Читать книгу Alianci - Jarosław Abramow-Newerly - Страница 8
II
ОглавлениеParę miesięcy wcześniej kapitan Richard O’Sullivan wraz ze swym przyjacielem Robertem Fultonem szli przez środek bazy lotniczej w Wendover11. Szli wolno w rozpiętych bluzach. Mimo połowy września dzień zapowiadał się upalny.
Rick w swej nieodłącznej zielonej apaszce i zsuniętej na czoło czapce z uwagą słuchał przyjaciela. Co i raz poprawiał czapkę jakby na znak, że się zgadza.
Wysoki i szczupły, o ciemnych włosach i jasnej cerze Irlandczyka, z natury milkliwy, był przeciwieństwem krępego Boba, który strzelał seriami zdań jak z działka pokładowego. Stanowili zgraną parę nie tylko w powietrzu, gdzie Rick był pilotem, a Bob co-pilotem, ale i na ziemi. Zdążyli się nieźle zżyć przez dwa lata wojny nad Niemcami, zrzucić wiele bomb, wypić jeszcze więcej whisky i wylądować tu, w tej dziwnej bazie na granicy Utah i Nevady. Do najbliższego miasta mieli „tylko” sto mil, a otaczający ich krajobraz przypominał dno słonego, wyschniętego jeziora.
Gdyby nie fakt, że znaleźli się tu w doborowym gronie, wśród chłopców z najwyższymi bojowymi odznaczeniami, można by sądzić, że wpakowano ich tu za karę, a nie w nagrodę, i że ten cały Wendover to raczej obóz dla jeńców wojennych, a nie zgrupowanie asów lotnictwa bombowego. Tak by można sądzić, patrząc na kolczaste druty, wieżę strażniczą i wiecznie strzeżoną bramę. Wszędzie roiło się od napisów: „Ściśle tajne”, „Wstęp surowo wzbroniony”, „Strefa strzeżona”, „Zakaz wjazdu” itp. Atmosfera wielkiej tajemnicy panowała w bazie, w której miała się znaleźć ich 393 Eskadra Ciężkich Bombowców. Czego jednak strzegły te jeepy MP, Bóg raczył wiedzieć. Rozsiewały tylko piach, jakby go mało było na tej przeklętej pustyni.
Właśnie kolejny jeep uszczęśliwił ich żółtą chmurą. Musieli wstrzymać oddech, by nowa fala piasku nie wcisnęła im się między zęby. Bez tego zgrzytali. Wściekało ich, że nie ma żadnej nadziei na wyrwanie się z tej kurzawy w wyższe regiony nieba. Na razie żadnych samolotów nie przysłali do bazy poza trzema gruchotami.
Piach wdzierający się ze wszystkich stron nie przeszkadzał radarzyście Regisowi Cardwellowi czyścić butów na progu baraku. Była to syzyfowa praca. Regis słynął z opinii wielkiego pedanta i nawet na spadochronie – jak twierdzono – przy lądowaniu z gracją podciągał kanty swych spodni.
W umywalni Barney Maxwell kończył poranną toaletę. Z wprawą wycisnął drobnego pryszcza i krytycznie przyjrzał się swej dziewczęcej buźce. Pierwsze blond włoski nieśmiało kiełkowały z podbródka. Koledzy nazywali go Grzdyl.
Z rezygnacją otworzył kran – pociekła rdzawobrązowa woda. Sięgnął więc po dyżurną butelkę „Coca-Coli”. Obydwie ciecze były tej samej barwy, uznał więc, że pewniej trzymać się znanej firmy. Wlał na szczoteczkę spieniony płyn i wycisnął z tubki pastę do zębów.
Tymczasem w sypialni Stan Hudson, zwany przez kolegów Snajperem, od dłuższego czasu walczył ze szczurem. Zagnał go do narożnika, zastawił łóżkiem i kijem baseballowym starał mu się zadać śmiertelny cios. Szczur uskakiwał zręcznie, walcząc o życie. O nokaut było więc trudno. Przyzwyczajeni do tych zawodów koledzy nie zwracali na to uwagi.
