Читать книгу Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction - Jarosław Prusiński - Страница 5

Ratownicy

Оглавление

Wpatrywali się w monitor z otwartymi ustami. Najstarszy z załogi, Bil Karlton wyglądał nienaturalnie, jakby był figurą woskową. Z kącika ust wyciekała mu cienka nitka śliny.

– Fajnie wygląda – odezwał się. – Jak sino-fioletowa piłka.

– Raczej beżowo-fioletowa – poprawiła go Kate. – Wy, mężczyźni, nie znacie się na kolorach. Siną to ty masz twarz. A tak w ogóle, to nie wyglądasz dobrze, Bil.

– Ty za to jak zwykle wyglądasz cudownie – uśmiechnął się. – Dobrze, że nam dali kobietę do załogi.

– Kobiety – wtrącił się Siergiej. – Nie zauważyłeś Amandy?

– Amandy… – Karlton rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu kosmobiologa, a potem dodał ściszonym głosem. – O ile można ją nazwać kobietą.

– Ciekawe z czego są te fioletowe oceany – odezwał się ktoś z ekranu. Brodata męska twarz. – Robili analizy? To woda?

– To nie jest misja badawcza – kapitan oderwał wreszcie wzrok od monitorów i zacisnął szczęki – tylko ratownicza.

– Pogrzebowa chyba? – śmiech Bilego przerodził się w kaszel.

– Sprawdź czy boje komunikacyjne bazy planetarnej są sprawne, Sorbo – dowódca spojrzał na brodatą twarz z boku monitora.

– Już sprawdziłem. Są sprawne, ale milczą.

Zebrani w kokpicie również zamilkli po tych słowach. Cały czas się łudzili, że baza na planecie EAN23K zamilkła z powodu usterki technicznej. Co prawda trudno sobie wyobrazić usterkę, z którą nie dałby sobie rady zespół wyposażony w formierkę. Chyba żeby uszkodzeniu uległa sama formierka. Dlatego przywlekli ze sobą zapasową, w razie czego. Jednak fakt, że boje komunikacyjne działały, tę nadzieję, którą się karmili przez cały lot, właśnie pogrzebał. Coś się stało z członkami stacji. Trzydzieści cztery osoby biologiczne, dwanaście niebiologicznych i siedem niefizycznych (Non Physical Person – NOP). Wszyscy nie mogli nagle poumierać, nie wysyłając żadnych informacji, choćby sygnału SOS. A jednak baza po prostu zamilkła.

– Sprawdzałeś sieć? Są jakieś informacje? – dopytywał kapitan, kiedy ocknął się wreszcie z zamyślenia.

– Pusto! Ktoś wszystko wyczyścił.

– No to niezłe jaja – Karlton ponownie zaniósł się kaszlem, który miał być śmiechem. – Jakieś ufoki zaatakowały bazę, wszystkich pozabijały, a potem wyczyściły komputery?

– Zrób sobie w końcu ten przeszczep płuc – Amanda pojawiła się nagle za ich plecami. – Wykończysz się i będziemy musieli zrobić jeden pogrzeb więcej.

– Wolę swoje niż sztuczne. A poza tym, skąd wiesz, że oni wszyscy nie żyją? Może żyją, tylko nie chce im się z nami gadać?

– Sam mówiłeś, że…

– Dość już tego kłapania dziobami – warknął dowódca. – Działamy zgodnie z procedurą. Idźcie się wyspać, bo za dziesięć godzin schodzimy na powierzchnię.

*

– Cholerny deszcz – powiedział zdalnik z plakietką „Siergiej” na piersi. – To jest lepkie jak olej!

– Przynajmniej nasze zdalniki będą dobrze nasmarowane – zacharczał Bil Karlton. W tym samym momencie nogi mu się rozjechały i trzystu-kilogramowy robot grzmotnął o ziemię.

– Wracamy do lądownika – głos dowódcy był wyraźnie zmęczony. – Zaczekamy, aż to oślizgłe coś wyschnie, bo zaraz porozwalamy zdalniki.

– Mogę zrobić analizy? – Amanda pierwszy raz wyglądała tak jak inni. Szkielet z elastycznej stali opleciony rurkami hydrauliki wskazał na fioletową kałużę pod nogami. – Skoro mamy czekać, to mogę się czymś zająć.

