Читать книгу Strzelby, zarazki i stal Krótka historia ludzkości - Jared Diamond - Страница 9
ROZDZIAŁ 3 – ZDERZENIE CYWILIZACJI W CAJAMARCE
ОглавлениеNajwiększym ruchem ludności w czasach nowożytnych była kolonizacja Nowego Świata przez Europejczyków i wynikły z niej podbój, zmniejszenie liczebności bądź całkowita zagłada większości grup rdzennych Amerykanów (Indian amerykańskich). Jak już mówiliśmy w rozdziale 1, obszar Nowego Świata został zasiedlony mniej więcej 11 tysięcy lat przed Chrystusem (lub nieco wcześniej) przez ludy przybyłe z Syberii przez Cieśninę Beringa i Alaskę. Z czasem na terytorium obu Ameryk, daleko na południe od tego pomostu, którym dotarli do nich z Eurazji pierwsi ludzie, powstały złożone społeczności rolnicze rozwijające się jednak w całkowitej izolacji od kształtujących się wówczas złożonych społeczeństw Starego Świata. Od momentu pierwotnego zasiedlenia kontynentów amerykańskich jedyne dobrze udokumentowane kontakty pomiędzy Nowym Światem a Azją dotyczyły wyłącznie wspólnot łowiecko-zbierackich żyjących po przeciwległych stronach Cieśniny Beringa (domniemywa się ponadto, że mieszkańcy Ameryki Południowej odbyli podróż przez Pacyfik, w wyniku której tamtejszy słodki ziemniak – batat – dotarł na obszar Polinezji).
Jeśli zaś chodzi o styczność ludów Nowego Świata z Europą, to na wczesnym etapie dziejów chodziło tylko o kontakty z bardzo nieliczną grupą wikingów, zajmującą Grenlandię w latach od 986 do około 1500 roku po Chrystusie. Jednakże te wizyty wikingów nie miały zauważalnego wpływu na społeczności rdzennych mieszkańców Ameryki. Praktycznie rzecz biorąc, do gwałtownego zderzenia zaawansowanej cywilizacji Starego Świata ze społeczeństwami Nowego Świata doszło dopiero w roku 1492, kiedy Krzysztof Kolumb „odkrył” Wyspy Karaibskie, gęsto zaludnione przez rdzennych Amerykanów.
Najbardziej dramatycznym momentem w późniejszych relacjach Europejczyków z rdzennymi mieszkańcami Ameryki było pierwsze spotkanie imperatora Inków, Atahualpy, z hiszpańskim konkwistadorem, Franciskiem Pizarrem, w położonym w peruwiańskich górach mieście Cajamarca, do którego doszło 16 listopada 1532 roku. Atahualpa był władcą absolutnym największego i najbardziej zaawansowanego cywilizacyjnie państwa Nowego Świata, podczas gdy Pizarro reprezentował świętego cesarza rzymskiego, Karola V Habsburga, będącego również królem Hiszpanii jako Karol I, a zatem władcę najpotężniejszego europejskiego państwa. Jednak Pizarro, stojący na czele oddziału złożonego ze stu sześćdziesięciu ośmiu hiszpańskich żołnierzy, znajdował się na obcym sobie terenie, nie mając żadnej wiedzy na temat tubylców, i był zupełnie pozbawiony kontaktu ze swymi rodakami (najbliżsi Hiszpanie stacjonowali w oddalonej o 1800 kilometrów na północ Panamie) i absolutnie nie mógł liczyć na to, że w porę dotrą do niego posiłki. Atahualpa zaś znajdował się w centrum własnego wielomilionowego imperium, w otoczeniu swej armii złożonej z osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy, która dopiero co odniosła zwycięstwo w walce z innymi Indianami. Niemniej jednak to Pizarro zdołał porwać i uwięzić Atahualpę, i to w ciągu zaledwie kilku minut od momentu, kiedy dwaj wodzowie ujrzeli się po raz pierwszy. Hiszpan przetrzymywał imperatora Inków w niewoli przez osiem miesięcy, wymuszając zarazem od jego poddanych największy w dziejach okup w zamian za obietnicę jego uwolnienia (było to tyle złota, że można było nim szczelnie wypełnić pomieszczenie o wymiarach przekraczających siedem na pięć metrów, i to do wysokości blisko trzech metrów). Jednak kiedy okup został mu dostarczony, Pizarro złamał obietnicę i zgładził Atahualpę.
Pojmanie Atahualpy miało decydujące znaczenie w podbiciu państwa Inków przez Europejczyków. Choć bowiem przewaga Hiszpanów w uzbrojeniu tak czy inaczej zapewniłaby im z czasem ostateczne zwycięstwo, porwanie władcy sprawiło, że podbój indiańskiego imperium nastąpił znacznie szybciej i był o wiele łatwiejszy. Atahualpa był czczony jako bóg słońce i sprawował absolutną władzę nad swymi poddanymi, którzy słuchali nawet tych jego rozkazów, które wydawał, będąc już w hiszpańskiej niewoli. Miesiące, które w niej spędził przed swoją śmiercią, dały więc Pizarrowi czas, by bez przeszkód rozesłać oddziały zwiadowcze do pozostałych części imperium Inków, a także posłać po posiłki do Panamy. Kiedy po straceniu Atahualpy doszło wreszcie do walki pomiędzy Hiszpanami a Inkami, wojska hiszpańskie były już zdecydowanie silniejsze.
Pojmanie Atahualpy interesuje nas zatem w sposób szczególny jako wydarzenie stanowiące decydujący moment w najbardziej spektakularnym zderzeniu cywilizacji w dziejach nowożytnych. Ma ono jednak również znaczenie bardziej ogólne, gdyż te same czynniki, które umożliwiły Pizarrowi pojmanie Atahualpy, z góry przesądzały później o wyniku wielu podobnych starć pomiędzy kolonizatorami a rdzennymi mieszkańcami innych zakątków nowożytnego świata. Stąd schwytanie władcy imperium Inków daje nam wgląd w szerzej rozumiany bieg dziejów świata.
