Читать книгу Delikwentki - James Patterson - Страница 11
3
ОглавлениеCiemność, mimo iż pokój był dobrze oświetlony. Zimno, mimo iż panowała w nim taka wilgoć, że koszula przykleiła mi się do ciała, a na czole pojawiły się kropelki potu. Krew, którą czułam w ustach, przeszywający ból w żebrach, sińce na nadgarstkach od kajdanek, którymi byłam przykuta do ściany – wszystko to było rzeczywiste. Zanim straciłam przytomność, stoczyłam jakąś walkę. Jej okruchy i fragmenty błyskały mi przed oczami. Kopałam i waliłam pięściami. Jak mi się wydaje, ugryzłam kogoś w ramię. Ale nie miało to znaczenia. Żaden z tych szczegółów już się nie liczył.
Ujrzałam teraz to, co zobaczyła Winnie. La Reddition. Kapitulację. Przestań z tym walczyć, a będzie ci łatwiej. La Reddition wyciągała do mnie dłoń, ale ja jeszcze jej nie uścisnęłam.
Czas mijał. Według moich obliczeń, od śmierci mojej najlepszej przyjaciółki upłynęło około dziesięciu godzin.
Drzwi celi otworzyły się i stanął w nich Boulez, dyrektor Zakładu Karnego i Poprawczego dla Kobiet. Ciemne, posmarowane czymś tłustym, zaczesane do tyłu włosy. Nieskazitelny trzyczęściowy garnitur, zapięty na wszystkie guziki. Wyglądał jak polityk, którym pewnie był. W Ameryce Boulez byłby członkiem rady miejskiej planującym ubieganie się o miejsce w Kongresie. We Francji był dyrektorem więzienia czekającym na szansę awansu do Ministerstwa Sprawiedliwości.
– Nie będę tracił czasu na uprzejmości – powiedział, sięgając, jak się wydawało, po właściwe słowa, jako że jego podwładne zamordowały właśnie moją najlepszą przyjaciółkę, a potem pobiły mnie i zakuły w kajdanki.
Rozejrzałam się po celi, w przybliżeniu wielkości mojej spiżarni w Stanach, zanim się przenieśliśmy. Pleśń na ścianach i suficie. Ciemne plamy na betonowej podłodze podobne do plam oleju w garażu – z tym że te były skutkiem uszkodzenia ludzkiego organizmu, a nie pojazdu.
Było to le mitard, więzienie w więzieniu: Czyli karcer.
Boulez nie był zachwycony tym, że się tu znalazł. Nie lubił brudzić sobie wypielęgnowanych rąk. Miał powód, żeby mnie odwiedzić, i zamierzał szybko przejść do rzeczy.
– Proszę mi powiedzieć, czego pani użyła – powiedział. – Uprości to sprawę inwentaryzacji zawartości szafki z lekami w celu sprawdzenia, czego brakuje. Będzie nam łatwiej, jeśli zezna to pani sama. – Jego angielski był bezbłędny, choć z silnym akcentem. Większość wykształconych Francuzów mówi płynnie po angielsku.
Zakasłałam, brudząc kropelkami krwi swoje brązowe spodnie.
– Nie zamierzam pytać o to dwa razy – warknął.
– Świetnie. Nie będę musiała dwa razy ignorować pańskich pytań.
Zamrugał oczami, starając się skupić. Jego umysł potrzebował chwili, żeby pojąć, co powiedziałam. A potem się skrzywił.
– Czy też było to samobójstwo? – zapytał. – Każda z was miała dostęp do leków. Albo zabiła się sama, albo pani ją otruła. Co to było, Abbie?
Było rzeczą oczywistą, że z przyjemnością wypowiada do mnie te słowa. Oboje wiedzieliśmy, że żadna z tych wersji nie jest prawdziwa. Ale on dawał jasno do zrozumienia, że jedna z nich zostanie przyjęta jako wersja oficjalna.
– Winnie nigdy nie odebrałaby sobie życia – powiedziałam. – Proszę mi nie wmawiać, że to zrobiła.
– Ach, tak. – Uniósł głowę. – A więc morderstwo.
Próbował sprowokować mnie do ostrej reakcji. Ten gość powinien na zawsze pozostać dyrektorem więzienia. Nie było lepszego ujścia dla sadystycznych skłonności.
– Oczywiście, miała pani prawo obwiniać ją za swoje kłopotliwe położenie – powiedział.
Zakasłałam znowu. Z takim samym skutkiem. Wytarłam podbródek o ramię, nie mogąc posłużyć się dłońmi.
– Nie zamierzam zapomnieć tego, co się dzisiaj wydarzyło – warknęłam. – Ktoś będzie musiał za to zapłacić.
– Mam lepszy pomysł. – Boulez podszedł, okazując dość pewności siebie wobec faktu, że byłam unieruchomiona. Zatrzymał się kilka kroków przede mną, tuż poza zasięgiem moich nóg, na wypadek gdybym chciała go kopnąć.
– Niech się pani przyzna do tamtego podwójnego zabójstwa – powiedział. – A to, co przydarzyło się pani przyjaciółce Winnie, zostanie uznane za samobójstwo.
Jasna sprawa. Żadna z naszej czwórki nie przyznała się podczas rozprawy sądowej do popełnienia morderstwa. Boulez chciał zostać bohaterem, który nakłonił mnie do przyznania się. Chciał dostać do ręki kawałek krwistego ochłapu, żeby móc go rzucić mięsożernym międzynarodowym mediom – a w odpowiednim momencie, także francuskim wyborcom.
– A jeśli tego nie zrobię? – zapytałam.
– No cóż, popełniła pani już dwa morderstwa. A teraz trzecie? Nie możemy trzymać pani w więzieniu dłużej niż do końca życia, prawda? Ale są inne sposoby wymierzania kary, Abbie. – Ruszył z powrotem w kierunku drzwi celi. – Dam pani czterdzieści pięć dni na przemyślenie sprawy.
– Przypuszczam, panie Boulez, że ma pan na myśli trzydzieści.
Niedawno we Francji uchwalono ustawę ograniczającą czas przetrzymywania w le mitard do trzydziestu dni. Ale wszyscy tutaj wiedzieli, że są sposoby na obejście tego ograniczenia.
– Powiedziałem czterdzieści pięć? I miałem rację. – Kąciki jego ust wykrzywiły się. Popchnął knykciami palców drzwi, które otworzyły się z lekkim zgrzytnięciem.
– Panie Boulez! – zawołałam za nim. – Nie wygra pan. Pewnego dnia zamierzam stąd wyjść.
Boulez zmarszczył brwi. A potem uśmiechnął się szeroko.
– Madame, jest pani najsłynniejszą zbrodniarką w dziejach Francji. Nigdy pani stąd nie wyjdzie.
Rzekłszy to, zniknął. Oświetlenie, włączane poza celą, zgasło, pogrążając mnie w ciemnościach. Na trzydzieści dni. Lub może na czterdzieści pięć.
Albo do końca mojego życia.
A wszystko to z powodu dwóch nocy spędzonych w Monte Carlo.