Читать книгу Gangsterskie egzekucje - Janusz Szostak - Страница 7
Rozdział 2
ОглавлениеROZDZIAŁ 2
Śmierć na raty
Andrzej C. „Kikir”, legenda warszawskiego półświatka. Stał na czele grupy markowskiej i podlegali mu także „Mutanci”. Co prawda „Kikir” regularnie siedział w więzieniu, ale często wychodził na przepustki i miał kontakt ze swoimi ludźmi. Gdy porwano Kamila W., był właśnie na wolności. Czuł, że jego ludzie mogą mieć z tym coś wspólnego.
– „Kikir” spotkał się z „Mutantami” przed cmentarzem w Markach – opowiada mi „Golden”. – Byli tam między innymi: „Juri”, „Pikus” i „Cieluś”.
– Macie coś wspólnego z porwaniem tego małolata? – zapytał „Kikir” bez zbędnych wstępów.
– No co ty, Andrzej! Nikt by ciebie w chuja nie walił – odpalił Robert C. „Cieluś”, zwany też Robinsonem.
– To wasza robota? – „Kikir” nie zważał na deklarację „Cielusia”. – Przyznajcie się od razu, to da się to jakoś odkręcić. Nikt nie będzie miał do was żalu. Ale jak się wyda, że to jednak ktoś z was zrobił, to żywcem zakopię na tym cmentarzu – zagroził swoim ludziom.
– Jak wrócili z tej cmentarnej rozmowy, to od razu zawołali tych chłopaków, co do tego porwania byli, i ustalili, że trzeba „Kikira” zlikwidować, bo on ich wszystkich odjebie – twierdzi „Golden”.
– „Kikir” nie przewidział tego, że jego ludzie mogą stanąć przeciwko niemu. Zupełnie się przeliczył – ocenia Jan „Majami” Fabiańczyk, były stołeczny policjant.
Zrozumiał, że jego ludzie go okłamali dopiero wówczas, gdy wkrótce w ręce policji wpadło kilku porywaczy. To przelało czarę goryczy. Andrzej C. wpadł w szał. I to był praktycznie koniec jego gangu.
– Część chłopaków została z „Kikirem”, inni przystali do „Jurija”. U „Kikira” został kret – „Cieluś”. Wyłapywał dla „Mutantów” informacje – zeznawał „Tołdi”.
– „Kozioł” opowiadał, że wówczas zapanowała wśród nich straszna panika, bo „Kikir” o pomoc zwrócił się do „Klepaka” i wszyscy od niego też byli za znalezieniem tych, którzy porwali syna ich kolegi – tłumaczy Zygmunt. – A gdyby wyszło, że „Mutanci” ich okłamali, to od momentu rozmowy przed cmentarzem ich życie było na kartę kredytową. Wiedzieli, że ten debet zaraz się skończy, jeżeli nie wyprzedzą ruchów „Kikira” i go nie odpalą. Skupili się na zorganizowaniu zamachu na niego.
Było wiadomo, że musi polać się krew: – Albo on nas zabije, albo my jego! – stwierdzili rebelianci i postanowili się pozbyć byłego szefa.
W nocy z 23 na 24 września 2000 roku – dzień po tym, jak wyszedł na pięciodniową przepustkę z więzienia w Radomiu – „Kikir” jechał swoim bmw wraz z żoną, za nim renaultem clio podążał Arkadiusz Z., osobisty ochroniarz. Wracali z dyskoteki. Powoli zbliżała się północ, gdy byli niedaleko Emilianowa i zaledwie kilkanaście kilometrów od centrum Warszawy. Nie zwrócili uwagi na wyprzedzający ich samochód terenowy. W chwilę później w ich kierunku padły strzały. Kule poszatkowały oba samochody. „Kikir”, jego żona i ochroniarz zostali ranni. Najpoważniej ucierpiał Andrzej C., który w czasie ataku zamachowców własnym ciałem osłaniał małżonkę. Kule uszkodziły mu tętnicę i żyłę ramienną.
„Poczułem, jak kule rozrywają mi sweter i skórę na klatce piersiowej. Strzelali do mnie chyba z karabinów automatycznych. Nie wiem, kto chciał mnie zabić” – zeznawał „Kikir” przesłuchującym go policjantom.
