Читать книгу Endgame. Początek - James Frey - Страница 4

Chiyoko

Оглавление

Przez całą dobę, każdego dnia, Chiyoko należy do swojego ludu. Tak naprawdę nie ma wpływu na swoje życie, swój czas i swoje decyzje. Żyje dla Mu, dla tych tysięcy niewinnych, z którymi łączy ją starożytne pochodzenie i którzy polegają na niej, ufają, że ich ocali, kiedy nadejdzie czas Endgame. To jej obowiązek i przywilej; obietnica złożona gdy tylko dorosła na tyle, aby zrozumieć sens poświęcenia. Obietnica złożona w jej imieniu jeszcze na długo, zanim się w ogóle urodziła.

Lecz niczego nie żałuje. To jej ludzie, a ona jest ich Graczem.

Dlatego dni Chiyoko należą do nich.

Za to noce są tylko dla niej.

Od świtu do zmierzchu musi radzić sobie z samotnością i reżimem codzienności, który nadaje każdej sekundzie niebagatelną wartość, nie może zmarnować żadnej z nich. Ona sama jest tak cenna, że trzeba ją chronić. Owszem, narzucono jej rygorystyczny trening i dziewczyna często naraża swoje życie – skakała już na spadochronie, śmigała po drapaczach chmur, infiltrowała bazy wojskowe, kroczyła przez płomienie – ale zawsze w ramach szkolenia. To wykalkulowane niebezpieczeństwo. Służące określonemu celowi. A kiedy nie jest na misji, szykując się na Koniec, który być może nigdy nie nadejdzie, powinna siedzieć w bezpiecznym domu, pod czujnym okiem opiekującego się nią wuja. Gdyby Endgame miało się rozpocząć, przystąpi do gry jako czempion swojego ludu. Jednak do tej pory – o czym nieustannie przypomina niezmordowany wuj – jest zwyczajną trzynastolatką. Umie co prawda zawiązać sto różnych węzłów, naładować karabin maszynowy w parę sekund, rozbroić mężczyznę trzykrotnie większego od siebie… ale nie potrafi zrobić czegoś tak prostego jak otwarcie ust i poproszenie o pomoc. Chiyoko stara się nie wyrządzić smutku swojemu opiekunowi i tak mija dzień po dniu; żyje życiem, które dla niej zaplanował.

Ale nocami… lata.

Z dachu na dach, skacząc nad pogrążonymi w mroku ulicami Nahy niczym stworzenie nocy. Biega wzdłuż kolejnych budowli, sprawnymi susami przesadza kolejne mury, pozwalając pędowi nieść się wysoko, daleko, jeszcze dalej. Kiedy dobiega do krawędzi dachu, nigdy się nie waha, bo oznaczałoby to niechybny upadek. Wzbija się w powietrze, szybuje nad szczelinami, celebrując każdą sekundę spędzoną w locie, rzucając wyzwanie grawitacji. Przez tę krótką chwilę zawieszenia w przestrzeni, dziesiątki, nieraz nawet setki stóp nad ziemią, może poczuć się prawdziwie wolna.

Jej nauczyciele mówią na to, co robi, „parkour”. Dobrze ją wytrenowali, lecz żaden nie ma pojęcia, jak bardzo wzięła sobie do serca ich lekcje, nie wiedzą też, że uczyniła noc swoją.

Chiyoko zawsze potrafiła dochować tajemnicy.

Niekiedy zdarza się jej szpiegować sąsiadów, przysiąść na balkonie lub parapecie, przyglądać się wyimkom z cudzego życia. Częściej jednak, kiedy szybuje pomiędzy budynkami, a jej ciało przeszywa powietrze, cieszy się samotnością, pozwalając swoim myślom pogrążać się w fantazji. Jest wampirem, superbohaterem, potworem. Zastanawia się, co by sobie o niej pomyśleli ci nieświadomi niczego ludzie, jeśli zauważyliby jej sylwetkę za oknem, oblaną światłem wiszącego nisko księżyca. Cokolwiek by to było, choćby i nie wiadomo jak dziwaczne, z pewnością nie dorównałoby prawdzie.

Bo Chiyoko jest superbohaterem. Ma za zadanie ocalić świat, a przynajmniej swoich ludzi, wpojono jej, że tylko to się liczy.