– Nie! – dowódca nawet na nią nie zerknął, obserwując gramolącego się do pionu Bila. – Szkoda naszego czasu. Jak tylko przestanie padać, bierzemy łazik i lecimy do bazy, szukać ludzi.

– To może mieć znaczenie w wyjaśnieniu wszystkich okoliczności…

– Baza pracowała przez piętnaście miesięcy. Jeśli działanie deszczu miałoby być szkodliwe, to z pewnością nie w krótkim okresie. Na razie nie będziemy tracili czasu na takie zabawy.

– To do czego ja się wam przydam?! – wrzasnęła Amanda. – Po coś chyba tu jestem?

– Zamknij się Amanda! – włączył się Siergiej. – Kapitan mówi, ty słuchasz i wykonujesz polecenia.

– Jak robot? – warknął robot o imieniu Amanda.

– Jak robot – przytaknął robot Siergiej.

*

Cztery postacie stały bez ruchu, patrząc w dół. W niecce o średnicy kilku kilometrów lśniły grafitowe cylindry modułów bazy. Dwanaście cygar ustawionych w trzech rzędach.

– Dobrze wybrali miejsce – odezwał się Siergiej. – To chyba stary krater po meteorycie?

– Tak sądzę – przytaknął dowódca.

– Nie widać, żeby dotknął ich jakiś kataklizm – powiedziała niepewnie Kate, jakby zastanawiała się czy ma to być pytanie, czy stwierdzenie. – Wszystko wygląda na nienaruszone.

– Taa – dowódca zerwał sporą kępę szarej trawy i przyglądał się jej z uwagą. – Gdyby nie ten kolor, powiedziałbym, że to zwykła trawa.

– Roślinność wygląda jak na czarno-białym zdjęciu. Ale najgorszy jest ten kolor nieba.

– Fioletowy – Siergiej popatrzył w górę.

– Różowy, ty daltonisto! – ofuknęła go Kate.

– Moim zdaniem fioletowy. A ty co o tym sądzisz, Sorbo?

– Coś pomiędzy. Schodzimy?

– Rwiesz się do działania, co? – powiedział drwiąco zdalnik z plakietką „Siergiej” na piersi. – W końcu masz jakieś ciało do dyspozycji, chociaż sztuczne…

– Powinienem dostać jakiś dodatek za zadawanie się z takim durniami jak wy – odezwał się kapitan, odrywając w końcu wzrok od szarej trawy. – Lądownik, schodzimy do bazy. Odbiór.

Głośniki zamontowane na ramionach robotów zacharczały, a potem odezwały się głosem Bila:

– Przyjąłem.


Weszli do pierwszego modułu. Wszystko działało. Elektryka i elektronika bez zarzutu, atmosfera tlenowa. Można byłoby oddychać, gdyby zdalniki tego potrzebowały. Przeszli korytarzami, otwierając kolejno wszystkie drzwi. Messa, kabiny, łazienka, salon, laboratorium, wszystko w nieskazitelnym stanie. Jedyne czego tam brakowało, to ludzie.

– Sorbo, zerknij na komputery – głos dowódcy zadudnił głucho w pustym pomieszczeniu.

– Były czyszczone – odpowiedział po dłuższej chwili zmagania się z klawiaturą. – Profesjonalnie. Na dyskach widzę program czyszczący.

– Da się odzyskać?

– Wszystko się da – w głosie Sorbo słychać było przechwałkę. – Zabiorę dyski do lądownika i wrzucę je na regenerację. Tylko to trochę potrwa, bo dysk jest fizycznie ścierany na cząsteczki i jednocześnie budowana jest matryca…

– Gówno mnie to obchodzi – warknął kapitan. – Mniej gadaj, więcej rób.

Kate popatrzyła na dowódcę z dezaprobatą. To znaczy tak by popatrzyła, gdyby można było oddać emocje zimnymi szkiełkami kamer. Miała ochotę na kapitana od początku tej misji. Na dotyk, zapach ciała, na pocałunki, na wszystko. Gdyby tylko nie był takim skończonym dupkiem! Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ma ochotę na coś jeszcze. A właściwie nie ochotę, ale nieodpartą potrzebę.

