Читать книгу Strzelby, zarazki i stal Krótka historia ludzkości - Jared Diamond - Страница 7

CZĘŚĆ I – OD EDENU DO CAJAMARKI ROZDZIAŁ 1 – DO LINII STARTU

Оглавление

Dogodny punkt wyjścia, od którego można zacząć porównywać przebieg procesów dziejowych na poszczególnych kontynentach, stanowi mniej więcej rok 11 000 przed Chrystusem1. Data ta odpowiada z grubsza początkom osiadłego życia w wioskach w kilku częściach świata, pierwszemu niekwestionowanemu zaludnieniu obu Ameryk, końcowi epoki plejstocenu i ostatniego zlodowacenia, jak również początkowi okresu zwanego przez geologów holocenem – najmłodszej, trwającej obecnie epoki geologicznej. W ciągu kilku tysięcy lat od tamtej chwili co najmniej w jednej części świata rozpoczął się proces udomowiania roślin i zwierząt. Czy zatem już wówczas ludzie zamieszkujący niektóre kontynenty zdecydowanie wyprzedzali pod względem rozwoju cywilizacyjnego mieszkańców pozostałych kontynentów lub mieli nad nimi wyraźną przewagę?

Jeśli tak było, to być może przewaga ta, powiększona jeszcze w ciągu ostatnich 13 tysięcy lat, dostarczy nam odpowiedzi na pytanie Yalego. Dlatego rozdział niniejszy będzie zawierać zwięzły przegląd dziejów ludzkości na wszystkich kontynentach na przestrzeni wielu milionów lat, poczynając od początku istnienia gatunku ludzkiego aż do wspomnianej chwili przed 13 tysiącami lat. Cała ta historia zostanie teraz streszczona na niespełna dwudziestu stronicach. Oznacza to, rzecz jasna, że będę przy tym pomijał szczegóły, wspominając jedynie o pewnych ogólnych tendencjach, które wydają mi się najistotniejsze w kontekście niniejszej książki.

Najbliższymi żyjącymi obecnie krewnymi człowieka są trzy gatunki małp człekokształtnych: goryl, szympans zwyczajny i szympans karłowaty (zwany również bonobo). Fakt, że nie występują one poza Afryką, wraz z licznymi dowodami kopalnymi, wskazuje wyraźnie, że najwcześniejsze stadia ewolucji człowieka także przebiegały na obszarze tego kontynentu. Tam właśnie, przed około 7 milionami lat (szacunkowe dane sięgają jednak od 5 do 9 milionów lat wstecz), bierze początek historia człowieka jako nauka odrębna od historii zwierząt. Mniej więcej w tym bowiem czasie populacja afrykańskich małp człekokształtnych podzieliła się na kilka grup, z których jedna w drodze ewolucji przekształciła się w dzisiejszego goryla, druga dała początek dwóm obecnym gatunkom szympansa, a trzecia – nam, ludziom. Jak się zdaje, linia goryli oddzieliła się przy tym nieco wcześniej, zanim nastąpił podział na szympansy i ludzi.

Skamieniałości wskazują, że linia ewolucyjna wiodąca do współczesnego człowieka osiągnęła w dużej mierze pionową postawę około 4 milionów lat temu, po czym 2,5 miliona lat wstecz zaczęły jej się zwiększać rozmiary ciała oraz wielkość mózgu. Te prehistoryczne ssaki naczelne nazywa się na ogół Australopithecus africanus (australopitek), Homo habilis (człowiek zręczny) oraz Homo erectus (człowiek wyprostowany; pitekantrop); jak się zdaje, w takiej właśnie kolejności przebiegała ich ewolucja. Chociaż Homo erectus, stanowiący etap osiągnięty około 1,7 miliona lat temu, był zbliżony do nas, ludzi współczesnych, pod względem rozmiarów ciała, jego mózg był wciąż jeszcze o połowę mniejszy od naszego. Około 2,5 miliona lat temu upowszechniły się kamienne narzędzia, lecz były to jedynie najprostsze przybory z łupanego lub ociosanego kamienia. Jeśli chodzi o znaczenie zoologiczne i cechy wyróżniające ten gatunek, to Homo erectus był już czymś więcej niż tylko człekokształtną małpą, lecz wciąż daleko mu było do współczesnego człowieka.


Ryc. 1.1. Daty zasiedlania przez istoty ludzkie poszczególnych regionów świata

Na przestrzeni pierwszych 5 czy 6 milionów lat, które upłynęły od powstania naszego gatunku (przed 7 milionami lat), cała historia ludzkości wciąż rozgrywała się na obszarze Afryki. Pierwszym przodkiem człowieka, który przekroczył granice tego kontynentu, był Homo erectus, o czym świadczą skamieniałości odkryte na Jawie, wyspie w Azji Południowo-Wschodniej, które przyjęło się nazywać człowiekiem jawajskim (zob. ryc. 1.1). Zazwyczaj zakłada się, że najstarsze szczątki tego gatunku – nie wiemy, rzecz jasna, czy są to szczątki mężczyzny czy kobiety – pochodzą sprzed mniej więcej miliona lat. Ostatnio jednak mówi się, że są starsze i datuje się je na 1,8 miliona lat wstecz. Mówiąc ściśle, nazwa Homo erectus odnosi się do tych właśnie odkrytych na Jawie skamieniałości, pochodzące zaś z Afryki dowody kopalne sklasyfikowane jako Homo erectus mogą wymagać odrębnej nazwy. W chwili obecnej najwcześniejsze niekwestionowane dowody obecności człowieka w Europie pochodzą sprzed mniej więcej pół miliona lat, lecz pojawiają się również opinie, że występował on na tym kontynencie już wcześniej. Z pewnością można by założyć, że kolonizacja Azji umożliwiła także równoczesne zaludnienie Europy, gdyż Eurazja stanowi jedną masę lądową, której nie przecinają żadne poważniejsze przeszkody na drodze potencjalnej kolonizacji.

Kwestia domniemanych wcześniejszych datowań ilustruje z kolei pewien problem, który raz za razem będzie powracać na kartach niniejszej książki. Otóż ilekroć jakiś naukowiec twierdzi, że odkrył „najstarszy przypadek” czegoś – i nieważne, czy tym czymś będzie najstarsza ludzka skamieniałość w Europie, najstarsze dowody na udomowienie kukurydzy w Meksyku czy też cokolwiek „najstarszego” w dowolnym zakątku świata – wiadomość taka natychmiast prowokuje innych badaczy do podejmowania prób obalenia tego twierdzenia poprzez znalezienie przypadku jeszcze starszego. W rzeczywistości bowiem musi przecież istnieć jakiś naprawdę „najstarszy” przypadek, względem którego wszelkie doniesienia o odkryciu przypadków wcześniejszych są błędne. Jednakże, jak się przekonamy, w odniesieniu do niemal wszystkich dotychczasowych ustaleń każdy kolejny rok przynosi nowe odkrycia i doniesienia o domniemanym istnieniu jeszcze wcześniejszych przypadków, wraz z obaleniem niektórych bądź wszystkich dotychczasowych twierdzeń tego rodzaju. Często potrzeba całych dziesięcioleci badań i poszukiwań, nim archeolodzy zdołają osiągnąć konsensus w takich sprawach.

Ludzkie skamieniałości sprzed mniej więcej pół miliona lat zaczęły się różnić od wcześniejszych szkieletów Homo erectus z uwagi na powiększoną, bardziej zaokrągloną i mniej kanciastą czaszkę. Znalezione na obszarze Afryki i Europy czaszki sprzed 500 tysięcy lat były już tak bardzo podobne do naszych, że zostały sklasyfikowane jako przynależące do gatunku Homo sapiens, a nie Homo erectus. Rozróżnienie to jest oczywiście umowne, gdyż ten pierwszy gatunek wyewoluował z tego drugiego. Jednakże ów wczesny Homo sapiens wciąż różnił się od nas pewnymi detalami budowy szkieletu i miał mózg znacznie mniejszy od naszego, a ponadto zachowywał się całkowicie odmiennie i posługiwał zupełnie innymi przedmiotami. Wytwarzające kamienne narzędzia ludy z epoki nowożytnej (takie jak choćby jeszcze pradziadowie Yalego) wzgardziłyby ich odpowiednikami sprzed pół miliona lat, uznawszy je za bardzo prymitywne. Ponadto jedynym pochodzącym z tego mniej więcej okresu ważnym osiągnięciem kulturowym naszych przodków, jaki można udokumentować z dużą dozą pewności, jest posługiwanie się ogniem.