Tylko błyskawiczna pomoc lekarska i skomplikowana operacja uratowały mu życie. Andrzej C. dochodził do siebie w szpitalu wojskowym przy Szaserów.
Okazuje się, że gangster z Marek miał w tym czasie problemy nie tylko z „Mutantami”. Miesiąc przed atakiem na samochód „Kikira”, na drodze z Wołomina do Duczek, ostrzelano auto Grzegorza K. „Ojca” – gangstera powiązanego w tym czasie z „Dziadem”.
– Wyszedłem z tego bez szwanku – wyjaśnia mi „Ojciec”. – Ale ci kilerzy mieli pecha, bo poznałem, kto do mnie strzelał. Tydzień później „Kikir” wyszedł na przepustkę i spotkał się ze mną. Wymyślił tłumaczenie godne Nagrody Nobla. Powiedział, że to on kazał mnie postraszyć, bo działo się to w czasie, gdy „Mutanci” narzucili haracz na Janusza Ch. za to, że wiedział, iż „Dziad” chciał odpalić „Kikira”, a Janusz go nie ostrzegł. I za to miał ponieść karę.
– Mocno skomplikowane – zauważam.
Było to tak, że koło domu „Kikira” znaleziono ładunek wybuchowy – dwa pociski armatnie zakopane przy drodze w Markach. Nieopodal w busie siedzieli Cezary L. „Ślepy” oraz Janusz Ch. – obaj powiązani z Henrykiem N. „Dziadem” – czekali, aby dać znać, gdy „Kikir” będzie wracał do domu. Wtedy „Długopis” miał zdetonować bombę. Andrzej C. miał zginąć, gdyż popierał Czesława K. „Cebera” w sporze z „Dziadem”.
W lokalu, który „Ślepy” prowadził w Wołominie, pojawił się pewnego dnia „Ceber” i oznajmił, że zamierza zabrać z lombardu „Dziada” zdeponowane tam pieniądze i otworzyć własny biznes.
– „Ceber” planował uruchomić swój kantor oraz lombard i wycofał pieniądze zainwestowane w biznes z „Dziadem”. Heniek bał się, że straci klientów w swoim lombardzie. Co było równoznaczne z wyrokiem na „Cebera” – mówił mi o tym Grzegorz K. „Ojciec” w książce „Komando śmierci”.
„Ceber” domagał się także od „Ślepego” i Janusza Ch. zabrania swojej kasy włożonej do lombardu „Dziada” i przyniesienia do jego, który rzekomo otwiera razem z żoną Stanisława K.
– Im to się jednak nie spodobało. Z tą wiadomością, którą usłyszeli od Cześka, pobiegli od razu do „Dziada”. Panika była duża. Zapadła decyzja o eliminacji „Cebera” – mówi Zygmunt, który był świadkiem tej rozmowy.
Wszystkich jednak zaskoczyło, że interesy z „Ceberem” chce robić, przez swoją żonę, Stanisław K.
– Ze Staśkiem nie było kontaktu, ponieważ siedział i nikt nie wiedział, jakie jest jego zdanie na ten temat – dodaje Zygmunt. – Przed zamknięciem Stasiek prowadził już kantor i zostawił lokal, a jego żona twierdziła, że „Ceber” tylko od niej go wynajął. A ona i Stasiek nie są jego wspólnikami w tym biznesie. To było końcem działalności i życia „Cebera”.
„Cebera” w tym sporze z „Dziadem” wspierali „Kikir” i „Salaput”. Dlatego Henryk N. dedykował „Kikirowi” dwa pociski armatnie. Ale Janusz Ch. i „Ślepy” zostali tego wieczoru wylegitymowani przez policyjny patrol. Zatem odpuszczono sobie zamach. Jednak pozostawiono pociski zakopane przy drodze. Ze względu na to, że były zakopywane w nocy, zamachowcy zostawili wiele śladów, które rano dostrzegli ludzie „Kikira”. Szybko zorientowali się, że coś jest zakopane w pobliżu domu ich bossa.