Glenn Borsuk, imponujący osiłek, przejmował się bardziej elektrykiem, który od godziny próbował naprawić kontakt. Wyjątkowo wściekał go ten typ i Glenn nerwowo naprężał biceps:
– Co on tak gmera, ciul – skarżył się do Mario Lombardiego. – Pojęcia o niczym nie ma. Światło popsuje…
Mario nie podzielał tych obaw, chrapiąc w najlepsze.
– Ten makaroniarz ma sen – westchnął Glenn i z żalu napiął kolejny biceps. Oprócz własnych muskułów nic mu się nie podobało.
Kolejny atak na szczura i huk kija sprawił, że radiotelegrafista Aron Kaplanowicz oderwał się od zdjęcia zmysłowej blondynki, którą namiętnie studiował w magazynie filmowym i ostro zaprotestował:
– Strasznie się tłuczesz, Stan. Nie idzie czytać. Nie wiem, z której strony jest kropka…
Stan jednak tłukł się dalej, prąc aż do zwycięstwa. Aron machnął ręką i wrócił do lektury. Skromna buzia narzeczonej nad łóżkiem nie przeszkadzała mu podziwiać urody innych dziewcząt:
– Co za pikantna główka?! I sznyt w biuście! – cmokał ze znawstwem. – Lubię tę płeć i ona mnie tyż – stwierdzał otwarcie, gładząc kręcone włosy, które nawet na mokro nie chciały układać się w przedziałek. Aron pod wpływem Clarka Gable’a zapuścił hiszpański wąsik i naśladując kapryśny uśmiech słynnego amanta, dodawał zabójczym tonem: – Lecą na mnie te siksy. Jak pszczoły na miód! – i Kaplanowicz łowił je namiętnie.
Na inne zgoła polowanie wyruszył tego ranka główny strzelec Howard Stanford. Od dawna intrygował go hangar numer 6, zazwyczaj pilnowany przez wartownika. Wielki napis „ŚCIŚLE TAJNE” nie dawał mu spokoju. Tym razem wartownik szczęśliwie zniknął, a wrota hangaru były uchylone. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, wślizgnął się do środka.
To, co zobaczył, zaskoczyło go. Stała przed nim autentyczna niemiecka V1. Co do tego nie miał wątpliwości. Jej kształt znał z wielu planszy rozwieszonych w angielskich koszarach.
Major Kent Sydney, szef specjalnego oddziału FBI w bazie, rozglądał się ciekawie z wieży strażniczej. Patrzył na plac, przez który szli kapitan Rick O’Sullivan ze swym przyjacielem Bobem, na chaty Quonseta z falistej blachy12, wojsko i wozy kręcące się w tumanie kurzu i dalej na lotnisko z trzema Dakotami. Za drutami obozu widać było wyraźnie ubitą drogę, kaktusowatą pustynną roślinność i na horyzoncie pojedyncze domki Wendover.
Major Sydney sięgnął po lornetkę. Przesuwał ją, wolno studiując teren, gdy w szkłach błysnęła skurczona postać Howarda Stanforda, który właśnie teraz postanowił wyjść z hangaru. Major przyglądał mu się uważnie i w chwili, gdy Howard raźnym krokiem zmierzał do swego baraku, zanotował coś szybko w notesie.
Tymczasem Stan Hudson uporał się ze swoim szczurem i trzymając go zwycięsko za ogon, zamierzał wyrzucić na śmietnik.
– Zostaw go – wstrzymał go Aron. – Zdechły szczur też szczur – zawyrokował. Stan, znając dobrze Arona, chętnie mu go dał, wierząc, że nie zmarnuje jego zdobyczy.
Do baraku wszedł porucznik Fulton i już od progu wykrzyknął tubalnym głosem:
– Chłopaki, zbierać się! Za pięć minut odprawa w dowództwie! Wreszcie się czegoś dowiemy!