Oprócz pozostałości szkieletów oraz wspomnianych prymitywnych narzędzi z kamienia nie zachowały się do naszych czasów żadne inne ślady wczesnych przedstawicieli gatunku Homo sapiens: żadne przykłady ich sztuki, kościane narzędzia ani nic innego. W okresie ich występowania, w ­Australii nie było jeszcze w ogóle ludzi, z tej oczywistej przyczyny, że nie sposób było przedostać się na ten kontynent z Azji Południowo-Wschodniej, nie mając łodzi. Istot ludzkich nie było również jeszcze w żadnym zakątku obu Ameryk, gdyż ich zasiedlenie wymagałoby z kolei zajęcia najbliżej położonej części kontynentu eurazjatyckiego, czyli Syberii, i prawdopodobnie także umiejętności szkutniczych. Dzisiejsza płytka Cieśnina Beringa, oddzielająca Syberię od Alaski, zmieniała się bowiem co pewien czas w suchy ląd, stając się szerokim mostem interkontynentalnym, gdyż w czasie kolejnych zlodowaceń poziom morza podnosił się i opadał. Jednakże zarówno budowa łodzi, jak i umiejętności niezbędne do tego, by przetrwać na obszarze Syberii, wciąż pozostawały poza zasięgiem wczesnych przedstawicieli gatunku Homo sapiens.

Pół miliona lat temu populacje ludzkie Afryki i zachodniej Eurazji zaczęły się różnić pod względem pewnych szczegółów budowy szkieletu zarówno między sobą, jak i od populacji wschodnioazjatyckiej. Populacja z Europy i zachodniej części Azji z okresu od 130 tysięcy do 40 tysięcy lat temu reprezentowana jest przez szczególnie dużą liczbę szkieletów osobników zwanych neandertalczykami i klasyfikowanych czasami jako odrębny gatunek, Homo neanderthalensis. Mimo że w wielu komiksach przedstawia się neandertalczyków jako podobne do małp zwierzęta żyjące w jaskiniach, mieli oni mózg nieco większy od naszego. Byli również pierwszymi istotami ludzkimi, które pozostawiły po sobie mocne dowody na to, że grzebały swych zmarłych i troszczyły się o chorych. Jednakże używane przez nich narzędzia pozostawały wciąż bardzo proste w porównaniu z polerowanymi toporami kamiennymi współczesnych mieszkańców Nowej Gwinei i zazwyczaj nie były jeszcze wykonywane w różnych kształtach, z których każdy miałby swoją bez trudu rozpoznawalną funkcję.

Nieliczne zachowane pozostałości neandertalczyków, istot ludzkich pochodzących z Afryki, bardziej przypominają nasz szkielet niż kościec Homo neanderthalensis. Jeszcze mniejsza jest liczba znanych nam fragmentów szkieletów z terenu Azji Wschodniej, lecz one z kolei zdają się różnić zarówno od szczątków afrykańskich, jak i neandertalskich. Jeśli chodzi o ówczesny tryb życia, to najlepiej zachowany materiał dowodowy stanowią przedmioty z kamienia oraz kości upolowanych zwierząt, zgromadzone na stanowiskach archeologicznych znajdujących się w południowej części Afryki. Choć szkielet mieszkańców Afryki sprzed 100 tysięcy lat był bardziej zbliżony do naszego niż kościec współczesnych im neandertalczyków, wytwarzali oni w gruncie rzeczy takie same prymitywne narzędzia z kamienia jak ci ostatni, wciąż jeszcze nie nadając im standardowych kształtów. Nie zachował się również żaden przykład ich sztuki. Sądząc na podstawie kości zwierząt, jakimi się żywili, ich umiejętności łowieckie nie były raczej szczególnie zaawansowane i polowali przede wszystkim na niegroźne stworzenia, które nietrudno było zabić. Nie zajmowali się polowaniem na bawoły, dzikie świnie i inną niebezpieczną zwierzynę. Nie potrafili nawet łowić ryb: w ich obozowiskach znajdujących się tuż nad brzegiem morza nie znaleziono rybich ości ani haczyków. Wraz ze współczesnymi im neandertalczykami nie są uważani za istoty ludzkie w pełnym tego słowa znaczeniu.

Dzieje ludzkości nabrały wreszcie tempa mniej więcej 50 tysięcy lat temu, kiedy nastąpiło coś, co nazwałem naszym „wielkim skokiem naprzód”. Najwcześniejsze wyraźne oznaki tego skoku pochodzą ze stanowisk archeologicznych w Afryce Wschodniej, gdzie znaleziono ustandaryzowane narzędzia z kamienia i pierwsze przykłady biżuterii (wisiorki wykonane ze skorup strusich jaj). Podobny postęp nastąpił niebawem na Bliskim Wschodzie i w Europie Południowo-Wschodniej, a następnie (mniej więcej 40 tysięcy laty temu) także w południowo-zachodniej części Europy, gdzie obok zupełnie już „współczesnych” szkieletów istoty nazwanej człowiekiem kromaniońskim występuje mnóstwo artefaktów. Od tego momentu ślady zachowane na stanowiskach archeologicznych stają się coraz bardziej interesujące, nie pozostawiając wątpliwości, że mamy już do czynienia z istotami ludzkimi w pełni nowoczesnymi pod względem biologii i zachowania.

Z obozowisk ludzi kromaniońskich pochodzą bowiem narzędzia nie tylko kamienne, lecz także wykonane z kości, których podatność na obróbkę (do dowolnego kształtu, na przykład haczyka na ryby) umknęła, jak się zdaje, uwadze wcześniejszych istot ludzkich. Narzędzia te (między innymi igły, szydła czy rylce) były wytwarzane w kilku różnych i z łatwością rozpoznawalnych kształtach, na tyle nowoczesnych, że ich zastosowanie jest już dla nas oczywiste. W miejsce narzędzi jednoczęściowych, takich jak ręczne skrobaki, pojawiają się przybory złożone z wielu elementów. Do takich rozpoznawalnych, wieloczęściowych rodzajów broni znajdowanych w kromaniońskich obozowiskach należą harpuny, miotacze oszczepów, a z czasem także łuki i strzały, będące odległymi prototypami późniejszych karabinów i innego złożonego, wieloelementowego uzbrojenia z czasów nowożytnych. Te bardzo skuteczne środki służące do zabijania ofiary z bezpiecznej odleg­łości umożliwiały polowanie na tak niebezpieczne zwierzęta, jak słonie czy nosorożce, podczas gdy wynalezienie liny do sporządzania sieci, sznurów i sideł pozwoliło włączyć do diety także ryby i ptaki. Pozostałości domostw i resztki szytej odzieży świadczą o tym, że u naszych przodków znacznie rozwinęły się umiejętności niezbędne do przetrwania w zimnym klimacie, zachowane zaś fragmenty biżuterii i staranne pochówki wskazują na wystąpienie przełomowych zjawisk w dziedzinie estetyki i duchowości.

Spośród zachowanych wytworów ludzi kromaniońskich najbardziej znane są przykłady ich sztuki: wspaniałe malowidła jaskiniowe, posążki i instrumenty muzyczne, które nawet dziś budzą nasz podziw. Każdy, kto widział na własne oczy malowidła w grocie Lascaux w południowo-zachodniej Francji i sam się przekonał, jak wielkie wrażenie robią wymalowane na jej ścianach naturalnej wielkości byki i konie, zrozumie, że umysł ich twórców musiał być podobny do naszego w stopniu nie mniejszym niż ich szkielet.

Nie ulega zatem wątpliwości, że w okresie od mniej więcej 100 do 50 tysięcy lat temu nastąpiła znacząca zmiana, jeśli chodzi o rozwój umiejętności naszych przodków. Z tym wielkim skokiem naprzód wiążą się dwie najważniejsze i nierozstrzygnięte wciąż kwestie dotyczące tego, co go wywołało, oraz jego dokładnego umiejscowienia na mapie świata. Jeśli chodzi o przyczynę tego zjawiska, to w mojej książce zatytułowanej Trzeci szympans przekonywałem czytelnika, że chodziło o udoskonalenie ludzkiej krtani, stanowiącej anatomiczną podstawę współczesnego języka, od którego w tak wielkim stopniu uzależniony jest rozwój ludzkiej kreatywności. Inni badacze sugerują natomiast, że powstanie współczesnego języka umożliwiła pewna zmiana w funkcjonowaniu mózgu (niezwiązana jednak ze zwiększeniem jego rozmiarów), jaka zaszła mniej więcej w tym samym czasie.