– Muszę siku! – powiedziała z rozpaczą.

– No to sikaj tutaj – zaśmiał się Siergiej. – Nam to nie przeszkadza.

Kapitan się nie śmiał. Oczywiście nikt nie miał wątpliwości, że to nie zdalnik miał potrzebę, tylko osoba nim sterująca. Kate, siedząca w statku, znajdującym się na orbicie.

– Sikaj w majtki, skoro nie pomyślałaś o tym w przerwie – warknął.

– Jesteś cholernym draniem! – głos Kate się łamał, jakby walczyła z płaczem. – Rozłączę się tylko na chwilę.

– Na chwilę? W trakcie misji?!

– Niech się rozłączy, kapitanie – wstawił się Siergiej. – Poczekamy kilka minut.

– Dobra. Rób, co masz robić, ale nie będziemy czekać. Idziemy do następnego modułu. Dołączysz do nas.


W kolejnym module było to samo, co w pierwszym. Żadnych śladów jakiejkolwiek katastrofy, żadnych uszkodzeń. Wszystko wyglądało tak, jakby opuszczono go najwyżej godzinę temu. Bez pośpiechu i paniki. Jakby mieszkańcy wyszli sobie na spacer i nie wrócili.

W pomieszczeniu laboratorium stały szklane cylindry, od małych, kilkucentymetrowych po wielki, prawie dwumetrowy o ściankach grubości dziesięciu centymetrów, stojący na samym środku. Wszystkie były popękane, jakby coś w środku nich wybuchło.

– Ciekawe co za eksperymenty oni tu robili – odezwał się Siergiej wskazując cylindry. – Wysadzali coś?

– Kapitanie – zacharczał Karlton przez głośnik. – Kate nie może się połączyć ze zdalnikiem.

– No wiedziałem, że będą z nią problemy! – dowódca nie krył irytacji. – Sorbo, zobacz co z jej zdalnikiem. Może trzeba go wynieść na zewnątrz, żeby miał lepszy sygnał?

Sorbo wybiegł z modułu ciężko dudniąc krokami. Chwilę po tym, jak ucichły kroki, jego głos rozbrzmiał w komunikatorze:

– Nie ma jej! Zdalnika tu nie ma!

– Jak to, kurwa, nie ma?! A gdzie jest?

– Diabli wiedzą!

– Bil, masz ją na monitorach?

– Nie. GPS4 prawdopodobnie jest uszkodzony. Nie mam lokalizacji.

– Ożeż wy, pieprzone… – kapitan najwyraźniej walczył ze sobą, żeby nie rozwinąć całego, dostępnego mu arsenału obelg. – A tej pindzie cholernej szczać się musiało zachcieć! Akurat teraz!!

*

– Ktoś ma jakiś pomysł?

Dowódca stał na szeroko rozstawionych nogach, podpierając się pięściami o stolik messy. Wszyscy zebrani: Bil, Kate, Siergiej i Amanda, spuścili głowy.

– A gdzie Sorbo? – zreflektował się nagle kapitan.

– No, jak to gdzie? – zacharczał Bil. – Został w lądowniku, żeby pilnować zdalników.

– No tak, faktycznie… No więc? Jakieś pomysły?

– Tubylcy – rzucił Siergiej, wpatrując się w blat stołu. – Zabrali robota, kiedy przeszliśmy do drugiego modułu.

– Musieliby być praktycznie przy nas, żeby zdążyć tego dokonać w siedem i pół minuty – dowódca pokręcił głową. – Czemu aparatura zbliżeniowa nic nie wykryła? No i gdzie wynieśli zdalnika? Poza tym, nie wierzę w tubylców. Gdyby jacyś tubylcy stali za zniknięciem członków bazy, to byłyby jakieś ślady walki.

– Sądzisz, że fakt zniknięcia zdalnika należy powiązać z losem ludzi w bazie? – odezwała się Amanda.

– A jak mam sądzić? Mam zakładać dwa niezależne źródła znikania?

– Jakieś bakterie? – Kate spojrzała na Amandę. – Coś powodującego błyskawiczny rozkład materii?

– Wybiórczy? Niczego innego nie nadgryzło tylko zeżarło zdalnika? – zagrzmiał dowódca. – Ktoś ma coś mądrzejszego do powiedzenia?