Za dnia godnie nosi na barkach ciężar tej odpowiedzialności i nie spowiada się absolutnie nikomu z wątpliwości, jakie nią targają. Czy jest na to wszystko gotowa? Dostatecznie silna? Czy przeżyje, jeśli nadejdzie Endgame? Zachowuje swoje strachy dla siebie, nie może pozwolić, żeby ktokolwiek odgadł, jak bardzo boi się Endgame, jak ogromną żywi nadzieję, że Gra nie rozpocznie się za jej kadencji, że miną dni, a potem lata, że osiągnie odpowiedni wiek i przestanie spełniać warunki, a los świata stanie się problemem kogoś innego.

Nocą zwątpienie ulatuje. Tak jak i ona, zmagająca się z grawitacją.

Kiedy nieustraszenie skacze z budynku na budynek, czuje tylko jedno: niczym niezmąconą pewność siebie. Nareszcie akceptuje to, kim jest, czeka na nadejście Endgame, chciałaby, żeby wreszcie do tego doszło. Jest już gotowa na tę próbę.

Dlatego postępuje wbrew woli wuja i wymyka się w noc. Rozpaczliwie potrzebuje tych regularnych wypadów, gdyż wraz z nadejściem ciemności opuszcza ją niepewność; te cykliczne zastrzyki energii pomagają jej potem przetrwać kolejne dni.

Lecz dzisiaj wieczorem nie chodzi o pewność siebie czy o wolność, ale o zgłębienie prawdy na temat swojego przeznaczenia.

* * *

Gdy zapada zmrok, przecina drut kolczasty otaczający posiadłość Satoshiego Noriego i pokonuje porośnięte bluszczem ściany. Przycupnięta na parapecie aktywuje przekaźnik, który dawno temu ukryła w jego salonie. Mogłaby podsłuchać tę rozmowę, siedząc w domowym zaciszu, ale woli być tutaj, gdzie wiatr smaga ją po policzkach, a za kuloodpornymi szybami dostrzega twarze Mu.

Mogą nie chcieć się z nią widzieć, ale nie powstrzymają jej przed zobaczeniem ich. Mogą traktować ją jak dziecko, lecz są idiotami, jeśli myślą, że będzie postępowała jak gówniara. Nie może pozwolić, by podejmowano za nią decyzje i za jej plecami prowadzono rozmowy dotyczące jej przyszłości.

Satoshi Nori to de facto przywódca Mu – nie jest ani najmądrzejszym z nich, ani najodważniejszym, ale z pewnością najbogatszym, a to się liczy jak mało co.

Chiyoko podsłuchuje go od prawie roku. Dlatego ma świadomość, że Nori jest jej zagorzałym przeciwnikiem; uparcie powtarza, że dziewczynka taka jak ona – upośledzona – nie powinna być Graczem bez względu na to, co mówią znaki.

Ona jednak, w przeciwieństwie do starszyzny, nigdy nie zwracała zbyt dużej uwagi na to, co myślał o niej Satoshi. A może powinna. Bo tego popołudnia usłyszała, że jej wuj zgodził się na uczestnictwo w spotkaniu, w którym mieli wziąć udział wszyscy najważniejsi Mu, by debatować nad tym, co Nori miał do powiedzenia.

Chiyoko przywiera do ściany, zamyka oczy, chroniąc je przed wiatrem, i słucha.

– Dziewczyna jest słaba – mówi Satoshi. – Po tylu pokoleniach mamy powierzyć los naszego ludu upośledzonemu dzieciakowi? Niememu?

Nic, czego już by nie słyszała.

– Chcesz, abyśmy odrzucili tysiące lat tradycji, sprzeciwili się słowu bożemu tylko dlatego, że ty tak mówisz? – protestuje jej wuj. – Głos Chiyoko faktycznie jest słaby, ale duch silny. To nasz Gracz, czy ci się to podoba, czy nie.

Ponownie nic nowego. Chiyoko miała pięć lat, kiedy zstąpił na nią duch i oznaczył jako Gracza kolejnego pokolenia, co wywołało powszechne zdziwienie, a radość tylko u niewielu. Od tej pory spiskowano za jej plecami.

Tak jakby myśleli, że skoro nie może mówić, nie może też słuchać.