– Ja wiem bez tego – przerwał mu Howard. – Będziemy rąbać niemieckie wyrzutnie rakietowe – rzekł z przekonaniem.
– To po co by nas wycofywali z Europy? – spytał Barney.
– Nie wiem po co, Grzdylku, wiem tylko, że mam rację – i Howard przystąpił do szczegółowej opowieści o tym, co ujrzał.
Elektryk przerwał pracę i pilnie zaczął się przysłuchiwać.
Jako ostatni do sypialni wszedł Rick O’Sullivan. Swoim zwyczajem poprawił czapkę i rzekł cicho do rozognionych kolegów: – Proponuję przerwać ten spór, panowie, i iść na odprawę. Uważam, że pułkownik Tibbets13 będzie miał coś do dodania…
W sali baraku dowództwa zgrupowały się wszystkie załogi w nadziei, że wreszcie usłyszą, po co je tu sprowadzono. Tibbets w otoczeniu swych najbliższych współpracowników, majora Thomasa Forebee14 i kapitana „Dutch” Van Kirka15, przystąpił do rzeczy:
– Zdaję sobie sprawę, że pożera was ciekawość. Niestety na niewiele pytań będę mógł odpowiedzieć. Nie przypadkiem zebrani tu zostali najlepsi piloci naszego lotnictwa bombowego. Powierzono nam bowiem misję, która jeśli się uda, będzie zdolna zakończyć wojnę. Ci z was, którzy ze mną zostaną, przerzuceni będą za ocean…
W tym miejscu Howard Stanford trącił siedzącego obok Boba Fultona. Pułkownik w pełni potwierdzał jego tezę.
– Rozumiem, że mało to wam wyjaśnia – ciągnął dalej Tibbets – jednak tak musi być. Nie zadawajcie żadnych pytań. Nie odpowiadajcie na żadne pytania. Jedno słowo niedyskrecji i wylądujecie na najdalej wysuniętej bazie Alaski, uprzedzam. Wstęp do naszej jednostki jest najściślej strzeżony. Za zgubienie przepustki grozi sąd wojenny. Pod żadnym pozorem nie wolno wam zdradzić lokalizacji naszej bazy. Tym jednak, którzy zastosują się ściśle do moich rozkazów, nie stanie się krzywda. Zgłosiliście się do mnie na ochotnika i dobrowolnie możecie się również wycofać. Jest to ostatni moment. Potem będzie za późno. Słucham więc. Kto się rozmyślił?
Nikt nie drgnął. Nawet Glenn, który wciąż się odgrażał, że dość ma tego burdelu, siedział teraz bez ruchu. Nagle czyjaś ręka uniosła się w górę. Był to Aron.
– Wasze nazwisko, sierżancie? – spytał wolno Tibbets.
– Sierżant Aron Kaplanowicz, Sir – zameldował służbiście Aron.
– Rozumiem… – pułkownik taksował go z ironią. – Po tym, co usłyszeliście, wolicie raczej odejść…
– Nie, panie pułkowniku, po tym co usłyszałem wolę raczej zameldować, że nasz obóz i tak już został spenetrowany przez agentów osi…
Tym razem Tibbets wydawał się zaskoczony:
– Jesteście aby pewien? – spytał z wahaniem.
– Mam na to niezbite dowody! – rzekł Aron. – Chcą nas tu formalnie zgładzić. Otruć. A oto żywy fakt! – z triumfem podniósł zdechłego szczura. – Nakarmiłem to biedne stworzenie porcją naszego obiadku, i proszę! – potrząsnął za ogon zwycięsko.
Sala ryknęła śmiechem. Gdy się trochę uciszyło, pułkownik próbował możliwie zręcznie wybrnąć z kłopotliwej sytuacji:
– Dziękuję za czujność, sierżancie. Kuchnia przestanie być na usługach wroga. Przyrzekam. Przekażę sprawę do FBI – zażartował.
