Читать книгу Milion małych kawałków - James Frey - Страница 8

Оглавление

Siedzę na krześle przy oknie i patrzę. Nie wiem, na co patrzę, i wszystko mi jedno. Jest ciemno i jest późno i nie mogę już spać. Leki przestają działać.

Wchodzi Pielęgniarka.

Nie możesz spać?

Mierzy mi ciśnienie i puls.

Nie.

Mamy tu Świetlicę.

Podaje mi leki.

Można pooglądać telewizję.

Podaje mi szlafrok i kapcie.

I można palić.

Odwracam się i wyglądam przez okno.

Przebierz się, to cię zaprowadzę.

Dobra.

Wychodzi i biorę leki i przebieram się i kiedy otwieram drzwi, czeka na mnie. Uśmiecha się i podaje mi paczkę papierosów.

Mogą być?

Uśmiecham się.

Dziękuję.

Idziemy do Świetlicy. Telewizor, dwie kanapy, głęboki fotel, kilka automatów. Telewizor jest włączony.

Chcesz coś do picia?

Siadam na fotelu.

Nie.

W porządku?

Przytakuję.

Dzięki.

Wychodzi i czuję, jak leki zaczynają działać. Oglądam telewizję, ale nic do mnie nie dociera. Palę papierosa. Piecze.

Wchodzi mężczyzna i podchodzi do mnie i staje przede mną.

Hej, Koleś.

Jego głos jest głęboki i mroczny.

Hej, Koleś.

Sznyty krzyżują mu się na przedramionach.

Mówię do ciebie.

Blizny biegną w poprzek nadgarstków.

Mówię do ciebie.

Patrzę mu w oczy. Są puste.

Co?

Pokazuje.

To mój fotel.

Odwracam się do telewizora.

To mój fotel.

Leki zaczynają działać.

Hej, Koleś, to mój fotel.

Nic nie dociera.

HEJ, KUTASIE. TO MÓJ JEBANY FOTEL.

Oglądam telewizję, a on oddycha ciężko i przychodzi Pielęgniarka. Jakiś problem?

Ten Kutas zajął mi fotel.

To może usiądziesz na kanapie?

Kanapa mi się nie podoba. Podoba mi się fotel.

James siedzi na fotelu. Jest jeszcze kanapa albo podłoga albo do widzenia. Zdecyduj się.

Jebać Jamesa. Każ mu spadać.

Mam wezwać Ochronę?

Nie.

No to się zdecyduj.

Podchodzi do kanapy i na niej siada. Pielęgniarka go obserwuje. Dziękuję.

Śmieje się i ona wychodzi i jesteśmy sami i oglądam telewizję i palę papierosa. Gapi się na mnie i obgryza paznokcie i mnie nimi opluwa, ale leki zaczęły działać i robali nie ma i jest mi wszystko jedno. Nic do mnie nie dociera.

Oglądam telewizję. Wszystko zwalnia. Zwalnia nie do poznania.

Obraz rozmywa się, głosy zanikają. Nic się nie dzieje, nic nie hałasuje, są tylko migoczące światła i symfonia cichnących głosów. Gapię się na światła, słucham głosów. Chcę, żeby zniknęły, a one trwają.

Powieki mi opadają. Zmagam się z nimi, ale nie chcą się podnieść. Reszta ciała idzie za nimi. Mięśnie wiotczeją i zsuwam się z fotela na podłogę. Podłoga mi się nie podoba i nie chcę być na podłodze, ale nie mogę się powstrzymać. Kiedy się zsuwam, powierzchnia fotela przytrzymuje szlafrok i obciera mi z tyłu nogi i szlafrok marszczy mi się w talii. Podnoszę rękę, żeby poprawić szlafrok, i dłoń mi opada. Mój umysł każe dłoni poruszyć się i mój umysł każe dłoni poprawić szlafrok ale mój umysł nie działa. Mój umysł nie działa i dłoń nie działa. Szlafrok zostaje.

