie trzy-, czterokrotnie, więc w zależności od potrzeb należy stawiać na jedno lub drugie rozwiązanie. Jak do tej pory nikt jednak nie wynalazł uniwersalnego kompaktu.
W przypadku wymiennej optyki, stosowanej w lustrzankach i bezlusterkowcach, czyli aparatach systemowych, mamy do wyboru dwie możliwości: obiektyw stałoogniskowy i zoom. Zanim jednak zaczniemy zastanawiać się nad tymi kategoriami i nad tym, którą z nich wybrać, musimy najpierw zdecydować, jakimi obiektywami chcemy fotografować i czym się one charakteryzują.
Obiektywy stałoogniskowe to przede wszystkim zdecydowanie większa jasność od zmiennoogniskowych. Dzielimy je na: długoogniskowe, szerokokątne i standardowe.
Kiedy i dlaczego wybieramy obiektyw długoogniskowy? Nawet początkujący fotoamator wie, że „długa lufa” przybliża. Ale to tylko jedna z jej funkcji. To, co bardziej istotne, to fakt, że również spłaszcza perspektywę. Dzięki temu obiekty w tle stają się większe, a przez to wydają się zazębiać z pierwszym planem, przytłaczając go czy wręcz się nań wylewając. Jest to bardzo przydatne przy fotografowaniu krajobrazów, ale i portretów, zwłaszcza że takie obiektywy mają dużą zdolność rozmywania tła (to kolejna istotna cecha tego sprzętu). Im dłuższa ogniskowa, tym mniejsza głębia ostrości, choć tym parametrem można manipulować również za pomocą przysłony. Teleobiektywy z założenia bywają dość ciemne, ale nie brakuje i stosunkowo jasnych, umożliwiających również fotografowanie w kiepskich warunkach oświetleniowych, mimo że niemal na pewno będą dużo droższe i cięższe. Na przykład obiektyw 300 mm o jasności 2.8 waży około trzech kilogramów, ale gdy jego jasność wzrasta dwukrotnie (do 5.6), waga spada do średnio pół kilograma.
Wśród teleobiektywów można dodatkowo wyróżnić lekkie obiektywy portretowe, obiektywy długoogniskowe standardowe i superteleobiektywy (z ogniskową powyżej 400 mm). Jak sama nazwa wskazuje, pierwsze z wymienionych są chętnie stosowane przy fotografowaniu osób, ponieważ bardzo łatwo przy ich użyciu rozmyć tło, a skrót perspektywy nie jest radykalny. Jednocześnie dają delikatne przerysowania kadru, lecz nie zmieniają geometrii twarzy. Na drugim biegunie są superteleobiektywy, posiadające najbardziej widoczne cechy długich ogniskowych.
Podstawową cechą obiektywu szerokokątnego natomiast jest wydłużenie perspektywy. Wygląda to tak, jak gdyby uciekała ona w głąb kadru. Najłatwiej zobrazować to na przykładzie standardowego judasza w drzwiach – to, co znajduje się blisko obiektywu, staje się większe i przerysowane, a to, co dalej (na przykład za plecami fotografowanej osoby), „ucieka” w głąb kadru. Dzięki tej specyfice obiektywy szerokokątne idealnie nadają się do tworzenia kadrów przestrzennych, pozwalając budować nawet kilka planów zdjęciowych. Pomiędzy pierwszym (przerysowanym) a ostatnim (zamykającym) mogą zaistnieć nawet trzy plany pośrednie. Głębia ta sprawia, że fotografia wydaje się niemal trójwymiarowa, choć wciąż pozostaje obrazem zamkniętym na płaszczyźnie.
Obiektywy szerokokątne można podzielić na trzy grupy: lekko szerokokątne, na przykład obiektyw o ogniskowej 35 mm (mówimy o ekwiwalencie dla pełnej klatki), obiektywy szerokokątne standardowe o ogniskowej w granicach 24–28 mm, w które są wyposażone m.in. telefony komórkowe, i obiektywy superszerokokątne o kącie widzenia 160 stopni oraz ogniskowej 14, 15 lub 16 mm, mające bardzo wyraźny skok perspektywy i uwypuklające cechy charakterystyczne ujęcia. Do tej ostatniej grupy należy obiektyw typu rybie oko, posiadający kąt widzenia 180 stopni i specyficzne właściwości. Taka optyka daje mianowicie efekt kolistego obrazu i służy do specyficznych zadań. Ja zakładam ją tylko do fotografowania wybranych motywów i staram się nie nadużywać, bo wiem, jak łatwo popaść w manierę krzywienia kadrów.
