Читать книгу Milion małych kawałków - James Frey - Страница 9
ОглавлениеKiedy ciało mnie budzi, jest jeszcze ciemno. Wnętrzności mnie pieką i czuję, jakbym się palił. Poruszają się i nadchodzi ból. Znowu się poruszają i ból się wzmaga. Znowu się poruszają i jestem sparaliżowany.
Wiem, co mnie czeka, i muszę wstać, ale nie mogę chodzić, więc staczam się z łóżka i spadam na podłogę. Leżę tam i jęczę i jest zimno i cicho i ciemno.
Ból ustępuje i czołgam się do Łazienki i chwytam się brzegów sedesu i czekam. Pocę się i urywa mi się oddech i serce mi trzepocze. Ciało się szarpie, zamykam oczy i pochylam się. Z ust i nosa wylewają mi się krew i żółć i kawałki żołądka. Utykają mi w gardle, w nozdrzach, w resztkach zębów. I znowu nadchodzi, znowu nadchodzi, znowu nadchodzi i za każdym razem ostry ból przeszywa mi klatkę piersiową, lewe ramię i szczękę. Uderzam głową o tył sedesu, ale nic nie czuję. Uderzam znowu. Nic.
Wymioty się kończą i siadam i otwieram oczy i patrzę na sedes. Grube czerwone zacieki lepią się do ścianek i brązowe kawałki moich wnętrzności unoszą się na wodzie. Próbuję uspokoić oddech i serce, ale nie mogę, więc siedzę i czekam. Każdego ranka to samo.
Wymiotuję i siedzę i czekam.
Po kilku minutach wstaję i powoli wracam do Pokoju. Noc się kończy i stoję w oknie i obserwuję. Pomarańczowe i różowe smugi żeglują przez błękit nieba, duże ptaki rysują się na tle czerwieni wschodzącego słońca, chmury przesuwają się powoli w moją stronę. Czuję krew cieknącą mi z ran na twarzy i czuję bicie serca i czuję, jak ciężar mojego życia zaczyna ciążyć, i zdaję sobie sprawę, dlaczego o świcie mówi się ranny.
Wycieram sobie twarz rękawem i zdejmuję szlafrok, który teraz jest pokryty krwią i czym tam jeszcze rzygałem, i upuszczam go na podłogę i idę do Łazienki. Odkręcam prysznic i czekam na ciepłą wodę.
Oglądam swoje ciało. Skóra jest ziemista i blada. Tors pokryty rankami i siniakami. Jestem chudy i mam sflaczałe mięśnie. Wyglądam na zużytego, pobitego, starego, martwego. Nie zawsze tak wyglądałem.
Wyciągam dłoń i sprawdzam wodę. Jest ciepła, ale nie gorąca. Wchodzę pod prysznic i zakręcam zimną wodę i czekam na gorąco. Woda ścieka mi po piersiach i po reszcie ciała. Biorę kostkę mydła i namydlam się i kiedy to robię, woda robi się gorętsza. Wbija mi się w skórę i parzy mi skórę i skóra mi się zaczerwienia. Mimo że boli, jest mi dobrze. Gorąco, woda, mydło, poparzenia. Boli, ale należy mi się.
Zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica i wycieram się. Kładę się do łóżka i kładę się pod kołdrą i zamykam oczy i próbuję sobie przypomnieć. Osiem dni temu byłem w Karolinie Północnej. Pamiętam, że wziąłem butelkę i fifę i postanowiłem wybrać się na przejażdżkę. Dwa dni później obudziłem się w Waszyngtonie D.C. Leżałem na kanapie w Domu należącym do Siostry mojego przyjaciela. Byłem zalany szczynami i rzygami, a ona chciała, żebym sobie poszedł, więc pożyczyłem od niej koszulę i wyszedłem. Dwadzieścia cztery godziny później obudziłem się w Ohio. Pamiętam Dom, Knajpę, kokę, klej. Pamiętam krzyki. Pamiętam płacz.