Przebieg wydarzeń w Cajamarce owego pamiętnego dnia jest dość dobrze znany, ponieważ został utrwalony na piśmie przez wielu spośród Hiszpanów biorących udział w tym brzemiennym w skutki starciu. Aby mieć pewne wyobrażenie o tym, co się tam stało, przeżyjmy te wydarzenia raz jeszcze, splatając ze sobą fragmenty relacji naocznych świadków, towarzyszy Pizarra, w tym jego braci, Hernanda i Pedra4:
Przezorność, hart ducha, zdyscyplinowanie, trudy, niebezpieczne przeprawy morskie i bitwy Hiszpanów, wasali niezwyciężonego imperatora Świętego Cesarstwa Rzymskiego, z bożej łaski naszego króla i pana, sprawią radość wierzącym i napełnią strachem niewiernych. Z tego powodu i na chwałę Boga, Pana naszego, oraz dla dobra Jego Cesarskiej Mości, wydało mi się użyteczne spisać niniejszą opowieść i przesłać ją Waszej Mości, aby wszyscy mogli się dowiedzieć o tym, co poniżej opisano. Przymnoży to chwały Bogu, ponieważ Hiszpanie, z bożą pomocą, podbili i sprowadzili na łono naszej świętej katolickiej wiary wielką rzeszę pogan. Przymnoży również czci naszemu cesarzowi, ponieważ ze względu na jego wielką potęgę i powodzenie wydarzyło się to właśnie za jego panowania. Będzie także napawać wiernych radością, że odniesiono zwycięstwo w tak wielu bitwach, odkryto i podbito rozliczne prowincje i przywieziono do kraju przeogromne bogactwa, dla dobra króla i ich samych, szerząc zarazem przerażenie pośród niewiernych i wzbudzając podziw całej ludzkości.
Kiedyż to bowiem, czy to w czasach starożytnych, czy nam współczesnych, garstka ludzi zdołała dokonać takich czynów, walcząc przeciw tak licznym zastępom, i to w dalekich krajach, za wieloma morzami, pokonawszy wpierw szmat drogi po lądzie, aby podbić i ujarzmić to, co dotąd pozostawało niewidziane i nieznane? Czyjeż tryumfy można porównać z dokonaniami Hiszpanii? Oto Hiszpanie, choć było ich niewielu i nigdy nie byli w stanie zgromadzić naraz więcej niż dwustu czy trzystu ludzi (a czasem stawało ich do walki ledwie stu lub mniej nawet), podbili za naszego życia terytorium większe od znanego nam dotąd świata i rozleglejsze od włości wszystkich pobożnych i niewiernych książąt. Na razie jednak pisać będę jedynie o tym, co się działo podczas samego podboju; lecz nie napiszę zbyt wiele, aby uniknąć nadmiernej rozwlekłości.
Gubernator Pizarro pragnął uzyskać pewne informacje od Indian, którzy przybyli z Cajamarki, więc kazał poddać ich torturom. Wyznali oni wówczas, iż słyszeli, że Atahualpa czeka tam na gubernatora. Wtedy zaś ten rozkazał nam tam wyruszyć. Dotarłszy do wrót miasta, ujrzeliśmy obóz Atahualpy w odległości jednej mili, u podnóża gór. Obóz Indian wyglądał jak miasto niezwykłej urody. Było w nim tak wiele namiotów, że nasze serca wypełnił lęk. Aż do tamtej bowiem chwili nie widzieliśmy nigdy czegoś podobnego. Wszyscy Hiszpanie byli zatem przerażeni i zmieszani. Nie mogliśmy jednak okazać strachu ani zawrócić, bo gdyby Indianie wyczuli w nas jakąkolwiek słabość, nawet ci spośród nich, których wiedliśmy ze sobą jako przewodników, byliby nas pozabijali. Udawaliśmy więc, że jesteśmy w doskonałych nastrojach i przyjrzawszy się starannie miastu i namiotom, zeszliśmy w dolinę i wkroczyliśmy do Cajamarki.
Dużo rozmawialiśmy ze sobą o tym, co należy teraz zrobić. Wszyscy byliśmy przerażeni, ponieważ było nas bardzo niewielu, a zapuściliśmy się tak daleko w głąb obcego kraju, ponadto nie mogliśmy liczyć na posiłki. Wszyscy spotkaliśmy się więc z gubernatorem, aby przedyskutować, co czynić następnego dnia. Tamtej nocy niewielu z nas zdołało choćby zmrużyć oko. Trzymaliśmy straż na rynku w Cajamarce, przypatrując się obozowym ogniskom indiańskiej armii. Był to przerażający widok. Większość ognisk płonęła na zboczu wzgórza, a przy tym tak blisko siebie, że zbocze wyglądało tak, jak niebo usiane jasnymi gwiazdami. Tamtej nocy nie było rozróżnienia między wielmożą a człowiekiem niskiego stanu ani między żołnierzem piechoty a kawalerzystą. Każdy pełnił swój obowiązek, stojąc na warcie w pełnym rynsztunku, nawet sam poczciwy stary gubernator, który starał się dodawać otuchy swoim ludziom. Jego brat, Hernando Pizarro, oceniał liczbę zgromadzonych tam indiańskich wojowników na czterdzieści tysięcy, ale kłamał, żeby tylko dodać nam otuchy, ponieważ było ich tam ponad dwukrotnie więcej.
Następnego ranka przybył posłaniec od Atahualpy, a gubernator rzekł do niego: „Powiedz swemu panu, aby przybył tutaj wedle swej woli. Jakkolwiek jednak by tutaj nie przyszedł, zawsze przyjmę go jak przyjaciela i brata. Proszę tylko, aby przybył jak najprędzej, gdyż bardzo pragnę go widzieć. Nie spotka go tu żadna krzywda ani zniewaga”.
Potem gubernator ukrył swoje wojska wokół rynku w Cajamarce, podzieliwszy kawalerię na dwie części i powierzywszy komendę nad jedną z nich swemu bratu, Hernandowi Pizarrowi, a nad drugą – Hernandowi de Soto. W podobny sposób podzielił również piechotę, osobiście obejmując dowodzenie nad jedną częścią, a drugą oddając pod rozkazy swego brata, Juana Pizarra. Jednocześnie zaś rozkazał Pedrowi de Candii z dwoma czy trzema piechurami, by udali się do niewielkiego fortu na rynku i tam zajęli pozycję z lekką armatką i trąbkami. Kiedy już wszyscy Indianie, a wraz z nimi Atahualpa, wejdą na główny plac miasta, gubernator miał dać sygnał Candii i jego ludziom, by zaczęli strzelać z armaty i dąć w trąby, na których dźwięk z kolei kawaleria miała wypaść z rozległego dziedzińca, gdzie czekała ukryta w pełnej gotowości.