Jeśli zaś chodzi o lokalizację wielkiego skoku naprzód, kluczowe pytanie brzmi, czy nastąpił on przede wszystkim na jednym obszarze geograficznym, w ramach jednej grupy istot ludzkich, umożliwiając jej tym samym rozprzestrzenienie się i zastąpienie dotychczasowych mieszkańców innych części świata, czy też dokonał się jednocześnie w kilku różnych regionach, których dzisiejsza ludność składa się z potomków populacji zamieszkującej je w okresie przed wielkim skokiem? Zazwyczaj uważa się, że dość nowocześnie wyglądające czaszki ludzkie z Afryki, pochodzące sprzed około 100 tysięcy lat, stanowią dowód na poparcie tej pierwszej tezy, a jednocześnie sugerują, że skok nastąpił właśnie w Afryce. Wyniki badań molekularnych (tak zwanego mitochondrialnego DNA) początkowo również były interpretowane jako dowody na pochodzenie współczesnego człowieka z kontynentu afrykańskiego, choć znaczenie tych ustaleń podaje się obecnie w wątpliwość. Z drugiej strony zdaniem niektórych specjalistów od antropologii fizycznej czaszka istot ludzkich mieszkających w Chinach oraz Indonezji setki tysięcy lat temu wykazuje cechy odnajdywane wciąż dzisiaj, odpowiednio, u Chińczyków i Aborygenów. Jeśli to prawda, odkrycie to sugerowałoby raczej, że człowiek współczesny wyewoluował jednocześnie w kilku regionach świata i w nich właśnie, a nie w jednym tylko rajskim ogrodzie, należy doszukiwać się jego początków. Jak na razie kwestia ta pozostaje wciąż nierozstrzygnięta.

Dowody przemawiające za tym, że człowiek współczesny pojawił się w jednym tylko miejscu, z którego potem zaczął się rozprzestrzeniać na inne obszary naszego globu, zastępując wcześniejsze typy istot ludzkich w pozostałych regionach świata, wydają się najmocniejsze w odniesieniu do Europy. Około 40 tysięcy lat temu na terytorium tego kontynentu przybyli ludzie kromaniońscy, mający nowocześnie ukształtowany szkielet, dysponujący doskonalszą bronią i innymi zaawansowanymi cechami kulturowymi. Zaledwie kilka tysięcy lat później w Europie nie było już neandertalczyków, którzy przedtem przez setki tysięcy lat swej ewolucji byli jedynymi mieszkańcami tego kontynentu. Taki przebieg wydarzeń sugeruje wyraźnie, że nowocześni ludzie kromaniońscy, wykorzystując swą znacznie bardziej zaawansowaną technologię, jak również doskonalsze umiejętności językowe bądź lepiej funkcjonujący mózg, zdołali zainfekować, wytępić bądź wyprzeć z Europy neandertalczyków, nie pozostawiając przy tym niemal żadnych śladów krzyżowania się ze swymi poprzednikami.

Wielki skok naprzód zbiega się w czasie z pierwszym od czasu skolonizowania przez naszych przodków Eurazji znaczącym i dowiedzionym ponad wszelką wątpliwość rozszerzeniem geograficznego zasięgu gatunku ludzkiego. Chodzi mianowicie o zasiedlenie Australii i Nowej Gwinei, tworzących wówczas jeden kontynent. Wiele przebadanych radiochronologicznie stanowisk archeologicznych świadczy o pojawieniu się człowieka na tym obszarze w okresie od 40 do 30 tysięcy lat temu (istnieją też, rzecz jasna, nieodzowne w takich przypadkach doniesienia o jeszcze wcześniejszej obecności istot ludzkich na terenie Australii i Nowej Gwinei, lecz ich prawdziwość jest kwestionowana). W niedługim czasie od tego pierwszego zaludnienia ludzie rozprzestrzenili się po całym kontynencie, adaptując się do jego zróżnicowanych warunków naturalnych, poczynając od tropikalnych lasów deszczowych i wysokich gór Nowej Gwinei, a kończąc na suchym interiorze i wilgotnym południowo-wschodnim krańcu Australii.

W czasie kolejnych zlodowaceń lodowce skuwały tak znaczną część wód wszystkich oceanów, że globalny poziom morza spadał dziesiątki metrów poniżej stanu obecnego. W rezultacie dzisiejsze płytkie morza znajdujące się pomiędzy kontynentem azjatyckim a indonezyjskimi wyspami Sumatrą, Borneo, Jawą i Bali stawały się suchym lądem. Podobnie było w przypadku innych płycizn, takich jak Cieśnina Beringa lub kanał La Manche. Skraj głównego masywu lądowego Azji Południowo-Wschodniej znajdował się wówczas ponad 1100 kilometrów dalej na wschód niż obecnie. Niemniej jednak centralne wyspy Indonezji położone pomiędzy Bali a Australią pozostawały nadal oblewane wodami głębokomorskich kanałów i odseparowane od siebie nawzajem. Aby dotrzeć do Australii i Nowej Gwinei z kontynentu azjatyckiego, wciąż trzeba było wówczas pokonać przynajmniej osiem takich pełnomorskich kanałów, z których najszerszy miał co najmniej 80 kilometrów. Większość z nich oddzielała od siebie wyspy położone w zasięgu wzroku, lecz sama Australia pozostawała ciągle niewidoczna nawet z najbliższych indonezyjskich wysp – Timoru i archipelagu Tanimbar. Zasiedlenie Australii i Nowej Gwinei ma zatem doniosłe znaczenie z uwagi na to, że wymagało umiejętności żeglarskich i stanowi zdecydowanie najwcześniejszy przykład posługiwania się nimi w dziejach ludzkości. Dowody na wykorzystywanie tego rodzaju umiejętności w jakimkolwiek innym zakątku świata pochodzą dopiero sprzed 13 tysięcy lat (są zatem późniejsze o mniej więcej 30 tysięcy lat) i dotyczą basenu Morza Śródziemnego.

Początkowo archeolodzy rozważali również i taką ewentualność, że kolonizacja Australii i Nowej Gwinei dokonała się przez przypadek, a kontynent ten został zasiedlony przez kilkoro ludzi, których tratwę zniosło na pełne morze, gdy łowili ryby w pobliżu jednej z indonezyjskich wysp. Jeden z najbardziej karkołomnych tego rodzaju scenariuszy zakładał nawet, że pierwszą falę kolonizacji stanowiła w istocie jedna tylko młoda kobieta, która była ciężarna i nosiła w swym łonie płód płci męskiej. Jednakże zwolenników teorii o przypadkowym zasiedleniu kontynentu australijskiego zaskoczyły nieco ostatnie odkrycia, zgodnie z którymi wkrótce po samej Nowej Gwinei, mniej więcej 35 tysięcy lat temu, skolonizowane zostały także inne wyspy, położone jeszcze dalej na wschód. Chodziło mianowicie o Nową Brytanię i Nową Irlandię z Archipelagu Bismarcka, a także Bukę należącą do archipelagu Wysp Salomona. Tej ostatniej nie widać z najbliżej położonej sąsiedniej wyspy na zachód od niej, aby zaś się na nią dostać, pokonać trzeba akwen o szerokości około 160 kilometrów. Pierwsi mieszkańcy Australii i Nowej Gwinei prawdopodobnie potrafili zatem w pełni świadomie przemierzać wody oceanu, kierując się ku widocznym na horyzoncie wyspom, i na tyle często korzystali ze swych umiejętności żeglarskich, że raz za razem w sposób niezamierzony udawało im się skolonizować nawet odległe, niewidoczne dla nich początkowo skrawki lądu.