Obiektywy lekko szerokokątne 35 mm to z kolei ulubione „zabawki” fotografów zajmujących się reportażem. Są idealne do street photo, ale sprawdzają się również przy portretach, ponieważ nie uwypuklają cech charakterystycznych obiektu tak, jak obiektywy superszerokokątne. Wszystkie przerysowania są na tyle delikatne, że nie zniekształcają twarzy osoby fotografowanej. Dzięki nim można zaryzykować wykonanie jej zbliżenia, bez, na przykład, ryzyka, że nos na przykład na pierwszym planie będzie wyglądać jak hamulec od karuzeli, a ukochana z tego powodu zerwie z nami zaręczyny. Co więcej, dzięki cechom tej optyki uzyskuje się również szerokie tło, rzecz bez szans w skracających perspektywę teleobiektywach.
Nadaje się ona doskonale również do pejzażu i krajobrazu, gdy sprawdza się wydłużanie perspektywy oraz eksponowanie pierwszego planu. To pozwala zbudować przestrzenną kompozycję w oparciu o choćby fantazyjnie skręcony korzeń, głaz czy zwalone drzewo. Obiektywy szerokokątne są także używane w fotografii architektury. Po pierwsze dużo możemy przez nie zobaczyć, a po drugie dzięki uciekającej perspektywie wszystkie linie zbiegają się ku niebu i tworzą ciekawe skosy, przydające architektonicznej formie ekspresji.
Trzecia grupa obiektywów stałoogniskowych to obiektywy standardowe, które widzą mniej więcej to samo, co ludzkie oko. W ekwiwalencie dla pełnej klatki mają ogniskową rzędu 50 mm (mniej więcej 45–58 mm). Proporcje, kąt widzenia i perspektywa są w nich dokładnie takie jak w ludzkim oku i z tego względu wybiera je wielu. Dodatkowo są tanie, jasne i na ogół oferowane jako wyposażenie kupowanego aparatu. Można je wykorzystywać do wykonywania specyficznych portretów, ponieważ pozbawione są cech charakterystycznych dla teleobiektywów i obiektywów szerokokątnych. Ja ich nie stosuję wcale, wychodząc z założenia, że moja fotografia ma zaskakiwać. Nie ma co wysilać się na coś, co każdy z nas może zobaczyć na własne oczy. Efekt na pewno nie zainteresuje nikogo tak, jak zdjęcie wykonane przy zastosowaniu skrajnych ogniskowych.
Podstawowa różnica między obiektywami stałoogniskowymi i zoomami to możliwość zmiany (pierścieniem) w tych drugich ogniskowej zależnie od potrzeb. Jej wielkość zależy od krotności zoomu. Nie został stworzony dla leni – po to, by obiekt przybliżyć, kiedy nie chce się do niego podejść, czy oddalić, gdy nie chcemy się cofać. Zmiana ogniskowej służy „do zabawy” perspektywą, która dla każdego obiektywu jest inna. To ona decyduje, czy nasz kadr będzie gęsty, rozciągnięty, ograniczony do wyłuskanego z rzeczywistości pojedynczego elementu tła czy też skomponowany za pomocą wielu planów. Zoom ma tę wielką zaletę, że łączy cechy kilku, nawet mocno odmiennych, obiektywów. Jeżeli ma ogniskową, na przykład, 50–200 mm, to spełnia funkcję zarówno obiektywu standardowego, jak i długoogniskowego.
Zamiast nosić ich ze sobą kilka i wymieniać, można użyć zoomu, który pozwoli płynnie dostosowywać ogniskową, a co za tym idzie – szybko i precyzyjnie kadrować. Jeżeli chcemy używać obiektywów stałoogniskowych, w poszukiwaniu ujęcia nierzadko musimy przemieszczać się do tyłu i do przodu, a nie zawsze jest na to czas.