– Te pociski zobaczył Wiesiek „Krawiec” – wyjaśnia Zygmunt. „Markowscy” gangsterzy zgłosili to na policję. Wezwano saperów, którzy rozbroili ładunek.
– Szybko skojarzono, kto stoi za próbą zamachu, że to robota „Dziada”. Wtedy naprawdę zaczęto się bać „Dziada” i jego ludzi. Bo wcześniej to się śmieli z niego, że to węglarz i gołębiarz. Bo co z niego za bandyta, jak nie latał z giwerą po mieście i nic nie ukradł, a jego największym przestępstwem był handel spirytusem, który sprowadzał „Wariat”. Dopiero wtedy docenili „Dziada” także inni. Jednak niektórzy nadal nie wierzyli, że „Dziad” ma takie jaja – zauważa chłodno Zygmunt.
Andrzej C. od początku domyślał się, że może to być robota „Dziada”. Potwierdziła to informacja, którą dostał od policji, że w pobliżu parkował samochód, którym kierował Cezary L. Tego wieczoru już nie żył. Rzekomo torturował go „Fragles”, któremu wyznał, że był z nim Janusz H. Do uprowadzenia i śmierci Cezarego L. jeszcze wrócimy.
Tymczasem zapadła decyzja o porwaniu Janusza Ch. „Kikir” był wściekły, że ten nie powiedział mu o bombie, choć przez wiele lat się przyjaźnili. Zatem wyrok był przesądzony i nie przewidywano od niego odwołania. Jednak mareccy gangsterzy nie chcieli od razu zabić Janusza Ch. Planowali go najpierw okraść, bo było z czego. Niechybnie potem poszedłby do piachu. Ale „Kikir” nie zdążył w pełni zrealizować tego planu.
– Wywieźli Janusza do lasu i pobili, a gdy go wypuszczali, to jeszcze przecięli mu ścięgna nożem nad piętą, aby go upokorzyć. Była to wspólna akcja ludzi „Kikira” oraz „Klepaka”. Janka wydzwonił „Rudy” od „Klepaka”. Jak podjechał mercedesem, to już na niego czekali wołomińscy z „Mutantami”. Zabrali mu samochód i narzucili 50 tysięcy dolarów kary. Gdy Janusz wrócił ze szpitala po zszyciu nogi, była 23.00. Zadzwonił do mnie i do mojego wspólnika Staśka K. Pojechaliśmy do Janka i gdy wracałem od niego, około pierwszej w nocy, zajechał mi drogę polonez, a jeden z pasażerów zaczął do mnie strzelać. Ta akcja była zorganizowana na szybko i nie zdążyli się nawet przebrać, zamaskować. Byli w tych samych ubraniach, w jakich widziałem ich rano. Tylko kominiarki włożyli. Wrzuciłem wsteczny, długie światła i cofałem się tak szybko, jak się dało. Uderzyłem samochodem w jakąś barierę, wyskoczyłem na drogę i wtedy w światłach mojego auta zobaczyłem, kim są napastnicy. Od razu był przypał, bo przeżyłem, a oni byli pewni, że zginę – snuje opowieść „Ojciec”.
– Zdaje się, że mniej więcej w tym czasie „Kikir” trafił do szpitala przy Szaserów po ostrzelaniu jego bmw. Niektórzy twierdzili, że za tym zamachem stał pan. Motyw by się znalazł.
– Istniała taka wersja i byłem w kręgu podejrzewanych. Mogłem mieć powód po tym, jak usiłowano mnie zabić. Ale ja tego nie zrobiłem.
– Jak zatem potoczyły się wypadki po nieudanym zamachu na pana?