Drzwi otwierają się, podnoszę się i Lekarz przynosi stertę ubrań i leki i kładzie je na stole.
Cześć.
Sięgam po leki.
Cześć.
Biorę je.
Przyniosłem ci czyste ubranie.
Dzięki.
Siada przy stole.
Przeniesiemy cię dzisiaj na Oddział.
W porządku.
Zazwyczaj kiedy Pacjent przechodzi na Oddział, jego kontakt z nami jest ograniczony, ale w twoim wypadku będziemy się musieli widywać. Dobra.
Przez następny tydzień będziesz musiał przychodzić tu dwa razy dziennie, po śniadaniu i kolacji, po antybiotyki i librium. Teraz dostałeś ostatnią porcję diazepamu.
Jasne.
Patrzy mi na usta.
Jutro zabieramy cię do Dentysty.
Nie oglądałem sobie jeszcze ust.
To dobry fachowiec i mój przyjaciel. Dobrze się tobą zajmie.
Boję się zobaczyć.
Trzymaj się i wszystko będzie dobrze.
Boję się nienawiści, jaką może wywołać mój widok.
Powinieneś się przebrać i poczekać w Świetlicy.
W porządku.
Wyślą po ciebie kogoś z Oddziału.
Nie mogę się doczekać.
Śmieje się i wstaje.
Powodzenia, James.
Wstaję.
Dziękuję.
Podajemy sobie ręce i wychodzi i przebieram się w rzeczy, które mi przyniósł. Spodnie khaki, biały T-shirt, kapcie. Są ciepłe i miękkie i miłe. Czuję się prawie jak człowiek.
Wychodzę z Pokoju i idę przez Oddział Medyczny, gdzie nic się nie zmieniło. Jaskrawe światła i biel. Pacjenci i Lekarze i kolejki i lekarstwa. Jęki i wrzaski. Smutek, szaleństwo i ruina. Znam to wszystko i już mnie nie rusza. Wchodzę do Świetlicy i siadam na kanapie. Jestem sam i oglądam telewizję i ostatnia porcja leków zaczyna działać.
Tętno zwalnia.
Ręce przestają się trząść.
Powieki opadają.
Ciało wiotczeje.
Nic nie dociera.
Słyszę swoje imię i spoglądam i przede mną stoi Lilly. Uśmiecha się i siada koło mnie.
Pamiętasz mnie?
Lilly.
Uśmiecha się.
Nie byłam pewna, czy sobie przypomnisz. Wyglądasz na naszprycowanego.
Librium i diazepam.
Tak, ja właśnie przestałam brać. Nienawidzę tego szajsu.
Lepsze niż nic.
Śmieje się.
Pogadamy za parę dni.
Uśmiecham się.
Nie wiem, czy wytrzymam parę dni.
Przytakuje.
Wiem, o czym mówisz.
Nie odpowiadam. Mówi.
Skąd jesteś?
Sięgam po papierosy.
Karolina Północna.
Wyciągam jednego.
Poczęstujesz?
Podaję jej papierosa i zapalam i palimy i Lilly opowiada o sobie, a ja jej słucham. Ma dwadzieścia dwa lata i wychowała się w Phoenix. Ojciec zostawił ich, kiedy miała cztery lata, a Matka była Uzależniona od Heroiny i żeby ją zdobyć, kurwiła się z każdym, kto zapłacił. Zaczęła dawać Lilly narkotyki, kiedy miała dziesięć lat, i zaczęła zmuszać ją do kurwienia się z każdym, kto zapłacił, kiedy miała trzynaście lat. W wieku siedemnastu lat Lilly uciekła do Babci w Chicago, gdzie mieszkała do tej pory. Jest uzależniona od kokainy i metakwalonu.
Do Świetlicy wchodzi mężczyzna i przestajemy rozmawiać, a mężczyzna zatrzymuje się przede mną. Jest chudy, elegancki, prawie łysy. Ma małe nerwowe oczka.