W południe Atahualpa zaczął ustawiać swoich ludzi w szyku i zbliżać się do nas. Niebawem ujrzeliśmy, jak cała równina zapełnia się Indianami, których hufce przystawały co pewien czas, aby poczekać na następne oddziały wychodzące przez cały czas z położonego za ich plecami obozu. Aż do popołudnia kolejne zastępy Indian wymaszerowywały z miasta namiotów. Czołowe hufce były już wówczas blisko naszego obozu, lecz wciąż z indiańskiego obozowiska wysypywały się nowe wojska. Przed samym Atahualpą szło dwa tysiące Indian, zamiatając przed nim drogę, a za nimi postępowali liczni wojownicy, z których połowa maszerowała po jednej jego stronie, a połowa po drugiej.
Pierwszy szedł oddział Indian odzianych w szaty w różnych kolorach, na wzór szachownicy. Postępowali oni naprzód, usuwając źdźbła z ziemi i omiatając drogę, za nimi zaś podążały trzy hufce w innych strojach, tańcząc i śpiewając. Potem szła pewna liczba mężczyzn w zbrojach z dużych metalowych płyt i w koronach ze złota i srebra. Ilość złotego i srebrnego wyposażenia, jakie na sobie nieśli, była tak wielka, że można było tylko się zdumiewać, patrząc, jak migotały na nim promienie słońca. Pomiędzy tymi wojownikami wyróżniała się postać Atahualpy niesiona w przepięknej lektyce z belkami ze srebrnym okuciem. Ośmiu indiańskich wielmożów niosło go na swych ramionach, a wszyscy oni ubrani byli w bardzo bogate błękitne stroje. Sam Atahualpa również odziany był niezwykle bogato. Na głowie miał koronę, a na szyi kolię z wielkich szmaragdów. Siedział na spoczywającym na lektyce niewielkim stołku z suto zdobioną poduszką. Lektyka zaś była pokryta wielobarwnymi piórami i przyozdobiona płytkami ze złota i srebra.
Za Atahualpą podążały dwie inne lektyki i dwa hamaki, w których spoczywali wysokiej rangi wodzowie, a następnie kilka oddziałów Indian w koronach ze złota i srebra. Te właśnie oddziały, przy akompaniamencie głośnych śpiewów, zaczęły wchodzić na główny plac, szczelnie go wypełniając. Tymczasem my, Hiszpanie, czekaliśmy wszyscy w gotowości, ukryci na przyległym dziedzińcu i zdjęci trwogą. Wielu z nas ze strachu oddawało mocz, nawet tego nie zauważając. Dotarłszy na środek placu, Atahualpa pozostał w lektyce, unoszony ponad głowami swoich wojowników, którzy, wchodząc na rynek, ustawiali się w szyku za jego plecami.
Gubernator Pizarro posłał wówczas brata Vincenta de Valverde, aby udał się do Atahualpy i z nim pomówił. Zakonnik miał zażądać od niego, w imię Boga i króla Hiszpanii, aby podporządkował się prawu naszego Pana, Jezusa Chrystusa, i wstąpił na służbę Jego Wysokości, króla Hiszpanii. Przeszedłszy więc pomiędzy oddziałami Indian aż do miejsca, gdzie znajdował się ich władca, i zbliżywszy się doń z krzyżem w jednej ręce i Biblią w drugiej, dominikanin zwrócił się do Atahualpy następującymi słowami: „Jestem kapłanem naszego Boga i nauczam chrześcijan spraw bożych, a teraz przychodzę, by podobnej nauki udzielić i tobie. Uczę zaś tego, co Bóg mówi do nas na kartach tej właśnie księgi. Dlatego w imieniu Boga i chrześcijan zaklinam cię, abyś został ich przyjacielem, gdyż taka jest wola Boga, a będzie to również dla twojego dobra”.
Atahualpa kazał sobie podać księgę, aby móc się jej przyjrzeć, a zakonnik podał mu ją zamkniętą. Wódz nie umiał jej jednak otworzyć, więc dominikanin wyciągnął rękę, aby mu pomóc, gdy Atahualpa, w wielkim gniewie, uderzył go w ramię, najwyraźniej pragnąc, aby księga pozostała zamknięta. Potem jednak sam ją otworzył i, nie okazując najmniejszego zdumienia na widok liter i papieru, odrzucił ją o kilka kroków od siebie, a jego twarz stała się przy tym purpurowa.
Zakonnik powrócił wówczas do gubernatora, wykrzykując: „Wyjdźcie z ukrycia! Wychodźcie, chrześcijanie! Rzućcie się na te wraże psy, które odrzucają sprawy boże. Ten tyran cisnął o ziemię moją księgą świętych praw! Czyż nie widzieliście, co się tutaj stało? Czemuż mamy być nadal uprzejmi i służalczy wobec tego nadętego od dumy psa, gdy wokół równiny wypełniają się Indianami? Uderzcie na niego, gdyż ja was rozgrzeszam!”.
Wówczas gubernator dał umówiony znak Candii, który zaczął strzelać z dział. W tej samej chwili rozległ się dźwięk trąb i opancerzeni hiszpańscy żołnierze, zarówno kawalerzyści, jak i piechurzy, z hiszpańskim okrzykiem bojowym „Santiago!”5 na ustach wysypali się ze swych kryjówek wprost w zapełniającą plac zbitą masę bezbronnych Indian. Naszym koniom przytroczyliśmy wcześniej grzechotki, aby jeszcze bardziej przerazić tubylców. Teraz zaś terkotanie, huk strzelb i dźwięk trąb wprawiły ich w tak wielkie zmieszanie, że zaczęli zdradzać oznaki paniki. Hiszpanie zaś rzucili się na nich, siekąc i rąbiąc ich na kawałki. Indianie byli tak straszliwie przerażeni, że włazili jeden na drugiego, tworząc prawdziwe góry ludzi i dusząc się przy tym nawzajem. Ponieważ nie mieli broni, chrześcijanie mogli atakować ich bez żadnego ryzyka. Kawaleria tratowała więc tubylców, zabijając ich przy tym i raniąc, a potem ścigała pozostałych przy życiu. Piechota zaś przeprowadziła tak udany atak na tych, którzy wciąż jeszcze byli na placu, że w krótkim czasie większość z nich wycięto w pień.
Sam gubernator chwycił swój miecz oraz sztylet i wraz z towarzyszącymi mu Hiszpanami odważnie wdarł się w największy gąszcz Indian, by dostać się do lektyki Atahualpy. Śmiało chwycił go za lewe ramię i krzyknął: „Santiago!”, ale nie był w stanie wyciągnąć wodza z lektyki, ponieważ jego słudzy wciąż trzymali ją wysoko w górze. A choć zabijaliśmy dzierżących ją Indian, ich miejsce natychmiast zajmowali inni, unosząc ją na powrót w górę, więc przez bardzo długi czas musieliśmy pokonywać i zabijać kolejnych tubylców. W końcu siedmiu czy ośmiu konnych Hiszpanów spięło konie ostrogami i ruszyło wprost na lektykę z jednej strony, z wielkim wysiłkiem przewracając ją na bok. Dzięki temu Atahualpa został wreszcie pojmany i gubernator zabrał go do swej kwatery. Indianie niosący lektykę i ci, którzy eskortowali Atahualpę, nie opuścili go jednak: wszyscy zginęli u stóp swego władcy.