– Będziesz się mnie czepiał za to, że poszłam się wysikać?

– Będę się czepiał twojej głupoty!

– Uczep się swojej! Wielki dowódca, który nie przygotował zwiadu jak należy! Gdzie fly’e, gdzie czujka? Polazłeś tam jak na wycieczkę całą watahą!

– To dobre określenie – kapitan zaśmiał się pogardliwie. – Wataha! Nawet nie muszę się silić na wymyślanie dla was epitetów.

– Kretyn!

– Zamilcz, samico wilka! Jak się takie coś nazywa? Suka?

– Wadera – zakaszlał Karlton.

Siergiej otworzył usta, żeby zainterweniować, ale kłótnia skończyła się jak ucięta nożem. Nikt się więcej nie odezwał. Kapitan osunął się ciężko na swoje krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili Bil wstał, zakaszlał i wyszedł z messy. Inni, zachęceni jego przykładem, również zaczęli zbierać się do wyjścia. Ostatnia podniosła się Kate. Popatrzyła szklistym wzrokiem na dowódcę, nabrała powietrza, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko westchnęła ciężko i ruszyła w stronę drzwi.

*

Deszcz skończył się tak samo nieoczekiwanie, jak się rozpoczął. Jakby ktoś zakręcił kran w tych złoto-brązowych chmurach nad ich głowami. Połyskujący metalicznie zdalnik klęczał nad kałużą, obserwując, jak wciąga w siebie okoliczne krople.

– Wygląda jak płaszczka – odezwał się Siergiej. – Jakby to było żywe.

– Mnie to przypomina rtęć – dowódca wstał z kolan. – O, zobaczcie! Zaraz wpełznie w grunt jak kret.

Pozostali zbliżyli się o krok, obserwując kałużę, która kilka minut drgała galaretowato, a po chwili wślizgnęła się w jakieś pęknięcie gruntu. W podobny sposób ześlizgnęła się wilgoć z ich zdalników. Zebrała się w małe kałuże przy ich stopach, potem cienkimi, wijącymi się żyłkami połączyła w jedną większą i zakopała w ziemi.

– Myślicie, że to jest żywe? – spytał Bil.

– Na pewno! – zaśmiał się dowódca. – Żywa ciecz.

– Ciekawe, gdzie to wlazło – Karlton zignorował prześmiewczy ton kapitana.

– Na pewno są podziemne rzeki łączące się z oceanem – odezwała się milcząca do tej pory Amanda. – To wszystko spływa do oceanu.

– Czy ten cholerny Sorbo odczytał coś z dysków bazy? – dowódca nie krył irytacji. – Ile jeszcze będziemy się gapić z nudów w tę fioletową rtęć? Od trzech dni tylko łazimy bez sensu.

– Mówił, że niedługo coś będzie miał – Siergiej oderwał wzrok od miejsca, w które wsączyła się kałuża i popatrzył na dowódcę.

– A ile to jest niedługo? Dzień? Tydzień?

– Powinieneś odpuścić Kate. Mamy przecież jeszcze trzy rezerwowe zdalniki w lądowniku. Cały czas ma siedzieć na statku?

– Zawsze jej bronisz, Siergiej.

– Nie zawsze, ale w tym przypadku…

– Dobra, przestań już mendzić. Jutro ja posiedzę na statku, a ona niech się przewietrzy. Ale ty będziesz osobiście odpowiedzialny za jej zdalnika.

– OK, kapitanie. Przypilnuję jej.

– Nie licz na nic, Siergiej – zaśmiała się Amanda. – Ona i tak na ciebie nie poleci. Już raczej…

– Raczej co?

– Nic.

– Taką jesteś znawczynią kobiet? Po tych wszystkich przeszczepach i modyfikacjach genetycznych, które sobie zrobiłaś, nie wiem czy jeszcze jesteś autorytetem w tych sprawach!

– A ty powinieneś sobie zrobić przeszczep mózgu, debilu!

– Uspokójcie się – zainterweniował dowódca. – Amanda, ty dzisiaj zostajesz w lądowniku. Reszta odstawia zdalniki na miejsce i się rozłącza.