Wśród zoomów można wyróżnić: szerokokątne, standardowe, telezoomy i ultrazoomy, które mają jednocześnie właściwości obiektywów szerokokątnych i długoogniskowych. Kilka słów powiedzieliśmy o nich już przy okazji omawiania aparatów kompaktowych – bywa, że ich krotność może przekroczyć 10, mogą zatem zastąpić wszystkie pozostałe rodzaje obiektywów. Umożliwiają niesamowitą wygodę pracy, bowiem w jednej „lufie” mamy połączenie dwóch rozwiązań. Są jednak bardzo ciemne i niepozbawione szeregu wad optycznych, które jednak artystów i podróżników obchodzą raczej mało; obecnie i tak robi się zdjęcia przede wszystkim na użytek Internetu. A skoro daje się przygotować wystawę z ujęć wykonanych telefonem komórkowym, nie ma co zawracać sobie głowy obiektywem doczepionym do porządnego aparatu systemowego.
Wyżej wspomniałem o cesze charakterystycznej zoomów (żeby nie powiedzieć: wadzie) – na ogół są one obiektywami dużo ciemniejszymi niż stałoogniskowe. Jeśli w opisie pojawia się wartość 2.8, można już mówić o jasnym zoomie. Znajdziemy oczywiście wykorzystywane w kinematografii obiektywy o długiej ogniskowej i jasności 2 czy nawet poniżej 1.4, ale są one tak duże, ciężkie i drogie, że w fotografii podróżniczej nie mają szans zastosowania.
Kolejną cechą (wadą, a jakże!) obiektywów zmiennoogniskowych jest ich cena zdecydowanie wyższa od „stałek”. Wynika to z ich bardziej skomplikowanej budowy (przez co, nawiasem mówiąc, są sprzętem mniej trwałym). O tym również należy pamiętać przy wyborze obiektywów podróżnych. Dobre to takie, które są jasne, sprawne optycznie, odporne mechanicznie na czynniki zewnętrzne (kurz, woda) i – niestety – bardzo drogie. A mimo to kupienie trzech „stałek” zamiast jednego zoomu i tak się nie kalkuluje.
Sam używam zoomów i polecam je innym. Wiele osób twierdzi wprawdzie, że mają gorszą jakość optyczną i robią zdjęcia słabszej jakości niż obiektywy stałoogniskowe, ale nie ma racji. Tak było, owszem, ale jakieś 30–40 lat temu, zanim współczesna technologia wyrównała dysproporcje.
Z kolei obiektywy stałoogniskowe są bardzo lubiane (i często wybierane jako podstawowe) ze względu na ich niewielkie rozmiary. Ja jednak hołduję zasadzie, żeby do każdego motywu fotograficznego, w zależności od sytuacji, oświetlenia, tła czy ustawienia, stosować inną ogniskową i perspektywę. Dopasowywanie się do zmiennych warunków zdjęciowych przy użyciu aparatu z pojedynczą „stałką” może być fajną zabawą; nie mamy wówczas szans za bardzo manipulować rzeczywistością. Mimo to dobrze jest mieć komfort dopasowania możliwości sprzętowych do warunków. Ja jestem w stanie pracować i w jednym, i w drugim trybie, ale jeżeli mam wybór, to zawsze postawię na torbę wyładowaną obiektywami. Choć, jak się za chwilę okaże, z jej wypełnieniem po brzegi bywa raczej różnie.
Wypada zatem powrócić do sakramentalnego pytania – co zabrać w podróż? Postawić na zmienną czy stałą ogniskową? Ja zawsze wybieram zoom, przede wszystkim ze względu na wspomniane już łączenie przez niego cech kilku obiektywów. Po co dźwigać ze sobą pięć lub sześć, jeżeli można zabrać trzy o takim samym zakresie ogniskowej? W skrajnych sytuacjach zdarza mi się używać nawet pojedynczego ultrazoomu, który daje mi większą swobodę fotografowania i ułatwia kadrowanie, bez potrzeby biegania w przód i w tył w poszukiwaniu idealnego ustawienia. To pod każdym względem rozwiązanie wygodniejsze, szybsze i skuteczniejsze, z którego warto korzystać.
Lecz tu pojawia się problem – co zrobić, jeżeli ktoś, jak ja, okaże się zwolennikiem jasnych obiektywów? Czy będzie skazany na duże i drogie „lufy”? W pewnym sensie tak, ale można pójść na kompromis i wozić ze sobą zestaw obiektywów. Ja lubię fotografować przed wschodem i po zachodzie słońca, w tej magicznej godzinie, kiedy dzień łamie się z nocą na pół. Dlatego poza zoomem szerokokątnym i telezoomem mam w torbie „stałkę” – mały, lekki i bardzo jasny obiektyw do zadań specjalnych.