Pozostali jeszcze na placu Indianie, przerażeni wystrzałami z dział i widokiem koni, których nigdy wcześniej nie widzieli, usiłowali wymknąć się z pułapki, obalając fragment muru i wydostając się na pobliską równinę. Nasza kawaleria ruszyła za nimi, krzycząc: „Gońcie tych bogato odzianych! Nie dajcie żadnemu uciec! Wykłujcie ich kopiami!”. Pozostali indiańscy wojownicy, których przyprowadził z sobą Atahualpa, stali o milę od Cajamarki gotowi do bitwy, ale żaden z nich się nie poruszył, i gdy rozgrywały się wszystkie opisywane tutaj wydarzenia, ani jeden Indianin nie podniósł broni na Hiszpana. Kiedy zaś tubylcy, którzy pozostali na równinie poza miastem, ujrzeli, że ich pobratymcy wycofują się, krzycząc ze strachu, większość z nich także wpadła w panikę i zaczęła uciekać. Był to niezwykły widok, gdyż cała dolina na przestrzeni piętnastu czy dwudziestu mil szczelnie wypełniona była Indianami. Zapadła już noc, a nasza kawaleria wciąż jeszcze ścigała ich po okolicznych polach, kiedy wreszcie usłyszeliśmy dźwięk trąbki wzywający nas na zbiórkę do obozu.
Gdyby nie nadejście nocy, niewielu spośród ponad czterdziestu tysięcy indiańskich wojowników pozostałoby przy życiu. Sześć lub siedem tysięcy Indian padło trupem, a wielu innych miało odcięte ramiona lub inne poważne rany. Sam Atahualpa przyznał, że zabiliśmy w tej bitwie siedem tysięcy jego ludzi. Człowiek, który zginął w jednej z lektyk, był jego ulubionym ministrem, władcą Chinchy. Okazało się, że Indianie niosący lektykę Atahualpy byli wysokiej rangi wodzami i doradcami władcy. Wszyscy zginęli, podobnie jak tubylcy, których niesiono w pozostałych lektykach i hamakach. Zabity został również władca Cajamarki i inni możni, lecz ich liczba była tak wielka, że nie sposób było ich zliczyć, gdyż wszyscy, którzy znajdowali się w orszaku Atahualpy, byli wielkimi panami. Było to niezwykłe zdarzenie: oto przepotężny władca został w tak krótkim czasie pojmany, choć przybył tutaj na czele ogromnej armii. Zaprawdę nie zdołalibyśmy tego dokonać własnymi tylko siłami, gdyż było nas przecież tak niewielu. Wszystko to stało się z łaski Boga, która jest wielka.
Hiszpanie zdarli z Atahualpy szaty, kiedy wywlekali go z lektyki, teraz więc gubernator rozkazał przynieść mu odzienie, a kiedy już wódz je przywdział, Pizarro kazał mu siąść obok siebie i starał się uśmierzyć jego wściekłość i poruszenie na myśl o tym, że tak szybko utracił swą wysoką pozycję. Powiedział do niego: „Nie traktuj jako zniewagi tego, że zostałeś pokonany i wzięty do niewoli, gdyż z tymi chrześcijanami, którzy podążają za mną – choć są tak nieliczni – podbijałem już królestwa większe od twojego i pokonywałem innych, potężniejszych od ciebie władców, narzucając im władzę cesarza, którego sam jestem wasalem, a który jest królem Hiszpanii i całego świata. Z jego rozkazu tu przybywamy, by podbić ten kraj, aby wszyscy jego mieszkańcy mogli poznać Boga i świętą wiarę katolicką. Przez wzgląd na tę naszą szlachetną misję Bóg, Stwórca nieba i ziemi oraz wszystkich rzeczy, pozwala, aby tak się stało, byście mogli Go poznać i porzucić zwierzęce i grzeszne życie, jakie prowadzicie. To właśnie dlatego, choć było nas niewielu, pokonaliśmy tak liczne zastępy twoich wojowników. Kiedy zrozumiecie, w jak wielkim grzechu żyjecie, sami przyznacie, jakie dobro wam uczyniliśmy, przybywając do waszego kraju z rozkazu Jego Wysokości króla Hiszpanii. To nasz Pan Bóg zezwolił na to, by wasza duma została podeptana i by żaden Indianin nie był w stanie choćby urazić chrześcijanina.
Prześledźmy teraz cały łańcuch przyczyn leżących u podstaw tej niezwykłej konfrontacji, wychodząc bezpośrednio od przedstawionych wyżej wydarzeń. Dlaczego zatem, kiedy doszło do spotkania Pizarra i Atahualpy w Cajamarce, to właśnie Hiszpan pojmał władcę Inków i zabił tak wielu jego poddanych? Dlaczego znacznie wszak liczniejsze siły Indian nie zdołały schwytać i zabić hiszpańskiego konkwistadora? Pizarro miał przecież pod wodzą zaledwie sześćdziesięciu dwóch jeźdźców oraz stu sześciu piechurów, podczas gdy Atahualpa stał na czele armii liczącej około osiemdziesięciu tysięcy ludzi. Jeśli zaś chodzi o wydarzenia poprzedzające opisywane wyżej wypadki, jak to się stało, że Atahualpa znalazł się w Cajamarce? Skąd wziął się tam Pizarro, który porwał władcę Inków, i dlaczego to nie Atahualpa przybył do Hiszpanii, aby pojmać króla Karola I? Dlaczego Atahualpa dał się zwabić w tę aż nazbyt oczywistą – przynajmniej dla nas, patrzących z perspektywy czasu – pułapkę? Czy czynniki mające decydujący wpływ na wynik tamtego starcia Atahualpy i Pizarra odgrywały podobną rolę w konfrontacjach ludów Starego i Nowego Świata?
Dlaczego Pizarro pojmał Atahualpę? Przewagę militarną zapewniły mu stalowe miecze Hiszpanów i inna broń oraz pancerze, działa i konie. Tym rodzajom uzbrojenia wojownicy Atahualpy, pozbawieni zwierząt, na których grzbiecie mogliby ruszyć do bitwy, mogli przeciwstawić jedynie wykonane z kamienia, brązu lub drewna kije, maczugi i topory, a oprócz tego proce i pancerze z pikowanej bawełny. Takie właśnie dysproporcje w wojennym ekwipunku odegrały decydującą rolę w niezliczonej liczbie starć Europejczyków z rdzennymi Amerykanami i innymi ludami.