James?
Uśmiecha się.
No.
Wygląda na bardzo zadowolonego.
Cześć, jestem Roy.
Wyciąga dłoń.
Cześć.
Wstaję i podaję mu dłoń.
Przyszedłem, żeby zabrać cię na Oddział.
W porządku.
Masz jakieś torby?
Nie.
Jakieś ubrania na zmianę, książki?
Nie mam nic.
Saszetka?
Nic.
Uśmiecha się znowu. Nerwowo.
Chodźmy.
Odwracam się i patrzę na Lilly, która udaje, że ogląda telewizję.
Na razie, Lilly.
Spogląda i uśmiecha się do mnie.
Na razie, James.
Roy i ja wychodzimy ze Świetlicy i idziemy po wykładzinie krótkim ciemnym Korytarzem. Kiedy idziemy, Roy uważnie mnie obserwuje.
Wiesz, że to wbrew Regułom.
Patrzę przed siebie.
Co?
Rozmowa z kobietami.
Przepraszam.
Nie przepraszaj, tylko więcej tego nie rób.
W porządku.
Reguły są dla twojego dobra. Proponuję, żebyś ich przestrzegał. Postaram się.
To staraj się dobrze, bo wpadniesz w kłopoty.
Postaram się.
Docieramy do dużych drzwi i przechodzimy przez nie i wszystko się zmienia. Korytarze są długie, a wszędzie wokół drzwi. Wykładzina jest miękka, a ściany jasne. Jest kolorowo i jasno i bezpiecznie. Wszędzie chodzą ludzie i się uśmiechają.
Przechodzimy przez ciąg Korytarzy. Roy patrzy na mnie, a ja patrzę przed siebie. Opowiada mi o Oddziale i Regułach.
Na Oddziale jest zazwyczaj od dwudziestu do dwudziestu pięciu mężczyzn, trzech Opiekunów i Szef Oddziału. Każdy mężczyzna ma przydzielonego Opiekuna, który nadzoruje jego Program Leczenia, a ich nadzoruje Szef Oddziału.
Każdy mężczyzna ma słuchać trzech Wykładów dziennie, jeść trzy posiłki dziennie i brać udział we wszystkich organizowanych na Oddziale zajęciach.
Każdemu mężczyźnie wyznacza się pracę, którą ma wykonywać każdego ranka.
Substancje psychoaktywne są na Oddziale zabronione. Jeżeli zostaniesz przyłapany na ich posiadaniu lub zażywaniu, zostaniesz wydalony.
Poczta jest roznoszona raz dziennie. Opiekunowie Oddziału mają prawo otworzyć i przeszukać każdą przesyłkę.
Odwiedziny są w niedziele od pierwszej do czwartej. Personel ma prawo przeszukać i obejrzeć każdy prezent i każdą paczkę, którą przyniosą Goście.
Kobiety znajdują się na osobnym Oddziale i kontakt z nimi jest zabroniony. Jeżeli zobaczysz je na Korytarzu, cześć jest w porządku, jak się masz, nie. Jeżeli złamiesz tę Regułę, możesz zostać wydalony. Roy patrzy na mnie.
Reguły to poważna sprawa. Jeżeli chcesz wyzdrowieć, zalecałbym ich przestrzeganie.
Patrzę przed siebie.
Postaram się.
Przechodzimy przez drzwi z napisem Sawyer i wchodzimy na Oddział. Idziemy Korytarzem z drzwiami po obu stronach. Na niektórych drzwiach są nazwiska i niektóre z nich są otwarte.
W Pokojach widzę mężczyzn.