– A Sorbo? – spytał Bil.

– Będzie siedział, aż skończy odczyt!

– To po co jeszcze Amanda?

– Zostanę, Bil. Wolę to niż być na statku z tym rasistą, Siergiejem. Wkurzył mnie tak, że mogłoby dojść do rękoczynów.

*

– Ostatnio na coś wpadłam – powiedziała Kate, kiedy wysiedli z Siergiem z łazika w pobliżu bazy. – Chyba wiem, gdzie się podział ten zaginiony zdalnik. Moduły powinny być ze sobą połączone. To ułatwiłoby załodze przemieszczanie się. Nie wierzę, że za każdym razem zakładali skafandry, żeby przejść do innej sekcji. A skoro nie widać żadnych śluz na zewnątrz, to przejścia muszą być pod ziemią.

– Nic takiego tam nie ma, Kate. Szukaliśmy.

– Szukaliście ludzi, a nie przejścia. Musi tam być.


Kate, na czworakach opukiwała podłogę centymetr po centymetrze. W końcu coś zadudniło głucho. Puknęła jeszcze raz. Ten sam głuchy pogłos.

– Tutaj jest właz! Trzeba tylko znaleźć coś, co go otwiera.

– Zaraz – odkrzyknął Siergiej z sąsiedniego pomieszczenia. – Znalazłem laptopa. Może nie był czyszczony?


Jak tylko udało jej się namierzyć przycisk otwierający przejście, ześlizgnęła się po metalowej drabince, nie czekając na towarzysza. Tunel był ciemny. Prawdopodobnie światło zapalało się na sygnał z czujników podczerwieni, więc sensory nie wykryły chłodnego zdalnika. Ruszyła w głąb korytarza, oświetlając sobie drogę niewielkimi ledami na hełmie i piersi, w które wyposażone były zdalniki. Tunel skończył się nieoczekiwanie. Stała przed lustrem. Przed nią stał zdalnik z plakietką „Kate” na piersi. Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć lustrzanej powierzchni. Zdalnik z lustra nie zrobił tego, co ona. Sięgnął po broń i wypruł do niej z miotacza. Kula plazmy przebiła jej pierś pogrążając ją w pulsujących bólem ciemnościach.

*

– Znowu straciłaś zdalnika? – dowódca był czerwony na twarzy, jakby gotował się od środka. – Poważnie?!

– Tak, ale…

– Zabierzcie mi ją stąd, bo pierwszy raz w życiu pobiję kobietę!

– Ale…

– Won mi stąd! Poszła! Ty kretynko cholerna! Ty…

– Dowódco – włączył się Siergiej – to nie jej wina.

– Pewnie, że nie jej! Ona jest upośledzona umysłowo. To twoja wina! Kazałem ci jej pilnować, durniu!

*

– Ciągle nic nie wiemy o naturze cieczy – z monitora mówił wychudzony mężczyzna o podkrążonych oczach. – Za to ciecz chyba dowiedziała się sporo o nas. Martin znowu wył przez całą noc. Rano dostał środek usypiający. Już połowa bazy uciekła do oceanu. Martin też ucieknie, jeśli tylko wypuścimy go z kabiny…

– To ich komandor – odezwał się zdalnik z plakietką „Sorbo”. – Szwed o nazwisku Larson. Tyle tylko, że na Ziemi miał ze trzydzieści kilogramów więcej. Nasz Bil go podobno znał.

– Przewiń trochę – powiedział dowódca.

– Nie mogę przestać o nich myśleć – na monitorze pokazała się ta sam twarz, tylko jeszcze bardziej wychudzona. – Oni. Oni. Nie znają bólu, cierpień, strachu są nieśmiertelni. Słyszę ich wezwanie, nie potrafię się mu przeciwstawić. Właściwie już zapomniałem dlaczego nie chcę tam pójść. Jaki sens ma trwanie tutaj? Chcę się z nimi połączyć wszystkimi synapsami, wziąć od nich wszechogarniające, obezwładniające uczucie szczęścia. Jaka marna jest ta nasza egzystencja. Trwanie robaka w kupie gnoju. Dopiero teraz wiem, co mnie ominęło. Szczęście pomnożone razy tysiąc, razy milion. Orgazmy o sile eksplozji supernowej, łączność z całą cywilizacją równocześnie. Jakie marne, my ludzie, posiadamy dyspozycyjne bodźce. I jacy samotni jesteśmy w tych swoich ciałach…

– Zatrzymaj – warknął zdalnik z plakietką „Dowódca”.

