Читать книгу Święty i błazen. Jego droga do świętości. OPR. MK. - Jan Grzegorczyk - Страница 12

Ostatni i jedyny

Оглавление

— Jest znaczące, że ostatnią mszę stryj odprawił u dominikanów. Czyli w jakiś symboliczny sposób przygarnął go ojciec „na swoją parafię”.

— Tak, w naszym klasztorze w Krakowie, w bocznej kaplicy Świętego Krzyża w przeddzień pójścia do szpitala na operację oczu. Służyłem. Byliśmy sami. No i oczywiście Aniołowie. Jeden z nich „zaniósł tę ofiarę na ołtarz w niebie przed Oblicze Boskiego Majestatu... abyśmy otrzymali obfite błogosławieństwo”. Tak słabo już widział, że wszystko, co było możliwe, czytałem. Ewangelię zaczął jedynie. Ja, chociaż wtedy nie byłem nawet diakonem, musiałem ją skończyć. Ledwie stojąc na nogach i trzymając się ołtarza, zwracał się ku mnie jako ku jedynemu reprezentantowi Ludu Bożego, oczekując odpowiedzi i udzielając błogosławieństwa. Byłem ostatnim i jedynym.

— Zawsze ojciec powiada mi, że msza jest centrum ojca życia, że główna myśl każdego dnia to, jak ją zorganizować. Czy czuje się jakoś ojciec przez tę mszę naznaczony? Ojciec wtedy szedł drogą ku kapłaństwu. Najpierw dane było ojcu zaznać smaku słabości...

— Tak, smak słabości. On był nie tylko w czasie tej mszy. Potem odwiedzałem stryja w szpitalu. Pewnego dnia poprosił mnie, bym go ogolił. Nie miałem w tej materii doświadczenia. Taką przysługę wyświadczałem pierwszy raz w życiu, sam od niedawna się goliłem. Nie bardzo to mi się powiodło, zapychającą się co rusz mydłem żyletką gładziłem jego pomarszczoną twarz, aż w końcu biała piana zaczęła zabarwiać się na czerwono. „To nic, nie przejmuj się” — powiedział. Nie było w tym żadnego wydziwiania, tak samo jak w poproszeniu mnie o tę przysługę. Uczył mnie w tamtej chwili stawania się człowiekiem i kapłanem. Gdy przyszedłem po raz drugi, by go ogolić i zdać mój egzamin poprawkowy, okazało się, że się spóźniłem. Był wczesny ranek, pierwszy dzień nowego roku 1970. Pielęgniarka nie chciała mnie wpuścić, twierdząc, że jestem niepotrzebny...

— Kiedy się ojciec dowiedział o prawdziwym powodzie śmierci, o wstydzie stryja?

— Wtedy, od pacjentów z oddziału okulistycznego.

— A czy był ojciec u stryja już po operacji?

— Ostatni raz go widziałem przed operacją. Podobno nocą wołał jakiegoś Jaśka.

— Czy wcześniej ktoś z ojca bliskich umarł?

— Nie, to była pierwsza śmierć, jaką przeżyłem. I to od razu kogoś tak dla mnie ważnego. Po pogrzebie stryja, który odbył się w niesamowitej aurze — ciepły styczeń, zwariowany jak tego roku — wyjechałem, strząsając pył, a raczej błoto, z butów i nogawek. Przysięgałem w duszy, że nigdy do Paleśnicy nie wrócę. Nie tak wyobrażałem sobie pogrzeb księdza, który czterdzieści lat poświęcił tej parafii. Biskup nie raczył przyjechać ani przysłać oficjalnego delegata.


Święty i błazen. Jego droga do świętości. OPR. MK.

Подняться наверх