– Wtedy „Klepak” i „Rudy” uderzyli o pomoc do „Kikira” i nakłaniali go, aby wziął to na siebie. Było to w tym samym czasie, gdy Andrzejowi C. ostrzelali bmw, a on trafił do szpitala przy Szaserów. „Kikir” poprosił, aby go tam odwiedził mój wspólnik Stasiek K. Tłumaczył mu, że tylko chciał mnie postraszyć, bo wiedział, że jak ja ze Staśkiem przyjechałem do Janka, to Janek nie będzie płacił „Kikirowi” żadnych pieniędzy. Wtedy „Kikir” usłyszał jeszcze od Staśka, że muszą oddać Jankowi mercedesa i wtedy będziemy kwita. Andrzej obiecał, że zaraz „Mutanci” oddadzą to auto. I rzeczywiście postawili je na stacji benzynowej i powiedzieli nam, gdzie jest do odebrania. „Kikir” zgodził się na to tylko dlatego, że ja mu kiedyś życie uratowałem. No to byliśmy już kwita – objaśnia Grzegorz K. „Ojciec”
– To mocno pogmatwana historia – zauważam, usiłując ogarnąć niemal filmową opowieść „Ojca”.
– No fakt. Te bzdury, co on opowiadał, Stasiek nagrywał na dyktafon, żeby potem puścić tę rozmowę „Klepakowi”. W tej sprawie jest istotne to, o czym już mówiliśmy, że gdy „Kikir” został ostrzelany, to mnie jako pierwszego typował na zamachowca. Nikt wtedy nie brał pod uwagę „Mutantów”. Po tej strzelaninie „Mutanci” od razu odwiedzili go w szpitalu, on im zakomunikował, że mnie podejrzewa o ten zamach. Bardzo im wówczas ulżyło.
Ta sytuacja mocno zmyliła „Kikira”, w konsekwencji tego nie zdążył wyzdrowieć – 20 października zastrzelono go w sali oddziału chirurgicznego. Już wcześniej podejmowano takie próby, lecz zamachowcy przychodzili po czasie widzeń i nie byli wpuszczani przez pielęgniarki na oddział. Pojawiały się także budzące grozę pomysły, aby do sali, w której leży boss grupy mareckiej, wrzucić granaty.
W końcu sprawy w swoje ręce postanowił wziąć Ukrainiec Albert Juriowicz P. „Alik”. Był to znany płatny zabójca wcześniej związany z lubelskim gangiem „Pierza”. Za to zlecenie zażądał rzekomo 100 tysięcy złotych. „Mutanci” zorganizowali zrzutkę na kilera, jednak udało im się zebrać tylko 30 tysięcy.
„Alik” przyszedł do szpitala około 21.00. Wszedł do środka pewnym krokiem przez główne wejście. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt go nie zatrzymywał, mimo że godziny widzeń dawno minęły, ponieważ kiler był przebrany za księdza. Szedł prosto do celu, w kierunku sali numer 10. Andrzej C. leżał w niej sam. Ponoć gdy kiler stanął w drzwiach, to „Kikir” usiłował schować się pod łóżko. Egzekutor oddał do niego co najmniej sześć strzałów. Kule rozerwały żołądek, serce i płuca. Tymczasem mafijny cyngiel spokojnie wyszedł ze szpitala.
W notatce, którą na miejscu zbrodni sporządził jeden z policjantów, czytamy: „Ochroniarz zaprowadził nas na oddział chirurgii do sali numer 10, gdzie między łóżkami na brzuchu leżał mężczyzna z widocznymi ranami postrzałowymi w górnej partii pleców. Ustaliłem, że denatem jest pacjent szpitala Andrzej C., syn Waldemara, urodzony 26 listopada 1960 roku”.
Za miesiąc „Kikir” miał obchodzić 40. urodziny.
– Gdyby Andrzej nie próbował walczyć ze wszystkimi, toby się zorientował, że jego własna ekipa chciała go zabić za to, że szuka porywaczy Kamila – twierdzi „Ojciec”. – Gdyby nie pochytrzył się na tego mercedesa Janka, to pewnie miałby podpowiedziane, kto porwał tego chłopaka. Bo my wiedzieliśmy, że to „Mutanci” zrobili. „Tołdi” mówił swojemu wujkowi Władkowi K., który był naszym wspólnikiem, że wozi do Sadolesia żarcie, a tam trzymają tego chłopaka. Mówił też, że „Kikira” ostrzelali i chcą go dobić w szpitalu. Te grupy w tamtym czasie były ze sobą powiązane. Jednak nie każdy zasługiwał, aby go ostrzec przed wrogiem. Po ostrzelaniu mojego samochodu nikt „Kikirowi” nie zamierzał drugi raz ratować życia. I właśnie od tej pory żył na debecie. Czekaliśmy, jak długo to potrwa. „Klepak” z „Rudym” po tej akcji z „Kikirem” zostali sami. Wiedzieli, że nie mogą już liczyć na pomoc „Mutantów” – dodaje „Ojciec”.