Oprócz pierwszego przypadku wykorzystania przez człowieka umiejętności żeglarskich i pierwszego znaczącego powiększenia zasięgu geograficznego ludzkiej populacji od czasów jej dotarcia na terytorium Eurazji, zasiedlenie Australii i Nowej Gwinei wiązało się prawdopodobnie z jeszcze jednym doniosłym precedensem: z pierwszą masową eksterminacją gatunku dużych zwierząt przez człowieka. Obecnie to Afrykę uważamy za kontynent, na którym żyją wielkie ssaki. Wiele gatunków takich zwierząt występuje również we współczesnej Eurazji, choć nie sposób tu mówić o tak dużej liczbie, z jaką mamy do czynienia na afrykańskiej równinie Serengeti. Do eurazjatyckich gatunków należą choćby azjatyckie nosorożce, słonie i tygrysy czy europejskie łosie i niedźwiedzie (a także, aż do klasycznego okresu starożytności, lwy). W Australii i na Nowej Gwinei nie ma dziś równie wielkich ssaków; w rzeczywistości nie występują tutaj żadne zwierzęta większe od niespełna pięćdziesięciokilogramowych kangurów. Jednakże Australia i Nowa Gwinea mogły niegdyś poszczycić się zbiorowiskiem różnorodnych wielkich ssaków obejmującym gigantycznych rozmiarów kangury2, przypominające nosorożca i osiągające rozmiary krowy torbacze zwane diprotodonami oraz lwy workowate (również należące do torbaczy). Dawniej występował tu także przypominający strusia ptak nielot o wadze dochodzącej do 200 kilogramów, a ponadto kilka pokaźnych gadów, w tym na przykład jaszczur ważący około tony, gigantyczne pytony i krokodyle lądowe.

Wszystkie te australijskie i nowogwinejskie giganty (przedstawiciele tak zwanej megafauny) zniknęły jednak raz na zawsze po tym, jak na kontynent dotarli ludzie. Choć dokładny czas ich wymarcia budzi wciąż kontrowersje, to jednak drobiazgowe badanie kilku stanowisk archeologicznych na obszarze Australii, z których znaleziska obejmują okres kilkudziesięciu tysięcy lat i zawierają obfite nawarstwienia zwierzęcych kości, wykazało, że w ciągu ostatnich 35 tysięcy lat nie było w nich ani śladu wymarłych obecnie gigantów. Pozwala nam to zatem wnioskować, że australijska megafauna wyginęła wkrótce po pojawieniu się na tym kontynencie człowieka.

Fakt, że tak wiele gatunków wielkich zwierząt znikło niemalże jednocześnie, wywołuje dosyć oczywiste pytanie: Co było tego przyczyną? Jedna z najprostszych możliwych odpowiedzi mówi, że zostały one wybite lub w sposób pośredni wyeliminowane przez pierwsze istoty ludzkie przybyłe na kontynent. Warto sobie przy tym uświadomić, że australijskie i nowogwinejskie zwierzęta przez wiele milionów lat ewoluowały, nie mając styczności z człowiekiem jako potencjalnym myśliwym. Wiemy zaś, że ptaki i ssaki z Galapagos i Antarktydy, ewoluujące również pod nieobecność człowieka, którego ujrzały dopiero w czasach nowożytnych, są dziś wciąż jeszcze niezwykle łagodne. One także z pewnością zostałyby wytępione, gdyby zwolennicy ochrony przyrody szybko nie podjęli stosownych kroków w celu ich ocalenia. Na innych odkrytych niedawno wyspach, gdzie tego rodzaju środki zapobiegawcze nie zdołały na czas wejść w życie, rzeczywiście doszło do wytępienia rozmaitych gatunków zwierząt. Jedną z ofiar był dront dodo z Mauritiusa, który stał się niemal symbolem ginących gatunków. Wiadomo również, że na każdej z dobrze już dziś zbadanych oceanicznych wysp skolonizowanych w czasach prehistorycznych osadnictwo ludzkie prowadziło do gwałtownego wymierania kolejnych gatunków zwierząt. Pośród ofiar znalazły się nowozelandzkie nielotne ptaki moa, olbrzymie lemury z Madagaskaru czy ogromne nielotne gęsi z Hawajów. I tak jak ludzie z epoki nowożytnej z łatwością mogli się zbliżyć do niczego niepodejrzewających dodo czy fok, prehistoryczne istoty ludzkie prawdopodobnie również bez trudu podchodziły do nieobawiających się ich moa czy olbrzymich lemurów, aby je zabijać.

Stąd też jedna z hipotez usiłujących wyjaśnić wyginięcie olbrzymich zwierząt z terytorium Australii i Nowej Gwinei głosi, że około 40 tysięcy lat temu spotkał je taki właśnie los. W przeciwieństwie do nich, większość wielkich ssaków z Afryki i Eurazji przetrwała do czasów nowożytnych z uwagi na to, że ich ewolucja, przez setki tysięcy czy nawet miliony lat, przebiegała równolegle z rozwojem praludzi. Dzięki temu miały one dość czasu, aby rozwinąć w sobie odpowiedni poziom lęku przed tymi istotami, jako że słabe zrazu umiejętności łowieckie naszych przodków doskonaliły się bardzo powoli. Dront dodo, ptaki moa, a także, być może, olbrzymie zwierzęta z Australii i Nowej Gwinei miały natomiast pecha: nagle, kompletnie do tego nieprzygotowane przez swą dotychczasową ewolucję, stanęły oko w oko z zasied­lającymi kontynent nowoczesnymi istotami ludzkimi dysponującymi już w pełni rozwiniętymi umiejętnościami łowieckimi.

Nie oznacza to bynajmniej, że powyższa teoria o wytępieniu miejscowych zwierząt przez człowieka na obszarze Australii i Nowej Gwinei (ang. overkill hypothesis) nie była do tej pory kwestionowana. Jej przeciwnicy podkreślają, że jak dotąd nikt nie zdołał odnaleźć kości żadnego z tamtejszych wymarłych gigantów, które dowodziłyby niezbicie, że zwierzę to zginęło z ręki człowieka, czy choćby żyło w pobliżu istot ludzkich. Obrońcy tej teorii z kolei odpowiadają na ten zarzut w sposób następujący: trudno oczekiwać, że uda się znaleźć miejsca, w których ginęły te zwierzęta, skoro ich eksterminacja dokonała się w bardzo szybkim tempie i na dodatek bardzo dawno temu (w ciągu kilku zaledwie tysiącleci przed około 40 tysiącami lat). Przeciwnicy wysuwają w odpowiedzi konkurencyjną teorię, że być może giganty padły ofiarą jakiejś zmiany klimatu, na przykład dotkliwej suszy na i tak już chronicznie nazbyt suchym kontynencie australijskim. Jak dotąd spór ten również pozostaje nierozstrzygnięty.

Osobiście nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego wielkie zwierzęta Australii miałyby przetrwać niezliczone susze w ciągu dziesiątków milionów lat swych dziejów na obszarze tego kontynentu tylko po to, by potem nagle, niemal jednocześnie (przynajmniej patrząc przez pryzmat skali czasowej mierzonej w milionach lat), postanowić sobie, że wszystkie padną trupem przez czysty przypadek dokładnie wtedy, kiedy na kontynent australijski przybyli pierwsi ludzie. Ponadto olbrzymy te zniknęły nie tylko z australijskiego interioru, lecz także z terenów niezwykle wilgotnej Nowej Gwinei czy też południowo-wschodnich krańców Australii. Przestały istnieć we wszystkich bez wyjątku środowiskach, poczynając od pustyń, aż po chłodne i tropikalne lasy deszczowe. Stąd wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, że zwierzęta te zostały istotnie wytępione przez ludzi zarówno w sposób bezpośredni (zabijano je dla pożywienia), jak i pośredni (w wyniku pożarów i innych wywoływanych przez człowieka zmian w środowisku naturalnym). Bez względu jednak na to, czy słuszna okaże się hipoteza o ich wytępieniu, czy też teoria mówiąca o zmianach klimatycznych, zniknięcie wszystkich wielkich zwierząt Australii i Nowej Gwinei miało, jak się niebawem przekonamy, poważne konsekwencje dla dalszego biegu dziejów ludzkości. Wymarcie tych gatunków sprawiło bowiem, że na kontynencie australijskim zabrakło dzikich zwierząt dużych rozmiarów, które w innym wypadku mogłyby stać się kandydatami do udomowienia. W rezultacie rdzenni mieszkańcy Australii i Nowej Gwinei nie mieli żadnych występujących lokalnie zwierząt domowych.