– Jest tego dużo więcej – zaprotestował zdalnik Sorbo.

– Nie ma potrzeby. Wiem, do czego to wszystko zmierza. Ten cholerny ocean ma jakieś działanie otumaniające.

– Na to wygląda, kapitanie. Oni wszyscy sami tam poszli i potopili się. Mamy rozwiązanie zagadki.

– A ten zdalnik Kate? Ocean przejął nad nim kontrolę?

– Nie nad nim! – w głosie Sorbo czuć było podekscytowanie. – Ktoś z nas grzebał się w tej cieczy…

– Pierwszego dnia, po deszczu… Ona została w lądowniku!

– A dodatkowy zdalnik był jej potrzebny, żeby kontynuować badania. Bez pytania kogokolwiek o zgodę…

*

Dostał strzał z paralizatora, zanim zdołał się wyplątać z kombinezonu, za pomocą którego łączył się ze zdalnikiem. Zobaczył tylko błysk i poczuł uderzenie w pierś. Nawet nie widział, kto do niego strzelał. Kiedy się ocknął, siedział związany na podłodze, obok swoich podwładnych, w messie statku.

– Na moje nieszczęście dołączyłam do załogi prymitywów – powiedziała Amanda, stojąc nad nimi z paralizatorem w rękach. – Dlatego musiałam się tak zachować. Nie rozumiecie, czym jest ten ocean? Nie rozumiecie kim On jest?! Ja zrozumiałam. Setki pokoleń waszych, równie jak wy głupich, przodków modliło się do Niego, marząc o raju. I setki kolejnych będzie się do Niego modlić, nie wiedząc, nie rozumiejąc…

– Przestań pieprzyć, Amanda! – kapitan odzyskał kontrolę nad mięśniami szczęki. – Rozwiąż nas, to może zapomnę o tym wybryku. On cię otumanił. Nie wiem, jak to możliwe, skoro byłaś tam tylko jako zdalnik, ale jakoś tego dokonał. Tutejszy ocean prawdopodobnie musiał się nauczyć ludzi, naszego sposobu myślenia, działania naszych mózgów. Dlatego tak długo mu zajęło rozpracowanie załogi bazy. Ale teraz już działa szybko, bardzo szybko. Potrafi nawet sforsować barierę między sobą a mózgiem ludzkim, jaką jest zdalnik. Możliwe, że zetknął się już wcześniej ze zdalnikami bazy i znalazł sposób, w jaki można dotrzeć do mózgu osoby sterującej. Ta ciecz działa jak narkotyk, paraliżując wszystkie połączenia neuronowe w mózgu. Nie jesteś sobą, Amanda.

– To wy jesteście otumanieni. A ja właśnie odzyskałam możliwość jasnego myślenia. Dzięki Niemu.

– Co zamierzasz teraz zrobić, Amanda? – spytała spokojnie Kate.

– Pójdę do Niego!

– Jak? Chcesz wylądować? Wiesz, że lądowania na obcych planetach są zabronione. To co wyląduje na innej planecie, musi tam zostać na zawsze.

– Nie muszę lądować, chociaż mogłabym, bo wasze zakazy nic mnie nie obchodzą.

– Kapsuła – domyślił się Bil.

– Właśnie.

– Amanda – powiedział kapitan z rozpaczą w głosie. – Jesteś naukowcem, postaraj się myśleć trzeźwo. Ten Szwed, komandor… Zwykle jest tak, że załoga się ściera ze sobą, czasem kłóci, ale też przyjaźni. W wolnych chwilach piją razem piwo albo wódkę, poklepują się po plecach i psioczą na dowódcę. Wspierają się. A dowódca zawsze jest sam. Ocean kusił go tym, czego on pragnął najbardziej. Brakiem samotności. A ten Martin? Dlaczego musieli go szprycować środkami uspokajającymi? Bo się bał! Był przepełniony lękiem, więc ta ciecz wzmocniła jego strach, obiecując mu azyl. Dlatego wył jak pies. Ze strachu! A ty, Amanda? Jesteś żarliwą katoliczką, no to ciecz pokazała ci drogę do Boga. Nie widzisz tego? Jesteś zmanipulowana, odurzona. To przejdzie za jakiś czas, musisz się tylko uspokoić.