Opuszczamy Korytarz i wchodzimy do dużej, przestronnej, dwupoziomowej Sali. Na Górnym Poziomie jest automat z napojami, automat ze słodyczami, duży ekspres do kawy, Kuchnia i duży stół otoczony krzesłami. Na Dolnym Poziomie są kanapy i krzesła ustawione w okrąg, telewizor i tablica. Przy drugiej ścianie jest Budka Telefoniczna, a w dwie pozostałe ściany wbudowano duże rozsuwane szklane drzwi. Za drzwiami rozciąga się widok na trawniki i drzewa, w oddali widzę Jezioro. Mężczyźni siedzą przy stołach i na kanapach. Czytają, rozmawiają, palą papierosy i piją kawę. Kiedy wchodzę do Sali, wszyscy odwracają się do mnie i patrzą na mnie.
Roy uśmiecha się.
Witamy w Sawyer.
Dzięki.
To dobre miejsce.
Chcę wyjść.
Tu wydobrzejesz.
Uciec.
Zaufaj mi, ja to wiem.
Rozjebać się.
Jasne.
Zdechnąć.
Chodźmy do twojego Pokoju.
Przechodzimy z Górnego Poziomu Sali do Korytarza na drugim końcu. Wzdłuż Korytarza są Pokoje, z których dobiegają rozmowy Ludzi, śmiech, płacz. Zatrzymujemy się przed drzwiami i Roy otwiera drzwi i wchodzimy do Pokoju. Pokój jest dość duży i stoją w nim cztery łóżka, w każdym rogu jedno. Obok każdego łóżka jest mała szafka nocna i mała komoda. Z boku jest Łazienka. Na jednym z łóżek siedzą i grają w karty dwaj mężczyźni i obydwaj spoglądają na nas, kiedy wchodzimy Larry, Warren, to jest James.
Mężczyźni wstają i podchodzą do miejsca, gdzie stoję, i przedstawiają mi się. Larry jest niski i mocno zbudowany jak obuch dwuręcznego młota. Ma długie brązowe włosy i gęstą brodę i południowy akcent. Wygląda na trzydzieści pięć lat. Warren ma po pięćdziesiątce i jest wysoki i szczupły i opalony i dobrze ubrany i ma szeroki uśmiech.
Podajemy sobie dłonie i pytają, skąd jestem, i opowiadam. Pytają, czy chcę zagrać w karty, i mówię, że nie. Mówię, że jestem zmęczony i chcę odpocząć i dziękuję Royowi i idę do pustego łóżka i kładę się. Roy wychodzi, a Larry i Warren wracają do kart.
Zamykam oczy i robię głęboki wdech i myślę o swoim życiu i jak tu wylądowałem. Myślę o szkodach, zniszczeniach i krzywdach, jakie wyrządziłem sobie i innym. Myślę o nienawiści do samego siebie i pogardzie dla samego siebie. Myślę o tym, jak i dlaczego i co się stało, i myśli przychodzą z łatwością, ale odpowiedzi nie.
Słyszę kroki, wyczuwam obecność. Otwieram oczy, a nade mną stoi mężczyzna. Jest po trzydziestce. Średniego wzrostu i szczupły jak trzcina z długimi kościstymi rękami i delikatnymi dłońmi. Schludny, krótkie włosy, gładko ogolony.
Jesteś nowy.
Jest zdenerwowany i pobudzony.
No.
I jego oczy są puste.
Jak masz na imię?
James.
Siadam.
Jestem John.
Siada na skraju łóżka i podaje mi wizytówkę.
To moja wizytówka.
Czytam ją. John Everett. Ninja Seksualny. San Francisco i Świat. Śmieję się.
Chcesz coś zobaczyć?
Sięga po portfel.
Pewnie.
Otwiera go i wyciąga wyblakły artykuł z gazety, podaje mi go.
Artykuł jest stary z „San Francisco Chronicle”. Jest w nim zdjęcie mężczyzny stojącego na środku Ulicy, trzymającego tabliczkę. Nagłówek brzmi Mężczyzna Aresztowany na Market Street z Tabliczką Sprzedam Kokainę Trzy Godziny po Wyjściu z San Quentin.
To ja.
Znowu się śmieję.
Dostałem kolejne trzy lata.