„Wystarczy przekazać to temu elektrykowi, który dłubał w ścianie” – pomyślał Aron, ale nawet on bał się powiedzieć to głośno. Atmosfera na sali wyraźnie się ociepliła.
– Rozumiem więc, że mimo złej kuchni wszyscy zostają? – pułkownik spokojnie zlustrował salę. Po chwili zaczął o najważniejszym. – W razie osobistego zagrożenia ze strony jakichkolwiek władz wojskowych dwa słowa hasła „Srebrna taca”16 otworzą wam wszystkie drzwi. Jego użycie pozostawiam waszemu wyczuciu. Zastosujecie źle, znów grozi Alaska. Tylko w wyjątkowych wypadkach należy się nim posługiwać. A teraz udzielam wszystkim dwutygodniowego urlopu dla pożegnania się z rodzinami. Będzie to wasz ostatni urlop aż do zwycięstwa. Radzę go więc dobrze wykorzystać. Meldujecie się z powrotem w bazie szóstego października o godzinie dwudziestej. Życzę powodzenia, panowie – dokończył.
Niewiele się dowiedzieli, jednak wszystko przysłonił fakt, że jadą do domu. Nastroje z miejsca się poprawiły.
Aron przyjmował gratulacje. Szczególnie Stan był zadowolony: – Gdybym go nie otłukł, dziada, numer by nie wyszedł – powtarzał dumnie. – A tak, dzięki szczurowi jedzonko będzie cycuś. Zobaczycie – cieszył się z góry.
Bob Fulton tknięty nagłą myślą zatrzymał się przed progiem baraku:
– Idę za radą Tibbetsa, chłopaki! – wykrzyknął basem.
– To znaczy? – spytał zawsze ciekawy Howard.
– To znaczy żenię się. Skoro mamy ten urlop wykorzystać zgodnie z rozkazem Tibbetsa. Masz jakieś zastrzeżenia?
– No, nie – bąknął Howard. – Tylko czy Kate o tym wie?
– Jak nie wie, to się dowie. Po to dali nam urlop.
– Niewątpliwie – przyznał Howard. – Kate jest za tobą…
– Ty mniej. Lecz cóż? Szwagrów się nie wybiera. Musisz się poświęcić dla dobra siostry, stary – zażartował.
– Czekaj. Daj mi zebrać myśli…
– Tu nie ma co zbierać. Najwyżej łachy – przerwał mu Bob i zwrócił się do Ricka:
– Czuj się zaproszony na mój ślub z Kate Stanford, piękną siostrą tego potwora. Dnia i godziny operacji jeszcze nie zdradzam, bo sam nie znam – strzelił wesoło.
– Dziękuję, Bob – odparł Rick i z zakłopotaniem uniósł czapkę. – Tylko…
– Żadne tylko, kapitanie. To rozkaz. W bazie ty rządzisz, a na urlopie ja.
– Okay – zgodził się Rick.
– Zatem do dzieła – krzyknął Bob i wszedł do baraku. – Pakujmy ciuchy i wiejmy jak duchy! – zadecydował.
***
Zaraz po odprawie pułkownik Tibbets opuścił Wendover i udał się do Los Alamos17. Tam wraz z generałem Lesliem Grovesem18, czuwającym nad całością „Projektu Manhattan”19, mieli się spotkać z naukowcami. Generał wprowadził Tibbetsa w plany zrzucenia pierwszej bomby atomowej, nie był jednak w stanie wyjaśnić wszystkich szczegółów technicznych. Te Tibbets miał nadzieję uzyskać od naukowców, którzy od roku tu, w Los Alamos, intensywnie pracowali nad jej konstrukcją pod kierownictwem Roberta Oppenheimera20.