Satoshi zebrał najważniejszych Mu poza rodzicami Chiyoko, którzy przebywają aktualnie na drugim końcu globu. Prawie cały rok spędzają w podróży, dbając o sprawy Mu w innych krajach. Doglądają interesów, upewniając się, że ich lud – a wraz z nim jego sekretna, odwieczna misja – przetrwa. Tak jak Chiyoko, i oni mają w genach odpowiedzialność za swoich, nie może ich za to obwiniać. Nigdy nie wątpiła, że ją kochają, choć jakaś cząstka niej zastanawia się czasem, czy łatwa jest taka miłość na odległość. Dzielą ich teraz tysiące mil, czyli nie będą musieli stawić czoła jej milczeniu, wstydzić się za jej porażkę. Ona z kolei nie zobaczy wymalowanego na ich twarzach rozczarowania.

Dyskusja toczy się znajomym torem. Aż do pewnego momentu.

– Nie możemy tego ciągnąć – mówi jej wuj. – Nie dojdziemy w ten sposób do porozumienia, ten twój brak wiary robi się groźny.

– Czyli może jednak do czegoś dojdziemy – odpowiada Satoshi.

– Masz dla nas jakąś propozycję, tak?

– Tak. Chciałbym, aby nasz lud otrzymał Gracza, na jakiego zasługuje, bez żadnego defektu. Sprawnego. Akinę Nori.

Chiyoko ledwie zna tę dziewczynę. Mu rzadko się ze sobą przyjaźnią, uznając, że bezpieczniej jest zasymilować się ze społecznością Nahy i utrzymywać łączące ich więzi poza zasięgiem wścibskich oczu. Podczas tych rzadkich okazji, kiedy dzieci starożytnego ludu miały okazję się spotkać, przeważnie ignorowano Chiyoko. Bawiła się samotnie, podczas gdy pozostali gawędzili ze sobą radośnie. Ale sporo słyszała o Akinie Nori: jest piękna, wysportowana, bogata. Jak na córkę Satoshiego przystało.

– Och, ależ zaskoczenie – mówi z przekąsem jej wuj i Chiyoko słyszy w jego głosie ledwie zakamuflowane szyderstwo.

– Jest dobrą kandydatką – odpowiada mu Satoshi. – Może się pochwalić najlepszymi wynikami w klasie. No i nie widziałem drugiej takiej wojowniczki.

– Bo nie widziałeś Chiyoko.

– Tak się składa, że widziałem.

Dziewczyny takie jak Akina nie uczą się bić. Nie, jeśli nie trenują w jakimś konkretnym celu, jeśli nie są wychowywane, aby odegrać określoną rolę.

– Nie jestem osamotniony w tym pomyśle – dopowiada Satoshi; wtóruje mu pełen aprobaty szept starszyzny. – Zdziwiłbyś się, jak duże mam poparcie.

– Ja również nie jestem go pozbawiony – odcina się wuj. – Lecz zgodzę się z tobą co do jednego: nie możemy dłużej tego ciągnąć.

Chiyoko niemal spada z parapetu. Robi się coraz chłodniej, zimny wiatr niestrudzenie ją podgryza i kąsa wściekle odsłoniętą skórę.

A więc tak się to zakończy.

Może powinna czuć ulgę.

– Proponuję pewną próbę – odzywa się ponownie jej wuj – swoisty test. Zbliża się misja treningowa Chiyoko. Przetrwanie w dziczy. Chciałem pchnąć ją do bitwy z żywiołami, ale nie widzę przeszkód, aby stawiła czoła przeciwnikowi z krwi i kości. Akinie damy przewagę: element zaskoczenia oraz broń palną. Chiyoko za to będzie dysponowała jedynie swoim doświadczeniem nabytym podczas szkolenia oraz wolą bożą. Niech każda posłuży się tym, co jej dano, i zobaczymy, która z nich wyjdzie z tej potyczki zwycięsko.

Jakaś kobieta z sykiem wciąga powietrze, zaskoczona. Chiyoko rozpoznaje bezbłędnie, że to żona Satoshiego, matka Akiny.

– I Chiyoko nie dowie się, o czym tutaj rozmawiamy? – dopytuje Nori.

– Masz na to moje słowo – przytakuje wuj, a dla Mu to wystarczające zapewnienie.

Mężczyzna nigdy nie okłamał Chiyoko; nie zrobiłby tego.

Albo nie dał się przyłapać.

– Poślesz swoją dziewczynkę prosto w zasadzkę?