Kolonizacja Australii i Nowej Gwinei dokonała się zatem dopiero mniej więcej w tym okresie, kiedy nastąpił wielki skok naprzód. Zasięg występowania gatunku ludzkiego powiększył się niebawem po raz kolejny, obejmując tym razem najchłodniejsze regiony Eurazji. Choć neandertalczycy żyli w czasach zlodowaceń i byli przyzwyczajeni do zimna, nie potrafili dotrzeć do wyższych szerokości geograficznych niż dzisiejsze północne Niemcy i Kijów. Nie ma w tym nic zaskakującego, skoro, jak się zdaje, nie posiadali igieł, odpowiedniej odzieży, dostatecznie ciepłych domostw i innych zdobyczy techniki odgrywających istotną rolę w przeżyciu w strefach o najzimniejszym klimacie. Dopiero około 20 tysięcy lat temu na terytorium Syberii wkroczyły nowoczesne już pod względem anatomicznym ludy dysponujące tego rodzaju technologią (choć i w tej kwestii, jak zwykle, istnieją podawane w wątpliwość teorie o znacznie wcześniejszej obecności istot ludzkich na tym obszarze). Ten właśnie etap ekspansji gatunku ludzkiego odpowiada, być może, za wyginięcie mamuta włochatego i nosorożca włochatego na obszarze Eurazji.

Zasiedliwszy Australię i Nową Gwineę, ludzie zajmowali już trzy z pięciu nadających się do zamieszkania kontynentów (na potrzeby niniejszej książki uznaję Eurazję za jeden kontynent i pomijam Antarktydę, ponieważ ludzie dotarli na nią dopiero w XIX wieku i nigdy nie istniała tam żadna samowystarczalna społeczność ludzka). Pozostały zatem już tylko dwa: Ameryka Północna i Ameryka Południowa. Nie ulega wątpliwości, że zostały one zasiedlone jako ostatnie, choćby z tej oczywistej przyczyny, że dotarcie do nich ze Starego Świata wymagało albo skonstruowania łodzi (na istnienie których brak dowodów, nawet na obszarze Indonezji, aż do 40 tysięcy lat wstecz, a w Europie do czasów znacznie późniejszych) i przeprawienia się drogą morską, albo wcześniejszego zaludnienia Syberii (wciąż jeszcze niezamieszkanej około 20 tysięcy lat temu), skąd można by się przedostać do Ameryki Północnej przez Beringię.

Nie jest jednak pewne, kiedy dokładnie – w okresie pomiędzy mniej więcej 35 a 14 tysiącami lat temu – nastąpiło pierwsze zasiedlenie obu Ameryk. Najstarsze niekwestionowane szczątki ludzkie znaleziono tam na stanowiskach zlokalizowanych na Alasce i datowanych na około 12 tysięcy lat przed Chrystusem. Później następuje już całe mnóstwo odkryć na obszarze Stanów Zjednoczonych na południe od granicy z Kanadą, a także na terenie Meksyku, datowanych na końcowe wieki dwunastego tysiąclecia przed Chrystusem. Te ostatnie odkrywki nazywane są stanowiskami kultury Clovis, a nazwa ta pochodzi od miasta w stanie Nowy Meksyk, w pobliżu którego po raz pierwszy zidentyfikowano charakterystyczne dla tej kultury duże kamienne groty włóczni. Obecnie znane są setki takich stanowisk rozrzuconych na całym obszarze Stanów Zjednoczonych i sięgających na południe aż po terytorium Meksyku. Z nieco późniejszego okresu pochodzą niezbite dowody ludzkiej obecności na terenie Amazonii i Patagonii. Fakty te sugerują interpretację, zgodnie z którą obozowiska kultury Clovis dokumentują pierwsze zasiedlenie Ameryki przez istoty ludzkie, które szybko się rozmnażały i rozprzestrzeniały, zaludniając obydwa kontynenty.

W pierwszej chwili można być zdumionym, że potomkowie kultury Clovis w ciągu niespełna tysiąca lat zdołali dotrzeć aż do Patagonii, położonej blisko 13 tysięcy kilometrów na południe od granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Oznacza to jednak, że ekspansja ta odbywała się w tempie wynoszącym średnio zaledwie około 13 kilometrów rocznie, co nie stanowi szczególnego osiągnięcia w przypadku łowców i zbieraczy mogących pokonywać taki dystans w ramach normalnych poszukiwań pożywienia w ciągu jednego dnia.

Można również być zaskoczonym, iż obie Ameryki najwyraźniej wypełniały się ludźmi tak szybko, że niektórzy z nich mieli motywację, by podążać dalej na południe, w kierunku Patagonii. Jednakże i ten przyrost ludności okazuje się mało zaskakujący, jeśli człowiek zatrzyma się na moment, aby głębiej się zastanowić, jakie liczby rzeczywiście wchodziły tutaj w grę. Jeżeli z czasem terytorium obu Ameryk zamieszkiwały wspólnoty łowiecko-zbierackie o średniej gęstości zaludnienia wynoszącej poniżej 0,4 osoby na kilometr kwadratowy (przy czym jest to duże zagęszczenie w przypadku współczesnych wspólnot tego rodzaju), to na całym obszarze obu amerykańskich kontynentów znajdowałoby się około dziesięciu milionów łowców i zbieraczy. Jednakże gdyby pierwsza grupa osadników składała się jedynie ze stu osób i powiększała się w tempie zaledwie 1,1 procent rocznie, liczba potomków tych kolonistów w ciągu tysiąca lat osiągnęłaby wspomniany pułap ludności wynoszący dziesięć milionów ludzi. Przyrost ludności na poziomie 1,1 procent rocznie to nic nadzwyczajnego: w czasach nowożytnych, gdy kolonizowano dziewicze ziemie (na przykład gdy buntownicy z HMS Bounty i ich tahitańskie żony zasiedlali wyspę Pitcairn), odnotowywano wskaźniki rzędu 3,4 procent w skali roku.

Obfitość obozowisk łowców z kultury Clovis z kilku pierwszych stuleci po ich przybyciu do Ameryki przypomina mnogość udokumentowanych archeologicznie śladów nieco późniejszego odkrycia Nowej Zelandii przez przodków Maorysów. Znaczna liczba stanowisk z wczesnego okresu kolonizacji została udokumentowana także w odniesieniu do znacznie wcześ­niejszego procesu kolonizacji Europy przez nowoczesne już pod względem anatomicznym istoty ludzkie, jak również zasiedlenia Australii i Nowej Gwinei. Oznacza to, że wszystko, co wiąże się ze zjawiskiem kultury Clovis i jej rozprzestrzenianiem się na obszarze obu Ameryk, odpowiada ustaleniom dotyczącym innych niekwestionowanych przypadków kolonizacji dziewiczych terenów na przestrzeni dziejów.

Co może oznaczać fakt, że obozowiska kultury Clovis mnożą się w stuleciach poprzedzających rok 11 000, a nie na przykład 16 000 lub 21 000 przed Chrystusem? Należy mieć w pamięci, że Syberia zawsze była zimną krainą, a przez znaczną część plejstoceńskich zlodowaceń na całej szerokości Kanady, niczym przeszkoda nie do pokonania, rozciągał się nieprzerwany masyw lądolodu. Jak już widzieliśmy, zdobycze techniki niezbędne do radzenia sobie w bardzo zimnym klimacie pojawiły się dopiero po tym, jak przed mniej więcej 40 tysiącami lat na teren Europy wkroczyły anatomicznie współczesne istoty ludzkie. I tak ludzie ci zdołali skolonizować Syberię dopiero 20 tysięcy lat później. Z czasem owi przodkowie mieszkańców Syberii przedostali się na Alaskę albo drogą morską, przez Cieśninę Beringa (mającą nawet obecnie zaledwie 80 kilometrów szerokości), albo pieszo w czasie zlodowaceń, kiedy poziom morza znacznie się obniżał i cieśnina stawała się lądem stałym. Przez tysiąclecia swego istnienia, w czasie których to pojawiała się, to znów znikała pod powierzchnią wód, Beringia miała do 1800 kilometrów szerokości i pokryta była tundrą. Ludzie nawykli do panującego tam zimna mogli wówczas z łatwością ją przemierzać. Po raz ostatni to lądowe połączenie interkontynentalne ponownie zostało zalane wodami oceanu i na powrót stało się cieśniną, kiedy poziom morza podniósł się mniej więcej po roku 14 000 przed Chrystusem. Bez względu jednak na to, czy ci pierwsi mieszkańcy Syberii do Alaski doszli, czy też dopłynęli, najwcześniejsze niezbite dowody obecności człowieka na Alasce datowane są na około 12 tysięcy lat przed Chrystusem.