Mężczyzna przestaje opluwać mnie paznokciami i wstaje i podchodzi do mnie i przez szczeliny między powiekami widzę, jak podchodzi. Wiem, że może ze mną zrobić wszystko, co będzie chciał ze mną zrobić, i wiem, że nie jestem w stanie go powstrzymać. Wiem, że jest wściekły, i wiem po jego sznytach i bliznach i oczach, że przypuszczalnie da upust wściekłości poprzez jakąś formę przemocy. Gdybym mógł się ruszać, tobym wstał i stawił mu czoło na jego zasadach, ale nie mogę stawić mu czoła na żadnych zasadach. Z każdym jego krokiem w moją stronę sytuacja wydaje mi się coraz bardziej klarowna. Może zrobić ze mną, co mu się żywnie podoba, a ja nie jestem w stanie mu przeszkodzić. Nie jestem w stanie mu przeszkodzić. Nie jestem w stanie.

Staje nade mną i patrzy na mnie. Nachyla się i spogląda mi w twarz i śmieje się.

Ale z ciebie brzydki Skurwysyn.

Próbuję coś odpowiedzieć. Mogę tylko stęknąć.

Gdybym miał ochotę, to mógłbym ci teraz skopać dupę. Rozjebać cię na jebaną miazgę.

Moje ciało jest bezwładne.

Ale chodzi mi tylko o jebany fotel.

Mój umysł nie działa.

I teraz go sobie kurwa wezmę.

Sięga do mnie i chwyta mnie za nadgarstki i wlecze po podłodze. Odciąga mnie od fotela w kąt Sali i zostawia leżącego twarzą do podłogi. Nachyla się i przykłada mi usta do ucha.

Mogłem ci skopać pierdoloną dupę. Zapamiętaj to sobie.

Odchodzi i słyszę, jak siada na fotelu i zaczyna zmieniać kanały w telewizorze. Codzienne podsumowanie sportu, reklamówka preparatu na porost włosów, nocny talk-show. Zostawia talk-show i śmieje się, kiedy się trzeba śmiać, i mamrocze do siebie, jakby chciał zerżnąć kogoś z widowni. Leżę twarzą do podłogi.

Jestem przytomny, ale nie mogę się ruszyć.

Serce mi bije i bije głośno i widzę je.

Włosie wykładziny wpija mi się w twarz i słyszę je.

Nagrane śmiechy z telewizji grzmią i czuję je.

Jestem przytomny, ale nie mogę się ruszyć.

Znikam.

Znikam.

Znikam.

Nadchodzi ranek i kiedy się budzę, mogę się ruszać i wstaję i szukam mężczyzny. Nigdzie go nie ma, jest za to wspomnienie i zostanie jeszcze na długo. To był zawsze mój problem. Nie zapominam.

Idę do swojego Pokoju i kiedy otwieram drzwi, widzę, jak Salowy kładzie na biurku tacę z jedzeniem. Spogląda na mnie i uśmiecha się.

Dzień dobry.

Dzień dobry.

Przyniosłem ci śniadanie. Myśleliśmy, że może będziesz głodny.

Dziękuję.

Jeżeli będziesz jeszcze czegoś potrzebował, zadzwoń.

Dziękuję.

Wychodzi, a ja oglądam jedzenie. Jajka, bekon, tosty, ziemniaki. Szklanka wody i szklanka soku pomarańczowego. Nie chcę mi się jeść, ale wiem, że powinienem, więc podchodzę do krzesła i na nim siadam i patrzę na jedzenie i dotykam twarzy. Wszystko jest ciągle spuchnięte. Dotykam warg i pękają. Otwieram usta i krwawią. Zamykam usta i ciekną. Nie chce mi się jeść, ale wiem, że powinienem.

Sięgam po szklankę wody i wypijam łyk, ale jest za zimna.

Sięgam po sok pomarańczowy i wypijam łyk, ale piecze.

Próbuję jeść widelcem, ale za bardzo kaleczy.

Przełamuję tost i wpycham sobie palcami kawałki do gardła. To samo robię z ziemniakami i jajkami i bekonem. Wypijam wodę, ale nie sok. Oblizuję palce do czysta.