– Ufam, że potrafi o siebie zadbać – mówi wuj, a Chiyoko puchnie z dumy. – Potrafisz powiedzieć to samo o córeczce?

– Satoshi, jeszcze się nad tym zastanów – prosi matka Akiny.

Ma na imię Lia i Chiyoko zna ją jako kobietę nieustraszoną, trzeźwo myślącą i prącą do jasno wytyczonego celu. Szepcze się, że to ona odpowiada za sukcesy męża i ma niebagatelny wpływ na podejmowane przez niego decyzje. Teraz jednak w jej głosie pobrzmiewa nutka strachu.

Satoshi milczy.

– Skoro sam nie pokładasz w niej wiary, jak możesz się spodziewać, że nasz lud sprzeciwi się Bogu i podąży za tobą? – pyta wuj.

– Jeśli Akina zabije Chiyoko, postąpisz zgodnie z moją wolą? – upewnia się Nori. – Czy ty i twoi poplecznicy zaakceptujecie ją jako naszego Gracza?

– Zasłuży na to miano. Lecz jeśli Chiyoko zwycięży, położy kres tej czczej gadaninie – mówi twardo jej opiekun. – Żadnego spiskowania, żadnego sprzeciwu. Zaakceptujesz wolę boską. Zaakceptujesz Chiyoko.

– O ile przeżyje.

– Tak. O ile przeżyje.

Chiyoko zeskakuje z parapetu i ląduje miękko na wilgotnej trawie. Nie czerpie żadnej przyjemności z powrotnego lotu do domu, biegnąc ulicami, skacząc po dachach. Cisza nie działa już kojąco, podobnie spojrzenie na krystaliczne gwiazdy. Przez całą drogę pozwala sobie na odcięcie się od myśli, od emocji. Zaszywa się w ciemności swojej sypialni, otoczona dowodami miłości wuja: przyniesionymi przez niego książkami, bronią, którą ją obdarował. Spogląda na malowidło na ścianie, jakie dla niej stworzył – serpentynę rzeki mającą przypominać Chiyoko, że jest jak jej nurt, zwodniczo spokojna, ale kryjąca w sobie siłę, niebezpieczna, jeśli zostanie zlekceważona, często zabójcza.

Robi to dla mnie, powtarza sobie. Robi to, bo ma pewność, że jestem gotowa, aby stawić czoła wyzwaniu. Nie powie mi o próbie, gdyż wierzy, że nie muszę wiedzieć.

Zawsze pokładał w niej niezmąconą niczym nadzieję, nawet na samym początku, kiedy nie mogła liczyć na nikogo, łącznie z własnymi rodzicami, którzy również opornie przyjęli informację, że znaki wskazały właśnie ją. Wstawiał się za Chiyoko, która sama nie mogła wystąpić w swojej obronie. A pewnej nocy, gdy zasnęła ze łzami w oczach i obudziła się potem z cichym krzykiem, przerażona koszmarem, wuj był przy niej. Czuwał, jakby wiedział, że przyśni się jej coś złego. Opowiedział Chiyoko o czasach, kiedy sam był Graczem, uzmysłowił dziewczynie, jak wielki to zaszczyt, i podzielił się z nią wiarą, że uczyni swój lud dumnym.

Lecz nadal miewa koszmary.

Czasem w snach potrafi mówić, ale po przebudzeniu nigdy nie pamięta brzmienia swojego głosu, choć zdarza się jej prawie dosłyszeć dalekie echo własnego krzyku. Gdy zrywa się wystraszona w środku nocy, wuj zawsze jest przy niej, aby ją uspokoić. Tak jak i dziś. Odgarnia włosy z jej czoła i składa na nim pocałunek.

– Co ma być, to będzie – szepcze. – I zawsze tak było.

Ale nie tylko on potrafi rozmawiać z ciszą. Przez lata nauczyła się czytać z jego twarzy, po oczach poznawała zatroskanie i obawę. Dlatego dobrze wie, co myśli teraz.

Zastanawia się, czy przypadkiem Satoshi nie ma racji co do Akiny. Boi się, że poświęcił ukochaną osobę dla dobra sprawy, lecz choć to trudna decyzja, to jednak słuszna.

Posyła ją w pułapkę, ale nie to jest przyczyną jego bólu.

Obawia się, że Chiyoko może już nie powrócić.

(...)

Endgame. Początek

Подняться наверх