Читать книгу Samozwaniec. Tom 4 - Jacek Komuda - Страница 24

Die 15/5 julii
Dwór Szujskich, Biełgorod, południe

Оглавление

We dworze Szujskich, wysokim, na podklecie, zwieńczonym czerdakami, kopułami i iglicami kunsztownie rzezanymi w drewnie, panował ruch, jakby ktoś nalał ukropu w mrowisko.

Parkan obsadzony był przez carskich strzelców, wrót pilnowali Niemcy, podwórze zastawiały wozy, kolasy i wózki. Uwijali się tam chłopi i słudzy, wynosząc z komnat wszystko, co coś warte. Nieśli i wlekli dywańskie kobierce, ławy i stołki obite adamaszkiem i aksamitem. Na wozach lądowały roztruchany i nalewki, ciężkie skrzynie pełne srebrnych talerzy, złociste skóry, ampułki. Jakiś mużyk niósł zegary – jeden mały, w drewnie, drugi srebrzysty, w wielbłądzie.

Wynoszono i pakowano na wozy zawieszenia i manele, ikony Mikołaja Cudotwórcy, jarczaki oprawne złotem i srebrem, kulbaki tureckie i tatarskie siodła. Stary sługa prowadził smycz psów, inny wytaczał beczki z winem z piwnicy.

A pośród tego wszystkiego przechadzał się smagły i brodaty Basmanow, w błękitnym żupanie i ferezji, spoglądając na rabunek nieobecnym wzrokiem. Nie cieszył się ani nie smucił, ale Dydyńskiego spostrzegł od razu.

– Chcę mówić z kniaziem Wasylem.

– Nie lzia. Wasyl w opale, dziś jeszcze wyjeżdża.

– Więc prowadź mnie do niego jak najszybciej.

Basmanow spoglądał na Jacka nieodgadnionym wzrokiem.

– Car zabronił – rzekł spokojnie. – Albo to macie przyzwolenie? List? Znak?

– Raz już mi wyrządziłeś despekt, batiuszka – mruknął Jacek. – Nie przeginaj mej woli, bo jak szablę napniesz za mocno, odwinie w pysk z całej siły.

– Grozicie mi?

– Powiesiłeś pod Nowogrodem mojego sługę na murach. Ale ja ci to odpuszczę, jeśli puścisz mnie do Szujskiego.

– Wojna była – wzruszył ramionami Basmanow, a jego chłodny spokój działał stolnikowicowi na nerwy.

– Puścisz mnie czy nie?

– Nie mam prikazu!

I wtedy Dydyński złapał Basmanowa za brodę. Z całych sił pchnął carskiego ulubieńca na wóz. Piotr Fiodorowicz ani pisnął. Porwał za rękę szlachcica, ale Dydyński trzymał go jak w katowskich kleszczach.

– Posłuchaj, psi synu spod ciemnej gwiazdy! – wydyszał. – Albo mnie puścisz, albo cię tutaj w pysk wytnę, że cię na Sądzie Ostatecznym nie poznają dziad i ojciec! Chcesz, wołaj strzelców, niech mnie zabiją, ale wcześniej zrobię ci z gęby Moskwę po tatarskim najeździe!

Basmanow zadygotał. Spojrzał w lewo, w prawo – słudzy zamarli, stali niemi, nie wiedząc, co zrobić. I jak na złość w pobliżu nie było ani jednego strzelca.

– Tfu, idź do dytka – wykrztusił wreszcie Basmanow. – Puskaj!

– Gdzie Szujski?

– W gornicy, dytko z nim tańcował.

Dydyński puścił brodę Basmanowa. Tamten cofnął się, przejechał po kłakach ręką. Obrócił się jak nigdy nic do czeladzi.

– Wy co?! – zakrzyknął. – Czego stoicie? Do roboty!

Z pasją kopnął siwego mużyka, aż tamten zwalił się w błoto, wywalił złotą miednicę i dwa nautilusy.