Oddaję mu artykuł.
Niefajnie.
Chowa go do kieszeni.
Jebałeś kiedyś kogoś w dupę?
Co?
Jebałeś kiedy kogoś w dupę?
O czym ty gadasz?
Wciągnąłem się w to w Więzieniu i teraz jestem uzależniony. Od tego i kokainy. Pomyślałem, że powinienieś się od razu dowiedzieć.
Patrzę na niego.
Uczciwość i szczerość są tu bardzo ważne. To część Programu, a ponieważ postępuję zgodnie z Programem, chciałem ci powiedzieć. W porządku?
Wbijam w niego wzrok.
W porządku.
Robi się nerwowy, wstaje, spogląda na zegarek.
Czas na lunch. Chcesz, żebym pokazał ci Stołówkę?
Wstaję bez słowa. Tylko patrzę.
Wychodzimy i mijamy Oddział i ciąg Korytarzy. Kiedy idziemy,
John opowiada o sobie. Ma trzydzieści siedem lat i jest z Seattle. Wychował się w zamożnej i wpływowej rodzinie, która go wydziedziczyła. Ma dwudziestojednoletnią Córkę, której nie widział od dziesięciu lat. Spędził osiem lat w więzieniu. Ojciec zaczął go molestować, kiedy miał pięć lat.
Wchodzimy do długiej Sali ze szklanymi ścianami po obu stronach. W jednej części siedzą kobiety i jedzą lunch, w drugiej siedzą mężczyźni. Na końcu Sali jest Lada z barem sałatkowym, gdzie wydaje się posiłki. Stoją tam dwie kolejki jak w kantynie. John bierze dwie tace, podaje mi jedną i stajemy w kolejce.
Kiedy posuwamy się do przodu, obserwuję otoczenie. Kobiety i mężczyźni. Jedzenie. Rozmowy, ale bez uśmiechów. Okrągłe stoliki otoczone ośmioma krzesłami. Na krzesłach siedzą Ludzie, na stołach są talerze i szklanki i tace. W Części Męskiej jest około stu dwudziestu pięciu mężczyzn przy stołach mogących pomieścić dwustu. W Części Żeńskiej jest około stu kobiet przy stołach mogących pomieścić sto pięćdziesiąt. Biorę talerz zupy i szklankę wody i kiedy przechodzę przez Salę, czuję, jak ludzie się na mnie gapią. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądam.
Znajduję pusty stolik i siadam i jestem sam. Wypijam łyk wody i zaczynam sobie wkładać łyżką zupę do ust. Jest gorąca i każda łyżka to przeszywający ból warg, policzka, dziąseł i zębów. Jem powoli i uważnie i ani razu nie podnoszę wzroku. Nie chcę nikogo widzieć i nie chcę, żeby ktoś mnie widział.
Kończę zupę i przynajmniej przez chwilę jest mi dobrze. Mam pełny żołądek i jest mi ciepło i jestem zadowolony. Wstaję i biorę tacę i kładę ją na stercie innych tac i wychodzę ze Stołówki.
Wracam na Oddział. Kiedy mijam otwarte drzwi, ktoś mnie woła po imieniu. Zatrzymuję się i wracam do drzwi, a mężczyzna wstaje i wychodzi zza biurka i do mnie podchodzi. Jest tuż po trzydziestce. Bardzo wysoki i bardzo szczupły. Ma ciemne włosy ściągnięte w mały kucyk i nosi okrągłe ciemne okulary. Jest ubrany w czarny T-shirt, czarne spodnie i czarne tenisówki. Wygląda jak dorosła wersja chłopaka, który spędził dzieciństwo, siedząc przed komputerem i ukrywając się przed Dręczycielami.
Ty jesteś James.
Wyciąga do mnie dłoń. Podaję mu swoją.
Mam na imię Ken, jestem twoim Opiekunem Odwykowym.
Miło mi.
Odwraca się i idzie w stronę biurka.