Po skończeniu idę do Łazienki i wymiotuję. Próbuję to powstrzymać, ale nie mogę. Zwracam mniej więcej połowę jedzenia razem z krwią i żółcią. Jestem szczęśliwy, że zatrzymałem połowę jedzenia. To więcej, niż normalnie zatrzymuję.

Kiedy wracam do łóżka, do Pokoju wchodzi Lekarz. Uśmiecha się. Cześć.

Nosi tabliczkę z nazwiskiem, ale nie mogę jej odczytać.

Jestem Doktor Baker.

Uścisk dłoni.

Dzisiaj będę z tobą pracował.

Siadam na brzegu łóżka.

W porządku?

Patrzy na moją twarz, ale nie w oczy.

Tak.

Patrzę mu w oczy.

Jak się czujesz?

Jego oczy są dobre.

Mam już dość tego pytania.

Śmieje się.

Na pewno.

Uśmiecham się.

To są.

Podaje mi kolejne leki.

Librium i diazepam.

Biorę je.

To leki odtruwające i istotne dla leczenia, bo stabilizują pracę serca, obniżają ciśnienie i ułatwiają przetrwanie głodu. Bez nich mógłbyś mieć udar albo zawał, albo jedno i drugie.

Nachyla się i ogląda mój policzek.

Będziesz je brał co cztery godziny w zmniejszających się dawkach przez następne pięć dni.

Patrzę mu w oczy.

Przeprowadzimy kilka badań.

On już to widział.

I zaczniemy przygotowywać dla ciebie Program.

Dobrze.

Jednak najpierw musimy cię trochę poskładać.

Idziemy do Sali. Są tam jaskrawe fluorescencyjne światła i duży stół operacyjny i pojemniki z materiałami. Siadam na stole, a on wkłada parę lateksowych rękawiczek i bada mój policzek. Odrywa strupy. Otwiera mi usta. Jego palec przechodzi przez ranę. Bierze igłę i nić i każe mi zacisnąć pięści i zamknąć oczy. Nie zamykam ich i patrzę, jak igła przechodzi na wylot. Do środka i na zewnątrz. Policzek, warga, usta. Czterdzieści jeden razy.

Skończyliśmy, a on rozmawia przez telefon z Chirurgiem Szczękowym i siedzę na stole i trzęsę się z bólu. Czuję gorąco i nić i krew. Umawia się na termin i odkłada słuchawkę i zaczyna myć ręce.

Za parę dni zabierzemy cię do Miasteczka i poskładamy ci zęby. Dotykam szwów językiem.

Znam Dentystę i on się tobą zajmie.

Dotykam językiem resztek zębów.

Będziesz jak nowy.

Zostawiam język tam, gdzie jego miejsce.

Nie martw się.

Wkłada nową parę rękawiczek i odwraca się.

Teraz muszę ci sprawdzić nos.

Biorę głęboki wdech. Podchodzi i zaczyna oglądać mi nos. Dotyka go, a ja się kulę. Nie czuję policzka.

Nie jest dobrze.

Wiem.

Będę go musiał złamać i nastawić.

Wiem.

Im szybciej, tym lepiej, ale jeżeli chcesz, możemy zaczekać.

Im szybciej, tym lepiej.

W porządku.

Rozstawia stopy i zapiera się i kładzie obie dłonie na moim nosie. Chwytam brzeg stołu i zamykam oczy i czekam.

Gotów?

No.

Szarpie do przodu i do góry i słychać wyraźny trzask. Zimne białe światło przebija mi oczy i kręgosłup i stopy i z powrotem. Mam zamknięte oczy, ale płaczę. Krew cieknie mi z nozdrzy.

Teraz muszę go nastawić.

Dłonie poruszają się w bok i czuję, jak chrząstka porusza się z nimi. Znowu się poruszają. Czuję to. Wypycha do góry i chyba pasuje.

Czuję to.

Już.