Amanda stała z ustami rozciągniętymi w uśmiechu. Nie patrzyła na nikogo konkretnego. Jej spojrzenie utkwione było gdzieś w dal, poza pokład statku. Przestała słuchać, tak jak rodzice często przestają słuchać małych dzieci, żeby dać odpocząć umysłowi bombardowanemu setkami pytań i dziecięcych konfabulacji. Zasłuchała się jedynie we własne myśli, pogrążyła w marzeniach. W tych, które miał spełnić fioletowy ocean.

– Ten ocean to obcy? – odezwał się Siergiej. – To obca inteligencja?

– Inteligencja? Taka sama, jaką mają rośliny wabiące owady. To organizm, który do perfekcji opanował sztukę wabienia ofiar. Nic więcej! Tam czeka ją tylko śmierć. Ona chce popełnić samobójstwo!

– Niech to zrobi – odezwała się Kate, patrząc na dowódcę. Zrozumiała, że Amanda jest już daleko stąd, że nigdy nie będą w stanie jej przekonać. Za to ona może spróbować im udowodnić, że się mylą. Wpieranie innym swoich przekonań, to fundament każdej religii. Z pewnością byłaby w stanie ich wszystkich zabić, lądując statkiem na środku oceanu. – Niech weźmie kapsułę. To tylko zbędny balast.

Kapitan otworzył usta, ale się nie odezwał. Za to odezwał się Bil swoim charczącym głosem:

– Polecę z nią.

Wszyscy z osłupieniem spojrzeli na Karltona. Nawet Amanda.

– Mam ostatnie stadium choroby – zakaszlał i uśmiechnął się. – Przerzutów jest tak dużo, że nic już mi nie pomoże.

– Nic nie mówiłeś! – kapitan nie odrywał od niego wzroku. – Wyleczymy cię! To się leczy!

– Można by było – Bil uśmiechnął się smutno. – Jeszcze kilka miesięcy temu, było to możliwe. Gdybym oczywiście miał sto tysięcy na kurację, bo moje ubezpieczenie tego nie pokrywa. Teraz nie pomógłby mi nawet milion. Mam guzy wszędzie, nawet w mózgu. Od dwóch miesięcy jadę na lekach przeciwbólowych, a mimo to ból narasta. Nic nie ryzykuję. Jeśli ten ocean to tylko pułapka, taka jaką muchołówka zastawia na muchy, emitując zapach zepsutego mięsa… Pójdę z nią, dowódco. Nie mam nic do stracenia.

*

Biała czasza spadochronu otworzyła się nad oceanem. Patrzyli, jak kapsuła ratunkowa wolno opada w dół. W stronę fioletu. Kate spojrzała z ukosa na dowódcę. Ukradkiem wycierał łzy w mankiet bluzy. Przysunęła się do niego i włożyła swoją dłoń w jego.

– Dlaczego on to robi? – odezwała się cicho. – Do czego mu są potrzebni ludzie?

– Czort go wie – głos dowódcy nie zdradzał emocji, z którymi się zmagał. – Może się tak odżywia? Możliwe, że zeżarł już wszystkie żywe organizmy na tej planecie, więc nie pogardził też nami.

– Jeśli brakowało mu pożywienia, to powinien zdechnąć… Zanim tu przybyli ludzie.

– A skąd wiesz, jaki to ma metabolizm? Jak długo toto żyje? A może on był w hibernacji? Może dlatego baza mogła funkcjonować tak długo? A potem się ocknął. Załoga bazy zaczęła go badać, dźgać impulsami elektrycznymi, więc się obudził. I był cholernie głodny!

Kate splotła swoje palce z jego palcami i przytuliła się do niego.

– Przepraszam cię za wszystko – szepnął jej do ucha.

– Jesteś po prostu dupkiem – powiedziała łagodnie. – Jakoś będziemy musieli z tym żyć.

Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction

Подняться наверх