Chodź i siadaj.
Idę za nim i siadam na krześle naprzeciwko i rozglądam się po jego Gabinecie. Jest mały i zagracony i wszędzie leżą sterty papierów i wszędzie leżą teczki. Na ścianach są rozkłady zajęć i małe zdjęcia ludzi albo pejzaży, a z tyłu za nim wisi oprawiony w ramkę egzemplarz Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików. Sięga po teczkę i kładzie ją na biurku i otwiera i spogląda na mnie.
Aklimatyzujesz się?
Tak.
Możemy ci w tym jakoś pomóc?
Nie.
Potrzebne nam są dodatkowe informacje, żeby uzupełnić twoją teczkę. Czy mógłbyś odpowiedzieć na kilka pytań?
Tak.
Podnosi długopis.
Kiedy zacząłeś brać narkotyki i pić alkohol?
Zacząłem pić, kiedy miałem dziesięć lat, brać narkotyki, kiedy miałem dwanaście.
Kiedy zacząłeś brać regularnie?
Kiedy miałem piętnaście lat, piłem codziennie, kiedy miałem osiemnaście, piłem i ćpałem codziennie. Od tego czasu biorę znacznie, znacznie więcej.
Urywa ci się film?
Tak.
Jak często?
Codziennie.
Od kiedy tak się dzieje?
Od czterech albo pięciu lat.
Wymiotujesz?
Codziennie.
Jak często?
Po obudzeniu, po pierwszym drinku, po pierwszym posiłku i potem jeszcze parę razy.
Parę to znaczy ile?
Trzy do siedmiu.
Od kiedy tak się dzieje?
Od czterech albo pięciu lat.
Czy rozważasz samobójstwo?
Tak.
Czy próbowałeś je popełnić?
Nie.
Czy zostałeś kiedyś aresztowany?
Tak.
Ile razy?
Dwanaście albo trzynaście.
Za co?
Takie tam.
To znaczy?
Posiadanie, posiadanie z zamiarem sprzedaży, trzy razy prowadzenie w stanie nietrzeźwym, kilka oskarżeń o wandalizm i zniszczenie mienia, napad, napad z niebezpiecznym narzędziem, napad na oficera służby czynnej, zakłócenie porządku publicznego i zakłócenie porządku publicznego w stanie nietrzeźwym. Możliwe, że coś tam jeszcze było, ale w tej chwili nie pamiętam.
Czy któreś z tych oskarżeń jest jeszcze aktualne?
Większość.
Gdzie?
W Michigan, Ohio i Karolinie Północnej.
Czy byłeś na Rozprawie?
Nie.
Czy zostałeś zwolniony za Kaucją?
Nie stawiłem się na rozprawę.
Gdzie?
Wszędzie.
Dlaczego?
Byłem już w Areszcie. Nie podobało mi się i nie chciałem wracać. Kiedyś będziesz musiał stanąć przed sądem.
Wiem.
Będziemy cię zachęcać, żebyś zrobił to jeszcze tutaj. Albo przynajmniej się zgłosił.
Zastanowię się.
W jaki sposób zarabiałeś na życie?
Sprzedając narkotyki.
To będzie się musiało skończyć.
Wiem.
Czy poddałeś się kiedyś Leczeniu?
Nie.
Dlaczego?
Nigdy nie chciałem się zgłosić. Powiedziałem Rodzicom, że jeśli spróbują mnie zamknąć, ucieknę i nigdy więcej mnie nie zobaczą. Uwierzyli mi.
Przerywa i odkłada długopis. Patrzy mi w oczy i czuję, że mnie bada, czeka, aż odwrócę wzrok, więc tego nie robię.
Czy chcesz się wyleczyć?
Tak sądzę.
Tak sądzisz?
No.
Czy to znaczy tak?
To znaczy, że tak sądzę.
Dlaczego?
Moje życie to Piekło, było Piekłem już zbyt długo. Jeżeli nie przestanę, to umrę. Nie jestem pewien, czy chcę już być martwy.