– W obawie, że za strzelanie do mnie może być odwet, podjęli decyzję, że muszą odpalić Staśka K., bo mieszkał w Wołominie i był związany z „Dziadem”. Na Wołominie dużo ludzi zwracało się do niego o pomoc, co nie podobało się „Klepakowi” i „Rudemu” – „Ojciec” objaśnia kulisy gangsterskich porachunków.
Było grudniowe popołudnie 2000 roku, kiedy Stanisław K. podjechał pod swój dom w Wołominie. Był bardzo ostrożny. Nigdy nie zatrzymywał się, gdy pod sklepem naprzeciwko jego domu stał jakikolwiek samochód lub kręcił się ktoś podejrzany. Tego dnia stracił czujność i podjechał. Gdy otwierała się automatyczna brama jego posesji, ze stojącego pod Żabką samochodu wyskoczyło dwóch kilerów. Zaczęli strzelać do auta K. Mężczyzna był osaczony – mógł jechać jedynie do przodu. Egzekutorzy wbiegli za nim na podwórko. Dalej nie miał już dokąd uciekać. Uderzył samochodem w dom. Słysząc hałas, z okna domu wyjrzała żona Stanisława K. Widziała kilerów dobiegających do auta męża i jak padł martwy, trafiony kulami zamachowców.
– Od tej pory „Klepak” stał się bardzo elektryczny [ostrożny – przyp. aut.], gdyż w Wołominie został Tomek D. „Daca”, pasierb Staśka. A ten nie uchodził za normalnego. Nieraz po pijanemu strzelał do ludzi od „Klepaka” – opowiada Zygmunt. – Stasiek zawsze go wyciągał z kłopotów i załatwiał wszystko tak, żeby nie było konsekwencji. Mówił, że chłopak ma problemy z głową po trepanacji czaszki. Gdy Staśka już nie było, to Tomek najpierw jednemu typowi na siłowni w Wołominie strzelił w stopę, to jakoś zostało załagodzone. Ale wkrótce mocno się rozbrykał. Gdy dwóch ochroniarzy wyrzuciło go z baru, poszedł do domu po broń. Wrócił i zaczął strzelać. Postrzelił jednego. Tego już nie dało się załagodzić i „Daca” wylądował w areszcie. Jednak biegli uznali, że był niepoczytalny i dostał tylko dwa lata. Tyle, co na sankcji przesiedział.
„Daca” miał między innymi na koncie udział w wielu brutalnych napadach na konwojentów. Był związany z „Mokotowem”, a 19 maja 2018 roku brał rzekomo udział w rozkmince [próbie rozwiązania jakichś problemów – przyp. aut.] grupy mokotowskiej z czeczeńską mafią w Pruszkowie. Jest oskarżony w procesie gangu obcinaczy palców.
Wróćmy jednak do egzekucji wykonanej na „Kikirze”. Jego morderca także niedługo cieszył się życiem.
19 kwietnia 2001 roku na ulicę Olbrachta, na warszawskiej Woli, przyjechał rowerem kiler. Niejednokrotnie bywał tu prywatnie. Tym razem miał wykonać egzekucję na „Aliku”, mordercy „Kikira”.
Ukrainiec wyszedł na spacer ze swoim psem. Gdy szedł ulicą Olbrachta, pojawił się przy nim rowerzysta, który niespodziewanie wyciągnął broń, oddał dziesięć strzałów, po czym zakręcił szybko pedałami i odjechał.