Wybierając Tibbetsa do tego odpowiedzialnego zadania, Groves wziął pod uwagę wszystkie jego dotychczasowe sukcesy, zalety i cechy charakteru. Spore znaczenie miał fakt, że Paul Tibbets był jednym z najsławniejszych asów lotnictwa bombowego, pierwszym, który w tej wojnie przeleciał kanał La Manche na swoim B-17 i bombardował Niemcy. On wiózł generała Eisenhowera do Gibraltaru w czasie planowanej inwazji Aliantów w północnej Afryce, on też wsławił się brawurowym lądowaniem na zbombardowanym lotnisku w Algierze, wioząc generała Mark Clarka na pokładzie.
Borykając się teraz z różnymi kłopotami, Tibbets z rozrzewnieniem wspominał słowa generała Henry’ego Arnolda21, który powierzając mu ciężar szkolenia załóg mających tę bombę zrzucić, zapewnił go, że we wszystkim może na niego liczyć. Tibbets wiedział, że w większości wypadków nikt nie jest w stanie mu pomóc. Sam będzie musiał wszystko rozwiązać. W końcu on odpowiada za tych chłopców. Teraz, przechodząc przez jeszcze większe niż w Wendover zastępy straży, liczył, że tu wreszcie zdradzą mu prawdziwą tajemnicę.
Inaczej sobie to Los Alamos wyobrażał. Był pewien, że ujrzy coś w rodzaju uczelni, tymczasem ośrodek przypominał mu jego bazę. Podobnie jak ona, był zgubiony gdzieś na końcu świata, tyle że nie w pustynnej Nevadzie, a w dzikich górach Nowego Meksyku.
Wśród kamiennych domków zwracał uwagę duży budynek „Ranch School”. Właśnie wychodził z niego przystojny mężczyzna koło czterdziestki z aureolą czarnych, kręconych włosów wokół wysokiego czoła. Mężczyzna szedł im na spotkanie szybkim, tanecznym krokiem przypominającym trucht.
– To właśnie Robert Oppenheimer. Słynny Oppie – szepnął mu Groves.
Pułkownika zaskoczył wygląd tego profesora. W farmerskim stroju przypominał przeciętnego hodowcę, a nie kierownika tak ważnego projektu. Jedynie przenikliwe spojrzenie zdradzało nieprzeciętną inteligencję. Oppenheimer serdecznie przywitał się z nimi i zaprosił do siebie:
– Cieszę się, że udało mi się pana przekonać do tego cudownego zakątka, generale – Oppenheimer wskazał wspaniałą panoramę gór. Los Alamos położone było jakby na dnie szczytu stołowej góry wznoszącej się siedem tysięcy stóp nad poziomem morza.
– Mam dwie pasje – ciągnął Oppenheimer – fizykę i dziką przyrodę. Dotąd trudno je było ze sobą pogodzić. Dopiero tutaj mi się udało…
Z oddali doleciały dźwięki fortepianu:
– To Edward Teller22 szuka natchnienia – wyjaśnił Oppenheimer, prowadząc ich do biura, gdzie czekała już grupa naukowców, a wśród nich Enrico Fermi23, Niels Bohr24, Hans Bethe25, George Kistiakowsky26 i Stanisław Ulam27. Byli to przeważnie uciekinierzy z Europy. Myśl szybkiego zakończenia wojny była im szczególnie bliska. Przedstawiając pułkownika swoim kolegom, Oppenheimer powiedział:
– Skoro jest wśród nas lotnik, to znaczy, że powoli zbliżamy się do końca… Siły ukryte w jądrze atomu, które dotąd były tajemnicą kosmosu, nagle zostaną wyzwolone. Jedna bomba zrzucona z pańskiego samolotu, pułkowniku, będzie w stanie zmieść z powierzchni ziemi całe miasto. Musi pan sobie zdawać z tego sprawę – tłumaczył wolno. Tibbets wiedział, że będzie to bomba o wielkiej mocy, takiej się jednak nie spodziewał.
– Jaka siła wybuchu?
– Trudno powiedzieć – odparł Oppenheimer. – Zakładamy, że mieścić się będzie w granicach dziesięciu do dwudziestu tysięcy ton dynamitu.
– Kilogramów – poprawił go Tibbets.