Co zatem polecam spakować do fotograficznej torby podróżnej? Jej zawartość każdy musi przemyśleć we własnym zakresie, ale w mojej niemal standardowo znajdują miejsce dwa niewielkie obiektywy stałoogniskowe: 35 mm, o jasności poniżej 2, oraz portretówka, około 85 mm. W tym szaleństwie jest jednak metoda, bo zestaw uzupełniam o superszerokokątne zoomy o ogniskowej już od 16 mm (czy nawet 15), i superzoomy 100–400 mm. Zabieram również konwerter, który dodatkowo wydłuża ogniskową i pozwala sięgać jeszcze dalej. Całości dopełnia jeszcze jeden obiektyw stałoogniskowy, zamontowany na stałe w moim smartfonie (trzecim aparacie, który towarzyszy mi zawsze i wszędzie) – i już jestem przygotowany na każdą ewentualność. Mogę podjąć każdy temat fotograficzny przy wykorzystaniu całej gamy dostępnych obiektywów, w moim przypadku maksymalnie czterech.
Oczywiście zabieram ze sobą również bezlusterkowca, poręczny aparat z małą gabarytowo optyką, mieszczący się w niewielkiej torbie. Dzięki temu nie bywam przygnieciony sprzętem i mogę go nosić po pustyni i dżungli przez wiele godzin. Mniej się męczę, jestem szybszy, bardziej mobilny i zawsze docieram tam, gdzie powinienem, przed wszystkimi innymi. Jak na warsztatach Fotomisji, gdzie osoby obładowane wielkimi lustrzankami i kilkoma obiektywami (oczywiście zupełnie niepotrzebnymi) bardzo szybko zostają w tyle. Być może wyglądają na profesjonalistów, ale zmordowanych i zmęczonych, którzy po kilku godzinach padają jak muchy. Dlatego dla mnie priorytetem nie jest wyglądać, a dać pooglądać innym moje zdjęcia.
Warsztaty nierzadko weryfikują przyzwyczajenia uczestników – ludzie obserwują kolegów posługujących się bezlusterkowcami i zauważają ich mobilność. A później, podczas wspólnego oglądania zdjęć, stwierdzają, że fotografie wykonane lustrzankami nie mają żadnej przewagi jakościowej nad tymi zrobionymi aparatami bez lustra czy nawet telefonami komórkowymi. A to oznacza takie same ujęcia przy dużo mniejszym wysiłku.
Warto zatem od czasu do czas przeanalizować własne przyzwyczajenia i zdecydować się na zmianę. Być może dzięki temu w kolejną podróż wyruszy tylko taki sprzęt, który rzeczywiście będzie używany. Nie ma sensu zabieranie dwóch obiektywów o tej samej ogniskowej (np. 35 mm) i różnych jasnościach (jak choćby 2.0 i 1.4). Lepiej postanowić, co będzie naszym obiektem, ustalić styl, w jakim chcemy go sfotografować, i podjąć decyzję, co zostawić w domu. I analogicznie – jeżeli zdecydujemy się na zoom 70–200 mm, to kompletnie zbędny okaże się obiektyw stałoogniskowy 135 mm. Różnica tkwi oczywiście w jasności – 2.8 kontra 2.0. Ale trzeba pamiętać, że nie samym rozmyciem tła zdjęcie żyje.
Oczywiście nikomu nie zabraniam zabrania do samolotu całego arsenału, choć bywa to kłopotliwe, ale na trekking czy wędrówkę po pustyni pakujemy już tylko to, co niezbędne. Pozostały sprzęt zostawiamy w hotelu, bo dużo ważniejszy niż to całe aluminium i szkło jest zapas wody, krem z filtrem, czapka lub kurtka. Zwłaszcza że liczba targanych na grzbiecie obiektywów nie zagwarantuje lepszych zdjęć. Jeśli będziemy nosić sprzęt w plecaku, to przy dużych upałach i zmęczeniu prawdopodobnie nie będzie się go nawet chciało wyciągać. Lepsze jest wrogiem dobrego, nawet kiedy poruszamy się samochodem i wydaje się nam, że możemy załadować więcej, bo przecież nie będziemy nic dźwigać. Jeśli jednak w aucie znajduje się czterech fotografów, każdy z wypchaną torbą, możemy narazić się na przykrości wyłącznie dlatego, że nie potrafiliśmy się powstrzymać od spakowania superjasnego obiektywu 700 mm, ważącego 10 kilogramów i zajmującego pół bagażnika. Dopasowanie zestawu do podróży to sprawa zasadnicza.