– „Alik” był związany z „Mutantami” i oni po zabójstwie „Kikira” zwariowali, licząc, że przejmą Warszawę i będą rządzić – wyjawia „Obuch”, były mokotowski gangster. – Chcieli wejść na Ursynów. „Alik” zaczął się prężyć do „Korka” przez telefon. Ale ten grzecznie go poprosił, żeby „Mutanci” dali sobie spokój i odpuścili Ursynów. Byłem przy tej rozmowie i widziałem, jak Andrzej się wkurwił, gdy usłyszał od „Alika”, że nie wie, z kim rozmawia, i jego czas się skończył.
– Od tej chwili żyjesz na kredyt, ciesz się każdym następnym dniem, bo to długo nie potrwa – nakręcał się ukraiński kiler. I to było jego największym nieszczęściem, gdyż obraził i zlekceważył potężnego przeciwnika. Po tej rozmowie od razu było zebranie mokotowskich gangusów.
– Kto zna tego ruskiego kutasa? – padło pytanie. – Popytajcie o niego na mieście.
Okazało się, że „Alika” znał jeden z późniejszych liderów młodego „Mokotowa”. Ukrainiec często przychodził do knajpy, w której pracowała jego dziewczyna.
– Jeżdżę tam po nią i często widuję tego „Alika”, co z „Mutantami” lata.
– No to wyczapujesz go [zastrzelisz – przyp. aut.]. – Młody gangster dostał bojowe zadanie.
– Była to jego pierwsza robota, tak zwana firmówka. Ale nie miał sam tego robić. Dostał za kompana swojego dobrego kumpla. Od rozmowy „Korka” z „Alikiem” nie minęły dwa tygodnie. Dali im sprzęt i kasę jako premię. Pojechali na akcję na rowerach. O mały włos zostaliby uwaleni przy tej robocie. Bo gdy „Alik” wyszedł na spacer z psem i zobaczył, że ci dwaj pedałują w jego stronę, to wyczuł zagrożenie i zaczął się ostrzeliwać – relacjonuje „Obuch”, jakby przy tym był. – Po tej robocie tych dwóch zaczęło brać zlecenia za kasę. Oddychali pełną piersią, gdyż wtedy dopuszczono ich do Andrzeja. To zabójstwo ustawiło jednego z nich wysoko w hierarchii „Mokotowa”. Poczuł się wtedy bogiem, że to on był tym, który ustalił, gdzie szukać „Alika”, i go odpalił. Wszyscy po tej akcji byli dowartościowani. Wtedy także było powiedziane, że gdy kogokolwiek z naszych porwą i będą chcieli okupu, to za nikogo nie płacimy, ale go pomścimy. Jeśli nawet go nie wypuszczą, to chłopaki zemszczą się za kolegę.
W ten sposób ukraiński kiler uniknął oficjalnych zarzutów zabójstwa Andrzeja C. „Kikira”.
Wydawało się, że w wyjaśnieniu tej zbrodni pomogą, znani nam już z porwania Kamila W., Mirosław K. „Miron”, który został świadkiem koronnym, oraz Rafał T. „Tołdi”, tak zwana sześćdziesiątka [mały świadek koronny – przyp. aut.]. To oni opowiedzieli śledczym, kto i dlaczego zlecił zabójstwo Andrzeja C., a kto był kilerem. Na podstawie ich zeznań prokuratura oskarżyła: Jerzego B. „Jurija” vel „Mutanta”, Wojciecha Ć. „Ćwiarę”, Marka K. „Muła”, Krzysztofa B. „Kozła”, Adama S. oraz „Tołdiego”.
Zdaniem śledczych Adam S. kierował samochodem, z którego strzelano do „Kikira” na trasie z Wyszkowa do Warszawy. Strzelać mieli „Jurij” oraz „Alik”, który – wynajęty między innymi przez „Jurija”, „Ćwiarę” i „Muła” – poszedł do szpitala i zastrzelił Andrzeja C.
Jednak zdaniem sądu nie było dowodów na to, aby członkowie gangu „Mutantów” mieli związek z zabójstwem Andrzeja C. „Kikira”. Zatem wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni.
Egzekucja „Kikira” to splot wielu wydarzeń wywołanych porwaniem siedemnastoletniego Kamila W., co pociągnęło za sobą lawinę innych incydentów, z których część zakończyła się śmiercią ich uczestników. „Kikir” i Stanisław K. nie byli jedynymi.