Sięga po plaster, a ja otwieram oczy. Nakleja plaster na grzbiet nosa i utrzymuje chrząstkę na miejscu. Chyba dobrze się trzyma.

Bierze ręcznik i wyciera mi krew z twarzy i szyi, a ja patrzę w ścianę. Twarz mi pulsuje i ściskam brzeg stołu i bolą mnie dłonie. Chcę puścić, ale nie mogę.

W porządku?

Nie.

Nie mogę ci dać leków przeciwbólowych.

Domyśliłem się.

Librium i diazepam złagodzą ból, ale będzie boleć.

Wiem.

Przyniosę ci nowy szlafrok.

Dziękuję.

Odsuwa się i wyrzuca ręcznik do kosza na śmieci i wychodzi. Puszczam stół i trzymam dłonie przed twarzą i oglądam je. Trzęsą się, trzęsę się.

Lekarz wraca z Pielęgniarką i pomagają mi się przebrać i opowiadają o badaniach. Krew, mocz, kał. Muszą wiedzieć, jak bardzo zniszczyłem sobie wnętrzności. Na samą myśl czuję obrzydzenie. Wychodzimy i idziemy do innej Sali, w której też jest Łazienka. Szczam do kubeczka, sram do plastikowego pojemnika, igła wchodzi mi w ramię. To proste i łatwe i bezbolesne.

Wychodzimy i Oddział jest pełen ruchu. Pacjenci stoją w kolejce po leki, Lekarze przechodzą z Pokoju do Pokoju, Pielęgniarki noszą buteleczki i próbówki. Słychać hałas, ale wszędzie jest spokojnie.

Idę do swojego Pokoju z Lekarzem i siadam na łóżku. Siada na krześle i wypełnia kartę. Kończy pisać i patrzy na mnie.

Oprócz Dentysty najgorsze już za tobą.

Dobrze.

Zapiszę ci dwieście pięćdziesiąt miligramów amoksycyliny trzy razy dziennie i pięćset miligramów penicyliny VK raz dziennie. To zapobiegnie infekcji.

Dobrze.

Idź do Ambulatorium, tam dostaniesz leki, a jeżeli zapomnisz, Pielęgniarka cię znajdzie.

Dobrze.

Dziękuję, że wytrzymałeś.

Nie ma sprawy.

Powodzenia.

Dzięki.

Wstaje i wstaję i ściskamy sobie dłonie i wychodzi. Idę do Ambulatorium i staję w kolejce. Młoda kobieta staje przede mną. Odwraca się i spogląda mi w twarz. Mówi.

Cześć.

Uśmiecha się.

Cześć.

Wyciąga dłoń.

Jestem Lilly.

Biorę ją. Jest miękka i ciepła.

Jestem James.

Nie chcę puścić, ale puszczam. Robimy krok do przodu.

Co się stało?

Spogląda w stronę Ambulatorium.

Nie pamiętam.

Odwraca się.

Straciłeś przytomność?

No.

Krzywi się.

Kurde.

Śmieję się.

No.

Robimy krok do przodu.

Od kiedy tu jesteś?

Spoglądam w stronę Ambulatorium.

Od wczoraj.

Pielęgniarka piorunuje nas wzrokiem.

Ja też.

Pokazuję na Pielęgniarkę i Lilly odwraca się i przestaje mówić i robimy krok do przodu i czekamy. Pielęgniarka piorunuje nas wzrokiem i wręcza Lilly leki i kubek wody i Lilly bierze leki i pije wodę. Odwraca się i kiedy mnie mija, uśmiecha się i bezgłośnie mówi cześć. Uśmiecham się i idę do przodu. Pielęgniarka piorunuje mnie wzrokiem i pyta, jak się nazywam.

James Frey.

Spogląda na kartę i idzie do szafki i bierze leki i podaje mi je z kubkiem wody.

Biorę leki.

Piję wodę.

Idę do Pokoju i zasypiam i przez resztę dnia śpię i wpycham sobie jedzenie do gardła i stoję w kolejce i biorę leki.

Milion małych kawałków

Подняться наверх