Jedynymi rdzennymi Amerykanami, którzy byli w stanie przez wiele stuleci opierać się europejskiemu podbojowi, były plemiona, które zmniejszyły nieco tę dysproporcję w dziedzinie wojennego wyposażenia, nabywając zarówno konie, jak i strzelby i ucząc się nimi posługiwać. Na sam dźwięk słowa „Indianin” przed oczyma przeciętnego Amerykanina pojawia się dziś obraz dosiadającego konia i wymachującego strzelbą mieszkańca Wielkich Równin, przypominającego wojowników z plemienia Siuksów, którzy unicestwili część dowodzonego przez generała George’a Custera 7. Regimentu Kawalerii Armii Stanów Zjednoczonych w słynnej bitwie nad Little Bighorn w roku 1876. Bardzo łatwo zapominamy, że rdzenni Amerykanie początkowo nie znali ani koni, ani strzelb. To Europejczycy sprowadzili je na kontynent amerykański, gruntownie przekształcając społeczności tych spośród indiańskich plemion, które je nabyły. Indianie z Wielkich Równin Ameryki Północnej, Araukanie z południowego Chile i Indianie z argentyńskiej pampy bronili się przed białymi najeźdźcami dłużej od innych rdzennych Amerykanów właśnie dzięki temu, że nauczyli się nimi biegle posługiwać. Ulegli dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku na skutek zakrojonych na szeroką skalę operacji wojskowych przeprowadzanych przez rządy państw założonych przez białych przybyszów.
Dziś trudno nam pojąć, jak to możliwe, że wyposażenie wojskowe Hiszpanów pozwoliło im zwyciężyć pomimo tak wielkiej przewagi liczebnej nieprzyjaciela. W opisywanej powyżej bitwie pod Cajamarką zaledwie stu sześćdziesięciu ośmiu Hiszpanów rozbiło pięćset razy liczniejszą armię rdzennych Amerykanów, zabijając tysiące tubylców bez straty choćby jednego własnego żołnierza. Relacje dotyczące późniejszych bitew Pizarra z Inkami, podboju azteckiego państwa przez Cortésa i innych kampanii prowadzonych przez Europejczyków na wczesnym etapie podboju Ameryki przeciwko jej rdzennym mieszkańcom mówią o starciach, w których kilkudziesięciu europejskich kawalerzystów pokonuje i zmusza do ucieczki tysiące indiańskich wojowników, dokonując przy tym straszliwej rzezi tubylców. Już po śmierci Atahualpy, w czasie marszu Pizarra z Cajamarki do stolicy Inków, Cuzco, rozegrały się cztery takie bitwy: pod Jauja, Vilcashuaman, Vilcaconga i Cuzco. W starciach tych uczestniczyło, odpowiednio, zaledwie osiemdziesięciu, trzydziestu, stu dziesięciu i czterdziestu hiszpańskich kawalerzystów, za każdym razem mając naprzeciw siebie tysiące lub nawet dziesiątki tysięcy Indian.
Tych zwycięstw Hiszpanów nie można tak po prostu przypisać pomocy sojuszniczych plemion rdzennych Amerykanów ani wytłumaczyć, odwołując się do efektu psychologicznego, jaki wywoływały u tubylców nieznane im konie i broń najeźdźców, czy też (jak się często twierdzi) powoływać się na fakt, że Inkowie omyłkowo brali Hiszpanów za posłańców swego powracającego zza oceanu boga Wirakoczy. Początkowe sukcesy zarówno Pizarra, jak i Cortésa rzeczywiście przysporzyły im sojuszników wśród rdzennych plemion. Jednakże wiele z nich nie sprzymierzyłoby się z nimi, gdyby wcześniejsze oszałamiające tryumfy, jakie Hiszpanie odnosili jeszcze bez ich pomocy, nie przekonały ich, że wszelki opór jest daremny, wobec czego należy przejść na stronę niezaprzeczalnych zwycięzców. Fakt, że Inkowie nie znali koni, stalowej broni, strzelb i dział, z pewnością sparaliżował ich poczynania w Cajamarce, ale w kolejnych bitwach Hiszpanie odnosili nadal zwycięstwa pomimo zaciętego oporu inkaskich armii, które poznały już wierzchowce i uzbrojenie najeźdźców. W ciągu zaledwie sześciu lat od podboju Inkowie wzniecili również przeciwko Hiszpanom dwa pełne determinacji i dobrze przygotowane powstania na dużą skalę. Wszystkie ich wysiłki spełzły jednak na niczym z uwagi na zdecydowanie lepsze uzbrojenie Hiszpanów.
W pierwszej dekadzie XVIII wieku strzelby zajęły już miejsce mieczy jako główna broń dająca europejskim najeźdźcom przewagę nad rdzennymi Amerykanami i innymi tubylczymi ludami. Na przykład w roku 1808 na wyspy Fidżi dotarł wyposażony w muszkiet i obdarzony doskonałym wzrokiem brytyjski żeglarz, Charlie Savage, by, stosownie do swego nazwiska (savage – ang. „dzikus, barbarzyńca”), w pojedynkę zakłócić panującą tam równowagę sił. W ramach jednego ze swych rozlicznych wyczynów powiosłował w górę rzeki do miejscowości Kasavu, zatrzymał się w odległości strzału pistoletowego od jej ogrodzenia i zaczął strzelać do bezbronnych mieszkańców. Ofiar było tak wiele, że pozostali przy życiu tubylcy ułożyli ich ciała w stos, za którym mogli się ukryć, a pobliski strumień stał się czerwony od krwi. Tego rodzaju przykłady wielkiej przewagi, jaką strzelby dawały białym przybyszom nad pozbawionymi broni palnej tubylcami, można mnożyć w nieskończoność.
W hiszpańskim podboju państwa Inków strzelby odegrały jednak drugorzędną rolę. Ówczesne modele – tak zwane arkebuzy – nie były łatwe w obsłudze (trudno było je zarówno nabijać, jak i z nich strzelać), a ponadto Pizarro miał ich ledwie tuzin. Kiedy już udawało się z nich wystrzelić, wywoływały istotnie ogromny efekt psychologiczny. Znacznie ważniejsze okazały się jednak stalowe miecze Hiszpanów, kopie i sztylety, czyli solidna ostra broń pozwalająca dokonywać prawdziwej rzezi na pozbawionych pancerza Indianach. Tymczasem tępe maczugi tubylców, choć nadawały się do tego, by za ich pomocą poobijać i poranić najeźdźców oraz ich konie z rzadka tylko były w stanie ich zabić. Stalowe zbroje i kolczugi Hiszpanów, a nade wszystko stalowe hełmy zapewniały im skuteczną ochronę przed ciosami maczug, podczas gdy pikowane kaftany z bawełny wcale nie chroniły Indian przed wykonaną ze stali bronią najeźdźców.