Czy jesteś gotów zrobić wszystko, co trzeba?
Nie wiem.
Zapytam raz jeszcze. Czy jesteś gotów zrobić wszystko, co trzeba? Nie wiem.
Zapytam jeszcze raz. Czy jesteś gotów zrobić wszystko, co trzeba? Nie wiem.
Patrzy na mnie zły, że nie udzielę mu odpowiedzi, którą chciałby usłyszeć. Wytrzymuję jego spojrzenie.
Jeżeli nie jesteś gotów zrobić wszystkiego, co trzeba, możesz równie dobrze odejść. Wolałbym, żebyś tego nie robił, ale nie możemy ci pomóc, dopóki nie będziesz gotów pomóc samemu sobie. Pomyśl o tym i porozmawiamy. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, znajdź mnie.
Dobrze.
Wstaje i wstaję i obchodzi biurko i wychodzimy z Gabinetu i idziemy z powrotem na Oddział. Mężczyźni wracają z lunchu i zbierają się w małych grupkach przy stołach, na kanapach, na rozkładanych krzesłach. Ken pyta mnie, czy chcę kogoś poznać, i mówię mu nie i odchodzi i patrzę, jak podchodzi do innego mężczyzny i zaczyna z nim rozmawiać. Siadam na krześle i zapalam papierosa i głęboko się zaciągam i patrzę na mężczyzn siedzących dookoła. Są czarni i biali i żółci i brązowi. Mają długie włosy, krótkie włosy, brody i wąsy. Są dobrze ubrani i noszą łachmany, są grubi i są chudzi. Są twardzi, ogorzali, zmęczeni i zdesperowani. Groźni i oprychowaci, uzależnieni i niepoczytalni. Wszyscy są różni i wszyscy są tacy sami i kiedy siedzę tam i palę papierosa, napędzają mi niezłego stracha. Ken kończy rozmawiać z mężczyzną i oznajmia, że czas na Wykład, więc Mężczyźni wstają i zaczynają wychodzić. Leki przestają działać i potrzebuję więcej, więc nie idę na Wykład, tylko wracam do Skrzydła Medycznego i staję w kolejce. Kiedy kolejka posuwa się do przodu, zaczynam odczuwać niepokój i zdenerwowanie i złość.
Z każdym krokiem zbliżającym mnie do leków, uczucia się nasilają. Czuję, jak serce bije mi szybciej, i spoglądam na dłonie i trzęsą się i kiedy dochodzę do okienka, nie mogę mówić. Chcę czegoś, potrzebuję czegoś, muszę coś dostać. Cokolwiek. Po prostu mi to kurwa daj.
Pielęgniarka mnie rozpoznaje i sięga po kartę i spogląda na nią i odwraca się i wyciąga z szafki leki. Podaje mi je z małym plastikowym kubkiem wody i połykam je tak szybko jak potrafię i odchodzę od okienka i czekam. Prawie natychmiast czuję się lepiej. Serce mi zwalnia, dłonie przestają się trząść, zdenerwowanie, niepokój i złość znikają.
Odwracam się i wychodzę i idę w stronę Oddziału i idę do Auli, gdzie siadam i słucham, jak mężczyzna opowiada o związku między zdrową dietą a sprawnym umysłem. Nic z tego nie rozumiem przez leki i w pewnym momencie Wykład się kończy i wstaję i wychodzę i wracam na Oddział z resztą mężczyzn. Jeden z nich wygląda jak Gwiazda Filmowa i wydaje mi się, że z nim rozmawiam, ale nie jestem pewien. Popołudnie i wczesny wieczór przemijają pod pokrywą otumanienia, gdzie zdolność do zbornego rozumowania zanika i gdzie każda chwila wydaje się wiecznością. Wkrótce po kolacji wchodzę do łóżka i po raz pierwszy od kilku lat mam świadomość tego, że zasypiam.