– Nie. Ton – powtórzył Oppenheimer.
– I to raczej bliżej tej górnej granicy – wtrącił Kistiakowsky, który był projektantem urządzenia zapłonowego.
– Cokolwiek nie powiemy, będzie to całkowicie nowa jakość nie dająca się z niczym porównać. I musi pan stale o tym pamiętać, pułkowniku – ciągnął dalej Oppenheimer.
Dla Tibbetsa najważniejszą rzeczą była szansa usunięcia samolotu z bezpośredniej strefy wybuchu i zagwarantowanie mu bezpieczeństwa. Niestety zebrani naukowcy nie umieli mu udzielić dokładnej odpowiedzi.
– Jesteśmy empirykami – oznajmił mu Enrico Fermi. – Przed wybuchem nie możemy niczego na sto procent ustalić. Wszystko pozostaje w sferze teorii. Praktyka może wiele zmienić…
W wywiązanej potem dyskusji uwagę Tibbetsa zwrócił przystojny brunet w okularach, którego Oppenheimer przedstawił jako członka grupy brytyjskich fizyków, wspierających zespół w Los Alamos. Jego nazwisko brzmiało Klaus Fuchs28. Był on emigrantem z Niemiec. Dwa razy zabrał głos i dwa razy uderzał serdeczny ton i zainteresowanie losem lotników. To bardzo ujęło Tibbetsa.
– W żadnym wypadku nie wolno wam patrzeć w stronę wybuchu – ostrzegał go Fuchs – bo możecie stracić wzrok – dla podkreślenia grozy poprawił swe okulary w oryginalnej oprawce z pancerza żółwia.
Na zakończenie generał Groves jeszcze raz zaapelował do wszystkich o zachowanie tajemnicy.
– Ja wiem, panowie, że jest to wbrew przyjętej praktyce i etyce zawodowej – mówił twardo. – Dotychczas wiedza była jawna. Jednakże, jak słusznie stwierdził Robert Oppenheimer, tu zetknęliśmy się z czymś zupełnie nowym. I musimy tego strzec jak źrenicy oka. Byłoby bowiem niewybaczalnym błędem, wręcz zbrodnią, gdyby dla własnego komfortu duchowego choć część tych wyników wymknęła się nam z rąk. Mogłoby to mieć dla przyszłych losów świata katastrofalne skutki!
Groves kierował te słowa głównie do Nielsa Bohra, który wciąż, jako wyznawca czystej nauki, przeżywał duże rozterki duchowe. Generał pomny niedawnych kłopotów z Leo Szilardem29, który jawnie sprzeciwił się użyciu bomby i atomowemu monopolowi, był na tym punkcie szczególnie uczulony. Dla pułkownika Tibbetsa zaś zachowanie tajemnicy było rzeczą oczywistą. Natomiast inne rzeczy, o których usłyszał, wstrząsnęły nim do głębi: „Jedna bomba zdolna zmieść całe miasto? Błysk, który może oślepić?”. Trudno było w to wszystko uwierzyć. Postanowił skoncentrować się nad samą techniką zrzutu. Zbadać możliwości najszybszego oddalenia się od „Punktu Zero”, jak oni określali cel. Pełen sprzecznych myśli wracał do Wendover.
11 Wendover – baza lotnictwa amerykańskiego w stanie Utah, w której szkoliły się specjalnie dobrane pierwsze jednostki przygotowujące się do zrzucenia bomby atomowej.
12 Quonset hut – charakterystyczny barak z cynkowanej blachy stalowej o półkolistym kształcie. Podczas II wojny światowej USA wyprodukowały setki tysięcy baraków, których nadwyżki trafiły później także na rynek konsumencki (przyp. red.).
13 Paul Tibbets – pułkownik lotnictwa amerykańskiego, szef operacyjny szkolenia i nalotów atomowych na Japonię. Pilot bombowca Boeing-29 „Enola Gay”, który dokonał zrzutu bomby atomowej na Hiroszimę.