W relacjach naocznych świadków aż nazbyt wyraźnie widać, jak ogromną przewagę zyskiwali Hiszpanie nad tubylcami dzięki koniom. Jeźdźcy mogli nie tylko bez trudu uprzedzić indiańskie czaty, zanim wartownicy mieli czas ostrzec swoje oddziały, lecz także tratować i zabijać walczących pieszo Indian. Impet szarżującego wierzchowca, jego zwrotność, szybkość ataku oraz przewaga wysokości i ochrona, jaką zapewniał siedzącemu na jego grzbiecie żołnierzowi, sprawiały, że na otwartym terenie piechurzy byli całkowicie bezbronni w obliczu kawalerii. Wywoływany przez te zwierzęta efekt psychologiczny nie polegał tylko na przerażeniu, jakie budziły one w wojownikach walczących przeciwko nim po raz pierwszy. Przed wybuchem wielkiego powstania Inków w roku 1536 tubylcy zdążyli już się nauczyć, jak najlepiej bronić się przed kawalerią: zastawiając zasadzki w wąskich przejściach czy wąwozach i wybijając hiszpańskich jeźdźców. Jednakże Inkowie, jak wszyscy inni żołnierze walczący pieszo, nigdy nie byli w stanie pokonać kawalerii na otwartym terenie. Kiedy Quizo Yupanqui, najlepszy z wodzów inkaskiego władcy Manco, następcy Atahualpy, obległ Hiszpanów w Limie w 1536 roku i usiłował wziąć miasto szturmem, dwa szwadrony hiszpańskiej kawalerii wykonały szarżę na znacznie liczniejsze siły Inków na równinie pod miastem, już w pierwszym ataku zabijając Quizo i wszystkich podległych mu dowódców, i zmusiły do ucieczki jego armię. Podobna szarża kawaleryjska, przeprowadzona przez zaledwie dwudziestu sześciu jeźdźców, wystarczyła, by pokonać najlepsze oddziały pod wodzą samego władcy, Manco, kiedy ten oblegał Hiszpanów w Cuzco.
Proces transformacji sztuki wojennej spowodowanej pojawieniem się koni na polach bitew rozpoczął się wraz z chwilą ich udomowienia na stepach na północ od Morza Czarnego około 4 tysięcy lat przed Chrystusem. Zwierzęta te umożliwiały pokonywanie znacznie większych odległości niż było to możliwe pieszo, atakowanie z zaskoczenia i wycofywanie się, zanim obrońcy zdołali zgromadzić liczniejsze siły. Rola, jaką konie odegrały w bitwie pod Cajamarką, stanowi zatem przykład działania pewnego rodzaju broni, który pozostawał wciąż groźny przez sześć tysięcy lat, aż do początku XX wieku, i z czasem zaczął być wykorzystywany na wszystkich kontynentach. Dominacja kawalerii na polach bitew skończyła się dopiero w czasie pierwszej wojny światowej. Gdy więc weźmiemy pod uwagę, jak wielką przewagę dawały Hiszpanom konie, stalowa broń i pancerze w starciu z walczącymi pieszo tubylcami nieużywającymi metalu, nie powinno już być zaskoczeniem, że biali najeźdźcy raz za razem wygrywali bitwy ze znacznie liczniejszym przeciwnikiem.
Jak to się stało, że Atahualpa znalazł się w Cajamarce? Atahualpa i jego armia znaleźli się w Cajamarce dlatego, że dopiero co odnieśli zwycięstwo w bitwach decydujących o wyniku wojny domowej, po której Inkowie wciąż byli jeszcze podzieleni i słabi. Pizarro szybko zdał sobie sprawę z tych podziałów i umiejętnie je wykorzystał. Przyczyną wspomnianej wojny domowej było z kolei to, że epidemia ospy szerząca się wśród Indian na kontynencie południowoamerykańskim od chwili, gdy chorobę tę przywlekli hiszpańscy osadnicy na terytorium Panamy i Kolumbii, około roku 1526 zabiła władcę imperium Inków, Huaynę Capaca, i większość jego dworu, a następnie niemal natychmiast powaliła wyznaczonego na jego następcę Ninana Cuyuchiego. To właśnie śmierć tych dwóch władców doprowadziła do walki o tron imperium pomiędzy Atahualpą a jego przyrodnim bratem, Huascarem. Gdyby zatem nie wspomniana epidemia, Hiszpanie mieliby przeciwko sobie zjednoczone imperium Inków.
Obecność Atahualpy w Cajamarce uwypukla zatem rolę jednego z kluczowych czynników w dziejach świata: chorób przekazywanych pozbawionym odporności na nie rdzennym ludom przez najeźdźców w znacznej mierze już odpornych. Ospa, odra, grypa, tyfus, dżuma i inne występujące w Europie choroby zakaźne odegrały decydującą rolę w podbojach Europejczyków, dziesiątkując wiele ludów na innych kontynentach. Na przykład po niepowodzeniu pierwszego hiszpańskiego najazdu w 1520 roku epidemia ospy wyniszczyła plemię Azteków i zabiła Cuitláhuaca, władcę azteckiego imperium, który na krótko objął rządy po Montezumie. Na obszarze obu Ameryk choroby przywleczone tutaj przez Europejczyków przenosiły się z jednego tubylczego plemienia na kolejne, na długo zanim Indianie ujrzeli samych Europejczyków, według szacunkowych danych zabijając aż 95 procent rdzennej ludności okresu prekolumbijskiego. W ten właśnie sposób zniknęły z kart historii najludniejsze i najlepiej zorganizowane tubylcze społeczności Ameryki Północnej – plemiona dorzecza Missisipi. Stało się to pomiędzy rokiem 1492 a końcem pierwszej dekady XVII wieku, zanim Europejczycy założyli swoją pierwszą osadę nad tą rzeką. Z kolei w roku 1713 epidemia ospy stanowiła najważniejszy krok na drodze do wyniszczenia przez europejskich osadników południowoamerykańskiego rdzennego ludu San (Buszmenów). Wkrótce po założeniu przez Brytyjczyków osady Sydney w roku 1788 wybuchła zaś pierwsza z epidemii, które zdziesiątkowały populację Aborygenów. Dobrze udokumentowanym przykładem z wysp Pacyfiku jest natomiast zaraza, która spustoszyła archipelag Fidżi w 1806 roku, wywołana przez kilku europejskich marynarzy, którzy z wielkim trudem zdołali dotrzeć do brzegu po katastrofie statku „Argo”. Podobne wydarzenia odnotowano również w dziejach Tonga, Hawajów oraz innych wysp na Oceanie Spokojnym.
Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że rola chorób w dziejach ludzkości sprowadzała się tylko do tego, że przygotowywały one drogę dla europejskiej ekspansji. Malaria, żółta febra i inne choroby rodem z tropikalnej Afryki, Indii, Azji Południowo-Wschodniej i Nowej Gwinei stanowiły bowiem najpoważniejszą przeszkodę w europejskiej kolonizacji tych obszarów.
Skąd Pizarro wziął się w Cajamarce? Dlaczego to Atahualpa nie próbował podbić Hiszpanii? Pizarro przybył do Cajamarki dzięki europejskiej technologii morskiej umożliwiającej budowę statków, które przewiozły go najpierw przez Atlantyk (z Hiszpanii do Panamy), a następnie przez Pacyfik (z Panamy do Peru). Nie mając takiej technologii, Atahualpa nie był w stanie prowadzić zamorskiej ekspansji ze swych posiadłości w Ameryce Południowej.
Oprócz faktu posiadania oceanicznych okrętów, obecność Pizarra pod Cajamarką była ponadto jednym ze skutków funkcjonowania scentralizowanej organizacji politycznej, która pozwoliła Hiszpanii flotę tę sfinansować, zbudować, obsadzić załogą i odpowiednio wyposażyć. Imperium Inków również miało scentralizowany ustrój, ale w rzeczywistości zadziałało to na jego niekorzyść, gdyż Pizarro, biorąc do niewoli Atahualpę, sparaliżował cały inkaski łańcuch dowodzenia. Ponieważ tubylczy aparat władzy w tak wielkim stopniu utożsamiany był z otaczanym boską czcią absolutnym władcą imperium, po jego śmierci uległ zupełnemu rozkładowi. Technologia morska w połączeniu z organizacją polityczną odegrała równie doniosłą rolę podczas europejskiego podboju pozostałych kontynentów, a także w ekspansji innych pozaeuropejskich ludów.
Kolejnym, powiązanym z poprzednim czynnikiem, który umożliwił Hiszpanom dotarcie do Peru, było pismo. Hiszpania była w posiadaniu tego wynalazku, natomiast imperium Inków nie. Pozwalał on na znacznie powszechniejsze, dokładniejsze i bardziej szczegółowe przekazywanie informacji niż rozpowszechnianie ich jedynie w formie ustnej. To właśnie informacje w formie pisemnej docierające do Hiszpanii po podróży Kolumba i dokonanym przez Cortésa podboju Meksyku sprawiły, że Hiszpanie niczym wezbrana fala ruszyli na podbój Nowego Świata. Listy i broszury dostarczały im zarówno motywacji, jak i niezbędnych szczegółowych wskazówek nawigacyjnych. Pierwsza relacja o wyczynach Pizarra, spisana przez jego towarzysza, kapitana Cristóbala de Menę, ukazała się drukiem w Sewilli w kwietniu 1534 roku, zaledwie dziewięć miesięcy po straceniu Atahualpy. Stała się zresztą bestsellerem, pospiesznie przetłumaczonym na pozostałe europejskie języki, i sprawiła, że hiszpańscy koloniści zaczęli tłumnie wyruszać w podróż do Nowego Świata, aby umocnić panowanie Pizarra w Peru.
Dlaczego Atahualpa tak łatwo wpadł w sidła Pizarra? Patrząc z perspektywy czasu, wydaje się wprost zdumiewające, że w Cajamarce Atahualpa sam wszedł wprost w zastawioną na niego w tak oczywisty sposób pułapkę. Nawet Hiszpanie, którzy go pochwycili, zdumieni byli swoim sukcesem. W wyjaśnieniu pierwotnych przyczyn niezrozumiałej dla nas naiwności wodza Inków niepoślednią rolę odgrywają konsekwencje posiadania umiejętności czytania i pisania.
Bezpośrednią przyczyną podawaną zazwyczaj w tym kontekście jest fakt, że Atahualpa miał bardzo skąpe wiadomości o Hiszpanach, ich potędze militarnej i zamiarach. Uzyskał te nieliczne informacje ze słyszenia, głównie z ust swego posłańca, który przez dwa dni przebywał przy wojskach Pizarra, kiedy te maszerowały z wybrzeża w głąb lądu. Widział więc Hiszpanów w stanie największego rozprzężenia i powiedział Atahualpie, że żadni z nich wojownicy, dodając, że jeśli wódz da mu dwustu Indian, to schwyta wszystkich przybyszów i zwiąże ich jak barany. Można zatem zrozumieć, że Atahualpie w ogóle nie przyszło do głowy, że Hiszpanie są groźni i mogą go zaatakować pierwsi, nawet bez żadnej prowokacji z jego strony.
Na obszarze Nowego Świata umiejętność pisania ograniczała się do nielicznych elit niektórych ludów z terenu dzisiejszego Meksyku i sąsiednich terytoriów, położonych daleko na północ od państwa Inków. Choć hiszpański podbój Panamy – oddalonej zaledwie o niespełna 1000 kilometrów od ich północnych granic – rozpoczął się już w 1510 roku, żadne wieści o nim, ani nawet o istnieniu Hiszpanów nie dotarły, jak się zdaje, do Inków aż do chwili, gdy Pizarro po raz pierwszy wylądował na wybrzeżu Peru w 1527 roku. Atahualpa zupełnie nie miał więc pojęcia o tym, że Hiszpania podbiła już najbardziej ludne i najpotężniejsze indiańskie społeczności Ameryki Środkowej.
Nie mniej zdumiewające od postępowania Atahualpy w Cajamarce, które doprowadziło do pojmania go przez Hiszpanów, jest dla nas dzisiaj jego zachowanie w niewoli. Inkaski władca zaproponował mianowicie swym prześladowcom słynny gigantyczny okup, naiwnie wierząc, że kiedy już zostanie zapłacony, Hiszpanie go uwolnią i odpłyną. Nie miał bowiem skąd się dowiedzieć i nie rozumiał, że ludzie Pizarra stanowią jedynie awangardę znacznie potężniejszych sił nastawionych na trwały podbój kontynentu, a nie pojedynczy łupieżczy napad.