Wkrótce potem w kanadyjskim lądolodzie otwarła się biegnąca z północy na południe szczelina, umożliwiając pierwszym mieszkańcom Alaski przejście przez lód i wydostanie się na obszar Wielkich Równin w pobliżu dzisiejszego kanadyjskiego miasta Edmonton. W ten sposób została usunięta ostatnia poważna przeszkoda utrudniająca nowoczesnemu pod względem anatomicznym człowiekowi dotarcie z obszaru Alaski do Patagonii. Pionierzy spod Edmonton niewątpliwie zastali na Wielkich Równinach obfitość zwierzyny łownej, a ich społeczność zapewne rozkwitła, zaczęła się powiększać liczebnie i stopniowo rozprzestrzeniała się w kierunku południowym, zajmując z czasem cały kontynent.

Jeszcze jedna cecha kultury Clovis odpowiada naszym oczekiwaniom związanym z pojawieniem się człowieka na południe od kanadyjskiego lądolodu. Podobnie jak Australia i Nowa Gwinea, obie Ameryki początkowo pełne były wielkich ssaków. Około 15 tysięcy lat temu amerykański Zachód bardzo przypominał dzisiejszą równinę Serengeti w Afryce: za stadami słoni i koni uganiały się lwy i gepardy, pomiędzy nimi zaś pojawiali się też przedstawiciele tak egzotycznych gatunków, jak wielbłądy i ogromne naziemne leniwce. I dokładnie tak samo, jak w Australii i na Nowej Gwinei, na obszarze obu Ameryk większość spośród tych wielkich ssaków nagle wyginęła. O ile jednak w Australii nastąpiło to prawdopodobnie ponad 30 tysięcy lat temu, o tyle na kontynencie amerykańskim w okresie od około 17 do 12 tysięcy lat wstecz. W odniesieniu do tych spośród wymarłych ssaków amerykańskich, których kości występują w największej obfitości i datowane są ze szczególną dokładnością, można stwierdzić, że wyginęły one mniej więcej 11 tysięcy lat przed Chrystusem. Dwoma bodaj najściślej datowanymi przypadkami są: wyginięcie leniwca naziemnego Shasta oraz kozła górskiego Harringtona w rejonie Wielkiego Kanionu Kolorado. Populacja obu tych gatunków znikła w ciągu jednego lub dwóch stuleci po roku 11 100 przed Chrystusem. Czy to przypadek, czy nie, jest to dokładnie ta sama data – oczywiście w granicach błędu eksperymentalnego – jaką wiąże się z dotarciem w rejon Wielkiego Kanionu myśliwych z kultury Clovis.

Odkrycia licznych mamucich szkieletów z typowymi dla kultury Clovis grotami pomiędzy żebrami sugerują, że ta zbieżność dat nie jest jednak dziełem przypadku. Myśliwi posuwający się na południe przez terytorium obu Ameryk i napotykający wielkie zwierzęta, które nigdy wcześniej nie widziały człowieka, prawdopodobnie nie mieli trudności z ich zabijaniem i w końcu całkowicie je wytępili. Inna teoria mówi z kolei, że wielkie ssaki amerykańskie wymarły wskutek zmian klimatycznych, jakie nastąpiły pod koniec ostatniego zlodowacenia, które – niemal jakby specjalnie dla utrudnienia współczesnym paleontologom interpretacji wydarzeń – dobiegło końca także około 11 tysięcy lat przed Chrystusem.

Osobiście mam ten sam problem z tą klimatyczną teorią wyginięcia przedstawicieli megafauny obu Ameryk co z podobną tezą w odniesieniu do Australii i Nowej Gwinei. Wielkie zwierzęta z kontynentu amerykańskiego zdołały już bowiem przetrwać dwadzieścia dwa wcześniejsze zlodowacenia. Dlaczego zatem większość z nich wybrała sobie właśnie dwudzieste trzecie, aby nagle zbiorowo wymrzeć, a wszystko to w obecności rzekomo nieszkod­liwych istot ludzkich? Dlaczego zniknęły we wszystkich środowiskach naturalnych, nie tylko w tych, których zasięg pod koniec ostatniego zlodowacenia wyraźnie się skurczył, lecz i w takich, które znacznie się powiększyły? Z powyższych względów podejrzewam jednak, że to sprawka myśliwych z kultury Clovis, lecz i ten spór pozostaje wciąż nierozstrzygnięty. Bez względu jednak na to, która z teorii okaże się słuszna, z kontynentu amerykańskiego zniknęła wtedy większość gatunków dużych dzikich ssaków, które – gdyby przeżyły – mogłyby później zostać udomowione przez rdzennych mieszkańców Ameryki.

Nierozstrzygnięta pozostaje również kwestia, czy to właśnie myśliwi z kultury Clovis rzeczywiście byli pierwszymi mieszkańcami Ameryki. Jak to bywa zawsze wtedy, gdy ktoś twierdzi, że odkrył precedens w jakiejś dziedzinie, nieustannie pojawiają się tezy o odnalezieniu na obszarze obu Ameryk obozowisk ludzkich sprzed czasów kultury Clovis. Co roku też kilka spośród tych nowych odkryć naprawdę wydaje się przekonujących i niezwykle ekscytujących, przynajmniej przez pewien czas od ich ogłoszenia. Potem dopiero pojawiają się problemy z ich interpretacją. Czy artefakty, o których mowa w związku z danym obozowiskiem, to faktycznie narzędzia wykonane ludzką ręką, czy tylko fragmenty skały tak sugestywnie ukształtowane przez naturę? Czy podawane daty radiowęglowe są rzeczywiście trafne, a nie wypaczone przez którąś z rozlicznych trudności, które są prawdziwą plagą radiochronologii? A jeśli nawet daty są poprawne, to czy rzeczywiście odnoszą się do wytworów ludzkich, a nie liczącego sobie 15 tysięcy lat kawałka węgla drzewnego leżącego przypadkowo obok kamiennego narzędzia wykonanego tak naprawdę zaledwie 9 tysięcy lat temu?

Aby przybliżyć czytelnikowi owe problemy, przyjrzyjmy się pewnemu typowemu i często przywoływanemu przykładowi doniesienia o odkryciu śladów człowieka sprzed czasów kultury Clovis. Otóż w brazylijskim schronisku skalnym zwanym Pedra Furada archeolodzy odkryli malowidła jaskiniowe wykonane niewątpliwie ręką człowieka. Pośród stosów głazów u stóp klifu odnaleźli również trochę kamieni, których kształty sugerowały, że mogły to być prymitywne narzędzia. Na dodatek natrafili również na ślady rzekomych palenisk, z których węgiel drzewny, przebadany radiochronologicznie, wskazał im daty sprzed około 35 tysięcy lat. Artykuły o odkryciach w Pedra Furada zostały nawet opublikowane w prestiżowym i elitarnym międzynarodowym czasopiśmie naukowym „Nature”.

Jednakże żaden ze wspomnianych kamieni znalezionych u stóp klifu nie jest w sposób oczywisty narzędziem wykonanym ludzką ręką, w przeciwieństwie do grotów kultury Clovis czy przyborów ludzi kromaniońskich. Jeśli na przestrzeni dziesiątków tysięcy lat z wysokiej skały spadają setki tysięcy kamieni, wiele z nich, siłą rzeczy, rozpadnie się i obtłucze przy uderzeniu o głazy u jej podnóża; niektóre z nich zaczną przypominać prymitywne narzędzia z kamienia łupanego wykonane przez człowieka. W zachodniej Europie oraz w innych zakątkach Amazonii archeolodzy przebadali radiochronologicznie barwniki, jakich użyto w malowidłach jaskiniowych, lecz w Pedra Furada tego nie zrobiono. W pobliżu tamtejszego schroniska skalnego często zdarzają się pożary lasów, a powstały w ich wyniku węgiel drzewny regularnie trafia do wnętrza jaskiń, zwiewany przez wiatr lub unoszony wodami strumieni. Nie istnieją natomiast żadne dowody pozwalające powiązać węgiel drzewny sprzed 35 tysięcy lat z wykonanymi niewątpliwie ludzką ręką malowidłami jaskiniowymi w Pedra Furada. I chociaż sami odkrywcy pozostają przekonani o prawdziwości swego znaleziska, niedawno stanowisko to odwiedziła inna ekipa archeologów, którzy nie brali udziału w pierwszych tamtejszych wykopaliskach, lecz interesują się teoriami o odkryciach śladów człowieka sprzed czasów kultury Clovis, i odjechała stamtąd z mocno sceptycznym nastawieniem.

