Читать книгу Endgame. Początek - James Frey - Страница 3
ALICE
ОглавлениеAlice leży na zimnej glebie, kamyczki kłują ją w plecy. Patrzy w gwiazdy. Ziemia ma kolor rdzy. Płaski, ścięty szczyt wzgórza poprzetykany jest jedynie suchymi pustynnymi krzewami. Na tle świecącego jasno księżyca odcina się przelatujące stado kakadu. Poza nią nie ma tutaj nikogo, nie licząc węża drzemiącego w ciemnej, ciasnej szczelinie przy przybudówce. Oto koniec świata, Nibylandia, ciągnący się przez setki mil pustynny busz. Próżno szukać tu żywego ducha. To strefa zagrożenia, gdzie bezlitosne słońce spieka nierozważnych podróżnych, a zwierzęce kości bieleją w południowym skwarze. Po tym pasie pustki biegają wolno dzikie konie, kangury skaczą ku horyzontowi, a jaszczurki rządzą niepodzielnie swoim królestwem.
Alice nazywa to miejsce domem.
Przychodzi tutaj, kiedy tylko może, kiedy potrzebuje uciec od świata.
Pozwala ziemi naładować się energią.
Od pięciu dni samotnie przedziera się przez busz. Z bumerangiem poluje na dingo, które potem piecze na rożnie. Patrzy na wędrujące gwiazdy i rozmyśla. Przygotowuje się.
Czeka, aż sen się spełni.
Minął rok, od kiedy wyruszyła tutaj jedynie z nożem i zapasem wody. Rok, który Alice spędziła całkiem sama. Było ich pięcioro, każde podążyło w innym kierunku, zapuszczając się w głąb spieczonego słońcem terytorium. Zesłano na nich sen, w którym obiecywano im dostąpienie prawdziwego zaszczytu. Pięciorgu kuzynom, pięciorgu Koori, w prostej linii potomkom byłego Gracza, oferowano szansę sięgnięcia po chwałę.
Czterem chłopcom i Alice.
Żaden z nich nie był tak twardy jak ona. Tak zdeterminowany. Żaden nie trenował ciężej, nie forsował się, nie poświęcał tyle czasu na zrozumienie, że ta chwila i ten zaszczyt były istotniejsze niż wszystko inne. Żaden nie wierzył, że padnie na nią, na dziewczynę bez matki, na brzydulę o pulchnych policzkach i ze znamieniem w kształcie księżyca nad okiem, której zwichrzona czupryna przypominała ptasie gniazdo. Ona jedna wierzyła, że uda się jej przeważyć szalę na swoją korzyść i dowieść, że zasługuje na szansę, jaką otrzymała, po czym powróci do domu już jako Gracz.
Dlatego nie była zaskoczona, kiedy przyszedł sen i przodkowie szepnęli jej do ucha, jaki los ją czeka. Nie zdziwiła się też, że została obudzona przez kangura rudego, który połaskotał ją nosem po karku. To święte zwierzę jej ludu, danina świata snu złożona światu materialnemu.
Nie poszła jednak do domu, nie musiała, gdyż ścieżka Gracza została już wyznaczona. Dalszy trening był prosty, niemal sprawił jej przyjemność. Kolejne dni upłynęły Alice w przeświadczeniu, że robi coś słusznego.
Teraz jednak zdecydowała się na powrót do ojczyzny, do ziemi, która obdarowała ją obowiązkiem i przeznaczeniem. Potrzebuje rady i wskazówek przodków. Maszerowała. Pościła. Usychała z pragnienia na słońcu i drżała z zimna nocą. Czekała na sny, a sny nie nadchodziły.
Alice jest cierpliwa. Ufa ziemi. Ufa duchom swoich ludzi. Czeka. Obserwuje gwiazdy, które wydają się jej tej nocy bliższe. Zresztą nie tylko one, ale i niebo, ziemia, przyszłość. Zbliża się jej czas. Niedługo pozna odpowiedzi.
Bierze oddech.
Nie traci wiary.
Śpi.
Śni.
(...)