Jednak nie tylko Atahualpa fatalnie pomylił się w swych rachubach. Już po pojmaniu inkaskiego władcy brat Francisca Pizarra, Hernando, oszustwem skłonił dowodzącego wielką armią czołowego wodza Atahualpy, Challcuchimę, do oddania się w ręce Hiszpanów. Ta błędna decyzja Challcuchimy stanowiła moment niemal równe doniosły co schwytanie samego władcy, stając się punktem zwrotnym, jeśli chodzi o załamanie się oporu Inków. Aztecki imperator, Montezuma, przeliczył się bodaj jeszcze bardziej, biorąc Cortésa za powracającego zza oceanu boga i wpuszczając go wraz z jego maleńką armią do azteckiej stolicy, Tenochtitlán. W rezultacie Cortés uwięził Montezumę, a następnie opanował miasto i podbił całe imperium Azteków.
Prozaiczne wyjaśnienie wszystkich tego rodzaju niefortunnych decyzji Atahualpy, Challcuchimy, Montezumy i niezliczonej rzeszy podobnych im przywódców rdzennych Amerykanów oszukanych przez Europejczyków jest takie, że żaden żyjący mieszkaniec Nowego Świata nigdy wcześniej nie był w Starym Świecie, więc indiańscy władcy i wodzowie nie mogli mieć żadnych konkretnych informacji o Hiszpanach. Mimo to nieuchronnie skłaniamy się jednak raczej ku wnioskowi, że Atahualpa naprawdę „powinien” być bardziej podejrzliwy, jeśli tylko w łonie podległej mu społeczności występował nieco szerszy wachlarz ludzkich zachowań. Wszak Pizarro przybył do Cajamarki, również nie mając żadnej wiedzy na temat Inków, jeśli nie liczyć tego, czego dowiedział się od schwytanych poddanych imperium, z którymi zetknął się w roku 1527 i 1531. Jednakże, mimo że sam był niepiśmienny, reprezentował kulturę, która posiadła umiejętność czytania i pisania. Hiszpanie wiedzieli zatem z książek o istnieniu wielu ówczesnych cywilizacji żyjących z dala od Europy, a także znali kilka tysięcy lat dziejów Starego Kontynentu. Zastawiając pułapkę na Atahualpę, Pizarro wyraźnie wzorował się na uwieńczonej powodzeniem strategii Cortésa.
Krótko mówiąc, piśmienność uczyniła Hiszpanów spadkobiercami ogromnego zasobu wiadomości na temat ludzkich zachowań i historii. Dla odmiany natomiast Atahualpa nie tylko nie miał żadnych wyobrażeń co do samych Hiszpanów ani też osobistego doświadczenia w kontaktach z jakimikolwiek innymi przybyszami zza morza, lecz także nawet nie słyszał (ani nie czytał) o żadnych podobnych zagrożeniach, z jakimi w całej dotychczasowej historii ludzkości zetknęły się tubylcze ludy w najrozmaitszych zakątkach świata. Ta właśnie głęboka przepaść w kategoriach życiowego doświadczenia zachęciła Pizarra do zastawienia pułapki, a zarazem skłoniła Atahualpę, by wejść prosto w paszczę lwa.
Pojmanie Atahualpy przez Pizarra ilustruje zatem cały zespół czynników, które doprowadziły do tego, że to Europejczycy skolonizowali Nowy Świat, a nie rdzenni Amerykanie Europę. Do bezpośrednich przyczyn tryumfu Hiszpana należały więc: technika wojskowa, której podstawę stanowiły strzelby i wykonana ze stali broń, oraz konie; choroby zakaźne występujące na obszarze Eurazji; technologia morska Europejczyków; scentralizowana organizacja polityczna europejskich państw oraz pismo. Tytuł niniejszej książki może więc posłużyć jako podsumowanie tych czynników, które w czasach nowożytnych umożliwiły także Europejczykom ujarzmienie tubylczych ludów na innych kontynentach. Jak będziemy mogli się przekonać w następnych rozdziałach, na długo przedtem, nim ktokolwiek na świecie zaczął wytwarzać strzelby i wytapiać stal, pozostałe z powyższych czynników umożliwiły ekspansję pewnych ludów spoza Europy.
Wciąż jednak pozostaje bez odpowiedzi nasze fundamentalne pytanie: Dlaczego wszystkie te bezpośrednie czynniki działały na korzyść Europejczyków, a związana z nimi przewaga była właśnie po ich stronie, a nie po stronie mieszkańców Nowego Świata? Dlaczego to nie Inkowie wymyślili strzelby oraz miecze ze stali i nie dosiadali zwierząt równie przerażających jak konie, ani nie roznosili chorób, na które Europejczycy nie byliby odporni? Dlaczego nie skonstruowali oceanicznych statków i nie stworzyli w swym państwie złożonego ustroju politycznego, ani nie byli w stanie czerpać z doświadczeń innych ludów spisanych na kartach wielowiekowej historii ludzkości? Pytania te nie odnoszą już się jednak do najbardziej bezpośrednich przyczyn pewnych zjawisk omawianych w tym rozdziale. Dotyczą raczej ich pierwotnych przyczyn, których wyjaśnieniu będą poświęcone kolejne dwie części niniejszej książki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 W całej książce daty odnoszące się mniej więcej do ostatnich 15 tysięcy lat będą podawane jako tak zwane kalibrowane daty radiowęglowe, a nie przyjmowane zazwyczaj niekalibrowane daty radiowęglowe (różnica pomiędzy nimi zostanie wyjaśniona w rozdziale 5). Te pierwsze uważa się za odpowiadające nieco ściślej faktycznym datom kalendarzowym. Czytelnicy przyzwyczajeni do dat niekalibrowanych będą musieli mieć na uwadze to rozróżnienie, ilekroć będzie im się wydawało, że podaję daty błędne, bo wcześniejsze od tych, jakie są im znane. Na przykład kultura Clovis w Ameryce Północnej zwykle jest datowana na mniej więcej 9 tysięcy lat przed Chrystusem (11 tysięcy lat temu), ale ja datuję ją na około 2 tysiące lat wcześniej (13 tysięcy lat temu), ponieważ podawana zazwyczaj data jest niekalibrowana.
2 Autorowi prawdopodobnie chodzi o gatunek zwany Procoptodon (przyp. tłum.).
3 Chodzi o rośliny z gatunku Corynocarpus laevigatus (przyp. tłum.).
4 Pedro był kuzynem Francisca (przyp. tłum.).
5 „Święty Jakub!” (przyp. tłum.).