Stanowiskiem zlokalizowanym na terenie Ameryki Północnej, które obecnie cieszy się największą wiarygodnością jako potencjalne obozowisko ludzkie sprzed czasów kultury Clovis, jest schronisko skalne Meadowcroft w stanie Pensylwania. Uzyskane tam datowania radiowęglowe związane rzekomo z obecnością człowieka sięgają około 16 tysięcy lat wstecz. W tym przypadku żaden archeolog nie zaprzecza, że w wielu starannie odkrywanych warstwach występują liczne przedmioty wykonane przez człowieka. Jednakże najwcześniejsze sugerowane daty radiowęglowe zupełnie nie mają sensu, ponieważ wiązane z nimi gatunki roślin i zwierząt są gatunkami występującymi na obszarze Pensylwanii w stosunkowo niedawnych epokach o łagodnym klimacie, nie zaś takimi, jakich można by oczekiwać w czasach zlodowaceń występujących przed 16 tysiącami lat. Stąd też należy sądzić, że próbki węgla drzewnego wydobyte z najstarszych warstw kojarzonych z ludzkim osadnictwem pochodzą z czasów późniejszych od kultury Clovis, i jedynie przeniknęły do nich fragmenty starszego węgla. W Ameryce Południowej z kolei najpoważniejszym kandydatem do miana ludzkiego obozowiska sprzed czasów kultury Clovis jest stanowisko Monte Verde w południowym Chile, datowane na co najmniej 15 tysięcy lat wstecz. Pochodzące stamtąd odkrycia również wydają się obecnie wielu archeologom przekonujące, ale w obliczu wszystkich dotychczasowych zawodów i rozczarowań pewna doza ostrożności wydaje się co najmniej uzasadniona.

Jeśli gdzieś na obszarze obu Ameryk rzeczywiście żyli jacyś nasi przodkowie jeszcze przed czasami kultury Clovis, to dlaczego wciąż tak trudno jest udowodnić, że ludzie ci w ogóle istnieli? Archeolodzy prowadzili już wszak wykopaliska w setkach stanowisk na kontynencie amerykańskim, jednoznacznie datowanych na okres od roku 2000 do 11 000 lat przed Chrystusem, w tym w dziesiątkach obozowisk kultury Clovis na obszarze amerykańskiego Zachodu, w schroniskach skalnych w Appalachach i w nadbrzeżnych osadach w Kalifornii. W wielu spośród tych miejsc, pod wszystkimi warstwami archeologicznymi zawierającymi niezaprzeczalne ślady ludzkiej działalności, przebadano również głębsze, starsze poziomy, natrafiając na niewątpliwe szczątki zwierząt, lecz nie odnajdując już dalszych dowodów obecności człowieka. Słabość materiału dowodowego mającego potwierdzić występowanie gatunku ludzkiego na obszarze obu Ameryk przed czasami kultury Clovis kontrastuje z wielością tego rodzaju dowodów w Europie, gdzie setki stanowisk świadczą wyraźnie o obecności nowoczesnych anatomicznie istot ludzkich na długo przed pojawieniem się myśliwych z kultury Clovis na kontynencie amerykańskim około 11 tysięcy lat przed Chrystusem. Jeszcze bardziej wymowne są dowody na obecność człowieka pochodzące z Australii i Nowej Gwinei, gdzie jest co najmniej dziesięciokrotnie mniej archeologów niż w samych tylko Stanach Zjednoczonych. Mimo to ci nieliczni badacze zdołali jednak odkryć ponad sto niekwestionowanych obozowisk ludzkich sprzed czasów kultury Clovis, rozrzuconych na obszarze całego kontynentu.

Nasi odlegli przodkowie z pewnością nie przelecieli helikopterem z Alaski do Meadowcroft czy Monte Verde, pokonując w ten sposób dzielące te miejsca kilometry terenu. Zwolennicy teorii o zasiedleniu Ameryki przed czasami kultury Clovis sugerują, że przez tysiące lub nawet dziesiątki tysięcy lat tamtejsza populacja ludzka zachowywała niską gęstość zaludnienia lub nie uwidoczniła się w badaniach archeologicznych z niewiadomych przyczyn niemających odpowiednika w innych regionach świata. Moim zdaniem sugestia ta jest jednak o wiele mniej prawdopodobna niż to, że z czasem znaleziska z Monte Verde i Meadowcroft zostaną zinterpretowane na nowo, jak to bywało w przypadku innych odkryć śladów człowieka sprzed czasów kultury Clovis. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że gdyby na obszarze obu Ameryk rzeczywiście występowało starsze osadnictwo ludzkie, do tej pory jego istnienie zostałoby już potwierdzone ponad wszelką wątpliwość, i to w wielu lokalizacjach, i nie musielibyśmy spierać się o to ani chwili dłużej. Jednakże na dzień dzisiejszy archeolodzy pozostają wciąż podzieleni w tej kwestii.

Bez względu jednak na to, która interpretacja okaże się słuszna, nasze pojmowanie późniejszego etapu prehistorii Ameryki nie ulegnie zmianie. Reasumując zatem: albo obie Ameryki zostały po raz pierwszy zasiedlone około 11 tysięcy lat przed Chrystusem i szybko zapełniły się nowymi osadnikami, albo pierwsze zasiedlenie dokonało się nieco wcześniej (większość zwolenników tej teorii sugeruje, że około 15 bądź 20, lub być może nawet 30 tysięcy lat temu; bardzo niewielu z nich jednak zupełnie serio wysuwa tezę, że nastąpiło to jeszcze wcześniej), lecz obozowiska ludzkie sprzed okresu kultury Clovis pozostawały wciąż nieliczne, bądź też nie uwidoczniły się w badaniach archeologicznych albo miały niewielki wpływ na rozwój osadnictwa na kontynencie aż do mniej więcej 11 tysięcy lat przed Chrystusem. Tak czy inaczej jednak, spośród pięciu nadających się do zamieszkania kontynentów Ameryka Północna i Ameryka Południowa pozostają wciąż tymi dwoma, na których prehistoria człowieka jest najkrótsza.

Wraz z zasiedleniem obu Ameryk społeczności ludzkie istniały już na większości nadających się do zamieszkania przez człowieka obszarów kontynentów i pobliskich wysp, jak również wysp położonych na oceanie od Indonezji aż na wschód od Nowej Gwinei. Zasiedlenie pozostałych skrawków lądu na naszym globie dokonało się jednak dopiero w czasach nowożytnych: śródziemnomorskie wyspy takie jak Kreta, Cypr, Korsyka czy Sardynia zaludniono w okresie od około 8,5 tysiąca do 4 tysięcy lat przed Chrystusem; Karaiby począwszy od mniej więcej 4 tysięcy lat przed ­Chrystusem; wyspy Polinezji i Mikronezji pomiędzy rokiem 1200 przed Chrystusem a 1000 po Chrystusie; Madagaskar pomiędzy rokiem 300 a 800, a Islandia w IX wieku po Chrystusie. Rdzenni mieszkańcy Ameryki, będący prawdopodobnie przodkami dzisiejszych Inuitów, skolonizowali obszar północnej Arktyki około 2 tysięcy lat przed Chrystusem. Jedynymi niezamieszkanymi terytoriami, oczekującymi na swych europejskich odkrywców na przestrzeni siedmiu ostatnich wieków, pozostały więc najbardziej izolowane wyspy Atlantyku i Oceanu Indyjskiego (takie jak Azory czy Seszele) oraz Antarktyda.