14 Thomas Forebee – major lotnictwa, bombardier, członek załogi „Enola Gay”.
15 Theodore Van Kirk „Dutch” – major lotnictwa, nawigator, brał udział w nalocie na Hiroszimę.
16 „Silverplate” – (w tłumaczeniu „Srebrna Taca”) – kryptonim części militarnej „Project Manhattan”.
17 Los Alamos – tajne laboratorium w stanie Nowy Meksyk stworzone specjalnie od podstaw dla „Project Manhattan”.
18 Leslie Groves – absolwent amerykańskiej Akademii Wojskowej West Point, generał korpusu inżynieryjnego, budowniczy Pentagonu, szef całości „Project Manhattan”.
19 Project Manhattan – kryptonim obejmujący całość amerykańskich prac nad badaniami, produkcją, szkoleniem ludzi i zrzuceniem pierwszej bomby atomowej. Nigdy nie odkryty przez agentów III Rzeszy, natomiast głęboko spenetrowany przez wywiad radziecki.
20 Robert Oppenheimer – wybitny amerykański fizyk jądrowy, kierownik laboratorium w Los Alamos, odpowiedzialny za całokształt prac naukowych „Project Manhattan”. Popularnie zwany ojcem bomby atomowej.
21 Henry Arnold – powszechnie określany przydomkiem Hap – dowódca amerykańskich sił powietrznych w II wojnie światowej. Generał pięciogwiazdkowy (najwyższy amerykański stopień wojskowy odpowiedni w innych armiach randze marszałka).
22 Edward Teller – wybitny fizyk jądrowy urodzony na Węgrzech, członek grupy teoretycznej w Los Alamos, późniejszy współtwórca bomby wodorowej. Już w opisywanym czasie studiował teoretyczne możliwości budowy bomby termojądrowej pod kryptonimem „Super”. Powszechnie znany jako ojciec bomby wodorowej.
23 Enrico Fermi – słynny fizyk włoski, laureat Nagrody Nobla, twórca pierwszego reaktora atomowego. Współpracownik „Project Manhattan”.
24 Niels Bohr – jeden z pionierów nowoczesnej fizyki jądrowej, zastosował teorię kwantową Plancka do swojego modelu budowy atomu. Laureat Nagrody Nobla. Po dramatycznej ucieczce z okupowanej Danii konsultant „Project Manhattan”.
25 Hans Bethe – fizyk niemiecki, współpracownik „Project Manhattan”. Po wojnie laureat Nagrody Nobla.
26 George Kistiakowsky – chemik pochodzenia ukraińskiego, konstruktor implozji (wybuch dośrodkowy), który umożliwił budowę bomby atomowej z użyciem pierwiastka transuranowego Pluton 239.
27 Stanisław Ulam – polski uczony, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego im. Jana Kazimierza, światowej sławy matematyk, członek grupy teoretycznej w Los Alamos. Współtwórca, wraz z Von Neumanem, wszystkich obliczeń związanych z wybuchem materiałów rozszczepialnych Uran 235 i Pluton 239. W latach późniejszych twórca teorii, która umożliwiła produkcję bomby termonuklearnej (Ulam-Teller Effect).
28 Klaus Fuchs – niemiecki uczony, komunista, znalazł azyl w Anglii. Jeden z twórców brytyjskiego programu uranowego „Tube Alloys”. Członek brytyjskiej grupy uczonych dokooptowanych do laboratorium w Los Alamos. Radziecki agent operujący pod kontrolą Harry’ego Golda (w książce Harry Silver). Sądzony po wojnie w Anglii za szpiegostwo, skazany na długoletnie więzienie. Po odbyciu kary zamieszkał w Berlinie, w NRD. Zmarł w 1989 roku.
29 Leo Szilard – fizyk jądrowy, emigrant z Węgier, pierwszy opatentował w latach trzydziestych w Anglii zasadę reakcji łańcuchowej. Współtwórca pierwszego reaktora atomowego. Konsultant „Project Manhattan”.