– Ruszać się! – Szalał między ludźmi, rozdając kułaki i kuksańce. – Do wieczora będziemy tu stali?!

Dydyński ruszył na ganek. Wszedł na schody, do górnej izby. Wyminął dwóch brodaczy taszczących wielką skrzynię. Pchnął drzwi.

Szujski, w rozpiętym sarafanie, siedział na obitym skórą krześle. Obok przycupnął młody sługa. Wasyl był bez czapy, przerzedzone włosy miał zmierzwione i mokre, pot perlił się na łysej czaszce.

– Chwalmy Pana, mości kniaziu – rzekł Jacek, nawet nie zdejmując czapki. – Witajcie.

– Ruina... Koniec – wystękał Szujski. – Wszystko... zabierają. Mospanie Polak, co ja mogę uczynić.

– Bić czołem gosudarowi. A przede wszystkim wysłuchać mnie.

– Czego chce ode mnie Dymitr? Ja już wszystko... rzekłem – załamał ręce Szujski.

– Nie wszystko. Umawialiśmy się, ojczulku. – Dydyński wziął od sługi lniany ręcznik i troskliwie wytarł pot z czoła kniazia. – Ofiarowałeś mi przyjaźń, a ja prosiłem o przysługę. Wieści o moim stryju Michale Dydyńskim.

– Czego ty oczekujesz, Jacku Aleksandrowiczu – załamał ręce Szujski. – Jestem w opale, nie mam nic. Nie ma ni kawałka papieru, aby posłać kartusz na carski dwór. Nic nie mogę... Nie pomogę.

– Żyjecie tylko dzięki memu wstawiennictwu. Zatem wysilcie pamięć. Czekam. Chcę wiedzieć, nie odejdę.

– Mam coś dla was uczynić? – zdumiał się kniaź. – Co ja mogę? Jedno nic. Ja grzeszny, poniżyłem carewicza, prawego naslednika na bożym prestole. Ja biedny, ja nieszczęśliwy... – Bił się w piersi bladą pięścią.

– Umowa jest umowa – rzekł zimno Dydyński. – Obiecaliście pomóc, to pomóżcie.

– Kiedy ja wam zełgałem – jęczał kniaź. – Nic nie wiem. Może bym się dowiedział, ale mnie najpierw stąd wydobądźcie. Pokłońcie się carowi ode mnie, proście, by mnie odwołał z zesłania. Wskóracie coś, to was wspomogę. Ale tak... Chyba nie.

– Do diabła, nazywaliście mnie przyjacielem, prosiliście o wstawiennictwo. Uratowałem wam życie, już o tym zapomnieliście?! A może pójdę do Dymitra, aby wysłał was na Sołowki, a nie do Wołogdy?!

– Ja już nic. Nie będę... – bełkotał Szujski. – Nic nie powiem. Nie wiem.

Padł na kolana i zaczął bić pokłony, modlić się, klepać tropariony. Gadał sam do siebie bez żadnego sensu, walił pomarszczonym czołem w podłogę, aż dudniło.

Jacek mówił do niego, a potem tylko stał bezradny. Wreszcie wyszedł, dosiadł konia i pojechał na carski dwór. Pokłonił się przed Dworyckim – bo Dymitr nie przyjmował – i poprosił o spotkanie w cztery oczy.

Dymitr wyznaczył termin. Za dwa tygodnie. Przed samą koronacją. Nie było prosto, bo przygotowania szły całą siłą, a Dymitriaszka nie był już biednym, zahukanym rudzielcem z Sambora. Oto był car – gosudar, słońce Rusi. Mierzył ludzkie życia i zasługi sobie tylko znaną miarką.

1 łac. – trzeciego czerwca umarł

2 łac. – przespać się

3 łac. – z żoną

4 łac. – przez wzgląd na stan i urząd

5 łac. – służebnicę

6 łac. – jestem szlachcicem polskim, równym każdemu

7 łac. – organy płciowe

8 łac. – nietknięta

Samozwaniec. Tom 4

Подняться наверх