Jakie zatem znaczenie dla dalszego biegu dziejów ludzkości mają różne daty zasiedlenia przez człowieka poszczególnych kontynentów? Załóżmy, że jakiś wehikuł czasu byłby w stanie przenieść archeologa w zamierzchłą przeszłość, umożliwiając mu zwiedzenie całego świata takiego, jakim był on około 11 tysięcy lat przed Chrystusem. Czy archeolog ten, zapoznawszy się z panującą wówczas na świecie sytuacją, byłby w stanie przepowiedzieć, w jakiej kolejności społeczności ludzkie z poszczególnych kontynentów wytworzą strzelby, wyhodują zarazki i nauczą się obróbki stali, a zarazem zawczasu przewidzieć kształt naszego dzisiejszego świata?

Archeolog nasz mógłby przy tym wziąć pod uwagę domniemane korzyści płynące ze zdobycia przewagi już na starcie dziejów ludzkości na niektórych kontynentach. Jeśli miałoby ono jakieś znaczenie, to Afryka znalazłaby się w niesłychanie uprzywilejowanym położeniu z uwagi na to, że dalecy przodkowie człowieka żyli tam co najmniej o 5 milionów lat dłużej niż na którymkolwiek z pozostałych kontynentów. Na dodatek, jeśli prawdą jest, że człowiek współczesny powstał w Afryce około 100 tysięcy lat temu i stąd właśnie zaczął się rozprzestrzeniać na obszar pozostałych części świata, fakt ten niweczyłby wszelkie inne korzyści nagromadzone potencjalnie w międzyczasie na innych kontynentach i dawałby Afrykanom jeszcze większe szanse. Ponadto w Afryce właśnie występuje największe urozmaicenie genetyczne populacji ludzkiej: być może zatem bardziej zróżnicowani ludzie winni być w stanie wspólnie stworzyć bardziej wszechstronne i różnorodne wynalazki.

Jednakże po chwili nasz archeolog mógłby zacząć się zastanawiać: Co oznacza „zdobycie przewagi już na starcie” w kontekście niniejszej książki? Metafory biegu czy wyścigu nie możemy przecież traktować tutaj dosłownie. Jeśli przez pojęcie to rozumiemy czas potrzebny do zaludnienia kontynentu po przybyciu nań pierwszych osadników, to czas ten bywa stosunkowo krótki. Dla przykładu zasiedlenie całego, ogromnego wszak, obszaru Nowego Świata zajęło zaledwie niespełna tysiąc lat. Jeżeli jednak zamiast tego za „przewagę na starcie” uważamy czas potrzebny do adaptacji do lokalnych warunków, to przyznaję, że niektóre ekstremalne środowiska naturalne rzeczywiście wymagały go sporo: zaludnienie północnej Arktyki dokonało się dopiero 9 tysięcy lat od chwili zasiedlenia pozostałej części Ameryki Północnej. Kiedy już jednak rozwinęła się w pełni wynalazczość nowożytnego człowieka, ludzie zaczęli znacznie szybciej odkrywać nowe terytoria i adaptować się do panujących na nich warunków. Na przykład, gdy przodkowie Maorysów dotarli do Nowej Zelandii, odnalezienie wszystkich cennych złóż kamienia zajęło im, jak się zdaje, zaledwie jedno stulecie. Potrzebowali też jedynie kilku kolejnych wieków, aby doszczętnie wytępić populację ptaków moa w terenie należącym do najbardziej nieprzystępnych na świecie. W ciągu kilku stuleci podzielili się również na wiele różnych społeczności, od nadmorskich wspólnot łowiecko-zbierackich, po społeczeństwa rolnicze stosujące nowe metody przechowywania żywności.

Nasz archeolog mógłby więc spojrzeć na obie Ameryki i dojść do wniosku, że Afrykanie, pomimo ogromnej z pozoru przewagi już na starcie, mogliby zostać prześcignięci przez pierwszych mieszkańców kontynentu amerykańskiego w ciągu co najwyżej tysiąca lat. Potem zaś większa powierzchnia obu Ameryk (o połowę przewyższająca powierzchnię Afryki) oraz znacznie większe zróżnicowanie środowiska naturalnego dałyby rdzennym Amerykanom przewagę nad Afrykanami.

Archeolog nasz mógłby wówczas zainteresować się z kolei Eurazją i zacząć rozumować w następujący sposób: Eurazja jest największym spośród kontynentów naszego globu. Jest zamieszkana przez ludzi dłużej niż wszystkie inne kontynenty, z wyjątkiem Afryki. Fakt, że ta ostatnia była zamieszkiwana przez tak długi czas przed kolonizacją Eurazji przed milionem lat i tak może nie mieć żadnego znaczenia, ponieważ praludzie znajdowali się wówczas na bardzo wczesnym jeszcze i prymitywnym etapie rozwoju. Archeolog nasz mógłby się przyjrzeć rozkwitowi południowo-zachodniej Europy w okresie górnego paleolitu (od 20 do 12 tysięcy lat temu), który zaowocował tymi wszystkimi słynnymi dziełami sztuki i złożonymi narzędziami, i mógłby zacząć się zastanawiać, czy to już wtedy właśnie Eurazja, a przynajmniej niektóre jej regiony, zyskiwały przewagę nad pozostałymi kontynentami.

Na koniec wreszcie nasz archeolog zająłby się Australią i Nową Gwineą, zwracając w pierwszej kolejności uwagę na ich niewielką powierzchnię. To najmniejszy z kontynentów, w znacznej części pustynny, mogący wyżywić niezbyt liczną społeczność ludzką. Potem wziąłby pod uwagę jego izolację od pozostałych masywów lądowych oraz fakt, że został zasiedlony przez człowieka później niż Afryka i Eurazja. Wszystkie te względy mogłyby sprawić, że przepowiadałby dosyć powolny rozwój gatunku ludzkiego na obszarze Australii i Nowej Gwinei.

Warto jednak mieć w pamięci, że to Australijczycy i Nowogwinejczycy zdecydowanie najwcześniej na świecie posiedli umiejętności żeglarskie. Jak się zdaje, tworzyli też malowidła jaskiniowe co najmniej w tym samym czasie co ludzie kromaniońscy w Europie. Jonathan Kingdon i Tim Flannery zwrócili również uwagę, że kolonizacja Australii/Nowej Gwinei z wysp azjatyckiego szelfu kontynentalnego wymagała od człowieka umiejętności radzenia sobie z nowymi typami środowiska naturalnego, jakie napotykał na wyspach centralnej Indonezji, stanowiących pod względem topografii wybrzeży istny labirynt oferujący największą na świecie obfitość zasobów morskich, raf koralowych i namorzyn. Przekraczając kolejne cieśniny oddzielające od siebie poszczególne indonezyjskie wyspy, koloniści adaptowali się każdorazowo do nowych warunków, zaludniali daną wyspę, a następnie kolonizowali kolejną, położoną dalej na wchód. Był to pozbawiony precedensu w dziejach ludzkości złoty wiek eksplozji demograficznych. Być może te kolejne cykle kolonizacji, adaptacji i eksplozji demograficznej sprawiły, że w tym właśnie regionie nastąpił wielki skok naprzód, którego efekty powędrowały później z powrotem na zachód, docierając do Eurazji i Afryki. Jeśli taki scenariusz jest słuszny, to Australia/Nowa Gwinea zyskała wówczas ogromną przewagę nad pozostałymi kontynentami, przewagę, która mogła napędzać rozwój ludzkości w tej części świata jeszcze przez długi czas po wielkim skoku naprzód.

Jak zatem widać, obserwator przeniesiony w czasie do roku 11 000 przed Chrystusem nie byłby w stanie przewidzieć, na którym kontynencie społeczności ludzkie będą się rozwijać najszybciej, ale mógłby za to w przypadku każdego z nich wysunąć jakiś solidny argument za tym, że ta właś­nie część świata winna zyskać przewagę nad pozostałymi. Z perspektywy czasu wiemy, rzecz jasna, że tym wiodącym kontynentem miała stać się Eurazja. Okazuje się jednak, że rzeczywistymi przyczynami odpowiadającymi za szybszy rozwój społeczności ludzkich Eurazji, nie były bynajmniej te proste, bezpośrednie przyczyny, jakich domyślać mógłby się nasz wyimaginowany archeolog przed 13 tysiącami lat. I właśnie próba odkrycia tychże rzeczywistych przyczyn będzie stanowić treść dalszych rozdziałów niniejszej książki.

Strzelby, zarazki i stal Krótka historia ludzkości

Подняться наверх